MaxwellxCharlie - Wysłuchaj mnie.

Ogromną salę teatralną wypełniały ciche pomruki i szepty podekscytowanego tłumu. Schludnie ubrani ludzie wiercili się na drewnianych krzesłach obitych ciemnoniebieskim zamszem, nie mogąc znaleźć wygodnej pozycji do oczekiwania na występ słynnego magika. Ktoś ocierał czoło białą chustą z kwiatami wyhaftowanymi złotą i czarną nicią, a ktoś inny co chwila spoglądał na srebrny zegarek kieszonkowy, który był przypięty do kieszeni spranej, lnianej kamizelki. Jakaś starsza kobieta upomniała swojego wnuka, żeby przestał kopać w krzesło pana znajdującego się przed nimi, a on z naburmuszoną miną i założonymi rękami, uderzył je po raz ostatni wkładając w to całą swoją siłę, po czym przestał przeszkadzać mężczyźnie. Pewna szatynka zakryła nosek pięknym, bogato zdobionym wachlarzem w odpowiedzi na zaloty siedzącego obok niej młodzieńca. Ten słysząc jej cichy chichot oraz wykwitający na jej policzkach rumieniec nabrał pewności siebie, komplementując jej urodę po raz kolejny. 

Młoda kobieta w długiej, jasnoszarej sukience zasunęła ponownie kurtynę, chowając się jednocześnie w głąb słabo oświetlonej sceny. Widok tych wszystkich ludzi ekscytował ją, ale również napawał niepokojem. Ich pokazy przyciągały coraz większą liczbę osób jednocześnie czyniąc je bardziej niebezpiecznymi. Bała się. Bała się o niego. To go zjadało, nawiedzało umysł w każdym momencie dnia oraz nocy, nie dawało najmniejszej szansy na zapomnienie o sobie. A on brnął w to nie zważając na jej wołania i prośby o zaprzestanie. Och, to tak cholernie ją denerwowało! Dlaczego nie mógł jej raz posłuchać? Pokręciła głową kiedy dotarła do ich wspólnej garderoby, była tam sama, a jej przeczucie mówiło, że mężczyzna dzielący z nią pomieszczenie poszedł ponownie sprawdzić rekwizyty - ten jeden rekwizyt. Z westchnieniem zasiadła przy ogromnym lustrze - musiała przygotować się na spektakl. Rozczesała swoje czarne włosy, a następnie wciągnęła na swoje drobne dłonie czarne jak smoła, jedwabne rękawiczki. Wstając wygładziła sukienkę i odwróciła się w stronę drzwi, musiała znaleźć swojego współpracownika zanim rozpocznie się występ. Jednak on już tam był, wpatrując się w nią z delikatnym uśmiechem zdobiącym jego pociągłą twarz. 

- William! Miałam po ciebie właśnie iść - zaświergotała wesoło, kiwając głową jakby na potwierdzenie swoich słów. 

- To miłe moja droga, dziękuję - zaaprobował. - Jednak jak widzisz sam przyszedłem, nie potrzebnie się kłopotałaś - dodał. Oczy kobiety przygasły nieco, tracąc iskierkę radości na widok mężczyzny, a ona sama spuściła wzrok na lakierki zdobiące jej stopy. 

- Och, słodka Charlie - powiedział cicho, podchodząc do niej. Jego wychudzona dłoń chwyciła jej podbródek, ciągnąc go ku górze tak, aby mógł spojrzeć w jej duże czarne oczy. - Wybacz, nie czuj się urażona.

- Nie czuję się tak, ale dziękuje za troskę. Panie Carter ja...

- Mów mi Wil... - zaczął, ale mu przerwała.

- Musimy porozmawiać po przedstawieniu - rzuciła szybko i stanowczo. W pokoju zapanowała chwilowa cisza, on puścił jej podbródek, a ona cofnęła się o krok, żeby móc bez problemu unieść głowę i spojrzeć na jego twarz. W końcu był dużo wyższy. 

- Wiem, ja... wysłucham cię tym razem, okej? Jestem świadomy, że powtarzam to za każdym razem, ale dzisiaj zobaczyłem w książce coś co mnie przeraziło do szpiku kości - wyznał. Złapał za okulary, wprawnym ruchem ręki ściągając je z garbatego nosa. Odłożył je na pobliskiej szafeczce. - To będzie nasze ostatnie przedstawienie, ogłosimy dzisiaj to wszystkim, dobrze? 

Pokiwała głową z aprobatą. Postanowiła po raz ostatni zaufać mężczyźnie. Jeśli ją znowu okłamał - odejdzie. Bardzo chciała pomóc Williamowi wydostać się z tego wszystkiego, chociaż sama coraz bardziej bała się kreatur wychodzących z Kodeksu Umbra. Była pewna, że to co się tam znajdowało nie powinno ujrzeć świata zewnętrznego. Musiała przemóc się ponownie i przełknąć tą wielką gulę w jej gardle, stanąć na ogromnej scenie przed dziesiątkami ludzi, dać niesamowity występ i pozbyć się księgi, która tak bardzo omamiła Cartera. Szeptała sobie w duchu, że jest w stanie to zrobić.

Z transu wyrwał ją dotyk na jej dłoni. Mężczyzna złapał ją za rękę, przyciągając delikatnie do siebie, a po chwili wahania pocałował ją. Zdziwiło ją to, chociaż nie mogła powiedzieć, że nie chciała tego zrobić już kilkukrotnie, ale bała się straty posady i dobrego przyjaciela jakim był dla niej William. Objęła go rękami w szyi, a on ją w talii. Oboje przycisnęli się do siebie jeszcze bliżej, spragnieni dotyku oraz uczuć drugiego. To nie trwało długo, ale wystarczająco, żeby uśmiechy wykwitły na ich twarzach kiedy się od siebie odsunęli, a ciężkie oddechy wypełniły ciszę zapadłą w pomieszczeniu.

- To było - zamilkł, szukając słowa - odświeżające.

Zachichotała, wtulając głowę w jego tors. Zaplótł swoje ręce  za jej plecami, wdychając zapach perfum, których używała. Wzrok utkwiony miał w plakacie przedstawiającym jego osobę podpisanym ,,Niesamowity Maxwell tylko dzisiaj! Przyjdź i zobacz sam jego sztukę cieni!". Westchnął w jej włosy, pocierając delikatnie plecy kobiety. 

- Charlie, czy chciałabyś ze mną zamieszkać w Londynie kiedy to wszystko się skończy? - zapytał, odsuwając się nieco.

- Oczywiście, że tak - odpowiedziała bez zastanowienia. Była zauroczona w Williamie od dobrych kilku miesięcy, więc sekretem nie było, że chciałaby z nim zamieszkać i prowadzić wspólne życie.

- To wspan..- znowu zaczął, a ona znowu mu przerwała.

- Tylko pod jednym warunkiem - pogroziła mu palcem - to nasz OSTATNI występ - podkreśliła. Ucieszyła się kiedy pokiwał jej głową na znak zgody.

Chwycili się za ręce i razem wyszli na scenę. Tłum klaskał i wiwatował kiedy kurtyna wznosiła się odsłaniając parę i scenerię znajdującą się za nimi. Cicha, energiczna muzyka wypełniła teatr nadając niesamowitej atmosfery. Niektórzy w stali, chcąc wyrazić tym swoje uznanie dla ich ulubionego kącika i jego ślicznej asystentki. Rumiana twarz Charlie rozjaśniła się kiedy światła padły na nich, czuła ekscytację z nadchodzącego przedstawienia. Kodeks Umbra dumnie spoczywał na stojaku obok nich czekając, aż zostanie otworzony.
Nie wiedzieli jeszcze, że dzioby terroru wyciągają po nich swoje szpony, koszmary ostrzą swoje kły, a koszmarne paliwo wrze i wylewa się z księgi kiedy ta spoczywa w bezruchu. Za chwilę miał nastał moment, który zmieni ich życie oraz to kim byli już na zawsze.



---

Publikuję ten gniot w dniu moich osiemnastych urodzin, taki specjalny prezent dla ludzi, którzy może po tym roku albo dwóch dalej śledzą to opowiadanie i czekają na cud.

Trzymajcie się misiaki, Uszatka.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top