Four

       Levi

        Wypiłem kolejną w tym dniu kawę, głupio wierząc w zbawczą moc kofeiny, która tylko przez pierwsze minuty pobudzała mój organizm. W momencie, gdy przestawała działać tak naprawdę czułem się jeszcze gorzej, niż przed jej wypiciem. 

      Ostatnimi czasy przez prace nad nowym kontraktem, który postawił na baczność całą firmę, praktycznie nie znajdywałem czasu na sen. Powoli żałowałem zwolnienia Petry, bo mimo bycia irytującą, znała się na swojej pracy i sporo odejmowała mi mojej, dzięki czemu mogłem skupić się tylko i wyłącznie na priorytetach. 

       Musiałem pospieszyć Hange w jej nadgorliwie prowadzonej selekcji ewentualnych pracowników. Naprawdę ciężko mi było osobiście organizować konferencje, przedstawiać na nich sprawozdanie dla całego zarządu, które niestety musiałem sam w dodatku napisać. To było tylko jedno z wielu zadań, które na mnie spadły wraz ze zwolnieniem asystentki. 

      Sięgnąłem do słuchawki telefonu, by dowiedzieć się na jakim etapie znajduje się rekrutacja nowej pomocy dla mnie.  Wystukałem odpowiedni numer i czekałem na połączenie. Hange odebrała już po dwóch pierwszych sygnałach, co mnie bardzo ucieszyło.

- Hange Zoe przy telefonie, w czym pomóc? - miała wyjątkowo spokojny ton głos.

- Słuchaj, jak wygląda wybór nowych kandydatów, czy kandydatek? W sumie wolałbym kandydatów... coraz bardziej przekonuję się do twojego pomysłu, by zatrudnić mężczyznę. Wiem, że minęły dopiero dwa dni od zamieszczenia przez ciebie ogłoszenia, ale... wiesz, jak jest...

- Wiem, wiem. - westchnęła - Naprawdę jest z tym coraz gorzej, zgłaszają mi się ci, którzy już wcześniej wysyłali CV. Praktycznie nie ma żadnych nowych twarzy, a facetów to już w szczególności. Jak na razie mam tylko jednego...

- Tak?

- Młody, świeżo upieczony student rachunkowości. Posiada dyplom dobrej uczelni, na koncie ma zaliczonych kilka krótkich staży w trakcie studiów.

- Brzmi dobrze, tego właśnie chcemy teraz, prawda? Młodych, zdolnych ludzi. 

- Prawda. Ale warto  jeszcze poczekać  na inne zgłoszenia - wtrąciła

- Nie mogę czekać, Hange. Zatonę nie długo w tych wszystkich papierzyskach, albo padnę ze zwyczajnego braku snu. Możesz mnie z nim już jutro umówić na rozmowę, ale nadal pozostawiając ogłoszenie w sieci. 

- Od razu mam go umówić z Tobą? - spytała zaskoczona - Nie chcesz, żebym go sama najpierw sprawdziła, jak to robię zawsze?   

- Tak, nie ma co zwlekać. Jest takie urwanie głowy, że nie ma co się w to bawić. Doprawdy nie wiem w co już ręce włożyć...

- Nawet nie spojrzałeś jeszcze w jego CV. 

- To mi je wyślij mailem, przejrzę sobie w wolnej chwili. Co za problem?  - prychnąłem

- Dobra, dobra. Tylko mi potem nie marudź.

        W normalnych sytuacjach pośpiech był do mnie nie podobny. Jednak w momencie, gdy wszystko zaczęło mi się walić na głowę, traciłem swoją anielską cierpliwość. Nigdy nie zdarzyło mi się zwolnić asystentki, kiedy w firmie aż wrzało od nadmiaru pracy. Plułem sobie w brodę, że dwa razy nie pomyślałem nad tym, co zrobiłem. Chociaż po dłuższym zastanowieniu myślę, iż przepracowywanie się jest lepszą alternatywą, niż użeranie się z nadętymi panienkami. 

        Kiedyś potrafiłem się z nimi dogadywać, ale jak widać z wiekiem człowiek ma coraz to większe wymagania. Jedyną kobietą, która nie grała mi niebezpiecznie mocno na nerwach, była Hange. Nauczyłem się tolerować jej wygłupy i żarty rzucane w moją stronę w wystarczająco dużym stopniu. Miałem na to wiele lat, więc tylko mogła się cieszyć, że została w taki sposób wyróżniona spośród innych. 

      Zmęczenie coraz bardziej mi o sobie przypominało. Powieki zaczęły mi ciążyć, jakby ktoś zawiesił mi na nich stu kilowe worki. Kawa w żaden sposób już nie pomagała, picie jej było oszukiwaniem samego siebie.  Praktycznie nie zmrużyłem oka od zwolnienia Petry, ponieważ nie mogłem sobie pozwolić na bycie z tyłu z projektami i innymi naglącymi sprawami.

     Spojrzałem tęsknie na jedną z kanap, nagle wyglądającą na najwygodniejszą na świecie. Z przeciągłym westchnieniem podniosłem się z fotela. Byłem cały sztywny od ciągłego siedzenia w nim, kości strzelały mi w stawach przy wstawaniu. Wiedziałem, że jeśli się nie prześpię z co najmniej dwie godziny to nic nie będzie z moich starań i całą pracę diabli wezmą.

     Mebel kusząco mnie do siebie przyciągał, kusząc słodką obietnicą zbawiennego snu. Moje ciało przyjemnie zatopiło się w miękkim skórzanym obiciu kanapy.  Oczy zamknęły się zbyt szybko, bym mógł to ogarnąć umysłem. Powitała mnie ciemność, która pociągnęła mnie w niezbadane krainy snu. 

Eren

      Wpatrywałem się w czarny ekran telefonu, jakby to był najciekawszy widok na świecie w nadziei, że rozświetli się on dzięki przychodzącemu połączeniu. Tykanie zegara ściennego w pustym mieszkaniu było, aż nadto słyszalne. Siedziałem od dwóch dni, jak na szpilkach oczekując odpowiedzi na moją wiadomość w sprawie pracy. Czas niemiłosiernie się dłużył, bezczelnie sobie ze mnie kpił. 

       W momencie, gdy Mikasa i Armin szli do pracy jeszcze ciężej było mi usiedzieć na jednym miejscu. Uważali, że odrobinę przesadzam i powinienem sobie znaleźć jakieś zajęcie, by się nie zadręczać. Miałem wrażenie, że moja szansa na osiągnięcie czegokolwiek w życiu staje się coraz mniej rzeczywista. Obawiałem się bycia czyimś ciężarem, dlatego też zatrudnienie u Ackermann'a było dla mnie ważne. 

    Ciągłe zamknięcie w czterech ścianach powoli doprowadzało mnie do szaleństwa. Czułem, że muszę natychmiast wyjść się przewietrzyć i chociaż odrobinę odstresować. Nawet najzwyklejszy spacer może okazać się zbawienny. Świeże powietrze może zdoła rozwiać obawy, narastające w mojej głowie.

     Z małym ociąganiem ruszyłem się z łóżka, do którego o mało już nie przyrosłem i zacząłem szukać czegoś do ubrania. Sięgnąłem po leżące z brzegu pierwsze lepsze spodnie, jak się okazało zwykłe, czarne rurki. Kiedy wsuwałem je na siebie, ciszę przerwał dźwięk dzwonka, który zabrzmiał dla mnie niczym chór głosów anielskich. Zapominając, iż mam nasunięte tylko do połowy ciasne nogawki, skoczyłem po telefon. Mój jakże nieprzemyślany skok skończył się tym, że runąłem do przodu, przy okazji witając się głową z drewnianą ramą łóżka. Syknąłem z bólu, nie dając jednak sobie czasu na użalanie się.

    Lekko oszołomiony, leżąc na wpół na ziemi, wyciągnąłem drżącą rękę po telefon. Nieznany numer... Składając szybką modlitwę w myślach, odebrałem.

- Słucham? - mój głos drżał niebezpiecznie z przejęcia

- Witam, z tej strony Hange Zoe. Czy mam przyjemność rozmawiać z panem Erenem Jaeger'em? 

     Z drugiej strony słuchawki rozbrzmiał dźwięczny głos,  wypełniony zaraźliwym entuzjazmem. 

- Tak, zgadza się.

- Dzwonię w sprawie wysłanej przez pana aplikacji CV, dotyczącej pracy asystenta prezesa. Czy nadal jest pan zainteresowany ? 

        Oddałabym duszę za to by móc pracować dla osoby o takim prestiżu i sukcesach, jak Ackermann, a ona jeszcze pytała, czy jestem zainteresowany. Oczywiście, że tak!

- Tak, jestem zainteresowany - odparłem na pozór spokojnie, ale w duszy byłem coraz bardziej podekscytowany.

- W takim razie, co pan powie na odbycie  jutro rozmowy kwalifikacyjnej ? - nawet przez telefon czułem, że moja rozmówczyni się uśmiecha. 

- Jestem, jak najbardziej za.

     Z radości nawet przestałem odczuwać ból, spowodowany przez niefortunne potknięcie. 

- Pasowałaby panu godzina jedenasta ? 

- Tak, pasuje - potaknąłem 

- W takim razie do zobaczenia.

- Do zobaczenia - odparłem, tłumiąc w sobie okrzyk szczęścia. 

        Połączenie zostało przerwane. Rzuciłem telefon na łóżko, chcąc jak najszybciej się ubrać. Naciągnąłem na siebie do końca czarne spodnie, dobierając do tego najzwyklejszą białą koszulkę. Rozpocząłem zaciekłe poszukiwania czystych i całych skarpetek. Wybór padł niestety na dwie różne, jedną granatową a drugą czarną. Uznałem, że takie połączenie kolorów nie będzie się rzucało zbyt bardzo w oczy i od biedy ujdzie.  

      Z rekordowym czasie ubrałem buty i kurtkę. Skierowałem swoje kroki do najbliższej kwiaciarni w okolicy. Miałem ochotę skakać z radości, wypełniającej moje serce przyjemnym ciepłem. Szeroki i szczery uśmiech nie opuszczał mojej twarzy nawet na sekundę, przez co przypadkowi przychodnie patrzyli na mnie z miłym zaskoczeniem. Wyglądali nawet, jakby sami chcieli się przez to uśmiechnąć.  Nie bez powody mówi się, że śmiech jest zaraźliwy. 

      Mijałem dobrze znane mi ulice, nucąc pod nosem ulubione piosenki. Prawie nie zauważyłem, kiedy dotarłem do celu. Do moich uszu dotarł uroczy dźwięk dzwoneczków, wywołany przez otwarcie przeze mnie drzwi sklepu, wypełnionego w całości przepięknymi kwiatami. Nos został zaatakowany przez zapach dziesiątki z nich, mieszających się ze sobą w jedną słodką kompozycje. Poczułem się lekko oszołomiony, tak jak za każdym razem. 

    Zza zaplecza wychyliła się głowa starszej kobiety, która uśmiechnęła się serdecznie na mój widok. Sadząc po jej wyglądzie mogła się zbliżać do sześćdziesiątki. O wieku przeczyć mogły jedynie oczy, rozświetlone młodzieńczym duchem, jakby nigdy nie zatraciła w sobie dziecka. 

- Ohh, Eren - kobieta ruszyła do lady - Miło cię widzieć. Co tam u ciebie, chłopcze ?

     Rene, bo tak miała na imię owa czarująca kobieta, była dumną posiadaczką długiego do pasa warkocza. Jej czarne włosy przetykane były siwizną,w żaden sposób nie ujmującej jej wyglądowi. Zza grzywki spoglądały na mnie bystre, jak wzburzone morze, szare oczy. 

- Wszystko dobrze, proszę pani. Nawet bardzo dobrze.

- Coś ciekawego ci się przytrafiło ? - spytała ze szczerym zainteresowaniem.

- Jutro idę na bardzo ważną rozmowę kwalifikacyjną...

- Ohh, to wspaniale - klasnęła w dłonie

- ...jednak nie chciałbym zapeszać...każdego mogą zaprosić na taką rozmowę, prawda? Może zbyt bardzo się ekscytuję ? - nagle pojawiło się we mnie niechciane wahanie i wątpliwości

- Ależ Eren... Nie myśl tak, tylko z całych sił się jutro postaraj, żeby cię zatrudnili. Masz pójść do nich z tym samym uśmiechem, jakim wszedłeś do mojej kwiaciarni. Na pewno ich oczarujesz sobą. 

- Dziękuję... wezmę sobie pani radę do serca. - ta kobieta zawsze potrafiła mnie podnieść na duchu. 

- Czy dzisiaj to, co zawsze ? - spytała, zmieniając temat, dzięki czemu nie wgłębiałem się dalej w niechciane myśli

- Tak, poproszę - posłałem jej dziękujące spojrzenie.

        Rene zaczęła się krzątać między kwiatami, wybierając dla mnie te w najpiękniejszym stadium rozkwitu. Kiedy skończyła, wyciągnęła w moją stronę nie mały bukiet, rajsko wyglądających lilii. Płatki kwiatów od środka zaczynały się białym kolorem i rozchodziły  do ich końca, delikatnym różem. Przyjąłem go z wdzięcznością. Zapłaciłem odpowiednią sumę i pożegnałem się ciepło.

     Kontynuowałem spacer w bardzo dobrze znane mi miejsce, które odwiedzałem w ważnych momentach mojego życia. Wyszedłem poza najbardziej zatłoczoną część miasta, by znaleźć się w tej o wiele spokojniejszej i mniej zabudowanej. Budynki zostały zastąpione przez większą ilość zieleni, także chodniki tutaj były bardziej zapuszczone i popękane. 

          Mijające mnie po drodze kobiety, rzucały mi lekko tęskne spojrzenia, jakby pragnęły, żebym to dla nich niósł ten piękny bukiet kwiatów. Nie patrzyły się na mnie w ten sposób, tylko w takich chwilach. Czułem na sobie tego typu spojrzenia, które przewiercały się wręcz do samej duszy, także na co dzień. Nigdy za bardzo na to nie reagowałem, prawdę mówiąc  nawet nie zdarzyło mi się być z kimś w związku. Jakoś nie czułem potrzeby. 

       W końcu dotarłem do kutej żelazem bramy, już dawno dotkniętej zębem czasu. Rdza wręcz sypała się z niej płatami, zostawiając mi na dłoniach nie ładne plamy brudy, gdy ją uchyliłem. 

       Szedłem swobodnie między zawiłymi ścieżkami, docierając do grobu mojej ukochanej matki. Jak zawsze spojrzałem na przepiękne epitafium umieszczone na jej nagrobku.

                                  Przepiękna, niczym bezkres nieokiełzanego oceanu
                                  Była, jak anioł stąpający po ziemi

                                  Nieprzemijająca w serach ukochanych ...

     Żyła zbyt krótko, zbyt szybko śmierć zabrała ją do wiecznych krain. Choroba wyniszczyła jej organizm od środka, w tak błyskawicznym tempie, że nie wiele dało się dla niej zrobić. Ciężko było walczyć z nowotworem złośliwym, który pożerał organizm licznymi przerzutami do mózgu.

     Minęło już piętnaście lat od jej śmierci, więc zdążyłem się pogodzić z jej odejściem, co nie oznaczało, że na nią nie tęskniłem. 

       Wymieniłem zwiędłe już kwiaty w wazonie i wymieniłem na te świeże, po czym usiadłem na małej ławeczce, stojącej naprzeciwko grobu. 

- Cześć, mamo. - uśmiechnąłem się, wierząc, że doskonale widzi mój uśmiech - Przede mną ważny dzień, być może będzie mi dane zacząć spełniać się w życiu. Zawsze we mnie bardzo wierzyłaś, dlatego ja też sam w siebie uwierzę i dam z siebie wszystko, byś mogła być ze mnie dumna. Mówiłaś, że pozytywne nastawienie to pierwszy krok do sukcesu. Pragnę też, żeby Armin i Mikasa nie mieli we mnie ciężaru, to ja powinienem się nimi opiekować. 

      Dalej zacząłem opowiadać mamie, co się wydarzyło u mnie i moich przyjaciół od czasu, kiedy ostatni raz u niej byłem. Można mi wierzyć lubi nie, ale czułem jej obecność i to, że wsłuchuje się uważnie w moje słowa. Jeśli kogoś dostatecznie mocno kochasz, to nigdy nie przestanie dla ciebie istnieć. 

      Nawet nie zauważyłem, kiedy słońce zaczęło zachodzić za horyzontem, malując niebo niezwykłymi odcieniami czerwieni. 

***

Zgon, zgon, zgon.... idę spać :"D

Mam nadzieję, że nie jest tak źle ...

             

           

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top