Rozdział 16

*pov. Encre*

Zjechałem po ścianie do siad łapiąc się za koszulkę zakrywającą moją klatkę piersiową. Odkaszlnąłem nabierając łapczywie powietrze. Nie mogłem oddychać. Cud, że moje kości są w jednym kawałku. 

Dopiero po chwili udało mi się unormować oddech. To był błąd, po co ja się sprzeciwiłem?! Usłyszałem kroki, więc spojrzałem przed siebie. Fallacy szedł w moją stronę stanowczym krokiem. Trochę się boję. Trochę BARDZO.

- Chyba dałem ci za dużo swobody. Nie przestrzegasz zasad, które miały cię obowiązywać, a nic nie powiedziałem. Dałem ci dach nad głową, żeby coś cię w lesie nie zeżarło. Nie zabiłem cię tylko pomogłem, zawdzięczasz mi życie i tak mi się odwdzięczasz? - W sumie to chciałeś mnie zabić i jestem tu dzięki Jasperowi... - Traktowałem cię zbyt ulgowo i za bardzo się przyzwyczaiłeś do samowoli.

Chwycił mnie za kołnierzyk i ustawił do pionu przy ścianie. Zaczął odpinać guziki mojej koszuli. C-co on robi?! Dość mocno się zarumieniłem. Zrozumiałem co chce zrobić dopiero w momencie, w którym odsłonił jedno moje ramię. J-ja nie chcę!

- P-przepraszam..! - Nie potrafiłem nic więcej z siebie wydukać... Byłem przerażony...

- Tato przestań! Proszę!

Usłyszałem głos Jaspera gdzieś za wampirem, który chyba właśnie chce mnie zabić. Nie mogłem się ruszyć ze strachu.

- Cisza! Za nieposłuszeństwo jest kara. - Złapał mnie za podbródek i odchylił moją głowę żeby mieć lepszy dostęp. Schylił się do mojej szyji i ją... Polizał?! Zarumieniłem się jeszcze bardziej. Miałem wrażenie jakby... Fallacy... Zamruczał? Co? - Tak słodko pachniesz... Tak... Kusząco... Zastanawia mnie... Czy twoja krew też będzie taka słodka?

Poczułem ostry ból, jakby ktoś wbił mi w kręgi dwie grube igły. Tego uczucia... Nie da się opisać słowami.

- AAAAAAA! - Zacisnąłem zęby pozwalając łzom swobodnie spływać po moich kościach policzkowych. To bolało. BARDZO BOLAŁO.

Zacisnąłem dłonie na koszuli wampira starając się nie myśleć o bólu jaki mi właśnie zadawał. Z każdym jego łykiem mojej krwi czułem się coraz gorzej. W głowie mi się zakręciło i pewnie gdyby nie to, że trzymał mnie mocno za ramiona przewróciłbym się.

Słabo mi... A Fallacy zamiast przerwać wgryzł się jeszcze głębiej. Jęknąłem z bólu.

- F-Fallacy..! P-przes-tań..! P-prosz-szę...

Coraz mniej widziałem, miałem mroczki przed oczami. Ten ból był okropny... W pewnym momencie przestałem go czuć. Spojrzałem zamglonym wzrokiem na Fallacy'ego.

*pov. Fallacy*

Jego krew jest wyśmienita... Taka słodka... Wręcz uzależniająca. Z wielkim trudem się od niego oderwałem. Spojrzałem na jego zapłakaną twarz skąpaną w kolorach tęczy. W kącikach oczodołów wciąż połyskiwały krople łez. Poczułem jak coś ciepłego spływa po mojej brodzie, więc z zadowoleniem zlizałem słodką krew malarzyka. Uwielbiam ją! Już wiem, że będę musiał go częściej karać.

Jego zamglone oczy patrzyły wprost w moje z bólem i niepewnością. Zabawne. A był taki pewny siebie. Teraz dosłownie leciał mi przez ręce, gdybym go nie trzymał to by już leżał na ziemii. Aż tak bardzo go osłabiłem. Poczułem jakieś ukłucie w duszy jak tylko o tym pomyślałem. Huh? Przeziębiłem się? W sumie mało istotne.

Wziąłem śmiertelnika na ręce w stylu panny młodej odwracając się do Songe i tych nędznych śmiertelników. Encre złapał się dłonią mojej koszuli i wtulił się w nią dalej zarumieniony. Troszkę się zdziwiłem, nie powiem, że nie. Byłem pewny, że będzie się bał. W sumie wygląda nawet uroczo.

Spojrzałem na śmiertelników z kamiennym wyrazem twarzy.

- Skończycie dziesięć razy gorzej jeśli złamiecie JAKĄKOLWIEK zasadę, zrozumiano?

W oczach mojego naiwnego przyjaciela pojawiła się iskierka radości i nadzieji. Przemyślałem to sobie. Tak czy siak nie potrafiłbym zabić Songe, nawet jeśli zdradził. I może nienawidzę śmiertelników, ale dla rodziny jestem w stanie zaryzykować. A Songe i Macabre są dla mnie jak bracia.

- Czyli... Zgadzasz się? - Westchnąłem. Na co ja się piszę?

- Tak, pod paroma warunkami.

- DZIĘKUJĘ!

Zaczął dosłownie skakać ze szczęścia. Czasem się poważnie zastanawiam czy Jasper i Songe nie są spokrewnieni... Spojrzałem na stojącego z boku Macabre wzrokiem proszącym o pomoc. Przewrócił tylko oczami i lekko się uśmiechnął podchodząc do brata. Dosłownie w kilka sekund Songe stał spokojnie koło niego. Ja naprawdę nie wiem jak on to robi. 

Spojrzałem na śmiertelników. Koza i jej strażnik odetchnęli z ulgą, a łowca trochę się uspokoił, ale dalej był bardzo czujny. Przejdźmy do ważniejszej sprawy.

- Po pierwsze macie oddać CAŁĄ broń. Wszyscy, bez żadnego wyjątku.

- A skąd mamy mieć pewność, że możemy ci ufać? - Spojrzałem na łowcę ostrzegawczym wzrokiem.

- Kwestia zaufania działa w tej sytuacji w obie strony. Jeśli wam życie miłe oddacie broń. ZWŁASZCZA ty. Łowcy od zawsze są uczeni polowania na nas, tak jak młode wilki na swoją ofiarę. Wiem do czego jesteście zdolni. Nie zawaham się was zabić jeśli nie będziecie przestrzegać moich reguł. 

Przez chwilę mierzyliśmy się wzrokiem. Ten idiota żyje tylko dlatego, że Songe na tym zależy. W pewnym momencie trochę się rozluźnił.

- Zgoda, ale nie oddam Skazy. - Spojrzałem na niego jak na idiotę. Kto to Skaza?

- Kogo? - Nawet Macabre widzę nie rozumie.

- Mój sztylet. Nie oddam go, resztę możecie zabrać.

- Serio nazwałeś sztylet Skaza? - Macabre cicho się śmiał z tego.

- Tak, jest dla mnie ważny. I bez niego nie zasnę. - Lekko się zarumienił przyznając to. Boże, otaczają mnie idioci.

- To też masz oddać.

- Nie.

- Nie powtórzę się, masz 10 sekund albo wiatr rozwieje twoje prochy. - Warknąłem na niego ostrzegawczo, pokazując, że jestem w stu procentach poważny.

- Fallacy, no dajże mu spokój! To jest tak zabawne jak i urocze! - Spojrzałem na Macabre zwijającego się ze śmiechu podnosząc jedną brew do góry. 

- Serio? Ty tak na poważnie? Łowcy bym do środka nie wpuścił nawet z pluszakiem. Zbierz od nich broń z łaski swojej.

Macabre się uspokoił i z lekkim uśmiechem podszedł do trzech przekąsek. Księżniczka bez zawahania odpięła pas z mieczem w pochwie i oddała mojemu przyjacielowi. Tak samo zrobił rycerzyk, tylko że on oddał trochę więcej. Zaś kiedy przyszła kolej łowcy przez chwilę kłócił się z Macabre, że nie odda tego jednego jebanego sztyletu. W końcu wampir po prostu niepostrzeżenie wyciągnął mu ten sztylet z pochwy i podniósł wysoko w górę, gdzie łowca już sięgnąć nie mógł. Był niższy od Macabre i chyba się obraził. Normalnie jak z dziećmi. Westchnąłem załamany.

- Chodźcie. - Wrota przede mną otworzyły się i stanął w nich mój lokaj. Coś czułem, że podsłuchuje. - Suave, zaprowadź naszych gości do salonu, ja zaraz przyjdę.

- Tak Milordzie. Proszę za mną. - Wszyscy poszli za moim lojalnym sługą, a ja z Encre w ramionach ruszyłem do jego komnaty. 

Cały czas się we mnie wtulał z delikatnym, tęczowym rumieńcem na twarzy. Ciekawy przypadek. Zamiast się bać i wyrywać jak każdy kto byłby na jego miejscu, on się przytula. 

Wszedłem do jego komnaty i położyłem go na dużym, dwuosobowym łóżku. Zmienił sobie przytulankę i wtulił się w poduszkę niemal od razu zasypiając. Przykrywając go kołdrą chwilę na niego patrzyłem i po jakimś czasie postanowiłem wrócić do naszych nieproszonych gości.

___________________________________

1109 słów

Yooooo, udało mi się to napisać na polskim xD

Rozdział jest niesprawdzony bo nie mam siły jeszcze tego sprawdzać, głowa mnie boli, więc jak zauważycie jakieś błędy to dajcie znać proszę X)

Papatki ;*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top