ROZDZIAŁ II
#TOMMASO
- Coletti. Witaj w moich skromnych progach. Dawno cię u nas nie było – średniego wzrostu blondyn szczerzy się do mnie jakby był panem świata.
- Daruj sobie Carter. Nie jechałem tyle kilometrów, żeby się z tobą spoufalać i mówić jak bardzo się cieszę, że cię widzę. Do rzeczy – odpowiadam człowiekowi witającemu nas w „swoim" mieście. Martin Carter to gnida, jakich mało. Swoją potęgę zbudował na interesach ojca, którego cztery lata temu zatrzymali tajniacy. Adam Carter był wysoko postawionym bossem w San Francisco. Firma deweloperska, którą założył była jedynie przykrywką dla jego interesów. Uważał, że trzęsie wszystkim i wszystkimi. Owszem, słysząc to nazwisko większość ludzi z naszej branży, z policji i innych podobnych instytucji srała w gacie. Ale nie ja. Uważał, że San Francisco należy do niego i każdy mieszkający tam człowiek również. Grubo się mylił, kiedy okazało się, że trafił na godnego przeciwnika w sądzie, który nie dał się kupić. Gość zwyczajnie rozjebał system, przygwoździł Adama Cartera i zamknął w najbardziej chujowym więzieniu w całej Ameryce na dożywocie. Po miesiącu Carter powiesił się w celi. Takie są oficjalne informacje. Ale wszyscy z naszego kręgu wiemy, że ktoś zwyczajnie wyeliminował jeden pionek z gry o władzę i udało się to tylko dzięki temu, że zamknęli go z dala od jego ochrony. Inaczej był nie do ruszenia. Strzegł swojego miejsca zamieszkania, a jeśli już pojawiał się publicznie to obstawiony stadem goryli. Rodziny nie ujawniał. Wiedzieliśmy tylko, że ma żonę i dwójkę dzieci, ale nikt nigdy nie widział jak wyglądają, ani jak się nazywają. Doskonale wiedział, jak chronić swoich bliskich. Mieliśmy nadzieję, że po śmierci starego Cartera to jego pseudo imperium padnie. Ale okazało się, że jest następca - Martin przejmuje interes po ojcu i bawi się w mafię. – Transport dojechał. Jak widzisz sam osobiście dopilnowałem, żeby wszystko grało – silę się na uprzejmość wobec dupka, który stoi naprzeciwko mnie w otoczeniu swoich ludzi.
- Jak zawsze konkretny. Musisz być taki sztywny, Tommaso? Nie uważasz, że nasi ojcowie byli by zadowoleni, gdybyśmy dogadywali się trochę lepiej? – gnida. Wyciąga pamięć naszych ojców. Jakim prawem? Fakt, nasi ojcowie mieli zdecydowanie lepsze relacje i ich współpraca kwitła, a my zmuszamy się do ubijania interesów. Jednak Martina od Adama różni to, że ten obecny boss brudzi sobie ręce „towarami" które dla mnie i mojej rodziny są haniebne.
- Chyba nie najlepszy argument podałeś, Carter. Twój ojciec pewnie przewraca się w grobie widząc czym się teraz zajmujesz. A ja nie zamierzam babrać się w takim gównie – warczę, a z jego pyska znika ten pewny siebie uśmieszek. Bingo. Jeden zero dla mnie.
- To biznes jak każdy inny. Mój ojciec nie chciał w to wchodzić, bo musiałby częściej wychylać się ze swojej twierdzy. Bał się jak pizda, a ja.. Cóż. Ja lubię ryzyko. I dobre dziwki. To, że mogę wszystkie te cipki przetestować pierwszy jara mnie na całego. Sam też byś spuścił z krzyża. Może nie miałbyś takiego kija w dupie. Było miło, ale czas już na was – rzuca na odchodne. Oj. Ktoś tu się chyba wkurwił. Gdyby jego ojciec żył, nigdy nie pozwoliłby Martinowi na takie biznesy. Sprzedawanie młodych cudzoziemek do burdeli jest czymś, czym moja rodzina nigdy by się nie zajęła. Prędzej żarłbym suchy chleb, niż zarabiał na kobiecych cipkach. Co innego, jak chcą być kurwami. Ich wybór. Ale porywać i zmuszać? Nie, nie. Mam swój honor. Czego nie można powiedzieć o Carterze.
Bez słowa daję znać chłopakom, że czas się zbierać. Nie przyjechałem tu dzisiaj przelewać krwi. Wsiadamy do SUV-ów zaparkowanych przy kontenerach i jedziemy do hotelu. Czas zakończyć to spotkanie dopóki się nie pozabijaliśmy.
***
Podjeżdżamy pod okazały budynek hotelu Hilton. Spoglądam w górę.
– Tylko pieprzony tydzień – mruczę do siebie. Rzadko bywam w USA. Nie mam potrzeby przylatywania tu i bratania z tymi, pożal się Boże, gangsterami. Mój kuzyn mieszka w USA i zajmuje się naszymi wspólnymi interesami. Nie lubię klimatu panującego w tym kraju. Nie dlatego, że ludzie mnie nie znają i nie trzęsą na mój widok. Chociaż już sam fakt tego, jak wyglądam na pewno skłania do refleksji. Chodzi o to, jak ludzie tu żyją. Korpo-szczury, biznesmeni w sztywnych gajerach uważający się za panów świata.
Wchodzimy do holu i bez zbędnego podziwiania – bo nic nie robi na mnie wrażenia – podchodzimy do recepcji. Drobna, młoda blond dziewczyna patrzy na mnie jakby za chwilę miała się posikać. Nie wiem ze strachu czy z podniecenia.
- Tommaso Coletti – przedstawiam się recepcjonistce – mamy tu trzy apartamenty. Chcielibyśmy odebrać nasze karty – wymuszam na sobie najbardziej naturalny uśmiech jaki tylko mogę. Nie jestem ekspertem od kobiet, ale jej reakcję na mój widok rozpoznaję. Jej zachowanie mówi jedno – weź mnie – tylko biedne dziewczę nie wie, że ja nie jestem typem faceta, jak większość tych bogatych gości, którzy pieprzą wszystkie chętne dupy. Ja jestem łowcą – lubię zdobywać i wybieram tylko najlepsze okazy. Jeśli nie mam ochoty na jakąś „relację" nie daję sygnałów, bo później kończy się to tak samo jak u Arturo. Trują dupę. Dlatego żadna z chętnych panienek śliniących się na mój widok i jasno dających do zrozumienia, że mogę mieć ją tu i teraz nigdy nie poczuje mojego fiuta w swojej cipce. Nie ma tak łatwo.
- Proszę panie Coletti. Dziesiąte piętro, na prawo od windy korytarzem do samego końca. Gdyby pan czegoś potrzebował służę pomocną dłonią – dziewczyna wygina swoje usta w (jej zdaniem) seksownym uśmiechu. Serio? „Korytarzem do samego końca"? „Pomocną dłonią"? Mam ochotę wybuchnąć śmiechem. Chłopaki patrzą na mnie i powstrzymują swoją reakcję. Ona zaczęła grać w „tą" grę. Okej, to pogram.
- Mm.. Lubię do końca. Na korytarzu. Nie ma znaczenia w którą stronę. Dziękuję, jeśli nie dojdę sam to poproszę o pani pomocną dłoń – wypowiadam te słowa i zdecydowanie podkreślam słowo „dojdę". Szczerzę się jak debil, a chłopaki parskają śmiechem. Oni mnie znają i wiedzą, że to się jej nie uda. Jestem mistrzem takich gier. Dziewczyna oblewa się rumieńcem i spuszcza wzrok. Nie wiem co sobie pomyślała, ale domyślam się, że gdybym tylko wskazał jej palcem windę pobiegłaby galopem, a w między czasie zrzuciła majtki na korytarzu.
Wjeżdżamy na dziesiąte piętro, na którym mieszczą się trzy wynajęte przez nas apartamenty – mój, bo cenię sobie prywatność i pozostałe dwa należące do chłopaków. Przekraczam próg i zatrzaskuję drzwi do swojego lokum. Rozglądam się i widzę całkiem przyjemne wnętrze. Mały aneks kuchenny z salonem, łazienka z obszernym prysznicem – dzięki Bogu, bo przy swoich gabarytach rozniósł bym mniejsza kabinę. W sypialni pod oknem stoi duże łóżko w wersji comfort. Mam swoje przyzwyczajenia i musiałem poprosić obsługę o twardy materac. Tylko na takim się wysypiam. Twardy gość – twarde wszystko. A propos wszystkiego. Muszę iść pod prysznic, bo moje spodnie nie wytrzymują już naporu nabrzmiałego penisa. Reakcja tej małej na dole podnieciła mnie, wiem, że mógłbym ją teraz przerżnąć, ale to wbrew moim zasadom. Że tak pozwolę sobie to ująć - boję się zarazków.
Wchodzę do łazienki i zrzucam z siebie ten pieprzony garnitur, w którym kiszę się od przylotu do USA. Wiem, że jako boss muszę spełniać pewne standardy, ale – kurwa – serio nie można było wybrać dresu albo chociaż jeansów zamiast tych sztywniackich, biznesowych ubrań? Całe szczęście zakładam go tylko wtedy, kiedy muszę.
Wychodzę spod prysznica i wycieram ciało miękkim, czarnym ręcznikiem. Obiecałem swoim ludziom trochę rozrywki po ciężkim dniu, więc nasuwam na pośladki bokserki, a na nie jasne jeansy. Do tego zarzucam czarną koszulę i podwijam rękawy do łokci ukazując malunki widniejące na prawym przedramieniu. Dzwonię do Nunzio, że za pół godziny widzimy się przy windzie. Przyjemność przyjemnością, ale obowiązki też mam. Musze wykonać kilka telefonów do Włoch. Przede wszystkim oddzwonić do matki, która próbowała skontaktować się ze mną siedemnaście razy. Rozumiecie? Mam ponad trzydzieści lat. Jestem capo, a muszę meldować się tej kobiecie kilka razy dziennie. Istny cyrk.
Po trzydziestu minutach wszyscy wsiadamy do samochodów czekających na nas przed budynkiem. Nie wysilałem się, żeby zabierać moje środki transportu do USA, więc wynajęcie samochodów na kilka dni było koniecznością. Muszę przyznać, że to chyba jedna z nielicznych rzeczy jakie potrafią wykonywać Amerykanie – auta. We Włoszech mam kilka amerykańskich cacek i są to zdecydowanie moje ulubione środki transportu.
#ROSA
Minęła dwudziesta. Pożegnałam się ze wszystkimi pracownikami oddziału i udałam się do domu. Od szpitala do miejsca zamieszkania mam spory kawałek, więc wsiadam w swojego czerwonego SUV-a i mknę ulicami w kierunku mojego sanktuarium. Mówią, że kolor auta odzwierciedla mój temperament. Hm.. Gorąca, zadziorna, pewna siebie. I mało skromna. Cała ja. Kurde, w sumie pasuje. Ale każdy, kto zna swoją wartość powinien być pewny siebie. Ja właśnie taka jestem - znam swoją wartość.
Uwielbiam San Francisco o tej porze - wtedy zaczyna tętnić życiem. Kocham to miasto i nie chciałabym stąd wyjeżdżać.
Dzisiejszy dzień w szpitalu był dość spokojny. Jeden ranny mężczyzna z wypadku. Mały chłopiec, któremu musiałam zszyć ranę na łuku brwiowym i kobieta... Ta kobieta. Kręcę głową na to wspomnienie i zanoszę się śmiechem. Mój profesjonalizm o mały włos nie legł w gruzach, bo zachowanie powagi w tak głupiej sytuacji wymagało ode mnie nie lada wyczynu. Byłam zdziwiona, gdy z SORu zadzwonili na oddział chirurgii, aby wezwać specjalistę do nietypowego przypadku. Zaznaczyli, że musi być to kobieta, bo pacjentka robi awanturę. Wypadło na mnie, bo na oddziale byłam jedyną kobietą-chirurgiem na zmianie. Gdy zeszłam na oddział i zobaczyłam... Pacjentkę, z korkiem analnym głęboko w dupie. DOSŁOWNIE. Tak głęboko, że nie mogła go sama wyjąć to wcale nie dziwiło mnie to, że chciała lekarza tej samej płci co ona. Czarna otchłań wessała metal i nie chciała zwrócić. Ile ja się musiałam namęczyć i nagadać – wręcz naprosić – żeby w końcu dała mi wyjąć z dupy ten cholerny kawał metalu. Im dłużej pracuję, tym więcej rzeczy przestaje mnie dziwić. Na to wspomnienie śmieję się pozostałą część drogi do domu.
Wjeżdżam na podziemny parking budynku, w którym mieści się mój apartament. Opuszczam auto, wsiadam do windy i wciskam przycisk, na którym widnieje cyfra dziesięć. Podróż z dołu do góry trwa krótko. Wchodzę do mieszkania, rzucam torbę przy drzwiach. Spoglądam na telefon. Żadnych wiadomości od Jonathana. Pewnie jest zajęty. Okej, skoro nie mam żadnych planów to nadrobię kilka odcinków ulubionego serialu na Netflix. Nastawiam wodę, na gorącą czekoladę i w między czasie idę przebrać się w swój pluszowy, szary dres. Mięciusi, milusi. Mam bliżej do trzydziestki niż do dwudziestki, a nadal jest we mnie trochę małej, beztroskiej dziewczynki.
Zaparzam sobie słodki napój, zgarniam kubek i usadawiam się na sofie. Hot chocolate to jedyna słodkość - poza bezą Pavlovej - na którą sobie pozwalam. Moje życie jest strasznie nudne jeśli chodzi o strefę gastro. Wielu rzeczy nie lubię, np. owoców morza, tatara albo szpinaku. I wielu rzeczy nie mogę jeść, ze względu na to, że są po prostu nie zdrowe. Musiałam wylać wiele potu i łez, aby moje ciało wyglądało tak, jak wygląda teraz. Unikam więc w swoim życiu dwóch rzeczy – problemów i niezdrowego jedzenia. A nie. Jeszcze wszystkiego rodzaju os, pszczół, bąków, trzmieli, szerszeni i całego tego obrzydliwego robactwa. Wzdrygam się na samą myśl. Fuj. Mam na nie uczulenie i zawsze nosze przy sobie strzykawkę z adrenaliną. Na wszelki wypadek.
Z mojego zadumania wyrywa mnie wibracja telefonu. Nowa wiadomość.
Od: JONATHAN
Porywam cię. Będę za 30 minut.
Aha. Czyli już mam plany na wieczór. Pyszna, gorąca czekolada przykuwa mnie do sofy przez co wcale nie chce mi się ruszać tyłka z miejsca, w którym siedzę. Przez myśl przebiegają mi miliony wymówek, ale nim zdążam coś odpisać dostaję kolejną wiadomość.
Od: JONATHAN
NAWET NIE PRÓBUJ SZUKAĆ WYMÓWEK.
Jak?? Pieprzona wróżka Casandra? Skąd on to wiedział? Nie mam pojęcia. Okej, nie mogę kombinować. Ostatnio widujemy się rzadziej – ja dużo pracuje, on większość czasu spędza na treningach. Troszkę się za nim stęskniłam. Szybko dopijam moją czekoladę i odpisuję.
Do: JONATHAN
Jesteś niemożliwy. Mam być elegancka?
Od: JONATHAN
Zawsze wyglądasz pięknie. Zaskocz mnie.
Do: JONATHAN
Więc zakładam pluszowy dres :)
Od: JONATHAN
OKEJ, Piękna. Do zobaczenia. :)
Zaskocz mnie.. Dla Jonathana zaskoczeniem na pewno byłaby moja osoba w sukience. Ale niestety, aż tak go nie zaskoczę. Sukienki są zarezerwowane tylko na naprawdę wyjątkowe i oficjalne okazje.
Prysznic zajął mi pięć minut. Ogarniam swoje kasztanowe włosy sięgające za biodra. Nie mam za wiele czasu, więc ze swoich długich kosmyków splatam luźny, dobierany warkocz. Zostawiam kilka niedbale zwisających krótszych kosmyków przy skroniach. Kuźwa, wyglądam prawie jak Lara Croft z Tomb rider – niebezpieczna i seksowna. Włosy gotowe. A dalej... Zaczynają się już schodki. Nigdy nie umiałam się malować. Moimi jedynymi przyjaciółmi w kosmetyczce są tusz do rzęs, matowa pomadka w kolorze nude i krem BB. Do makijażu mam dwie lewe ręce. Chyba dlatego, że jestem w większej części chłopczycą, niż delikatną kobietką. Weźmy na przykład So. Ona jest uosobieniem kobiecości i nawet na nasz cholerny jogging ma nieskazitelny make'up. Nie raz oferowała mi szybki kurs, ale stanowczo odmawiałam. Nie dam się wrobić w te pierdoły. Szkoda mi na to czasu. ALE! Jest jeden wyjątek. Uwielbiam mieć zadbane paznokcie i chociaż boksuję to zawsze mam nienaganny manicure i pedicure. Regularnie odwiedzam swoją nail artist. Aktualnie moje paznokcie są delikatnie wystające za opuszek palca - długość musi być wygodna do założenia rękawic, więc nie pozwalam sobie, żeby były przesadnie długie - w kolorze pudrowego różu.
Nakładam krem BB na twarz, pociągam rzęsy tuszem i nakładam na usta cienką warstwę pomadki. Jak na mnie, wyglądam naprawdę elegancko. Okolice nadgarstków i szyję skraplam ulubioną wodą toaletową o lekkiej, kwiatowej nucie i voila. Twarz „zrobiona", pachnę kusząco, ale w co ja się ubiorę? Przechodzę do garderoby. „Zaskocz mnie" - prycham pod nosem. To słowo mnie chyba dzisiaj nie opuści. Okej. Jedno jest wiadome na pewno. Po zaplanowanych atrakcjach i tak wylądujemy w łóżku, więc bielizna, którą zazwyczaj noszę opada. W sumie to nie skromnie mówiąc i powtarzając słowa Jonathana – we wszystkim wyglądam świetnie. Jestem dość szczupła, przy moim wzroście rozmiar 38 jest idealny. Dzięki treningom moje ciało jest umięśnione i sprężyste, więc każdy rodzaj bielizny wygląda na mnie całkiem dobrze. Dodatkowo matka natura obdarzyła mnie obfitym biustem w rozmiarze 70D. Może być lepiej? Jestem ogromną fanką bawełnianych majtek typu hipster i biustonoszy semi-soft. Wygoda to dla mnie podstawa, a inny materiał niż bawełna zwyczajnie gryzie mnie w dupę i nie potrafię zbyt długo wytrzymać. Dzisiaj jednak muszę przecierpieć i założyć tą nieszczęsną koronkę. Schylam się do dolnej szuflady, w której mam kilka takich kompletów na spotkania z Jonathanem. Wybieram biały zestaw - biustonosz zapinany z przodu, a do tego stringi z wysokim stanem kończące się delikatnie pod linią pępka. Druga faza zaliczona. Głęboki wdech i rozglądam się po wieszakach.
- Nie. Nie. To nie. Hm.. - w głębi wiszą białe, wąskie jeansy. Dobra. Będą pasować. Do tego wybieram błękitną koszulę w małe, granatowe jaskółki. Nie zapinam trzech guzików od góry odsłaniając kawałek dekoltu, a rękawy podwijam do łokci odsłaniając część tatuażu, który zrobiłam sobie kilka lat temu. W zasadzie to mam ich kilka. Moim pierwszym był napis FAITH, czyli wiara, który znajduje się na prawej ręce przy nadgarstku. Za uchem mam wytatuowaną koniczynę – na szczęście, a na środkowym palcu lewej dłoni diament. Tym palcem pozdrawiam wszystkich, którzy mnie tak mocno „uwielbiają". Później już nie zwracałam uwagi i zgubiłam rachubę ile tych wszystkich dziar mam. Tatuaże uzależniają i na pewno nie skończyłam się jeszcze w ten sposób „szpecić". Największy i najbardziej rzucający się egzemplarz w mojej kolekcji to tak zwany rękaw wykonany na mojej lewej ręce ciągnący się od nadgarstka do szyi. Przedramię z zewnętrznej strony zajmuje wizerunek połowy pyska tygrysa. Jest w odcieniach czerni i szarości z jednym kolorowym elementem – zielonym okiem. Takim jak moje. Na ramieniu tatuaż przechodzi w profil wilka wyjącego do księżyca okalanego lasem i pnączami, które kończą się z tyłu mojej szyi. Idealne odzwierciedlenie mojej dzikiej, walecznej, zwierzęcej strony. Wewnętrzna część przedramienia pokryta jest kwiatami – magnolie, frezje, róże – na których spoczywa krwistoczerwone serce przypominające diament. Na koszulę zarzucam szarą, futrzaną kamizelkę. W związku z tym, że nie należę do niskich kobietek, a Jonathan jest niewiele wyższy ode mnie wybieram popielate szpilki na ośmiocentymetrowym obcasie i pasującą do nich zamszową, dużą torebkę. Ostatni rzut oka w lustrze.
– Idealnie – mamroczę do siebie. Zerkam na zegarek. Zostało mi jeszcze pięć minut, a znając mojego chłopaka będzie punktualny co do minuty. Przekładam wszystko co niezbędne z mojej codziennej torebki do tej, którą wybrałam na dzisiejszą okazję. Portfel, klucze, zastrzyk, telefon. Chyba o niczym nie zapomniałam.
Dryńń.
Dzwonek do drzwi wyrywa mnie od wyliczania czy zabrałam wszystko. Otwieram. To on – Jonathan wita mnie swoimi wyszczerzonymi, białymi zębami stojąc w progu z... Bukietem herbacianych róż. Nigdy nie zapytał mnie jakie kwiaty są moimi ulubionymi. Gdyby to zrobił odpowiedziałabym.. Że żadne cięte. Może to głupie, ale zdecydowanie wolę kwiaty, które nie zdechną po tygodniu. Wolałabym dostać badyla w doniczce, który za jakiś czas zakwitnie niż bukiet ściętych kwiatów. On na pewno uznaje to za romantyczne – róże dla Rosy. Co za banał. Ale nie chcę mu sprawić przykrości, więc odwzajemniam uśmiech udając zachwyt i lustruję mojego mężczyznę od góry do dołu i z powrotem. Przez większość czasu mojego chłopaka widuję w dresie. Ewentualnie... bez niego. A dziś ubrany w jasne jeansy, białą koszulę, na którą zarzucił rozpinany sweter w kolorze szarego melanżu i mokasyny nie wygląda już jak mój Ogr. Wygląda jak bardziej elegancki sobowtór mojego Ogra. Jonathan jest Afroamerykaninem o tak ciemnych oczach, że zdają się być niemal czarne. Mierzy sto osiemdziesiąt osiem centymetrów wzrostu. Ma kwadratową szczękę, na której nie da się dostrzec zarostu, mocne rysy twarzy, trochę krzywy nos, który miał kilka razy złamany podczas swoich walk i łysą głowę – dlatego przekomarzam się i mówię, że jest moim Ogrem. Jako, że trenuje już tyle lat jego ciało jest nienaganne - muskularne, bez grama tłuszczu. W przeciwieństwie do mnie nie ma ani jednego tatuażu. Sam uważa, że ja szpecę swoje ciało i nie powinnam tego robić, bo na starość będę wyglądała żałośnie. Ale... Ponoć z miłości akceptuje to moje uzależnienie.
Pamiętam dzień, kiedy pierwszy raz stanęliśmy do sparingu. Miałam szesnaście lat, a Jonathan osiemnaście, kiedy zamieniliśmy ze sobą więcej niż jedno zdanie. Pomimo tego, że uczęszczaliśmy do tej samej szkółki bokserskiej i dość dużo czasu spędzaliśmy w jednej sali to nieszczególnie za sobą przepadaliśmy. Trenowałam boks krócej niż on i przede wszystkim nie „chodziłam" w tej samej wadze. Bardzo mi dokuczał. Takie przedszkolne przekomarzanie i docinki u nastolatków. Duży dzieciak. Nasza przygoda zaczęła się od tego, że taka „krucha" kobietka jak ja pokonała faceta jakim jest on. Fakt, nie należę do drobinek, bo mam metr siedemdziesiąt siedem i szczupłą budowę ciała, ale mierzenie się z facetem o takich gabarytach jak Jonathan i trenującym wtedy od prawie trzynastu lat z góry przesądzało o mojej klęsce. Musiałam wziąć go sposobem i jak już udało mi się Ogra zagonić w narożnik okładałam jego brzuch pięściami ile mogłam, aż uniósł ręce. Na początku przekomarzał się, że dał mi wygrać, ale wszyscy wiedzieliśmy, że to nie była prawda. Nigdy się do tego nie przyznał, ale to był dzień, w którym zaimponowała mu moja determinacja, zwinność i temperament. Włoski temperament odziedziczony po tacie. Wtedy topór wojenny został zagrzebany. Zżyliśmy się, zaprzyjaźniliśmy. Poznawałam drugą, uroczą i kochaną stronę mojego Jonathana. I tak się złożyło, że jesteśmy parą. Jonathan miękko całuje mnie w usta na powitanie. Lustruje od góry do doły moje ciało i mówi jaka jestem piękna. No to chyba jestem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top