Rozdział 4

*pov. Encre*

Wyszedłem z zaułku na pustą ulicę. Gdy upewniłem się, że w okolicy nikogo nie ma wróciłem do wampirka. Zobaczyłem go schowanego za śmietnikiem. Kiedy usłyszał, że ktoś idzie skulił się mocniej przy ścianie.

- Hej, w porządku? - Spojrzał na mnie przerażony, ale po chwili troszkę się uspokoił.

- M-myślałem, że poszedłeś po łowców... - Dlatego tak się bał... Rozumiem.

- Nie bój się, poszedłem tylko coś sprawdzić.

Muszę go przenieść do mojego domu. Tylko czy mi pozwoli? Zauważyłem sznur przy śmietniku, więc chwyciłem go i przewiązałem obraz na plecach. No co? Robiłem go zbyt długo, żeby teraz go stracić!

Podszedłem do dzieciaka i kucnąłem wyciągając ręce w jego stronę.

- Mogę? Muszę cię jakoś stąd zabrać.

Spojrzał na mnie niepewnie i kiwnął głową. Bez słowa, delikatnie podniosłem go w stylu panny młodej uważając, aby nie zrobić mu większej krzywdy. I oczywiście nie połamać skrzydeł. Wyszedłem cicho z uliczki i ruszyłem w stronę mojego domu. W połowie drogi wampir się we mnie lekko wtulił, a ja go mocniej do siebie przycisnąłem nie chcąc go upuścić. Ten dzieciak jest przeuroczy! Nie rozumiem jak Eterna mogła go tak skrzywdzić!

Dość szybko dotarłem do celu i otwierając drzwi łokciem wszedłem do środka. Położyłem dzieciaka na jedynym wygodnym meblu jaki miałem - fotelu, który należał niegdyś do mojej zmarłej babci.

Rozpaliłem ogień w kominku i poszedłem zamknąć drzwi na klucz. Mogłoby być nieciekawie, gdyby nagle ktoś tu wszedł i zobaczył wampira. Eterna zaraz by się dowiedziała, o ile to nie ona by przyszła. Wtedy byłoby jeszcze gorzej...

Gdy wróciłem do "salonu" wampir patrzył na tańczące w szalonym rytmie, pomarańczowe płomienie. Uśmiechnąłem się do siebie i poszedłem po jakieś bandaże. Znalazłem je szybko i odkładając w sypialni obraz wróciłem do mojego gościa.

- Już jestem, możesz mi pokazać te rany?

Spojrzał na mnie niepewnie, ale wykonał moją prośbę. Zdjął pelerynę, koszulę i podwinął nogawki. Zobaczyłem wiele ran ciętych, na których połyskiwała jakaś niebieska maź. Kość piszczelowa była złamana i wypływała z niej krew. Zrobiło mi się niedobrze... Kurcze, trzeba to przemyć. Przyniosłem trochę wody z kuchni i czystą szmatkę, i zacząłem delikatnie przemywać rany. Dziwiło mnie, że nie chciały się goić. Może to przez tą dziwną substancję? Eterna znalazła sposób na regenerację wampirów? Tylko czym jest ten dziwny płyn? Ta maź?

Po chwili cała niebieska substancja zniknęła z kości małego wampira i mogłem spokojnie opatrzyć paskudnie wyglądające rany.

- Wybacz, ale nie umiem opatrywać skrzydeł młody... - Powiedziałem gdy większość ran została opatrzona i porządnie zabandażowana.

- Jasper... - Usłyszałem cichutki szept, więc spojrzałem na niego z niezrozumieniem.

- Słucham?

- Mam na imię Jasper... Zapomniałem się przedstawić... - Jak tak teraz myślę to ja też się nie przedstawiłem. Brawo Encre, twoja skleroza jest coraz gorsza!

- Nie przejmuj się, ja też zapomniałem... Jestem Encre. Oboje byliśmy nieźle przestraszeni, więc myślę, że to poniekąd nas usprawiedliwia. - Uśmiechnąłem się do niego co on odwzajemnił. Spojrzałem za okno. Był środek nocy.

- Może masz rację... Dziękuję ci Encre. - Zwróciłem wzrok z powrotem na dzieciaka. - Każdy na twoim miejscu wydałby mnie w ręce łowców... A ty mi pomogłeś. - Uśmiechnął się. - Może nie wszyscy są tacy jak mówi tata. - Nagle jego uśmiech został zastąpiony przez przerażenie. - TATA!!! On tam został!!! Z łowcami! Eterna..! ONA GO ZABIJE!!! - Zerwał się na równe nogi, ale po chwili upadł przez złamaną piszczel. - T-tato... - Znowu zalał się łzami...

Nie wiem co mną kierowało.

Nie wiem czemu to zrobiłem.

Może dlatego, że był tylko dzieckiem, które martwiło się o swojego tatę...

Po sekundzie trzymałem Jaspera w objęciach mocno go do siebie przytulając. W pierwszej chwili cały się spiął, ale wtulił się we mnie i zaczął mocniej płakać. Niech się wypłacze, dobrze mu to zrobi. Było mi go tak cholernie żal... Nie mogłem patrzeć na niego w takim stanie. Musiałem go jakoś pocieszyć...

- Twojemu tacie nic nie jest, nie bój się. Pewnie czeka gdzieś na ciebie martwiąc się gdzie ty jesteś i czy jesteś bezpieczny! - Zacząłem głaskać go uspokajająco po głowie. Tak robiła moja mama jak byłem smutny. Zawsze działało...

- S-skąd m-możesz mieć p-pewność? - Spojrzał na mnie załzawionymi oczami. To jest ten "straszny", "paskudny" i "krwiożerczy" wampir? Bo nie chce mi się w to wierzyć...

- Intuicja. - Przeniosłem nas na fotel i cały czas głaskałem go po głowie. Po chwili jego oddech się unormował, co mogło znaczyć tylko jedno. Zasnął.

Nie wszystko co mówią nam o wampirach jest prawdą. Teraz to widzę. Gdyby Eterna miała co do nich rację, to byłbym teraz martwy, a nie siedział w fotelu z śpiącym "parszywym mordercą" na kolanach.

Chwilę jeszcze mu się przyglądałem lekko obawiając się zasnąć. Wciąż miałem gdzieś z tyłu głowy czerwone ślepia patrzące na mnie z pragnieniem krwi. Ślepia dzikiego zwierzęcia...

Po niecałych 10 minutach zmęczenie wzięło górę i wciągnęło mnie w szpony błogiej nieświadomości.

*ranek*

Słońce padło na moją twarz skutecznie wybudzając mnie ze snu. Chciałem się przekręcić na bok, ale leżało na mnie coś ciężkiego. Chociaż nie mogłem tego nazwać ciężkim, to było leciutkie jak piórko...

Uchyliłem oko patrząc na to "coś". Zobaczyłem śpiącego na mnie dzieciaka. Wydarzenia z nocy uderzyły we mnie jak lodowata tafla wody.

CZY JA POMOGŁEM WAMPIROWI?! CO JEST ZE MNĄ NIE TAK?!

Najprawdopodobniej wszystko... Dobra, Ecre uspokuj się, to tylko dziecko!

Mały powoli otworzył oczy i przez chwilę się rozglądał, chyba zastanawiając się gdzie jest i czemu. W końcu zawiesił swój wzrok na mnie.

- Dzień dobry...

- Dzień dobry Jasper. - Odpowiedziałem z lekkim uśmiechem.

- D-dziękuję Encre. Jeszcze raz dziękuję. Nie wiem co by ze mną było gdyby nie ty... - Z powrotem się we mnie wtulił, a ja instynktownie go objąłem. W sumie przyjemnie tak kogoś przytulić...

- Nie musisz już dziękować. - Uśmiechnąłem się do siebie. Cieszę się, że mu pomogłem.

Jasper po chwili oderwał się ode mnie i stanął na równe nogi. Chciałem go złapać, żeby nie upadł przez złamaną nogę, ale on nawet się nie zachwiał. Spojrzałem na niego zdziwiony. Musiałem wyglądać śmiesznie, bo zaśmiał się z mojej miny.

- Wampiry regenerują się dużo szybciej niż potwory i ludzie. Dzięki tobie jestem już w pełni zdrowy! - Odetchnąłem z ulgą. Całe szczęście! - Muszę wracać. Tata pewnie się o mnie martwi. - Spojrzał na mnie, a ja już miałem złe przeczucia... - Może chcesz mnie odprowadzić? Pod las?

Przed oczami pojawiły mi się obrazy z minionej nocy. Krwisto czerwone oczy złaknione krwi, szeroki, straszny uśmiech i te kły... Przełknąłem głośno ślinę.

- Ch-chyba wolę nie...

- Boisz się mnie, prawda..? - W jego oczach pojawił się smutek.

- N-nie! Nie ciebie... W-wczoraj miałem przyjemność poznać twojego ojca i... P-prawie zostać jego przekąską...

Zatrząsłem się gdy zobaczyłem złość w oczach Jaspera. Może to dziecko, ale w dalszym ciągu to wampir. A zły wampir, to groźny wampir. Nie?

- Czemu on zawsze musi..... Ugh... Nie musisz się go już bać, dopóki jesteś ze mną nic ci nie zrobi. Obronię cię, jestem ci to winny, w końcu uratowałeś mi życie! - Uspokoił się i uśmiechnął do mnie szczerze. Nie byłem co do tego przekonany, ale... Raz się żyje, prawda?

- Zgoda, pójdę z tobą. - Podskoczył z radości, a ja poszedłem się przebrać.

Założyłem czyste ciuchy kiedy usłyszałem pukanie do drzwi wejściowych. Dosłownie 2 sekundy później do pokoju wleciał mały nietoperz, z ogromną szybkością chowając się do małej, otwartej skrzynki na pędzle i farby. Wieko skrzyni zamknęło się z cichym trzaskiem.

Podszedłem i uchyliłem lekko pokrywę patrząc na przerażonego wampira. Jasper wcisnął się w róg skrzynki patrząc na mnie z wielkim strachem. Cały się trząsł co oznaczało tylko jedno - Eterna.

- Nie bój się, nie zdradzę cię. Jeśli coś się stanie uciekaj, okej? - Szepnąłem. Pokiwał główką, a ja wziąłem głębszy wdech i wyszedłem z pokoju. - Już idę! - Krzyknąłem "zaspany" w stronę drzwi.

Otworzyłem je widząc przed sobą Eternę i jakichś dwóch kolesi z tyłu. W jednym z nich poznałem Azure'a, mojego starego przyjaciela. Zanim został strażnikiem spędzaliśmy ze sobą sporo czasu.

- W czym mogę pomóc? - Ziewnąłem by być bardziej wiarygodny.

- Pan Encre? Podobno w nocy widziano jak niósł pan tutaj rannego wampira, który nam umknął.

Kto niby widział?! UGH! Jestem zbyt nieostrożny...

- Huh? Nie wiem o czym pani mówi, wampiry nie istnieją! To tylko głupie bajki dla dzieci... Nigdy w nie nie wierzyłem i nie uwierzę, dopóki nie zobaczę jakiegoś na własne oczy. - CHOLERA! Muszę ją stąd jakoś odgonić!

- Więc nie będziesz mieć nic przeciwko jeśli wejdziemy?

KURWA. Ja przeklnąłem, a to już bardzo źle....

Wszedłem do środka wpuszczając ich. Nie miałem wyjścia, zaczęłaby coś podejrzewać gdybym tego nie zrobił! Ukradkiem rozejrzałem się po pomieszczeniu, sprawdzając, czy nie ma nic podejrzanego. Całe szczęście na podłodze nic nie leżało. Azure podszedł do mnie z uśmiechem.

- Jak usłyszałem, że akurat TY pomogłeś wampirowi to zachciało mi się śmiać! Jesteś zbyt rozsądny, żeby ratować tych morderców. - Oj, zdziwiłbyś się... - Dawno cię nie widziałem Encre, jak ci się żyje?

- Ciężko, ale jakoś daję radę. Dobrze cię znów widzieć Azure, brakowało mi naszych rozmów.

- Panie Encre! - Usłyszałem krzyk z góry i się spiąłem. KIEDY ONA WESZŁA NA PIĘTRO?!

- Chodź Encre, lepiej jej dzisiaj nie denerwować. W nocy uciekły im dwa ranne wampiry i od rana chodzi rozdrażniona.

Przypomniałem sobie rozległe rany na ciele Jaspera i przeszły mnie ciarki. Ruszyłem niepewnie na górę.

- Wiesz, że nie wierzę w wampiry. - Wszedłem po schodach i skierowałem się do sypialni. Eterna siedziała na skrzynce, w której schował się Jasper. Nie mówcie, że ją otworzyła...

- To twój obraz? - Wskazała palcem na malowidło postawione pod ścianą. Dokładnie to, które wczoraj stworzyłem.

- Tak, sam go namalowałem.

- Masz talent. Wielki talent. A co jest w tej skrzyni? - Minimalnie się spiąłem kiedy wskazała na przedmiot pod sobą. Czyli możliwe, że jeszcze jej nie otworzyła... Albo mnie sprawdza...

- Pędzle, farby i różne narzędzia malarskie. - Wstała i otworzyła skrzynkę. Cały się spiąłem co niestety zauważył Azure.

- Wszystko w porządku? Dziwnie się zachowujesz. - Spojrzał na mnie podejrzliwym wzrokiem kiedy Eterna zamykała skrzynkę. W głowie miałem jedno pytanie.

Gdzie.

JEST.

JASPER?!

- Nie lubię jak ktoś grzebie w moich rzeczach... Zwłaszcza, że już mam problemy finansowe, nie chce żeby coś zostało skradzione i bardzo wszystkiego pilnuję. - Zmyśliłem coś na szybko, żeby powiedzieć prawdę jednocześnie jej nie mówiąc. Tak, wiem, to nie ma sensu.

- Rozumiem. W takim razie będziemy się już zbierać, tak Eterno? - Spojrzał na nią nie słysząc odpowiedzi. Stała i patrzyła intensywnie w obraz postawiony przy ścianie. - Eterno?

Ryba zrobiła krok do przodu nie spuszczając oka z obrazu. Czyżby..?

- Śmierdzi tu wampirem. - Podchodziła coraz bliżej malowidła, a ja powoli się wycofywałem. Chyba wiem gdzie zniknął Jasper... - Azure, zatrzymaj go.

- Gdzie idziesz Encre? - Podszedł i złapał mnie za ramię. Przełknąłem głośno ślinę.

- Ch-chciałem zrobić herbatę... - Eterna złapała za ramę obrazu i wyciągnęła sztylet, z którego kapała niebieska substancja. Dokładnie ta sama, która jeszcze wczoraj pokrywała rany dzieciaka... Jest źle, jest BARDZO źle, JEST PASKUDNIE!!!

Szybko pociągnęła obraz do siebie, a zza niego szybko wyleciał mały nietoperz. Z wielką prędkością przeleciał przez drzwi, a ja korzystając z rozkojarzenia mojego przyjaciela wyrwałem się i pobiegłem za Jasperem. Wybiegłem na zewnątrz bez namysłu ruszając w stronę lasu.

Słyszałem za sobą krzyki Eterny. Zdrajca, śmieć, spłoniesz na stosie.... To tylko kilka ze słów, które raniły w tej chwili moją duszę. Słyszałem ją coraz bliżej siebie gdy wpadłem pomiędzy drzewa. Nie zwalniałem, musiałem uciec jak najdalej.

Poczułem szczypiący ból w ramieniu. Jednak pomimo to nie zatrzymywałem się. Nie chciałem zostać spalony na stosie za zdradę!

Gdzie mam iść?!

Co teraz będzie?!

Nie mam nic, nawet domu!

Nie mam nikogo kto by za mną tęsknił..!

Zatrzymałem się dopiero wtedy gdy wszelkie głosy ucichły. Dopiero teraz, gdy adrenalina opadła poczułem zmęczenie. Zdecydowanie nie jestem stworzony do tak długiego biegu... Oparłem się o pień drzewa i zjechałem po nim plecami ciężko oddychając. Złapałem się za zranione ramię.

To nie tak miało być..!

__________________________________

1913 słów...  O panie... Co tu się wydarzyło xD

Wesołych spóźnionych walentynek misiaki! 💕💝💖🥰❤

Do następnego! 😘

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top