Maxwell - Moja droga, Charlie

"— Przed państwem wspaniały Maxwell i jego urocza asystentka Charlie! "

Te słowa towarzyszyły mu przy każdym występie. Gruby mężczyzna ubrany w elegancki garnitur i idealnie zaczesanymi do tyłu włosami, trzymał mikrofon i przedstawiał ich publice. Głośne oklaski zapraszały ich gorąco na scenę. Z wielkim uśmiechem prezentowali sztuczki, których przez wiele miesięcy pracy razem się nauczyli. Trzeba było im przyznać, że byli wyjątkowi.
Jednak nadszedł dzień kiedy to wszystko się skończyło. Pieniądze, fani i wpływy były im na nic, gdy stało się to co się stało. Świat, którym nieświadomie bawił się Maxwell przez ten cały czas wyciągnął po niego w końcu szpony.

Mroczny fotel wgryzł się w jego ciało sprawiając, że stał się z nim praktycznie jednością. Słuchał się jego rozkazów, które sam mu wydawał. Wszystko tutaj kontrolowali Oni, także jego. Spowity mgłą umysł, wykonujący każde zlecenie byle by tylko nie zostać ukaranym. Po tych wszystkich latach działał już mechanicznie, był wyszkolony niczym pies. Stracił resztki wolności kiedy wkroczył do tego świata.

Czuł się winny, a jednocześnie wiedział, że nie miał wyboru. Zabił już wielu, może nie własnymi rękami, ale czułem jakby to był on. Kiedy nie chciał patrzeć otwierali mu oczy, nie chciał słyszeć - sprawili, że krzyki umierającego stawały się jego kołysanką.

— Charlie... — rzucił słowa w przestrzeń, nie było tam nikogo, ale wiedział, że ona go słucha. Głos miał ochrypły, a ton jego wypowiedzi był chłodny. Nie mówił często, nie pamiętał jak rozmawia się z ludźmi. Spędził w tej ciemności zbyt wiele lat, żeby pamiętać jak się zachowywać w towarzystwie. — Pamiętasz listy, które pisaliśmy kiedy wyjechałaś do Paryża? — uśmiechnął się delikatnie, wręcz niezauważalnie.

Stwór nie odpowiedział. Zresztą on nie oczekiwał odpowiedzi.

— Opisywałem ci wtedy spotkanie z bliźniaczkami, zabawne to były dzieci. Moja siostra była z nich naprawdę dumna, dawno nie widziałem jej takiej szczęśliwej. Jednak już wtedy miałem dostęp do Codexu Umrą, wiedziałem, że księga prędzej czy później zwiąże je ze sobą. Tak się działo z każdym kogo spotkałem. Większość osób, które tutaj się dostały kiedyś ze mną rozmawiało. Sprowadziłem na nie nieszczęście, moja droga Charlie — westchnął, mrużąc przy okazji powieki. Do dzisiaj pamiętał twarze, które spoczywały teraz w grobach. Każdy gest, uśmiech, słowo - to wszystko boleśnie ściskało jego serce.

— Abigail, zmarła zanim dostały się tutaj. Oni chcieli ją wcześniej, ale opierała się. Postanowili, więc ją zgładzić, aby nie mogła zaalarmować Wendy, chociaż pewnie i tak by ją złapali. Nie wiedzieli jednak, że młodsza siostra okaże się medium, a Abi będzie chciała z nią tak chętnie współpracować. Wiesz, zwykle dusze są takie... szorstkie i złośliwe — zatrzymał się na chwilę, aby zebrać myśli.

Ogień pochodni oświecających jego osobę oraz tron przygasł delikatnie. Nie przejął się tym. Wiedział, że jemu brak światła nie zaszkodzi tak jak pozostałym. Charlie nie mogła go zaatakować, również była Im oddana, a Oni go chronił. Był ich marionetką, którą za wszelką cenę utrzymywali przy życiu dla własnych celów.

— Cieszę się, że Wendy znalazła tutaj kogoś kto jej pomaga. Chciałbym to być ja, ale niestety nie mogę. W dodatku ona mnie nie pamięta, może to i lepiej — zakończył swój monolog, wpatrując się w otulającą go ciemność.

— Dobrze, teraz już idź — powiedział chłodno i władczo. — Noc nadchodzi, czas na twój żer — stwierdził, mając nadzieję, że tej nocy nikt nie straci życia ze szponów jego przyjaciółki.

Nadszedł czas na kolejną modlitwę dla ofiar tej tragedii.

*****
A no witam po takim czasie. W końcu się ruszyłam do tego i postaram się wrzucać coś częściej, chociaż wiadomo jak to ze mną bywa. Rozdział nie jest jakoś super długi, ale ma rozgrzewkę może być.

Podziękowania należą się ada2601 bo to ona mnie męczyła od jakiegoś czasu o shota.

Ktoś tu jeszcze jest?

~CzapkaUszatka

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top