15. Huragan Ashley
*Connor*
Zalewam kubek wrzątkiem i patrzę jak maleńka torebka wypływa na wierzch. Przez moment moczę ją po czym wyciągam i wyrzucam do śmieci. Niesłodzoną herbatę biorę w dłoń i zmierzam do salonu. Tam siadam na skraju kanapy gdzie pod kocem leży dziewczyna. Moja przyjaciółka. Dziewczyna, w której od roku jestem zakochany.
Blondynka podnosi się i uśmiecha się do mnie gdy podaję jej kubek.
-Jak się czujesz?- pytam z troską i odgarniam jej włosy z twarzy.
-Fatalnie- mówi szczerze i dmucha delikatnie w powierzchnię napoju.
-Widzisz, co alkohol robi z ludźmi- kręcę głową.
-Nie chodzi tylko o to- mówi cicho.
-A o co?- zrywam się i przysuwam się znacznie bliżej Ash. Blondynka podnosi się powoli wspierając się na moje ręce aż w końcu siada.
-Wydaję mi się…- zaczyna niepewnie i jakby ze smutkiem. Nie lubię gdy jest smutna.- Theo mnie zdradził.
-Skąd takie podejrzenie?- próbuję ją wspierać jednocześnie nie okazując się chujem i nie zdradzając Theo, mimo, że nie jest wcale moim przyjacielem.
-To nie podejrzenia- ton jej głosu jest zdecydowany, zdaje się, że odzyskuje siły.- Emily mi powiedziała, w zasadzie powiedziała mi wiele interesujących rzeczy.
-Jak na przykład co?- pytam zaniepokojony. Jakby nie było, Em też jest moją przyjaciółką i nie chcę żeby miała problemy przeze mnie.
-Przyznała mi się, że z nim spała- spoglądam w przeszklone oczy blondynki i czuję ukłucie poczucia winy. Powinienem był powiedzieć jej o wybrykach Theo już dawni temu.
-To nie jej wina- biorę stronę Em.- Theo robił to wcześniej, z innymi- wypalam.
-Serio? I mówisz mi to dopiero teraz?- głos jej się łamie. Odkłada herbatę na stolik.
-Przepraszam, nie chciałem, żebyś czuła się tak jak czujesz się teraz- tłumaczę.-Myślałem, że on się ogarnie i będzie między wami dobrze, ale pomyliłem się. Przepraszam powinienem był ci powiedzieć. Proszę nie płacz.
-Nie mam zamiaru- przeciera oczy rękawem.
-W takim razie co zrobisz?- pytam widząc nagłą zmianę jej zachowania.
-Pójdę do niego, i mu wszystko wygarnę, zobaczymy jakie kłamstwa wymyśli tym razem- prycha. Jest zdecydowana, wstaje i zaczyna chodzić po mieszkaniu.- Na pewno zrzuci wszystko na biedną, niczego nieświadomą Emily. Ale ja się nie dam oszukiwać, o nie- mówi z coraz większą wściekłością.- Dupek pożałuje, że mnie tak potraktował- teraz to już na serio się wściekła, nie przewidziałem, że do tego dojdzie.- Uduszę go kurwa gołymi rękoma.
-Może lepiej usiądziesz i to przemyślisz? Ash nie działaj pochopnie- mówię z przejęciem.
-O nie nie- wzrok ma wlepiony w pustą przestrzeń. Kręci głową, nigdy nie widziałem jej aż tak przejętej i z taką nienawiścią w oczach.- Drodzy państwo, lepiej pozostańcie w domach, bo huragan Ashley nadchodzi.
*Emily*
Budzę się, mrugam kilkanaście razy zanim udaje mi się w pełni otworzyć oczy. Dudni mi w uszach, głowa mi pęka, mdli mnie. Do tego każdy mięsień w moim ciele jakby odmawiał mi posłuszeństwa. Słyszę głosy z salonu, mimo, że są ledwo słyszalne bardzo mi przeszkadzają, do tego słońce wpadające przez okno wypala mi źrenice. Ześlizguję się z łożka, dosłownie, i przez chwilę siedzę na ziemii. Gdy oceniam, że już chyba mogę wstać robię to. Dochodzę do drzwi, których otwarcie to dla mnie wysiłek do granic możliwości.
-Patrzcie kto to wstał! W sam raz na obiad!- woła Stiles a ja krzywię się pod natężeniem dźwięku jego głosu. Chyba się zaraz rozpłaczę.- Wyglądasz fatalnie- brat kręci głową gdy siadam w kuchni naprzeciwko niego, stoi i robi… coś. Jest to jakaś normalna czynność ale brakuje mi słowa, żeby ją nazwać.
-A czuję się jeszcze gorzej- jęczę składając ręce i po chwili kładąc się na blacie.
-Jesteś chora?- słyszę głos Theo z mojej lewej, a może prawej? Pomocy niech mi ktoś przypomni kierunki. Podnoszę głowę i napotykam zatroskane spojrzenie chłopaka.- Może złapałaś grypę?- snuje przykładając mi dłoń do czoła. Podczas gdy wszystko inne mnie irytuje, jego dotyk jest kojący. Zsuwam się z krzesełka i natychmiast wtulam się w niego. Z początku jest nieco zdziwiony jednak szybko oplata mnie ramionami. Tak jest trochę lepiej.
-To taki nowy wirus- podejmuje Stiles, a ja się zastanawiam o czym mówi.- Nazywa się kac.
Odrywam twarz od klatki piersiowej Theo i patrzę na brata który stoi przy otwartych drzwiczkach od szafki ze śmietnikiem. Odwracam głowę w stronę salonu. Jak szłam spać to tam stały te butelki. Jak szłam spać to Ashley też tam była.
-Czy ty naprawdę sama się najebałaś?- słyszę, że Theo jest nieco wkurzony.
-Nie- odpowiadam od razu i wzdrygam się na dźwięk własnego głosu.- Twoja popierdolona dziewczyna tu była i mnie schlała- tłumaczę.
-Nie mogłaś jej wyprosić?
-Ona jest jak pierdolony jehowy, wpuścisz do środka i już nie wyjdzie.
-Nie miałeś przypadkiem z nią zerwać jakoś wczoraj?- Stiles porusza istotną kwestię. Zaczynam kiwać głową i spoglądam na Theo z pretensją.
-To nie zmienia faktu, że jesteś nieodpowiedzialna i nie wiesz kiedy skończyć.
-A ty jesteś nieodpowiedzialny i zachowujesz się jak taka pizda, nie umiejąc zerwać z dziewczyną która nie dość, że ciebie, to jeszcze wszystkich innych wkurwia.
Widzę, że to jedno słowo, którego użyłam dotyka go. Nie miałam jednak tego na myśli, nie w ten sposób. Chwytam się mocno jego ramion żeby nie mógł mnie w żaden sposób od siebie odepchnąć.
-Musisz przeklinać co drugie słowo?- wytyka mi szatyn wydychając głośno powietrze.
-To nie moja wina, że aktualnie mi trochę słów brakuje- mówię łamiącym się głosem, jakbym miała się zaraz rozpłakać.
-Wiesz co, lepiej idź z powrotem spać, bo chyba jeszcze cię trzyma- Theo intonuje te słowa, tak jakby miał mnie już dość. Ja sama siebie mam aktualnie dość.
Mam zamiar go posłuchać jednak drzwi od mieszkania otwierają się z impetem i do środka wpada Connor. Jest zdyszany, chyba biegł. Opiera dłonie na udach i zgina się wpół próbując złapać oddech.
-A tobie co?- pyta Stiles pociągając łyk czegoś z kubka. A dobra już wiem, robił kawę, o tę czynność mi chodziło.
-Jest źle- stwierdza.- Bardzo źle.
Zanim któreś z nas zdąża zapytać co ma na myśli za nim pojawia się Ahsley. Jakbym doznawała jakiejś wizji nagle przypominam sobie wszystko co jej wczoraj powiedziałam. Wszystko.
Dziewczyna wygląda na wściekłą i zdeterminowaną. Zdecydowanym krokiem idzie w naszym kierunku, gdy jest przede mną i Theo mocno popycha chłopaka w tył. Zaczyna coś krzyczeć ale ja odbieram to jako długi, głośny dźwięk, coś jak syreny alarmowe.
-Teraz już wiem wszystko- krzyczy machając rękoma przed chłopakiem.- Przez ten cały czas mnie oszukiwałeś ty skończony dupku. Wiem dobrze, że sypiałeś z innymi, wiem, że przespałeś się z Emily.
Na dźwięk swojego imienia jakby wracam do rzeczywistości i rozglądam się skonsternowana.
-Jezu przestań się drzeć- zwracam jej uwagę.
-Nie wtrącaj się do tego, już zrobiłaś swoje- rzuca pretensjonalnie pod moim adresem.
-A żebyś wiedziała, że się będę wtrącać, bo czy chcesz czy nie, to tak jakby sprawa między naszą trójką- wskazuję na siebie, Theo i blondynkę.
-Aha czyli najpierw zgrywasz taką świętą, grzeczną dziewuszkę a teraz nagle szczycisz się tym, że rozjebałeś mi związek.
-Ja nic nie zrobiłam. On był rozjebany od początku!
-A co ty możesz o tym wiedzieć?! Udawałaś moją koleżankę a za moimi plecami pieprzyłaś mojego chłopaka!
O wow, widzę, że słownictwo robi się ostrzejsze.
-Niczego nie udawałam, to nie moja wina, że jesteś na tyle głupia, żeby nie zauważyć, że ktoś cię zwyczajnie nie lubi. A! I jeszcze jedno…-Emily zakmnij się, nakazuję sobie.-Teraz to w zasadzie już twój były.
Zaraz powiem o słowo za dużo, i to się źle skończy.
-A kim ty jesteś żeby o tym decydować?! Jesteś tak samo fałszywa i kłamliwa jak ten tutaj- wskazuje przelotnie na Theo. Bardziej wkręciła się w dyskusję ze mną, a ja rzecz jasna nie mogę się zamknąć i muszę mieć ostatnie słowo. Dziwi mnie tylko, że wszyscy trzej faceci w pomieszczeniu są tak zdezorientowani i nieco przerażeni tą sytuacją, że nie umieją nijak zareagować.- Pasujecie do siebie idealnie!- prycha.
-Ale ty jesteś popierdolona- rzucam. Blondyka robi szybki zamach i wymierza cios w moją twarz. Jej dłoń spotyka się z moim policzkiem i charakterystyczny dźwięk rozchodzi się po mieszkaniu. No i mam za swoje. Wszystko dookoła milknie, jakby wszyscy wstrzymali oddech. Stoję w osłupieniu i trzymam dłoń na policzku nie wierząc, że to się właśnie stało. Mrowienie rozchodzi się po tej części mojej twarzy i czuję jak łzy napływają mi do oczu. Robi mi się strasznie głupio, wzrok wszystkich utkwiony jest we mnie.
Zrywam się z miejsca i biegnę do swojego pokoju. Tam zamykam drzwi na klucz i opierając się o ich powierzchnię z bezsilności opadam na ziemię. Zamykam oczy i zaciskam usta powstrzymując płacz. Ja to jednak jestem skończoną idiotką. Sama to wszystko na siebie sprowadziłam. Ta sytuacja uświadamia mi jaką osobą się stałam. Kłamię. Jestem fałszywa. Sypiam z czyimś chłopakiem. I tu już nie chodzi o to, że to Theo. Mogę usprawiedliwiać się tym, że go kocham ale to niewiele zmienia. Mogłam poczekać aż zerwą, ale nie. Emily musiała dostać to czego chciała kosztem uczuć innych osób. Osoby. Osoby, która nic mi nie zrobiła i jedyne czego chciała to się ze mną zaprzyjaźnić.
W tym momencie czuję się źle. W tym pokoju. W tym mieszkaniu. Wiedząc, że oni wszyscy są za ścianą. Czuję się źle sama ze sobą.
Nie jestem typem osoby, która użala się nad sobą ale w tym momencie nie umiem powstrzymać słonych kropel spływających po moich policzkach. Jeden z nich nadal piecze. Sięgam po telefon i przeglądam się w jego odbiciu. Twarz w tym konkretnym miejscu mam wyraźnie zaczerwienioną.
Nieco podskakuję, gdy słysze pukanie do drzwi, o które się opieram.
-Nie wiem kto to, ale nie chcę z tobą gadać!
-Emily, wpuść mnie- okazuje się, że to Stiles.
-Nie! Spierdalaj!- pierwszym moim odruchem jest agresja. Nie wiedzieć czemu mam ochotę odsunąć od siebie wszystkich ludzi, zrazić ich do siebie. Tak, żeby mieli o mnie takie samo zdanie jak ja mam o sobie.
Nieco się uspokajam jednak to uczucie szybko znika. Słyszę z sąsiedniego pokoju jak Theo rozmawia z Ashley. Mój mózg zakłada najgorszy scenariusz. Przeprosi ją i ona mu wybaczy. Wiem, że Theo byłby w stanie to zrobić, ponownie owinąć ją sobie wokół palca i zwalić całą winę na mnie. Ale chyba na to zasługuję…
Zaraz myślę o tym, że może on wcale mnie nie kocha. Jakby tak było, nie miałby najmniejszych oporów żeby z nią zerwać. Znów mi źle. I to już nie tylko za sprawą alkoholu, który stosunkowo niedawno zaczął opuszczać mój organizm. Muszę stąd wyjść bo chyba dostanę klaustrofobii. Chcę to zrobić jak najszybciej, nie chcę z nikim rozmawiać, nie chcę żeby ktokolwiek w ogóle na mnie patrzył. Dlatego zakładanie butów w korytarzu nie wchodzi w grę. Wysuwam karton spod łóżka i wsuwam adidasy. Nie zwracam uwagi na to, jak jestem ubrana. Uchylam drzwi i korzystając z nieuwagi znajdujących się w kuchni Stilesa i Connora przemykam najdalszą możliwą drogą, przez salon i czym prędzej opuszczam mieszkanie. Gnam do windy i w nerwach pięć tysięcy razy wciskam guzik. Drzwi się rozsuwają i wydycham powietrze dopiero gdy jestem w środku i widok korytarza zastępują metalowe blachy.
Rozlega się krótki dźwięk i kobiecy głos mówi ‘parter’. Przeczesuję włosy dłonią i ruszam. Nie zauważam osoby stojącej przede mną i wpadam na chłopaka. Rzucam ciche przepraszam i wymijam go.
-Hej Emily!- woła za mną i dopiero wtedy orientuję się, że to Justin. Przyjaciel chwyta mnie za ramię i odwraca do siebie.
-Nie musisz mi mówić, że wyglądam źle bo wiem o tym- mruczę. Chłopak przejeżdża palcami po moim policzku.
-To sprawka Theo?- snuje.
-Nie, skąd!- Protestuję natychmiast.- Theo nigdy by mnie nie uderzył.
-Jak mi powiesz, że wpadłaś na drzwi to ci nie uwierzę- kręci głową.
-To…- waham się.- Możemy stąd iść?- pytam cichym błagalnym głosem. Justin kiwa głową i pozwala mi pociągnąć się w stronę wyjścia z budynku.
Schodzę po stromych schodach nadal trzymając przyjaciela za rękę i jestem mu wdzięczna, że pozwala mi to robić. Dochodzimy na sam dół i od razu uderza mnie mocny powiew chłodnej morskiej bryzy. Rozglądam się tak jak sięga linia pomiędzy jasnoniebieską połacią wody a jasnym, niemal białym piaskiem. Mimo, że nikogo nie ma w zasięgu wzroku znacznie oddalam się od zejścia. W końcu siadam na piasku a Justin idzie w moje ślady. Wpatruję się w falujący błękit i słońce, które schodzi coraz niżej. Siedzimy w milczeniu.
Uspokajam się. Otoczenie mnie uspokaja. Mimo, że jest mi zimno czuję się tu dobrze. Przesuwam się o milimetry bliżej Justina i opieram głowę na jego ramieniu. Przyjaciel splata palce naszych dłonii i w skupienie słucha, gdy opowiadam mu o całym zajściu. Gdy kończę, nie oczekuję, że coś odpowie. Nie naciskam i pozwalam mu poskładać myśli. Mam tylko nadzieję, że nie znienawidzi mnie tak jak ja teraz nienawidzę siebie.
____________________________
KOCHAJCIE MNIE BO ROZDZIAŁ DZIEŃ PO DNIU 💕
NIENAWIDŹCIE MNIE ZA TO CO TU ZROBIŁAM 😢
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top