WilsonxReader - Mrok
Nie było miejsca gdzie ciemność by nie sięgała. Mroczne płomienie delikatnie oświetlały pomieszczenie, w którym się znajdowali. Cicha, skrzecząca muzyka wżerała się w mózg po kilku minutach, a nie zapowiadało się na jej koniec.
- Więc, to jest to. Znalazłeś mnie. Co teraz zamierzasz zrobić?
Ochrypły głos dotarł do ich uszu. Ciarki przeszły po ich plecach.
- Co z twoją obietnicą?
Z trudem przełknął gulę, która znienacka pojawiła się w jego gardle. Odetchnął głęboko. Miał wrażenie jakby każdy jego oddech był tym ostatnim. Nienaturalny mrok naciskał na niego z sekundy na sekundę siejąc w jego umyśle coraz większy zamęt i panikę. Serce mu przyśpieszyło, a w uszach szumiała krew głośniej niż ta przeklęta muzyka. Jego oczy biegały niespokojnie szukając źródła głosu. Ręce mu drżały, mrok jakby się przybliżał. Grue.
- Spokojnie - aksamitne dłonie chwyciły jego, a jej uśmiech rozwiał jego wątpliwości i strach.
Przy niej czuł, że mógł wszystko. Kochał ją za to, że była z nim w najcięższych chwilach, nie przebiła go włócznią przy pierwszej lepszej okazji lub nie dosypała mu czegoś do posiłku. Razem przetrwali do samego końca. Poszła z nim w nieznane, do otchłani Maxwella - miejsca, w którym wszystko miało się wyjaśnić albo bardziej skomplikować. Podziwiał ją za odwagę, spryt i niesamowitą mądrość. Wstyd mu było to przyznać, ale on mimo bycia niesamowitym wynalazcą nie potrafił tak wielu rzeczy jak ona. Jego życie przedtem skupiało się na siedzeniu całego dnia w domu i popadaniu w coraz większy obłęd. Po wysłuchaniu tajemniczej audycji w radiu tego potwora jego nic nie warty żywot zmienił się o 180 stopni, a jego umysł zaczęła wypełniać tylko jedna myśl - musiał przetrwać.
- Dziękuję - wyszeptał, chociaż miał wrażenie, że krzyczy.
Pokiwała głową w zrozumieniu. Wiedziała jak bardzo się boi, że w tym momencie stawia czoła swoim największym lękom. Chciała być przy nim i go wspierać, pragnęła tego tak mocno jak on. Kochała tego czarnowłosego idiotę, który w pierwszych dniach kiedy się poznali udawał, że jej nie ma, a kiedy podawała mu rękę wycierał ją w koszulę. Do dziś posiadała z nim wiele wspaniałych i dobrych wspomnień.
- Chodźmy - jego głos ponownie przeciął powietrze, tym razem pewniej i głośniej.
Poszli w głąb korytarza, który otoczony był mrocznymi lampami. Muzyka była coraz głośniejsza. W pewnym momencie przeszli obok wielkiego suto zastawianego stołu. Momentalnie poczuli jacy są głodni. [Kolorwłosa] już wyciągała dłoń po jeden z owoców, kiedy poczuła ciepłą rękę na swoim ramieniu. Czarne tęczówki wpatrywały się w nią z troską mówiły, że nie powinna tego robić. Posłusznie wykonała prośbę.
- Kto wie co znajduje się w tym jedzeniu... Lepiej chodźmy dalej.
Przytaknęła.
Chwyciła go za dłoń, splatając ich palce razem. Uśmiech wstąpił na usta obojga, ale zaraz został zgaszony przez niski głos wrogiego im mężczyzny.
- Mądre posunięcie drogi Wilsonie. Czekam na ciebie, dobrze o tym wiesz.
Ich ciała całe się spięły. Szybko się otrząsnął i pociągnął ją za sobą. Chciał mieć to jak najszybciej za sobą. To robiło się coraz bardziej chore. W jego umyśle rozbrzmiewały słowa Maxwella wiercąc coraz większą dziurę w jego mózgu. Cholera wie o co temu psychopacie chodziło.
Muzyka była coraz bardziej głośna. Mrok wyciągał w ich stronę szpony - widział i czuł je. Potrząsnął głową intensywnie wpatrując się w swoje stopy.
Stanął przed nim.
Twarzą w twarz.
Mrok przestał naciskać, ale gramofon dalej wygrywał skrzeczącą melodię, która przyprawiała o ból głowy.
- Witaj Wilsonie i jego piękna współtowarzyszko - złośliwy, nie zwiastujący nic dobrego uśmiech wpełzł na jego usta.
Nie tego spodziewał się Wilson. Maxwell w rzeczywistości był wychodzonym, wysokim i zmęczonym życiem człowiekiem.
- Proszę cię, [Imię]. Wyłącz to cholerne urządzenie, mam go dość - spojrzał na dziewczynę, która z niechęcią podeszła do starego antyku.
Odsunęła igłę sprawiając, że w pomieszczeniu zapadła głucha cisza.
Krzyk.
- Czujesz to? Spójrz na swoje ręce - spowija je mrok. Pamiętasz tamte słowa, które wypowiedziałem w radiu? "Będziesz najmądrzejszy" wystarczy, że podasz mi dłoń - wyciągnął w jego stronę kościstą, drżącą rękę.
Wstał z kolan, na które upadł wcześniej pod wpływem bólu zadanego przez potwora, który znikąd pojawił się obok ich obojga. Czarne macki wyrosły z pleców kobiety ubranej w blado różową obcisłą sukienkę, a następnie oplotły jego ukochaną ściskając boleśnie jej ciało. Chciał do niej biec, ale już po chwili poczuł jak przestaje móc swobodnie oddychać. Starał się odsunąć jej dłonie od swojej szyi, ale trzymała mocno.
Usłyszał jego śmiech.
- Myślę, że nie masz zbyt wielkiego wyboru. Myślisz, że to ja rządzę tą wyspą? Mylisz się, to Oni. Ja tylko napuszczałem na ciebie te wszystkie psy i giganty. Cieszę się, że w końcu zawitałeś w moje skromne progi, Charlie już się niecierpliwiła - wskazał dłonią na kobietę w koku, odwróciła głowę w stronę młodszego i uśmiechnęła się mrocznie.
Krzyk. Tym razem należał do niej.
Słyszał jak jej kości chrupnęły. Z ust poleciała krew - nie miał wątpliwości, że uszkodzeniu uległy narządy wewnętrzne dziewczyny. Oddychała nierówno i szybko, widać było, że cierpiała.
- Zostaw ją! Nic ci nie zrobiła! Chciałeś mnie, a nie [Imię]!
Jego błagania nic nie dały.
- Ostatnia szansa na uratowanie jej i siebie samego, młodzieńcze - wyciągnął ponownie dłoń przybierając surowy wyraz twarzy.
Wilson spojrzał to na potwora i ukochaną, a następnie na Maxwella. Szybkim krokiem doszedł do ogromnego tronu na którym siedział jego przeciwnik. Ich dłonie złączyły się. Umowa została zawarta.
- Wiesz co robić piękna Charlie - kiwnął głową w stronę swojej podwładnej, ta wyszczerzyła zęby w przerażającym grymasie twarzy.
- Moja piękna zabaweczka - wyszeptała, miażdżąc żebra [kolorwłosej].
Maxwell zniknął.
Upadł na ziemię ciągnięty przez oślizgłe macki i ręce. Nie wiedział kiedy znalazł się na tronie unieruchomiony przez mroczną energię. Patrzył jak [Imię] krzyczy i wierzga ostatkiem sił.
- Kocham cię - usłyszał jej szept lekko zagłuszony przez jego histeryczny płacz.
Ostatni chrzęst kości, uciszył ich oboje. Nie żyła. Potwór ją zabił łamiąc jej delikatny kark. Już nigdy nie poczuje jej słodkich ust na swoich. Nie przytuli jej, ani nie powie jak bardzo ją kocha. To było rozwiązanie zagadki. Maxwell dążył do wolności za wszelką cenę. Wiedział, że się im uda. Wykorzystał to. Teraz on sam był skazany na łaskę Ich.
*****
Dedykacja dla
Witam po kolejnej przerwie. Dzisiaj coś mnie tchnęło po moich korkach z chemii. Pisząc to prawie płakałam. Przez te dwie godziny pisania zdążyłam się zżyć z reader i mimo tego, że obiecałam takie zakończenie mojej lubej to miałam je ochotę zmienić. Jako, że sama ostatnio przeżywam lekkie dramaty to taki temat jak najbardziej mi bliski. Przyjemnie mi się pisało.
Do zobaczenia, mam nadzieję, że tym razem nie za pół roku!
~CzapkaUszatka
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top