16. Charlie...
Samantha
13.07.2016 09:10
Ten dzień musiał kiedyś nadejść. Niestety...
Dzisiaj się rozdzielamy. Dzisiaj wsiadamy do swoich samolotów i wracamy do naszych domów. Dzisiaj kończymy naszą wycieczkę po Ibizie. Było cudownie, kolejne spełnione marzenie do kolekcji.
-Dzień dobry księżniczko - powiedział Leo obracając się na drugi bok.
Ah, no tak, zapomniałam wam powiedzieć co się działo w ostatnim czasie. Charlie i Nancy wrócili późno w nocy po imprezie i położyli się razem na naszym łóżku. Nie wiem, nie wnikam.
Dlatego też byłam zmuszona spać w jednym łóżku z Leo, co nie bardzo mi odpowiada, bo on się strasznie wierci w nocy.
-Dzień dobry - uśmiechnęłam się.
-Co dzisiaj robimy? Wiesz, to nasz ostatni dzień.
-Szczerze mówiąc wolałabym po prostu poleżec na plaży, pokąpać się, pochodzić po okolicy, spędzić te ostatnie chwile razem, dobrze się bawiąc.
-Coś się wymyśli - powiedział i wstał z łóżka.
Leżałam jeszcze dobre dziesięć minut.
-Wstawaj, wszyscy na ciebie czekają - usłyszałam za plecami.
-Co?
-No każdy już jest naszykowany, idziemy na plaże, otworzyli jakieś atrakcje.
-Dlaczego nikt mi nie powiedział? - powiedziałam zbulwersowana.
-Myśleliśmy, że Leo ci mówił. Nieważne, szykuj się.
Wstałam z łóżka i podeszłam do walizki. Wyciągnęłam z niej strój i luźną błękitną sukienke przebierając się od razu. Zagarnęłam z fotela szmacianą torbę, do której spakowałam najważniejsze rzeczy, ubrałam okulary przeciwsłoneczne i wyszłam do reszty.
-Okej, możemy iść - zadeklarowałam.
Złapałam Nancy za rękę i wyszłyśmy z pokoju zostawiając chłopaków w tyle. Wychodząc z hotelu usłyszałam muzykę. Dźwięk ten dochodził z plaży, więc popatrzyłam w tamtą stronę i ujrzałam wiele świateł i różnego rodzaju dmuchane zamki.
Znaleźliśmy wolne miejsce i rozłożyliśmy koc na piasku. Zdjęłam z siebie sukienke i poszłam w stronę wody, która była bardzo ciepła, będzie mi tego brakować.
Poczułam jak czyjeś ręce dotykają mojej talii. Odwróciłam się i ujrzałam ciemne jak czekolada oczy, w których odbijał się blask słońca. Chłopak nic nie mówił po prostu stał i się na mnie patrzył. Zarzuciłam ręce na jego szyje i przyciągnęłam go do siebie mocno przytulając.
-Samantha! Idziesz ze mną na bungee?
Odsunęłam się od bruneta i popatrzyłam na przyjaciółkę.
-Mają tu bungee?
Dziewczyna odwróciła się i pokazała palcem na jakieś ustrojstwo przypominające dźwig.
Z powrotem popatrzyłam na Leo, który był tak samo zdziwiony jak ja.
-Idziesz? - zapytałam.
-Nie, stane sobie obok i popatrze - uśmiechnął się.
-Oczywiście, że idzie - zadecydował Charlie i pociągnął naszą dwójkę za sobą.
Atrakcja była oddalona od nas o dobre trzysta metrów, więc zgarnęliśmy nasze rzeczy, żeby nikt ich nam nie ukradł, i ruszyliśmy.
-Ten po lewej jest wyższy, ma chyba sto dziesięć metrów wysokości.
-O boże... - wyszeptałam, ale i tak pewnie każdy to słyszał, bo się zaśmiali.
-Ten po prawej ma dziewięćdziesiąt metrów, najwyżej pójdziesz na niższy.
-Skaczemy parami, tak? - zapytał Charlie.
-No możemy skakać po dwie osoby w tym samym czasie.
-Ja ide na niższy - podniosłam rękę.
-Ja zdecydowanie na wyższy - zaśmiała się Nancy.
-Też chce na wyższy - powiedział Charls.
-Mi to obojętnie - wzruszył ramionami Leo.
-To Charlie skacze z Sam, a ja z Leo.
Po ustaleniu wszystkiego stanęliśmy w odpowiednich kolejkach. Bardzo się stresowałam, mimo że od zawsze chciałam skoczyc na bungee.
Trzymałam Leo za rękę do czasu, kiedy nadeszła jego kolej. Wsiadł do czegoś co nazywałam windą i popatrzył się na mnie. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji, można wyczuć, że też się stresuje przed skokiem.
Wjechał na samą górę i wszedł na platformę. Na szczycie 'dźwigu' obok mogłam dotrzec czerwoną koszulkę Nancy.
Nie minęły dwie minuty, a już usłyszałam pisk przyjaciółki i krzyk Leo. Widziałam ich, jak już stali na ziemi. Byli widocznie podekscytowani.
Nadszedł czas na mnie i Charliego.
Weszłam do koszyka i ruszyłam ku górze. W międzyczasie pan, który ze mną jechał mówił mi, co i jak mam robić.
Zatrzymaliśmy się.
Popatrzyłam na dźwig obok, jednak nie ujrzałam Charliego.
-Atrakcja obok ma opóźnienia z powodu jakiegoś problemu - powiedział chłopak, który przyczepiał mi te wszystkie linki i inne zabezpieczenia.
Czyli muszę skakać sama
Stanęłam przodem do krawędzi. Przesuwałam się coraz bliżej przepaści.
-Skaczesz na trzy, okej?
-Okej - nabrałam powietrza.
-Raz.. Dwa.. Trzy! - krzyknął.
Poleciałam do przodu, poczułam mocny podmuch wiatru na twarzy. Słyszałam jedynie mój własny pisk.
Kiedy już się zatrzymałam, a linę opuścili tak nisko, że mogłam położyć się na jakiejś gumowej trampolinie.
Podszedł do mnie chłopak z obsługi i zaczął odpinać wszystkie zabezpieczenia.
-Dziękuje - powiedziałam z bananem na twarzy.
Podeszłam do Leo i Nancy stojących kilka metrów od atrakcji i zaczęłam skakać z podekscytowania.
-Ale to było mega - powiedziałam.
-W końcu sie udało! Namówiłam cię do skoku - zaśmiała sie Nancy.
-Co ten Charlie, czemu nie skacze? - zadziwił sie Leo.
-Był jakiś problem, ale zaraz powinien wjeżdżać na górę.
Patrzyliśmy na 'windę' i wyczekiwaliśmy skoku.
-Jest tak wysoko, że nawet go nie widze - zmrużyłam oczy.
-Gdybyś zobaczyła jak to z góry widać, masakra - powiedziała Nancy.
Uniosłam głowę do góry próbując dostrzec blondaska. Po kilku sekundach skoczył.
Usłyszałam głośne trzaśnięcie w powietrzu. Lina nie wytrzymała, a chłopak krzycząc najgłośniej jak potrafił spadał na dół. Metr za metrem.
Spanikowana popatrzyłam na przyjaciółkę, która dosłownie zalała się łzami. Kątem oka widziałam Leo biegnącego w stronę blondyna, który lądował plecami na ziemi.
-Zostań tu - powiedziałam i pobiegłam za chłopakiem.
Stanęłam za Leo i przyglądałam się ratownikowi medycznemu. Charlie leżał na noszach przykryty złotą płachtą.
Oczy miałam zaszklone, jednak nie pozwalałam łzom wylecieć. Nie pytaliśmy o nic, wiedzieliśmy, że to już koniec. Najgorszy z możliwych...
Przytuliłam się do Leo i próbowałam przeanalizować całą sytuacje.
W pewnym momencie do ratownika podbiegła zapłakana kobieta z dzieckiem. Zamieniła kilka słów z ratownikiem po czym podeszli do noszy i odkryli chłopaka. To... To nie był Charlie.
Popatrzyłam na bruneta, był tak samo zdziwiony jak ja. Zaczęłam oglądać się dookoła. Mój wzrok zatrzymał się na przyjaciółce, która była wtulona w blondyna, naszego Charliego.
Ruszyłam niczym struś w ich stronę i dosłownie rzuciłam się na chłopaka.
-Tłumacz się - powiedziałam szczęśliwa, że żyje.
-Dowiedziałem się o awarii, więc stwierdziłem, że wole nie ryzykować skokiem. Mówili, że lina może nie wytrzymać i w ogóle, ale ten ziomuś ich nie słuchał i za wszelką cenę chciał skoczyć, więc się zgodzili i prosze, wylądował w trumnie.
-Dlaczego od razu do nas nie przyszłeś? - zapytałam.
-Myśleliśmy, że to ty skakałeś, że nie żyjesz.
-Byłem z żoną tego typka, razem z nią zniechęcaliśmy go do skoku.
Cieszę się, że jesteś z nami - poklepał go po ramieniu Leo. - Zwijajmy się stąd.
Posiedzieliśmy na plaży dobre dwie godziny. Bawiliśmy się świetnie.
Po południu wrociliśmy do hotelu, zjedliśmy obiad i spakowaliśmy się. Do wylotu mamy jeszcze godzinę. Stwierdziliśmy, że spędzimy ją w pokoju.
Całą czwórką usiedliśmy na kanapie i po prostu cieszyliśmy się swoim towarzystwem.
-Dziękuje wam - powiedziałam przerywając cisze. - To były lepsze wakacje niż sobie wymarzyłam.
-Jeszcze się nie skończyły - uśmiechnął się Leo.
-Czy ty coś planujesz?
-Jeszcze nie.
Podeszłam do niego i go przytuliłam.
-Dziękuje - wyszeptałam.
Rozmawialiśmy o wydarzeniach z naszego kilkudniowego pobytu tutaj. O tym, jak zemdlałam, jak Charlie i Nancy wrócili z imprezy i rzucili się oboje na nasze łóżko, o wszystkim.
-Zbierajmy się - rzucił Charlie.
Zabraliśmy nasze walizki i wyszliśmy z pokoju. Oddaliśmy klucze i po kilku minutach znajdowaliśmy się na lotnisku. Tu, gdzie nasze drogi się rozdzielają. Chłopcy mają samolot pół godziny po naszym, więc odprowadzili nas pod same schody.
Wtuliłam się w Charliego kątem oka widząc, że Nancy robi to samo z Leo.
-Pilnuj tego wariata, żeby więcej mi takich niespodzianek nie robił. Nie lubie ich - zaśmiałam się.
-Zastanowie się - powiedział i przytulił mnie raz jeszcze.
Następnie podeszłam do Leo. Łzy samowolnie spływały mi po policzkach. Norma.
Wzięłam głęboki wdech i przytuliłam chłopaka.
-Nie płacz księżniczko, jeszcze się spotkamy.
-Wiesz, że zawsze płacze na pożegnaniach, więc cicho.
-Będę tęsknić - odsunął się ode mnie i jedną ręką objął mój policzek.
-Ja też - spuściłam głowę, ale ten od razu ją podniósł.
-Chodź Sam, musimy iść - usłyszałam głos przyjaciółki.
Leo podszedł bliżej i pocałował mnie w policzek. Odszedł. Nie mówiąc nic więcej, odszedł.
Stałam tak w nadziei, że się odwróci. Myliłam się.
Ponownie przytuliłam Charliego i weszłam do samolotu za przyjaciółką.
Charlie
-Dlaczego tego nie zrobiłeś?
-Nie zrobiłem, czego?
-Nie pocałowałeś jej, albo przynajmniej nie powiedziałeś co do niej czujesz.
-Po co? Żeby zrobić z siebie pośmiewisko? Stary, ona traktuje mnie jak przyjaciela.
-Skąd ta pewność?
-Słyszałem jej rozmowe z nancy. Traktuje Leo jak przyjaciela, nic więcej - zacytowałem.
-Powiesz jej to, już ja tego dopilnuje.
Popatrzyłem na niego. Wewnętrznie się uśmiechałem. Dobrze mieć takiego przyjaciela.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top