10. Znaczenie koloru czerwonego
*Theo*
Budzę się rano, albo raczej zostaję obudzony i pierwszą osobą jaką widzę i słyszę jest Emily. Siedzi na moim łóżku i szturcha mnie za ramię w kółko szepcząc moje imię. Skoro ma na celu mnie obudzić to nie rozumiem dlaczego szepcze. Zastanawiam się po co mnie budzi, sądziłem że przestanie się do mnie odzywać.
-Co?- pytam podnosząc się powoli. Próbuję usiąść tak, żeby ukryć poranny wzwód.
-Jedziemy na wycieczkę- mówi z uśmiechem.
-I zabieramy misia w teczkę- kończę.
-Niee. I zabieramy Justina i Connora.
-Co wyście wymyślili? -pytam bo czuję, że podczas gdy spałem miało miejsce spotkanie wielkiej trójki.
-No bo Connor nigdy nie był poza miastem, i chciałam go zabrać na wycieczkę do lasu.
-No to go zabierz-rzucam- po co ja Ci jestem potrzebny?
-Boo... nie mamy samochodu- uśmiecha się krzywo- i kierowcy- dodaje. Składa ręce i zaczyna trzepotać rzęsami.
-Kiedy chcecie jechać?- odzywam się z łaską.
-Dzisiaj- informuję- w zasadzie to w ciągu godziny bylibyśmy gotowi. W zasadzie to oni już wyszli, i będą za godzinę na parkingu- doprecyzowywuje.
-Czyli nie mam za bardzo wyboru?
Dziewczyna wzrusza ramionami i znów uśmiecha się niewinnie.
-No dobra- mówię w końcu.
Szczerze mówiąc i tak nie mam nic lepszego do roboty. Ashley będzie obrażona, że się na nią wkurzyłem, przez co najmniej następne dwadzieścia cztery godziny. No i może robiąc tę małą przysługę zapunktuje u Emily i wreszcie uda mi się ją zaciągnąć do łóżka. Bo ona jest tak niezdecydowana i zmienna pod tym względem, że niejeden by się zastanawiał czy nie cierpi na jakieś rozdwojenie osobowości. Ja akurat wiem w czym tkwi rzecz. Ona po prostu ma dość silny charakter, nie lubi jak się nią rządzi i nie lubi być od czegoś, lub kogoś zależna. Niestety, jak dla niej, tak na nią działam, że staje się dość uległa. I ona tego nienawidzi. Dlatego nieustannie prowadzi te śmieszną walkę, czy być nie do zdobycia, czy dać się, że tak ładnie powiem, przelecieć. Ale ja akurat lubię jak gra niedostępną, jakoś mnie to bardziej nakręca.
Emily przez chwilę patrzy na mnie wyczekująco po czym się odzywa.
-No to się szykuj.
-No dobra, ze spokojem- odpowiadam i podnoszę się z łóżka. Zmierzam w kierunku łazienki kiedy Emily znów coś mówi.
-Śniło ci się coś fajnego?- pyta z maleńkim uśmieszkiem i uniesionymi brwiami. Odwracam sie i posyłam jej pytające spojrzenie. Emily pstryka palcami jednej ręki i małym pseudo pistolecikiem z dłoni wskazuje na moje spodenki. Ciekawe dlaczego w ogóle tam spojrzała.
-Tak, ty- rzucam orientując się o co jej chodzi i prezentuje jej mój popisowy, szelmowski uśmiech.
Gdy wychodzę z łazienki ona nadal jest w moim pokoju. Położyła się na moim łóżku i trzyma w ręce mój telefon.
-Znalazłaś coś ciekawego?- pytam.
Emily odwraca się i patrzy na mnie jakbym właśnie przerwał jej coś ważnego.
-Twojego tamblera- odpowiada i znów kieruje spojrzenie na telefon. Po chwili jednak stwierdza, że woli patrzeć na mnie. Mierzy mnie wzrokiem,w dodatku robi to tak perfidnie, nawet nie stara się tego ukryć.
-Dobrze wyglądasz w tej kurtce- komplementuje mnie. Ostatnio jak ją założyłem to niemal mnie skrzyczała.
-Dobrze ci się leży?
-Tak, twoja pościel ładnie pachnie.
-A ty nie musisz się przypadkiem uszykowac?
-No dobra, już sobie idę- zostawia moją komórkę na poduszce i podnosi się najpierw robiąc jakby koci grzbiet a później wstając na kolana. Schodzi z łóżka, mija mnie szturchając przy tym w ramię i znika w drzwiach łazienki. Niech ona się wreszcie zdecyduje czego chce.
Siedzę w aucie już dobre dziesięć minut. Emily miała tylko zakluczyć drzwi. Zastanawiam się czy przypadkiem jej ktoś po drodze nie porwał. Nagle ktoś szarpie za klamkę od strony pasażera. Rozpoznaję w szybie t-shirt z tym małym robocikiem z tej nowszej części Star Wars. Naciskam guzik odblokowania drzwi. Emily wsiada do środka i zauważam, że trzyma w ręce dwa kubki kawy.
-Wybieraj- mówi. Biorę pierwszą z brzegu. Przykładając kubek do ust dochodzi mnie zapach czekolady i czegoś jeszcze. Ciągnę łyk napoju.
-Dobra?- pyta patrząc na mnie wyczekująco.
-Tak, tylko trochę za słodka.
-Aa no tak, zapomniałam, że ty lubisz kawę taką, jak twoja dusza- uśmiecha się i pociąga łyk swojej po czym robi dziwną minę.
-Kurwa gorące- rzuca i odkłada kubek na odpowiednie miejsce po swojej prawej.
-To mówisz, że twoje usta są teraz jeszcze bardziej gorące niż zwykle?- rzucam.
-Odjebcie się wszyscy od moich ust!- krzyczy z oburzeniem ale mimo to nie może powstrzymać małego uśmiechu. Odwraca głowę w stronę szyby jakby nie chciała zostać przyłapana.
Nie mija parę minut a do samochodu wsiadają Justin i Connor.
-Możemy ruszać? -pytam już nieco zniecierpliwiony.
Wszyscy zgodnie kiwają głową wiec przekręcam kluczyki w stacyjce i ruszam.
Jedziemy dopiero od paru minut a Emily zdążyła już z dziesięć razy zmienić stację w radiu.
-W schowku są jakieś płyty- zwracam jej uwagę bo trochę mnie to denerwuje.
Dziewczyna otwiera schowek i wyciąga pudełka. Przegląda je po czym zatrzymuje wzrok na jednej z nich.
-To jest moja płyta ty mendo- uderza mnie z otwartej dłoni w prawe ramię.- A ja jej szukałam- dodaje. Gdy przelotnie na nią spoglądam zauważam czerwone ramiączko od stanika.
-Emily, nie bij kierowcy bo to stwarza ryzyko wypadku bądź kolizji- Justin odzywa się z tyłu. Przyznaje mu rację.
Ostatecznie dziewczyna grzebie coś przy radiu i udaje się jej podłączyć swój telefon do odbiornika. Włącza jakąś playlistę a ja zaczynam myśleć o tym jej staniku. Czy jest koronkowy czy gładki? Czy jest prześwitujący? Zapina się go z przodu czy z tyłu? Czy ona założyła go celowo? Wie przecież jak uwielbiam czerwoną bieliznę. Czy majtki ma w tym samym kolorze?
-Czerwone- odzywa się.
-Co czerwone?- pytam zaskoczony i nieco zdenerwowany, jakby Emily przed chwilą czytała mi w myślach.
-No światło!- krzyczy. Gwałtownie naciskam hamulec i zatrzymuje się tuż przed białą linią skrzyżowania a wszyscy przechylają się w przód.
Emily sięga po telefon i bardzo szybko i emocjonalnie coś pisze. Staram się skupić wzrok na drodze ale ona podstawia mi ekran telefonu pod oczy.
"Chcesz nas zabić dlatego, że nie dałam się wyruchać?!!?!?!" odczytuje przelotnie. Śmieje się pod nosem.
-Emily nie pokazuj Theo memów jak on prowadzi!- Connor odzywa się głośno.
Na jakiś czas nastaje spokój i mogę zająć się jazdą.
*Emily*
Patrzę przez okno na zmieniający się krajobraz. Wyjechaliśmy już już z terenu zbudowanego i teoretycznie to już jest las ale jak widać Theo wybrał sobie jakiś konkretny cel podróży, gdzie wilki wyją do księżyca. Nie czepiam się bo i tak już całkiem dużo dla mnie robi. Jakbym Stilesa poprosiła żeby mnie zawiózł do lasu to by uznał, że mnie pogieło.
Słucham tej playlisty i zastanwiam się dlaczego w każdej piosence znajduje jakieś nawiązanie do swojego życia.
Dziewczyna w radiu śpiewa "Everybody try to warn me, you were posion form the start"
Justin wyciąga opakowanie delicji i wysuwa do przodu pomiędzy fotel mój a Theo. Przypadkiem wyciągamy ręce w jego kierunku w tym samym momencie i bardzo subtelnie stykamy się kostkami. Szybko odsuwam rękę. Theo spogląda na mnie przelotnie I pakuje ciastko do buzi. Teraz ja sięgam po swoje. Dalej tekst leci "That's something like an anchor, that won't let go of me" i to aż za bardzo pokrywa się z moim wczorajszym przemyśleniem.
-W jaki sposób jecie delicje? -Connor wychyla się i gdy spoglądam w lewo widzę jego twarz tuż obok. Pokazuje mu swoje nadgryzione ciastko.
-Czyli tylko ja ją jem warstwami?- pyta jakby zawiedziony.
-Tylko ty i pięciolatkowie- Theo mu odpowiada.
Na całe szczęście wygląda na to, że dojeżdżamy na miejsce. Skręcamy w leśną drogę i jakieś pięćset metrów dalej stajemy na niby parkingu.
-Koniec trasy. Dotarłeś do celu- Connor żartuje udając stonowany głos nawigacji.
Wysiadam z samochodu i uderza mnie powiew chłodnego wiatru. Na to nie byłam przygotowana. Krzyżuje ręce i zaczynam pocierać dłońmi o ramiona.
-Gdzie ty nas wywiozłeś?- pytam, brzmi to trochę jak pretensja choć nie taki był zamysł.
-Do lasu- odpowiada kierowca trzaskając drzwiami od auta.
-Mówię wam, on nas zabije i zakopie- Connor idzie naszym śladem.- O tam przy tamtym drzewie- wskazuje na jedną z kilku identycznych sosen. Nie wiedzieć czemu wybrał akurat tę. Chłopak się odwraca i wpada prosto na Theo.
-Pamiętaj Connor- zwraca się do niego- gaduły w horrorach giną pierwsze- uśmiecha się złośliwie. Connor odwraca się do mnie i patrzy na mnie wyłupiastymi oczyma.
-Zimno ci?- orientuje się, że Theo kieruje to pytanie do mnie dopiero po jakiejś minucie.
-Trochę- odpowiadam cicho.
Chłopak otwiera bagażnik, wyciąga z niego szarą bluzę z kapturem i podaje mi. Z chęcią przejmuje od niego ubranie i natychmiast wciągam na siebie. Materiał pachnie dokładnie tak samo jak pościel w sypialni Theo. Naciągam trochę za długie rękawy na dłonie. Zgarniam Connora pod rękę i idę za Theo. Justin idzie tuż obok.
-Co jest w planie wycieczki?- odzywa się wyjmując ze swojego plecaka paczkę orzeszków w smakowej skorupce. Otwiera paczkę i po kolei częstuje wszystkich. On to jest przygotowany.
-Punkt widokowy- odpowiada 'pan przewodnik' i rusza leśną ścieżką.
Connor w skupieniu obserwuje wszystko co mijamy co jakiś czas wskazując na rzeczy które go zaciekawią. Rozmawiam z Justinem. Na chwilę jednak przestaje go słuchać i zdaje sobie sprawę, że my świetnie się tu bawimy podczas gdy Theo idzie sobie sam parę metrów przed nami. Trochę robi mi się go żal. Zastanawiam się dlaczego w ogóle zgodził się z nami tu przyjechać, nie sądze, żeby on i Connor byli jakimiś super przyjaciółmi. Nigdy też nie widziałam go rozmawiającego z Justinem. Przepraszam Justina i mówię mu, że za chwilę wrócę. Przyśpieszam kroku, zajmuje mi dobrą minutę zrównanie się z Theo.
-Cześć- rzucam gdy chłopak mnie zauważa.
-Cześć- odpowiada nie odrywając ode mnie wzroku.
-Więc...-podejmuję.
-Więc...-powtarza.
Zaczynanie rozmowy jest takie trudne. Czuję się trochę jak w liceum, jakbym próbowała rozmawiać z chłopakiem, który mi się podoba.
-Dobrze się bawisz?- rzucam i po chwili stwierdzam, że to było strasznie głupie, i tylko robię z siebie idiotkę. Trzeba było nie przejmować się tym czy Theo czuje się samotny czy wyłączony z grupy i zostać z chłopakami.
-Fatalnie- odpowiada z lekkim uśmiechem- najgorsza wycieczka w moim życiu.- Nie bardzo wiem co odpowiedzieć więc po prostu kiwam głową.- Wiesz, że żartuję?- pyta niepewnie.
-Nie, przestałam łapać sarkazm- odpowiadam, no coż, sarkastycznie. Theo uśmiecha się. Nienawidzę tego jego uśmiechu. Dlaczego musi być tak cholernie uroczy.
-Jak będziemy wracać to zmień playlistę.
-Dlaczego?
-Bo teksty tych piosenek są dołujące- stwierdza.
-Przypominają ci o tej, której imienia nie lubię wypowiadać?- pytam z lekką kpiną w głosie.
-Zaczynam podejrzewać, że jesteś fanką Pottera.
-Nie jestem!- szybko mówię. Po prostu czasem mi się zdarzy rzucić takim tekstem.
-Dzięki Bogu- wzdycha przeciągle.
-Co to niby ma znaczyć?- czepiam się. Oczywiście żartobliwie.
-Jeszcze nie zdołałem obejrzeć wszystkich części gwiezdnych wojen, i tych wszystkich filmów o superbohaterach, więc jak byś mi jeszcze dołożyła kolejne siedem filmów, to chyba bym ogłosił kapitulację- tłumaczy a ja nie do końca łapię o co mu chodzi.
-Mówisz mi, że oglądasz te rzeczy dla mnie?- mrużę oczy.
-Może.- mówi, a ja wiem, że to znaczy 'tak'.
-Dlaczego?
-Dużo pytań zadajesz- stwierdza ale ja nadal czekam, aż mi odpowie. Ale chyba nie ma zamiaru. Przez chwilę milczymy.
-Czemu teraz, a nie kiedy byliśmy razem?-naciskam.
-Może tego nie wiesz, ale wbrew pozorom zależy mi na tobie- wyznaje i gdy podnoszę wzrok na niego spogląda mi w oczy. Te parę słów ruszyło coś we mnie, coś co chciałam zakopać żywcem i zalać dziesięcioma warstwami betonu, po czym postawić na tym budynek.
-Nie można przyjaźnić się ze swoim byłym- mówię nieco na odczepne, próbując ukryć emocje związane z tym co powiedział.
-Nie chcę się z tobą przyjaźnić- stwierdza a jego uśmiech mówi coś w stylu "Emily, nie gadaj głupot". Przepraszam, że przez ciebie mój mózg mi każe!
-A co mam być twoją kochanką?- rzucam żartobliwie.
-A chciałabyś?- zmienia ton głosu na głęboki i bardzo sugestywny. Robię nieco przerażoną minę.
-Wybieram telefon do przyjaciela- rzucam pośpiesznie z zamiarem odwrócenia się i wrócenia do Justina. Theo delikatnie łapie mnie za ramię i obraca w swoją stronę po czym przyciąga na tyle blisko, że niemal stykamy się wzdłuż linii rąk.
-Przepraszam- mruczy i puszcza mnie- jak chcesz pogadamy o czymś innym.
-Może o Ashley?- droczę się.
-Aha, czyli nie możemy być przyjaciółmi ale o swoich problemach to już ci mogę opowiadać?
-Ciekawi mnie, co jest między wami nie tak- wzruszam ramionami. Widzę, że nie jest za bardzo chętny a otwartą rozmowę.- Wiesz, możesz mi wszystko powiedzieć- szturcham go lekko.- Najwyżej ci powiem, że jest wariatką i masz ją zostawić- ciągnę żartobliwym tonem.- Zawsze masz mnie- mówię zupełnie nie przemyślanie.
-Mam ciebie?- Theo unosi nieco brwi i patrzy na mnie wyczekująco.
-Masz mnie- powtarzam i czuję, że tonę w jego oczach.
-W sensie jako kochankę?- na jego ustach maluje się szelmowski uśmiech.
-A weź spieprzaj- rzucam z uśmiechem i odpycham go od siebie. Chłopak zatacza łuk po czym wraca obok mnie, wtedy nieco odbijam się od jego ramienia.
-Daleko jeszcze?- nagle Connor wpycha się pomiędzy nas niczym człowiek rozsądku mówiący "zbyt blisko Em, zbyt blisko".
-Nie, w zasadzie już jesteśmy- Theo odpowiada trochę niezadowolony z interwencji chłopaka i wskazuje przed siebie. Patrzę w tamtą stronę i dostrzegam drewnianą barierkę odgradzającą mały kawałek ziemi w kształcie koła od klifu. Słyszę wodę. Podchodzimy bliżej i w dole dostrzegam wartki strumyk. Kilkadziesiąt metrów przed nami rozciąga się kolejne urwisko skalne, jakby druga ściana doliny. Rozglądam się i po prawej poza kolejną małą ścieżką dostrzegam tablicę informacyjną, albo raczej ostrzegającą o obecności dzikich zwierząt. Mówiłam, wilki tu wyją do księżyca.
Connor również zauważa tę tablicę, podchodzi do niej i studiuje ją dokładnie.
-Dobra, to możemy już stąd iść?- odwraca się do nas i patrzy to na mnie to na Theo, jakby nie móc się zdecydować kto tu dowodzi. Oczywiście, że ja.
-Boisz się, że nas wilki zjedzą?- rzucam żartobliwie.
-Wilki, kojoty...- wymienia a mnie to jeszcze bardziej śmieszy. Spoglądam na Theo i wiem, że pomyśleliśmy o tym samym.-... i jeszcze wiewiórki!
-Connor- podejmuje powstrzymując śmiech.-Wiewiórki są niegroźne.
-A kojarzysz te małpki, co wyglądają jak aniołki ale skaczą ci na głowę, kaleczą twoją twarz a potem kradną komórkę?- mówi z pełnym przekonaniem.- Wiewiórki są takie same.
Słyszę szelest i przez chwilę myślę, że to naprawdę jakieś zwierzę. Odwracam się i widzę Justina, który wyciąga i otwiera kolejną paczkę orzeszków.
-Ja z nim nie idę!- Connor wskazuje na przyjaciela i zdecydowanym krokiem rusza drogą, którą przyszliśmy.
-O co mu chodzi?- odzywa się Justin.
-Konspiracyjna teoria: wiewiórki przejmą władzę nad światem- rzucam i zaczynam się śmiać.
-Wszystko jasne- odpowiada mi chłopak. Czeka przez chwilę aż dołączę do niego i idziemy przed siebie.
Justin przez drogę powrotną do auta nie odstępuje mnie na krok. W pewnym momencie woła Connora, który jest jakieś pół metra przed nami. Ale nic poza tym, nic do niego nie mówi. Tamten chwilę stoi myśląc o co chodzi po czym czeka aż do niego dojdziemy i o dziwo zaczyna rozmawiać z Theo. Nadaje takie tempo, że ja i Justin zostajemy z tyłu.
Idziemy przez chwilę w milczeniu.
-Co to miało być?- pytam- Jakiś sekretny kod, czy czytacie sobie w myślach?
Justin wzdycha ciężko.
-Powiem ci, ale tylko dlatego, że jesteś moją przyjaciółką i nie chcę cię okłamywać...- To już brzmi źle. Chłopak układa sobie w głowie co powiedzieć po czym odzywa się- Stiles kazał mi cię pilnować- mówi jakby z lekkim poczuciem winy i troską w głosie.- Connor też jest zamieszany.
-Pilnować?- dziwię się.
-Stwierdził, że ty i Theo, sami, razem... to może się źle skończyć- precyzuje.
To się źle skończy, ale dla mojego kochanego braciszka, jak wróci. Dupek mi nie ufa. Chociaż... ja sobie też nie ufam.
-Theo ma dziewczynę- używam tej samej wymówki co w zasadzie każdy.
-Dla niego to raczej nie jest przeszkoda- mówi dziwnym tonem, którego nigdy jeszcze u niego nie słyszałam. -Do tego odkąd przyjechałaś, jest jakiś inny- dodaje już swoim zwyczajnym głosem.
-To znaczy?
-Jego zachowanie, reakcje i interakcje z ludźmi uległy zmianie.
-Wiem co to znaczy Justin!- odpowiadam zniecierpliwiona.- Powiedz mi co się zmieniło?
-Lepiej nie.
-Dlaczego?- ciągnę.
-Bo to się dla ciebie źle skończy.
Jesteśmy już w drodze powrotnej. Mimo moich desperackich próśb, Justin nic mi nie wyjaśnił. Na prośbę Theo zmieniam muzykę i puszczam ciąg kawałków The Chainsmokers. Connor śpiewa sobie pod nosem. Zaczynam odczuwać potrzebę pójścia do toalety więc proszę Theo, żeby zatrzymał się gdzieś, gdy będzie okazja. Connor dodaje, że jest głodny i też jest za przystankiem. Po kilku minutach zjeżdżamy z głównej drogi i zatrzymujemy się na parkingu jakiejś restauracji . Wysiadam i dostaję po oczach światłem ogromnego neonu z nazwą knajpy. Z zewnątrz wygląda jak typowa amerykańska jadłodajnia z lat 50. I tak też trochę wygląda jakby od tamtych czasów tu stała. Budynek jest zadbany ale trochę straszy. Do tego na zewnątrz stoi kilka motocykli. Waham się czy wejść do środka czy poprosić, żebyśmy pojechali dalej. Jak widać tylko ja mam takie obawy bo pozostali zdecydowanym krokiem ruszają w stronę restauracji. Idę ich śladem. Wchodzimy do środka i od razu uderza mnie zapach smażonego jedzenie. Cholera, zjadłabym frytki.
-To my pójdziemy usiąść- informuje Connor i idzie z Justinem zająć jeden z 'boxów'.
Ja ruszam w stronę toalety i mam wrażenie, jakby wszyscy się na mnie gapili. Oglądam się za siebie, żeby sprawdzić czy Theo też mnie opuścił. Na szczęście idzie na mną. Przelatuje spojrzeniem po motocyklistach i czuję gulę w gardle. Nie podoba mi się tu. Theo chyba wyczuł mój niepokój. Spogląda w tę samą stronę co ja po czym odzywa się jakby chcąc mnie pocieszyć.
-Spokojnie mógłbym ich wszystkich załatwić- przekonuje mnie.
-Wiem o tym- uśmiecham się ciepło ale niewyraźnie.
Przechodzimy przez drzwi, z kolejnym neonowym znakiem i lądujemy w pomieszczeniu gdzie po przeciwnych stronach znajdują się toaleta damska i męska.
-Hej- zwraca moją uwagę- ta piosenka co leciała przed chwilą w samochodzie...- odzywa się niepewnie.- To nasza piosenka?- nie umiem określić czy to pytanie czy stwierdzenie.
-Nie mamy n a s z e j piosenki, Theo.
-Mam na myśli...
-Theo, to może poczekać, mi naprawdę chce się sikać- przerywam mu i wślizguje się do toalety, z której właśnie wyszła jakaś kobieta.
Gdy wychodzę on na mnie czeka.
-Kiedyś powiedziałaś do mnie pewne słowa- podejmuje- i przypadkiem znalazłem piosenkę o takim tytule.-Ruszam przed siebie a chłopak zaczyna deptać mi po piętach i nie przestaje mówić.- I zawsze uważałem, że by ci się spodobała no i, że jest tak trochę o nas. Ale nigdy o niej nie wspominałaś a jak widać ją znasz.
Zatrzymuję się gwałtownie i Theo wpada na mnie. Natychmiast chwyta mnie za ramiona żeby przywrócić mi równowagę. Puszcza gdy wzdycham głęboko i odwracam się do niego.
-Nie sądziłam, że powinnam była ci zrobić listę piosenek, które znam- odpowiadam nieco pretensjonalnie.- I niby w jakim sensie ta piosenka jest o nas?- mrużę oczy.
-No wiesz, bo straciłaś dla mnie głowę, potrzebowałaś mnie, i bałaś się, że cię zawiodę.
-Chryste Theo!- mówię zdenerwowana.- To tylko głupia piosenka!- kończę i zauważając gdzie siedzą pozostali ruszam w ich kierunku.
Connor i Justin usiedli obok siebie więc jestem zmuszona siedzieć obok Theo. Ostatecznie stwierdzam, że to nie tak źle bo przynajmniej nie muszę patrzeć mu w oczy.
Wsuwam się do boxu i słucham sprzeczki. W całej dyskusji słyszę tylko słowa pies i wilk. Pytam o co chodzi.
-Spójrz tam- Connor wskazuje na ogromne zwierzę, które facet przy wyjściu trzyma na smyczy.- Pies czy wilk?- pyta gdy już je zauważam.
-Wilk- odpowiadam zdecydowanie.
-To jest pies- odzywa się Justin- ludzie nie chodzą tak sobie z wilkami na smyczy- upiera się.
-To jest wilk- słyszę głos Theo obok siebie. Skoro on już tak mówi, to znaczy, że tak jest,
-Widzisz Justin-odzywa się Connor wyraźnie wesoły, że ma rację.- Jesteśmy w dziczy, gdzie ludzie zamiast psów mają pieprzone wilki na smyczy- kończy patrząc gdzieś w dal.
Po chwili podchodzi do nas kelnerka i stawia na stole tacki z jedzeniem, chcę powiedzieć, że to chyba pomyłka bo nie zamawialiśmy. Podnoszę wzrok na blondynkę i pierwsze co mi się rzuca w oczy to jej piersi, które wyglądają jakby chciały wyskoczyć z bluzki z ogromnym dekoltem i czerwony fartuszek bardzo ciasno zawiązany w talii. Tak bardzo, że zastanawiam się jak oddycha, mimo, że zdecydowanie ma czym oddychać. Wygląd kelnerki oczywiście przyciąga spojrzenia chłopaków, z pominięciem Justina. Chłopaka nie interesują dziewczyny, to wiem na pewno, ale gejem też nie jest... Jeszcze go nie rozgryzłam.
Connor dziękuje dziewczynie i gdy ta odchodzi informuje, że zamówił każdemu zestaw: burger, frytki (chwała zakręcone!) i napój. To miłe, szkoda tylko, że burgery to nie moja bajka. Nie chcę nic mówić, więc zabieram się za swoje frytki. Później powiem, że się najadłam. Wtedy Theo zabiera z mojej tacki kanapkę i na jej miejsce oddaje mi swoje frytki. ODDAJE. SWOJE. FRYTKI. Prawdopodobnie najukochańsza rzecz jaką można dla mnie zrobić. Odwracam głowę akurat, żeby napotkać jego spojrzenie. Uśmiecham się do niego szczerze w podziękowaniu. Gdy wracam wzrokiem przed siebie Justin patrzy na mnie i nieznacznie kręci głową z dezaprobatą. Świetnie, nie mogę z nim rozmawiać, nie mogę się uśmiechać, zaraz mi zabronią oddychać tym samym powietrzem.
Kończymy jedzenie i siedzimy jeszcze trochę. Słucham dyskusji na temat jakiejś nowej gry wideo gdy znów podchodzi do nas kelnerka. Zaczyna składać tacki ze stołu pochylając się przy tym nad nim, tak, że świeci biustem tuż przed Connorem z jednej strony i Theo z drugiej. Zaczyna mnie denerwować. Prostuje się i wyciąga z kieszonki w fartuchu rachunek. Wyjmuje jeszcze notesik i długopis i coś zapisuje. Gdy kończy bardzo powoli odrywa karteczkę i kładzie na stole.
-Rachunek- mówi wskazując na jeden papierek jakbyśmy byli ułomni czy coś.- I mój numer- dodaje wskazując drugi i puszcza oczko do Theo.
Z zaciśniętą szczęką patrzę jak blondynka odchodzi.
-Dlaczego wszystkie dziewczyny lecą właśnie na ciebie- skarży się Connor.
-Bo jestem nie do odparcia*.
Po odwiezieniu Connora i Justina wracamy do mieszkania. W momencie gdy wysiadam z samochodu znów psuje mi się humor. Pod drzwiami budynku na schodach siedzi Ashley. Kątem oka widzę, że Theo nie jest najszczęśliwszy widząc swoją dziewczynę. Domyślam się czemu. Przed każdą ich kłótnią, przy której byłam, miała dokładnie taki sam wyraz twarzy.
-Dasz mi klucze?- zwracam się do Theo. Chcę jak najszybciej stamtąd pójść. Chłopak wyjmuje plik z kieszeni i rzuca w moją stronę. Zmierza w stronę blondynki, a ja, zmywam się stamtąd szybciej niż fairy zmywa brud z talerzy. (XD)
Zakładając, że trochę im to tam na dole zajmie i nie oczekując już nic więcej od Theo tego dnia, po generalnym ogarnięciu się, rozsiadam się wygodnie na łóżku w pokoju i odpalam na laptopie film. Pomimo aktywnego dnia nie bardzo chce mi się spać.
Mija może 20 minut i słyszę ciche pukanie do drzwi, które mimo braku mojej odpowiedzi uchylają się i moim oczom ukazuje się Theo.
-Cześć- mówi i robi niepewny krok w głąb pokoju. Zatrzymuję film.
-Czy teraz jest czas, żeby pogadać o twoich problemach?- pytam. Nie mam pojęcia po co tu przyszedł.
-Nie- odpowiada stanowczo kręcąc przy tym głową.-Mogę z tobą posiedzieć?
-Dlaczego?- głośno myślę.
-Bo nie chcę być teraz sam.
I nagle znów robi mi się go żal. Aż tak bardzo się pokłócili? Może mu coś ta szmata powiedziała? A może... może zerwali? Na pewno dzisiaj nie uda mi się tego z niego wyciągnąć.
-Jak mi pozwolisz, to stawiam pizzę- dobrze wie jak mnie przekonać.
Poklepuję ręką miejsce obok siebie. Theo podchodzi bliżej po czym siada bardzo, bardzo blisko mnie, zostawiając dosłownie kilka milimetrów przerwy między nami. Prosi żebym podała mu telefon po czym dzwoni zamówić jedzenie. Odkłada urządzenie na szafkę nocną a ja wciskam play na odtwarzaczu filmu.
-Mogę cię o coś zapytać?- Theo odzywa się nagle. Leży obok mnie podpierając głowę ręką.-Dręczy mnie to cały dzień.
-Dajesz- rzucam odwracając wzrok od filmu, który widziałam już kilkakrotnie.
-W jakim kolorze masz majtki?- pyta i uśmiecha się szelmowsko.
-Na serio?- obruszam się jednocześnie nie móc powstrzymać śmiechu.-Cały dzień zastanawiasz się w jakim kolorze mam majtki?!
Patrzy na mnie i nic nie mówiąc nadal czeka na moją odpowiedź. Ten głupi uśmiech nie schodzi mu z twarzy.
-Czerwone- mówię w końcu przewracając uprzednio oczami.
-Wiedziałem! Ty to robisz celowo, co?
-Niby co?- dziwię się.
-Od rana zachowujesz się jak kot podczas rui, i jeszcze prowokujesz mnie czerwoną bielizną.
-Czerwone generalnie znaczy stop.
-Dla mnie czerwone znaczy 'chodź mnie przeleć'- mówi i patrzy na mnie jakby rozbierał mnie wzrokiem.
-A to niby ja się dziwnie zachowuje?!- krzyżuje ręce na piersi- Na zmianę albo rzucasz mi takie teksty albo zachowujesz się jak najukochańszy chłopak na świecie.
-Mówiłem ci, że mi na tobie zależy.
-Na prawdę?- mrużę oczy- chyba do mnie nie dotarło- dodaję z sarkazmem i kręce głową.
Theo podpierając się na rękach podnosi się i siada nieco wyżej a zaraz przysuwa się bliżej mnie. Kładzie dłoń na mojej szyi tak, że kciuki znajduje się na moim policzku. Nachyla się w moją stronę i całuje mnie. Delikatnie ale bardzo zmysłowo muska moje wargi swoimi. Trwa to jednak bardzo krótką chwilę.
-Teraz dotarło?- pyta dość cicho. Przez kilka sekund po prostu wpatruję mu się w oczy. Czy on znów gra ze mną w jakąś chorą grę?
Nie wiem co odpowiedzieć, bo czuję, że cokolwiek to będzie, nie przyniesie nic dobrego. W samą porę, akurat gdy przechodzi mi przez myśl odwdzięczyć się kolejnym pocałunkiem, słyszę dzwonek do drzwi.
Theo wzdycha głęboko i jego wyraz twarzy mówi "znowu coś, kurwa". A ja dziękuję, że wszechświat znów mnie wybawia z tego typu sytuacji. Chłopak wychodzi z pokoju i znika w salonie.
Jak to mówią nie chwal dnia przed zachodem słońca. Bardzo szybko Theo wraca, jednak nic ze sobą nie ma.
-Gdzie pizza?- pytam rozkojarzona.
-Pierdolić pizzę- mówi zdecydowanym tonem. Wczołguje się na łóżko i napiera na mnie. Całym swoim ciałem przypiera mnie do materaca. Momentalnie robi mi się gorąco i czuje,że ciężej mi się oddycha. Theo jeszcze dodatkowo odbiera mi dech w piersi całując mnie łapczywie. Jedną dłoń opiera obok mojej głowy a drugą powoli przesuwa najpierw po udzie, potem biodrze aż w końcu wślizguje ją pod mój t-shirt. Jego dotyk rozpala moją skórę. Po raz pierwszy od kilku dni mówię sobie pieprzyć rozsądek, najwyżej będę tego żałować i daje się ponieść tym wszystkim emocjom, które tłumiłam w sobie. Opieram dłonie na jego piersi po czym delikatnie i powoli przesuwam w dół czując pod cienka warstwa materiału każdy mięsień. Łapie końcówkę jego koszulki i zaczynam podciągać stwierdzając, że znacznie lepiej będzie jej gdzieś na ziemi. Theo jest przez to zmuszony oderwać ode mnie zarówno usta jak i dłoń. Oboje jesteśmy trochę niezadowoleni z tego faktu. Chłopak ściąga materiał przez głowę, przygryzam nieco dolną wargę przejeżdżając wzrokiem po każdym milimetrze jego ciała. Theo patrzy jeszcze przez chwilę na mnie z góry.
-Jak bardzo lubisz tę koszulkę?-pyta chwytając za kołnierzyk t-shirtu.
-Bardzo- odpowiadam lekko się krzywiąc. Czemu rozmawia ze mną o bluzce jak ja tu leżę chętna i gotowa na wszystko...
-W takim razie znienawidzisz mnie za to- dodaje. Chwyta materiał mniej więcej na wysokości mojego biustu po czym wykonuje gwałtowny ruch rękoma do zewnętrznej. Słyszę dźwięk pękającego albo raczej rozrywanego materiału. Z jednej strony mam ochotę go za to skrzyczeć ale z drugiej... to było tak cholernie podniecające. Resztki kodzulki lądują gdzieś na podłodze. Theo robi to co ja minutę temu, powoli przejeżdża wzrokiem po odkrytych częściach mojego ciała i uśmiecha się pod nosem.
-To co czerwone znaczy stop?- odzywa się jeszcze drocząc się ze mną.
-Czerwone znaczy przeleć mnie- szepczę po czym ujmuje jego twarz w dłonie i przyciągam do swojej. Złączam nasze usta w namiętnym pocałunku a Theo znów zaczyna błądzić dłońmi po różnych częściach mojego ciała. Jest tak kurewsko idealnie.
Theo leży na plecach, jedną rękę ma za głową a drugą na moich plecach. Delikatnie jeździ palcami po linii mojego kręgosłupa. Ja leżę z głową opartą o jego pierś i wcale mi nie przeszkadza, że pole widzenia nieco mi się przesuwa za każdym razem gdy on bierze wdech. Jedną nogę mam zgiętą na jego biodrze a drugą wyprostowaną wzdłuż jego. Palcami rysuje wzorki na brzuchu chłopaka. Mogłabym tak leżeć całą wieczność.
-Tęskniłem za tym- Theo szepcze i zaczyna bawić się moimi włosami.
-Za seksem ze mną?- pytam cicho nadal tworząc niewidzialne dzieło sztuki na jego mięśniach brzucha.
-Za tobą też- mówi i chwyta mój podbródek tak żebym na niego spojrzała. Podnoszę głowę i odwracam się na brzuchu. Opieram dłonie na jego piersi.
-Możesz powtórzyć- proszę.
-Tęskniłem za tobą, księżniczko.
Na dźwięk tych słów wypowiedziach głębokim tonem uśmiecham się szeroko i czuje fale gorąca na policzkach. Theo przejeżdża dłonią po ciepłym miejscu, co oznacza, że po prostu się zarumieniłam, i również się uśmiecha. Podnoszę się jeszcze na moment i składam na jego ustach mały pocałunek. Już ostatni tego wieczoru, przysięgam.
_________________________
*kalka z ang. irresistible
Dobra, byłam w błędzie, jednak TO jest najdłuższy rozdział :')
Ogólnie ostatnio więcej przekleństw i brzydkich wyrazów się pojawia, jaki macie do tego stosunek? Przeszkadza to wam czy raczej nadaje charakteru? Tell me
Iii zachęcam do komentowania 😚
Do next'a 💕
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top