Two

       Zaciągnąłem się ostatnią, upragnioną dawką nikotyny, która wdarła się do moich płuc wraz  ze słodko-gorzkim ukojeniem. Zgasiłem papierosa w popielniczce leżącej na małym stoliczku tuż przy drzwiach balkonu, obiecując sobie, że ten był już tym ostatnim.

         Początek listopada zapowiadał się wyjątkowo mroźnie. Odczułem to przez zimne powietrze, które wdarło się pod materiał rozpiętej koszuli jeżąc mi drobne włoski na klatce piersiowej. Z tego wszystkiego zapomniałem poprawić krawat i resztę garderoby. Jak najszybciej przywróciłem swój nienaganny wygląd z przed paru chwil. Na koszuli powstały małe zagniecenia, które starałem się z całej siły ignorować.

     Nie wróciłem od razu do środka. Patrząc na rozciągające się przede mną miasto, rozmyślałem nad wyborem nowej asystentki. Nawet nie liczyłem, ile razy zawiodłem się na każdej z kolejnych kandydatek. Ich współpraca ze mną utrzymywała się nie dłużej niż dwa miesiące, co było bardzo rozczarowujące. 

     Kiedyś jeszcze nabierałem się na tą fałszywą uprzejmość i maślane spojrzenia. Pozwalałem się uwieść, wdawałem się w głupie miłostki i  gorące romanse przypominające te z książek. Czar jednak pryskał, jak bańka mydlana z momentem, w którym te słodkie spojrzenia nie były już tak bardzo skupione na a mnie, tylko na tym jak bardzo drogim samochodem jeżdżę, czy też że płacę za kolację kusząco złotą kartą kredytową. Widziałem wtedy w ich oczach, jak kalkują nad tym, ile mogą ugrać wchodząc ze mną w poważniejszy związek. Na szczęście  przez lata stałem się wyczulony na takie zagrywki.

      Chcąc nie chcąc musiałem mieć kogoś do pomocy. Oczywiście wstępną rekrutacją miała zająć się, jak zawsze Hange Zoe, kierowniczka działu HR. Ta szalona ale i inteligenta kobieta potrafiła w bardzo krótkim czasie znaleźć odpowiednio wykształcone i obyte w biznesie osoby. Szczerze ją szanowałem a nawet mogłem jej nadać miano przyjaciela, co z mojej strony było nie lada wyczynem. Według mojej oceny, jako jedyna była osobą godną zaufania. 

     Wszedłem do ciepłego wnętrza w celu przedzwonienia do niej. W momencie, kiedy sięgałem po słuchawkę owa istota wparowała bezceremonialnie do mojego biura. Wątpiłem coraz bardziej, czy zna podstawy dobrego zachowania, bo nigdy jakoś za bardzo nie przejmowała się pukaniem.

      Długie brązowe włosy miała, jak zawsze spięte w niedbały kucyk a zza okularów błyskały jasnobrązowe tęczówki. Niekiedy była niczym huragan, który niszczył wszystko na swojej drodze i szedł uparcie przed siebie. Nawet nie pomyślała nad tym, by zamknąć drzwi za sobą, tylko od razu zaczęła kroczyć w moją stronę. Momentalnie w pomieszczeniu zrobił się przeciąg, przez co drzwi zatrzasnęły się samoistnie z strasznym hukiem.

Mój wewnętrzny spokój stracił rację bytu, zamieniając się miejscem ze wściekłością.

- Hange - warknąłem - Czy aby przypadkiem nie zamieniłaś się na rozum z jakimś szympansem? Nie potrafisz wejść tutaj, jak normalny człowiek? Nie robiąc po drodze szkód?

Spojrzała się na mnie z głupkowatym uśmiechem, jakby w ogóle nie zauważyła mojej złości, która wręcz ze mnie kipiała.

- To ty nie zamknąłeś za sobą balkonu - wskazała na wciąż uchylone szklane drzwi - Rozumiem, że ze swoim wzrostem ciężko ci dosięgnąć do klamki. Naprawdę wystarczy tylko poprosić, a załatwię Ci jakiś stołek, kurduplu.

     Spojrzałem na nią z niedowierzaniem. Ta kobieta doprawdy Boga się nie bała, mówiła wszystko, co jej tylko ślina przyniosła na język. 

- Przesadzasz... - rzuciłem jej groźne spojrzenie, ale ta znowu się tym nie przyjęła.

- Nawet, jakbyś chciał mi coś zrobić, to i tak nie doskoczysz - zaśmiała się z własnego żartu.

     Czy mój wzrost zawsze musiał być źródłem kpin i żarcików? Nie miałem już sił reagować na tej małpie wygłupy, rozsiadłem się więc na wygodnym fotelu. Zacząłem ją ignorować, bo tylko w ten sposób mogłem liczyć na to, że się uspokoi. 

     Nachyliła się w moją stronę i zaczęła mi się bacznie przyglądać. Czułem, jak przewierca mnie na wylot wzrokiem. 

- Mam coś na twarzy, że tak się lampisz ? - wysyczałem jednocześnie sprawdzając na czym wcześniej skończyłem pracę. 

- Czemu widziałam zapłakaną Petrę ? - wyskoczyła z tym pytaniem, jak Filip z konopi.

- Bo ją zwolniłem, proste - powiedziałem to takim tonem, jakbym opowiadał o tym co zjadłem dzisiaj na śniadanie. 

       Prychnęła wkurzona. 

- Nie możesz tak ciągle zatrudniać i zwalniać ludzi.

      O nie. Włączał jej się tryb pouczania.

- Właśnie, że mogę. Zrobiłem to, żeby oszczędzić swoje i tak już szargane nerwy.

       Zaczęła chodzić w te i z powrotem, niemal wydeptując ścieżkę  w panelach. Prawie słyszałem trybiki w jej głowie pracujące na pełnych obrotach. Coś czułem, że szykuje dla mnie moralizatorską przemowę, w celu nawrócenia mnie. Nie byłby to pierwszy raz. Wiele razy próbowała przekonywać mnie do zacieśniania więzi międzyludzkich, do prób odkrywania swojego nowego "ja". Powinna już dawno się podać, kiedy za każdym razem zbywałem ją jakimś chłodnym komentarzem lub zwyczajnym spojrzeniem. Jednak ta odnajdywała w sobie coraz to większy zapał, jakbym celem jej życia było sprawienie bym zaczął bardziej przypominać człowieka niż robota. 

     Stanęła nagle w miejscu i spojrzała na mnie z wyrzutem. Zaczyna się...

- Levi ... Już nie chodzi mi o samą Petrę... ale ogólnie o kobiety. Nie możesz od razu zakładać, że każda chce cię wykorzystać - zaczęła podkreślać ważność swoich słów żywą gestykulacją - Najgorsze, co można zrobić to oceniać ludzi jedną miarą, z góry ich przekreślać. Gdyby każdy tak robił, nie siedziałbyś teraz w tym miejscu. Nie miałeś łatwego startu, ale inni dali ci szansę, żeby się rozwijać i osiągać coraz to wyżej postawione cele...

       Przestałem jej słuchać. Obudziła we mnie niechciane, głęboko zakopane w moim umyśle wspomnienia. Może nie zrobiła tego z premedytacją, ale poczułem jak stare blizny na nowo zaczynają krwawić. 

        Znowu byłem dzieckiem, bezradnym i zagubionym w zawiłym oraz przeraźliwie mrocznym labiryncie myśli, które próbował mnie pochłonąć. Strach chwytał mnie za gardło, ściskał powoli swoje wykrzywione w szpony palce na mojej tchawicy. Cały ból  powrócił ze zdwojoną siłą, uderzył we mnie urywkami filmu z mojego dzieciństwa. 

      Oczyma wyobraźni ujrzałem pobitą na śmierć matkę, której nie tylko nie było dane godnie żyć ale i tak samo umrzeć. W jej odejściu nie było niczego chwalebnego, nikt nie zapłakał nad prostytutką. Dla ludzi była nie warta chociażby splunięcia, a co dopiero jakiekolwiek żalu? Ja, jako jej syn także nie mógł liczyć na współczucie.

       Wiele dni i nocy przepłakałem przy jej martwym ciele, wierząc że moje łzy wzruszą anioły i zwrócą mi osobę, którą bardzo kochałem pomimo tego, kim była. Nie należała do najszlachetniejszych osób, jednak miłości w jej sercu nie brakło, zwłaszcza dla mnie.

       Znalazł mnie wujek Kenny, lecz niestety śmierć siostry odcisnęła się na nim zbyt mocno i nie był w stanie się mną zaopiekować. Chodziłem samopas, aż w końcu trafiłem do domu dziecka. Do trzynastego roku życia przeżywałem tam istne piekło na ziemi, bity i wyśmiewany przez inne dzieci postanowiłem całkowicie zamknąć się na innych. I kiedy już nie widziałem dla siebie ratunku wyciągnęli do mnie ręce Isabel I Farlan. Zaprzyjaźniliśmy się. 

     Z naszej trójki najbardziej pogodna była Isabel, zarażała wszystkich wokół optymizmem, natomiast Farlan był spokojny i poważny, czym bardzo mnie przypominał. Zostaliśmy w trójkę zaadoptowani przez tą samą rodzinę, gdyż nie mieli serca nas rozdzielić, a byli na tyle zamożni, że mogli się nami spokojnie zaopiekować. 

      U ich boku przeżyłem szczęśliwe siedem lat.  Jednak śmierć po raz kolejny postanowiła mi odebrać wszystko, co najcenniejsze. Zachłannie sięgnęła po nich łapska, gdy ci jak co dzień wyruszyli do szkoły. Akurat byłem chory i nikt nie chciał mnie wypuścić z domu w deszczowy dzień. Opady w pewnym momencie były tak silne, że kierowca nadjeżdżającej ciężarówki zbyt późno zaczął hamować...tak mi to tłumaczono. Ale po latach dowiedziałem się, że w jego krwi znajdowała się duża zawartość alkoholu. 

     W dniu ich pogrzebu mogłem przysiąc, że usłyszałem złośliwy rechot przewrotnego losu. Mogłem się wtedy ostatecznie poddać. Uznałem jednak, że pójście na łatwiznę jest najgorszą rzeczą, jaką mogę zrobić. Zamiast tego zacząłem dawać z siebie wszystko, z każdym osiągniętym sukcesem czułem się odrobinę lżejszy. Zdobywałem najwyższe stopnie, zgarniałem wszystkie trofea, jakie tylko mogłem. Gdy zdobyłem pierwszą pracę zacząłem wyrabiać sobie kontakty, i tak krok po kroku dochodziłem do celu. 

     Dzięki pracy zapominałem o rozpaczy tkwiącej w moim sercu, jak cierń, którego nie da się wyrwać.  Często wystarczyło tylko napomknąć coś o mojej przeszłości to ta na nowo mnie nawiedzała, jeszcze bardziej mnie raniąc.

- Słuchasz mnie ? - ktoś szarpnął mnie delikatnie za ramię.

     Wróciłem na ziemię i przypominałem sobie o tym, że przyszła do mnie Hange. Patrzyła na mnie z niepokojem w oczach. Chyba dopiero uświadomiła sobie, że zbudziła niechciane wspomnienia. Jako jedyna była świadoma tego, co przeszedłem. 

- Przepraszam - wyszeptała - Nie powinnam Ciebie pouczać...

- Hange  - przerwałem jej - Zawsze próbujesz naprowadzić mnie na "dobrą ścieżkę", jak to masz w zwyczaju mówić  - nakreśliłem w powietrzu znak cudzysłowowa - Mam bardziej akceptować innych ludzi, pokazać swoją lepszą stronę. Może niech świat zacznie najpierw bardziej akceptować mnie? Może to, co widzisz to jest ta moja lepsza strona? Może nic lepszego ze mnie nie będzie, niż to co jest teraz? 

      Zdębiała na moje słowa, nigdy tak nie reagowałem na jej wywody. Była przyzwyczajona do ignorowania i niekiedy rzucanych kąśliwych uwag. 

- Nie zmieniaj mnie na siłę.

- Przepraszam...chyba faktycznie cały czas próbowałam to zrobić...

- Wiem, że nie robisz tego ze złych pobudek. 

- Oczywiście, że nie! - dotknęła mojego ramienia i kontynuowała -  Martwię się po prostu.

- Nie masz czym - przewróciłem oczyma, jakby dla podkreślenia swoich słów.

     Zamyśliła się na chwilę.

- Tym razem już będzie trudniej znaleźć kogoś dobrego i chociaż z minimalnym doświadczeniem, z każdym razem pole się zawęża. Naprawdę nie ułatwiasz mi pracy, Levi - nakierowała rozmowę  na bezpieczniejszy tor. 

- Nikt nie mówił, że będzie łatwo. 

- Wytrzymaj z kolejną tyci dłużej, proszę - złożyła dłonie w błagalnym geście - nawet ja już nie wiem, skąd brać kolejne kandydatki. Jesteś tak strasznie wymagający, że już na wstępie odrzucam połowę CV... Pomyśl...Może byłoby warto zatrudnić kogoś bez doświadczenia, żeby je sobie je wyrobił dopiero u nas? Jakiś świeży, młody umysł? 

- W sumie zła myśl to nie jest - postukałem się palcem w brodę - będzie na tyle pochłonięta nauką swoich obowiązków, że może od razu nie będzie chciała przykleić się do mnie, jak jakaś pijawka.

- Mam jeszcze inny pomysł - minę miała taką, jakby co najmniej odkryła nowy pierwiastek.

- Już się boję...

- Zawsze szukam na to stanowisko kobiet...Może zamieszczę ogłoszenie, w którym szukamy zarówno pań, jak i panów? Może towarzystwo faceta byłoby dla ciebie miłą odmianą.

- Hmmm. A więc szukaj, do końca tygodnia chcę widzieć CV na moim biurku. A teraz sio mi stąd, muszę w końcu popracować.

    Zasalutowała w moim kierunku. Okręciła się na pięcie i tak samo jak weszła, tak samo i wyszła. Huk zatrzaśniętych drzwi tym razem wyrwał z moich ust niecenzuralne słowa.  

     *** 

Wiem, nudzeeeem. 

Chcę spokojnie wejść w tą książkę, stopniować wszystko...ahh, dobra...

Dziękuję jeszcze raz za odzew pod pierwszym rozdziałem, to naprawdę bardzo pomaga <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top