Rozdział 22

*pov. Encre*

Mmm... Jak przyjemnie... Tak cieplutko, wygodnie... Aż się nie chce otwierać oczu... Tylko ta poduszka jakaś taka twarda..? Co..?

Z trudem uchyliłem powiekę patrząc w górę. Widok uśmiechniętej twarzy Fallacy'ego lekko zbił mnie z tropu.

- Dzień dobry, jak się spało? - Co się wczoraj stało?

Namalowałem obraz, poszedłem zjeść kolację i po niej do swojego pokoju. Postanowiłem wreszcie wyznać Fallacy'emu co do niego czuję i... Zrobiliśmy TO. Uśmiechnąłem się szeroko zdając sobie sprawę z tego faktu. Naprawdę jestem szczęśliwy.

- Z tobą? Cudownie. - Podniosłem się lekko składając na jego "ustach" krótki pocałunek. Położyłem się spowrotem na jego mostku patrząc wprost w jego piękne źrenice. Wampir położył dłoń na moich plecach, delikatnie przejeżdżając palcami po kręgosłupie co wywołało u mnie przyjemny dreszcz...

Mógłbym tak leżeć bez końca... Szkoda, że koniec zawsze przyjdzie w najmniej odpowiednim momencie. W pokoju rozległo się pukanie do drzwi. Zmarszczyłem brwi i spojrzałem na ciemne drewno oddzielające nas od osoby po drugiej stronie.

- Milordzie, za 15 minut będzie gotowe śniadanie, przyszedłem Lorda obudzić. - Fallacy westchnął męczeńsko po czym odpowiedział.

- Dobrze Suave, za chwilkę przyjdę!

- Milordzie, czy wszystko dobrze? Zazwyczaj to Pan pierwszy wstaje. - Głos lokaja brzmiał na naprawdę zmartwiony tym faktem. Wampir spojrzał na mnie i uśmiechnął się na tyle, że mogłem zobaczyć jego kły połyskujące w świetle wpadającym przez okno.

- Tak Suave, wszystko jest dobrze, zwyczajnie poszedłem później spać! Przez pewnego jegomościa~ - Zarumieniłem się mocno spuszczając wzrok i chowając się pod kołdrą. Jak on to robi, że nagle zaczyna mówić tak niskim i seksownym tonem?!

- Słucham? - Czyli Suave nie usłyszał zdania skierowanego do mnie. Może to i lepiej.

- Mówiłem, że zaraz przyjdę!

- Dobrze Milordzie, jest jeszcze jedna sprawa. Encre nie ma w pokoju, nie mam pojęcia gdzie jest, nie mogę go znaleźć. - Wampir spojrzał na mnie z rozbawieniem.

- Ja go znajdę! I wymierzę mu odpowiednią karę za niesubordynację!

- Dobrze Milordzie, w takim razie nie przeszkadzam.

Usłyszeliśmy kroki, które stopniowo cichły gdy Suave się oddalał. Gdy ucichły całkowicie Fallacy nagle zepchnął mnie na bok i sam nade mną zawisł. Co on chce zrobić?! Zaraz śniadanie!

- Fall? - Patrzyłem na niego z nutą niepewności, a moje policzki cały czas lekko piekły od rumieńców.

- Czemu nie ma cię w pokoju Encre? Chcesz zostać surowo ukarany? - Schylił się niżej patrząc mi w oczy. Zrozumiałem o co mu chodzi niemal od razu, tylko czy chcę się w to pakować? . . . Chcę.

- O nieee, przysięgam, że mam dobre wytłumaczenie mój Milordzie. Widzisz, pewien niezwykle silny mężczyzna złapał mnie w sidła swych ramion i nie pozwolił wrócić do mego pokoju~ Przykuł mnie do łóżka łańcuchami miłości~ 

- No proszę, nie dość, że artysta to jeszcze poeta... Ale to i tak cię nie uchroni od niechybnej kary 

- O nie i co ja teraz zrobię? Bądź łaskaw mój Panie

Wampir schylił się do moich kręgów szyjnych i liznął je swoim ciepłym, wilgotnym językiem. Stęknąłem cicho z rozlewającej się po moim ciele przyjemności, instynktownie odchylając głowę.

- Zastanowię się~ 

Delikatnie wbił swoje kły w moją szyję. Syknąłem cicho. To uczucie jest... Dziwne... Nie wiem jak to opisać. Trochę boli, trochę smyra. Śmieszne uczucie jeśli wampir robi to tak delikatnie jak Fallacy teraz. 

Król wypił kilka łyków mojej krwi i wyciągnął kły z moich kręgów. Syknąłem znów gdy zlizał ciecz wypływającą z dwóch niewielkich ranek przy okazji delikatnie podrażniając rany. Gdy tylko się podniósł spojrzałem na niego i wciąż zarumieniony zapytałem.

- Idziemy na śniadanie? - Spojrzał mi w oczy składając na moich ustach krótki, czuły pocałunek. Poczułem smak własnej krwi, ale zignorowałem to patrząc na mojego kochanego, krwiożerczego wampira...

- Raczej nie mamy innego wyboru, Suave zaraz zacznie się domyślać co się dzieje. Chociaż ja śniadanie już zjadłem~ - Zlizał kroplę krwi, która mu umknęła, ze swoich ust.

- Ale ja nie jadłem. - Uśmiechnąłem się. - Chodźmy, zanim Suave rozpowie wszystkim.

Fallacy zszedł ze mnie ruszając do szafy stojącej kilka metrów od łóżka. Wyciągnął sobie jakieś ciuchy, a ja szybko ubrałem to co miałem na sobie wczoraj. Dobrze, że się niczym nie pobrudziło, bo nie wiem co bym założył... Jak tylko byłem gotowy podszedłem do Króla czekającego już na mnie przy drzwiach i wyszliśmy kierując się do jadalni. Szliśmy obok siebie w przyjemnej ciszy.

Szczerze? Nie wierzę we własne szczęście! Osoba, którą kocham całą moją duszą żywi do mnie to samo uczucie! Nie sądziłem, że kiedykolwiek to się stanie. Jestem zwykłym malarzem, ubogim śmiertelnikiem, nawet nie mam prawa stawiać się na równi z królem wampirów. A jednak Fallacy nie traktuje mnie gorzej od siebie... No może troszkę, ale tyle mi nie przeszkadza. W jego oczach jestem wyżej nawet od samego Księcia Asriela. Nie wiem, czy miałbym prawo życzyć sobie czegoś więcej do szczęścia.

- Ziemia do Encre, słychać mnie? - Spojrzałem na niego zdezorientowany. Tak zatopiłem się w myślach, że nie słyszałem jak do mnie mówi.

- Przepraszam, zamyśliłem się, możesz proszę powtórzyć? - Fallacy westchnął głęboko przez chwilę milcząc.

- W dużym skrócie, dzisiaj idziemy spotkać króla. Ojca naszego koziego księcia.

- Więc po śniadaniu pójdę się naszy-

- Ty zostajesz. - Spojrzałem na niego wielkimi ze zdziwienia oczami. On sobie żartuje?

- Słucham? Idę z wami!

- Zostajesz z Jasperem i Suave w zamku. - O nie mój drogi, nie zostaję tu.

- Nie! Nie zostawię cię w takiej chwili!

- Nie utrudniaj mi tego, nie chcę żeby coś ci się stało. Jeśli Eterna tam będzie-

- To tym bardziej powinienem tam być. Wesprzeć was, wstawić się za wami.

- O ile wcześniej Eterna nie przestrzeli twojej głowy albo duszy. Nie masz z nią najmniejszych szans, czego ty nie rozumiesz?!

- Rozumiem wszystko, wiem, że to niebezpieczne, dlatego chcę tam iść! Co jak co, ale w zamku królewskim wy też nie macie z nią zbyt wielkich szans, nie pozwolę ci wejść beze mnie do klatki pełnej wygłodniałych lwów.

- Do diabła, jaki ty jesteś uparty! Aż tak bardzo prosisz się o śmierć?!

- Nie, chcę iść z wami. Z TOBĄ. I pójdę czy ci się to podoba czy nie.

- Dobra, rób co chcesz, tylko żeby potem się nie okazało, że miałem rację!

- Dobrze, nie będzie tak. Będzie dobrze Fallacy. - Wampir westchnął uspokajając się.

- Mam nadzieję. - Stanęliśmy przed drzwiami do jadalni i bez chwili namysłu weszliśmy do środka. Wszyscy siedzieli już na swoich miejscach i rozmawiali ze sobą, a gdy tylko nas usłyszeli zwrócili swój wzrok w naszą stronę.

- Już się bałem, że nie przyjdziecie. - Spojrzałem na Songe unosząc brew do góry.

- A skąd ten pomysł? - Fallacy usiadł na swoim miejscu, więc zrobiłem to samo. Chociaż szczerze mówiąc wolałbym usiąść mu na kolanach.

- A nie wiem, tak po prostu. - Chyba wolę nie wiedzieć co mu teraz po głowie chodzi wnioskując po jego minie. Raczej nie była nas- MNIE słuchać w nocy... P-prawda? Tak, to na pewno nie to.

Zrobiłem sobie kanapki z szynką, serem, sałatą i rzodkiewką. Zdrowo i smacznie!

/TIME SKIP/

Usłyszałem pukanie do mojego pokoju.

- Proszę. - Do środka wszedł Suave z delikatnym uśmiechem. Jednak w jego oczach było bardzo dobrze widoczne coś innego, zupełnie przeciwnego do szczęścia: strach i zmartwienie.

- Encre, jesteś pewny, że chcesz iść?

- Tak jak tego, że tu stoję. - Poprawiłem *żabot patrząc w lustro. NIGDY nie wyglądałem tak dobrze jak teraz!

- To jest niebezpieczne, zostań ze mną i Jasperem w zamku... - Oni się zmówili czy co?

- Fallacy mówił żebyś mnie zatrzymał? Suave, ja wiem, że to jest niebezpieczne. Wiem, że Eterna z wielką radością poderżnie mi gardło. Ale Fallacy, Songe i Macabre też ryzykują życiem. A ja mam bezczynnie siedzieć i żałować, że nie spróbowałem im pomóc? Idę z nimi, nie ważne czy wam się to podoba, czy nie.

- Encre. - Przewróciłem oczami i chciałem się odwrócić, ale Suave przytulił mnie od tyłu. Bał się. Po dosłownie kilku sekundach westchnął puszczając mnie i spojrzał na mnie w odbiciu lustra. - Zajmij się Fallacym. Ja nie mogę tego zrobić, dlatego proszę o to ciebie. Eterna i reszta łowców z pewnością będzie chciała go zabić...

- Zdaję sobie z tego sprawę... To jest jeden z powodów, dla których chcę iść. Chcę mu pomóc żeby zyskał w oczach króla i królowej. I w razie potrzeby przytrzymać go, żeby nie zrobił czegoś głupiego instynktownie. Lepiej żeby nie rzucił się na nikogo jeśli naprawdę to ma się udać. Nawet jeśli zagonią nas w róg, nie mogą pokazać, że są zagrożeniem, bo zapewne tak myśli król... Nie dopuszczę do tego... - Uśmiechnąłem się odwracając w stronę przyjaciela. - Odprowadzisz mnie?

- Oczywiście. - Podeszliśmy z Suave do drzwi i ruszyliśmy do głównego wyjścia. 

Szczerze? Boję się... Boję się o Fallacy'ego. Eterna zabiłaby go z dziką radością i satysfakcją gdyby tylko dostała pozwolenie. Tak samo jak większość łowców. Jeśli król nie będzie chciał pokoju... Nie damy rady...

- Wszyscy już są? - O, już jesteśmy...

- Tak, ruszamy? - Rozejrzałem się dookoła. Książę stał pomiędzy Cruzarem a Khaizerem, a obok strażników stali Songe i Macabre. Spojrzałem na króla wampirów i oniemiałem. Wyglądał niesamowicie. Ubrany był w kompozycję czerni, czerwieni i złota. Po jego ramionach spływał długi czarny płaszcz, spięty złocącymi się w blasku świec łańcuszkami. Na nogach miał równie czarne spodnie i wysokie buty z miękkiej skóry. Gdy chodził, pobrzękiwały złotymi klamrami. Pod spodem peleryny krwawo odznaczała się marynarka o białych, falbaniastych rękawach, spod której wyzierała ciemna kamizelka zapinana na guziki z granatowych (taki czerwony kryształ, a nie niebieskie coś) oczek. Pod jego szyją bielały kołnierz i koronkowy żabot. Spinał je wielki, okrągły rubin, który lśnił jak zamknięta w krysztale krew. Dłonie ukrył pod rękawiczkami z czarnej skóry. Poczułem jak na ten widok moje policzki zaczynają piec a w głowie wybuchła wojna co do mojego następnego dzieła.

- Ruszamy. Chodź Encre. - Słysząc jego głos szybko do niego podszedłem i wyszliśmy na przód grupy. Przez całą drogę trwała między nami przyjemna cisza. Wsłuchiwałem się w dźwięki natury. Śpiew ptaków niosący się w powietrzu, wiatr muskający zielone liście drzew dookoła nas, skaczące między krzewami zwierzątka uciekające przed nami w popłochu... Na chwilę zupełnie zapomniałem jaki jest nasz cel... Po prostu szedłem przed siebie zamyślony, nie zwracając uwagi na nic poza otoczeniem.

Przed moimi oczami pojawiły się wspomnienia mojej pierwszej wyprawy do tego lasu. Piękno wodospadu i tą ciszę... I pierwsze spotkanie wampira, który teraz szedł tuż przy mnie. 

Gdyby ktoś mi wtedy powiedział, że będę mieszkać w zamku Lorda wampirów, który chciał mnie zabić i jeszcze by stwierdził, że poczuję do niego tak skomplikowane uczucie jak miłość, to bym bez zawahania stwierdził, że oszalał! Tymczasem w rzeczywistości to ja oszalałem... Na punkcie krwiożerczego władcy wampirów we własnej osobie, istoty, która sieje postrach i zamęt wśród takich jak ja. Jednak nie żałuję tego nawet w najmniejszym stopniu. Moje życie nabrało sensu, nie jestem już sam, nie głoduję, nie muszę się martwić, że braknie mi chleba i wody. A to wszystko dzięki tamtemu fortunnemu spotkaniu. Nie ważny jest początek, ważny jest efekt i koniec historii, zgadza się?

Poczułem uścisk na ramieniu dlatego się zatrzymałem. Staliśmy na skraju lasu. Tak szybko? Nawet nie zauważyłem kiedy przeszliśmy tą drogę!

Fallacy puścił mnie i odetchnął głęboko starając się zmniejszyć choć trochę swój poziom stresu. Kilka sekund stał patrząc na pierwsze budynki widoczne jakieś sto metrów dalej po czym ruszył do przodu, ale szybko zatrzymał go książę Asriel wybiegając niemal przed nas.

- Przez miasto ja nas przeprowadzę. Mieszkańcy będą spokojniejsi, a wy bezpieczniejsi jak strażnicy w mieście zobaczą, że to ja was prowadzę.

Fallacy kiwnął głową na zgodę i ruszył za księciem. Po chwili szedłem z nim ramię w ramię i pod jego płaszczem chwyciłem go za rękę. Czułem jak jego ciało lekko drży z nerwów. Ścisnąłem mocniej dłoń wampira chcąc dodać mu otuchy i przypomnieć mu, że nie jest tu sam. Spojrzał na mnie kątem oka trochę się uspokajając i skierował swój wzrok spowrotem przed siebie.

Weszliśmy do miasta. Potwory rozchodziły się widząc nas i chowały w uliczkach czy budynkach, tylko niektóre, te najodważniejsze stały za stoiskami przyglądając się nam z niechęcią. Czułem na sobie ich oceniający wzrok. Słyszałem ich ciche rozmowy.

- To ten zdrajca... Ten malarz co pomógł wampirowi. - No tak, teraz będę znany głównie z tego.

- To on jeszcze żyje? 

- Najwidoczniej... Trochę szkoda. - Nienawidzą mnie teraz...

- Eterna mogła go zabić kiedy miała okazje. - Tak bardzo mnie nienawidzą...

Spuściłem wzrok słuchając tego wszystkiego. Wszyscy się teraz ode mnie odwrócili...

- A może go szantażowali? - Płonne nadzieje...

- Nie, gdyby tak było powiedziałby Eternie, ona by załatwiła tą sprawę. - Tak, zabijając też mnie...

- Co racja to racja...

- A może porwali go? Tak jak księcia? - Porwali księcia? Przecież idzie przed nami...

- Księcia podobno nie porwali, czyli jego też raczej nie. To zwykły zdrajca. 

- Zabijmy go! - Zamarłem gdy Fallacy puścił mnie słysząc słowa tego potwora. Spojrzałem na wampira, który stanął miedzy mną a tym mężczyzną. Nie potrzeba nam tu rozlewu krwi teraz!

- F-Fallacy, daj spok- - Przerwał mi zanim skończyłem mówić.

- Coś mówiliście? - Potwór zrobił krok do tyłu przerażony. TERAZ się bał.

- N-nie nic. - Spojrzałem na księcia licząc na pomoc, ale ten tylko stał spokojnie i przyglądał się sytuacji. Czy on ma zamiar coś zrobić?!

- To dobrze. - Zwróciłem swój wzrok spowrotem na Fallacy'ego. - Jeśli usłyszę ponownie tego typu słowa to gwarantuję wam, że będziecie go błagać o przebaczenie na kolanach zdychając w męczarni. - Odwrócił się w moją stronę idąc w moim kierunku. - Chodźmy, nie warto marnować więcej naszego czasu dla takiego zwierzyńca. 

Ruszyliśmy dalej. Fallacy znów złapał mnie za rękę, tym razem sam z siebie. Nie puścił mnie nawet gdy strażnicy w mieście patrzyli na nas z nienawiścią i obrzydzeniem, zarówno do niego jak i do mnie. Mój kochany wampir...

Po dość krótkim jak na takie miasto czasie dotarliśmy do bram zamku w centrum. Asriel podszedł do dwóch strażników zamieniając z nimi kilka słów. Z wielką niechęcią wpuścili nas na teren zamku.

________________________________________

*Żabot – rodzaj ozdoby z udrapowanego materiału mocowanej pod szyją na przodzie sukni lub bluzki damskiej bądź na przodzie koszuli męskiej zakrywającej zapięcie na piersiach, widocznej w wycięciu wierzchniego stroju.

2306 słów

Przepraszam, że tak długo, błagam o wybaczenie! Nie będę dawać wymówek, zwyczajnie nie miałam czasu ;) 

Mam nadzieję, że się rozdział spodobał, ja osobiście nie lubię ostatnich 3 rozdziałów, ale nie mam siły ich przerabiać ;P

W sumie nie do końca sprawdziłam ten rozdział, przepraszam za błędy :)

Papatki ;*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top