Rozdział 11
*pov. Asriel*
Usłyszałem łomot na balkonie. Zdziwiłem się i podszedłem do okna wyglądając na zewnątrz. Coś leżało zaraz przy barierce, kawałek dalej i by spadło. Coś biało-złotego. Ciekawe...
Wyszedłem na balkon podchodząc do zwierzęcia. Kucnąłem przyglądając się białemu futerku poplamionego czerwoną cieczą i złotym, potarganym skrzydłom. Nietoperz. Ranny. Czyli wampir, którego dorwała Eterna.
Obróciłem go na plecki. Widząc złamane skrzydło i ranę na główce zrobiło mi się go cholernie szkoda. W porównaniu do ojca ja pragnę pokoju pomiędzy naszymi gatunkami.
Właśnie dlatego delikatnie go podniosłem uważając na skrzydło i wniosłem do środka. Położyłem go na jedwabnej, zielonej pościeli kładąc złamaną kończynę tak, by nie sprawić mu więcej bólu. Poszedłem do łazienki po bandaże, a na szafce koło umywalki ułożyłem coś ala "gniazdko" z kocy. Wróciłem do pokoju i podchodząc do biurka wziąłem ołówek, którym chciałem usztywnić złamanie.
Usiadłem koło wampira i położyłem go sobie na kolanach, żeby było mi wygodniej. Złapałem za złamane skrzydło i szybko je nastawiłem. Nietoperz nawet nie drgnął. Musiał mocno uderzyć o balkon.
Zgiąłem delikatnie uszkodzone skrzydło i przykładając ołówek do złamanej kości obwiązałem je bandażem po całej długości. Opatrzyłem też rany na główce i pleckach nietoperza. Widać, że Eterna go dopadła. Nikt inny nie radzi sobie z wampirami tak jak ona. W stosunku do nich jest bezlitosna...
Po chwili podniosłem małego nietoperka i zaniosłem go do tego "gniazdka", które ułożyłem w łazience. Ostrożnie położyłem go na boczku tak, by złamane skrzydło nie było obciążone. Westchnąłem.
- Mam nadzieję, że mnie nie zaatakujesz jak się obudzisz mały. - Powiedziałem cicho do siebie patrząc na nieprzytomnego wampira. - Wierzę, że pokój między nami jest możliwy. Co zrobisz po obudzeniu zdecyduje czy mam rację. I jak będzie wyglądać nasza przyszłość...
Usłyszałem pukanie, więc szybko wyszedłem z łazienki zamykając drzwi.
- Panie, mogę wejść? - Usiadłem na łóżku zakrywając kocem niewielką plamę krwi na pościeli.
- Wejdź. - Drzwi się otworzyły, a zza nich wyjrzał mój przyjaciel i strażnik - Cruzar. Uśmiechnąłem się do niego gdy wszedł do środka. - Coś się stało?
- Tak, właśnie dlatego przyszedłem. Eterna poinformowała wszystkich, że gdzieś w pobliżu zamku zniknął wampir. Przyszedłem sprawdzić czy wszystko w porządku. - Ah tak, wampir. Wszystko jasne.
- Wszystko jest dobrze Cruzar. Nie musisz się martwić.
Powiedzieć mu czy nie? Jeśli bym go poprosił o dyskrecję nikomu by nie powiedział. Chociaż z drugiej strony jakby uznał go za prawdziwe zagrożenie... Nie, powiem mu jak skrzydło się zrośnie i wampir będzie miał szansę uciec.
- Muszę, w końcu to wampir. Morderca.
- Nie wszystkie wampiry są złe przyjacielu. Tak samo jak nie wszyscy ludzie są dobrzy. - Cruzar westchnął. Już o tym rozmawialiśmy. Wie, że mnie nie przekona.
- Zapomniałem jak bardzo pragniesz pokoju pomiędzy naszymi gatunkami. - Usiadł koło mnie z uśmiechem. - Wiesz, że jakby coś się działo zawsze możesz mi powiedzieć. Zawsze będę po twojej stronie Asriel.
- Tak, wiem. I jestem ci za to niezmiernie wdzięczny.
Siedzieliśmy tak do wieczora rozmawiając na różne tematy.
Dopóki nie usłyszeliśmy hałasu z łazienki. Cholera, akurat teraz się obudził. Znaczy nie mówię, że to źle, ale Cruzar tu jest. I właśnie on dobył szybko miecza i wstał gotowy do ataku.
Stanąłem przed drzwiami twarzą do niego.
- Zaczekaj, schowaj miecz, zaraz ci wszystko wytłumaczę.
- Co to było? - Westchnąłem łapiąc ręką za klamkę.
- Nie atakuj i nie krzycz, jest tutaj przeze mnie.
Otworzyłem drzwi zapalając światło i zaglądając do środka. Na ziemii leżały porozrzucane koce, pod którymi coś się ruszało. Kucnąłem przy nich łapiąc za krawędź materiału i go odrzuciłem odkrywając wampirka. Spojrzał na mnie przerażony i zaczął się cofać. Jego skrzydełko nie zdołało się zaleczyć w tak krótkim czasie, więc nie było to dla niego takie proste.
- Co to jest..? Co tu robi to wampirze ścierwo?! - Przewróciłem oczami słysząc słowa Cruzara. Spojrzałem na nietoperka z lekkim uśmiechem.
- Nie bój się, nic ci tu nie grozi. - Wyciągnąłem do niego rękę. Cofnął się jeszcze bardziej, wchodząc pod szafkę. - Jestem książę Asriel Dreemurr, znalazłem cię nieprzytomnego na balkonie i opatrzyłem.
- Książę, odejdź od niego, to niebezpieczne!
Spojrzałem na strażnika dzierżącego ostry miecz w dłoni. Celował w szafkę, pod którą schował się wampir. Wstałem patrząc na niego z pewnością siebie.
*pov. Songe*
Dlaczego mi pomógł?! Przecież wszyscy śmiertelnicy chcą nas wyrżnąć, co do jednego! To nie ma sensu!
- Nie krzycz Cruzar. Wiem co robię. On nie jest niebezpieczny, tylko ranny i przerażony, nie widzisz tego?
Czemu on mnie broni?! Spojrzałem na opatrzone skrzydło. Kiedyś marzyłem o pokoju... Ale zorientowałem się, że to tylko sen naiwnego dziecka... Bo nie ważne jak bardzo się starałem wszyscy tak czy siak chcieli mnie zabić... Zrezygnowałem z prób gdy mój brat chroniąc mnie został poważnie ranny. Wtedy zrozumiałem, że mój cel jest niemożliwy do osiągnięcia...
- A gdy wyzdrowieje? Powybija nas jak zwierzęta! Pokój, o którym marzysz jest nieosiągalny!
Zamarłem. Pokój..? Marzy..? ŚMIERTELNIK?
- Będzie nieosiągalny jeśli nie skończymy na nich polować. Znalazłem starą księgę w bibliotece. Dowiedziałem się, że kiedyś był między nami pokój. Setki tysięcy lat temu wampiry żywiły się krwią zwierząt nie naszą. Ale ludzie zaczęli bać się ich mocy, ich siły... Więc postanowili ich wybić. One się tylko broniły, te które przeżyły i zdołały uciec do lasu zaczęły się ukrywać. To wtedy zaczęły żywić się naszą krwią. Nie rozumiesz Cruzar? To wszystko co się dzieje, to mordowanie siebie nawzajem jest naszą winą, nie ich! To my zaczęliśmy wojnę, nie oni! To my pierwsi zaatakowaliśmy. Nasi przodkowie wymordowali całe rodziny wampirów, nie zważając na wiek czy płeć. Dzieci i kobiety umierały z naszych rąk.
Wsłuchiwałem się w tą historię zszokowany. Pierwszy raz słyszałem o naszej przeszłości... Naprawdę był kiedyś między nami pokój? Wampiry mogły żyć normalnie, wśród śmiertelników, śmiejąc się razem z nimi? Ciężko w to uwierzyć patrząc na to co dzieje się teraz... Ale... Jeśli to jest prawda...
- To przeszłość książę, od tamtego czasu wszystko się zmieniło.
Podszedłem bliżej światła wychylając głowę spod szafki. Może jednak... Dalej jest jakaś szansa..?
- Cruzar... Nie musisz mu ufać, nie mogę cię do tego zmusić... Ale zaufaj mi. Nie mów nikomu, że tu jest, proszę. Pierwszy raz naprawdę mogę udowodnić, że pokój między naszymi rasami JEST możliwy. - Strażnik powoli opuścił swoją broń patrząc na mnie z niepewnością. Spojrzałem na księcia i odskoczyłem do tyłu patrząc na jego rękę wyciągniętą w moją stronę. Kiedy on zdążył kucnąć?! - Udowodnię, że możemy żyć wszyscy w zgodzie.
Potwór uśmiechnął się do mnie spokojnie. Co mam robić?! Pewnym jest, że nie ucieknę. Ze złamanym skrzydłem jest to po prostu niewykonalne. Poza tym on mi pomógł... Opatrzył mnie kiedy byłem pewny, że to mój koniec... Może nie jest taki zły..?
Wyszedłem niepewnie spod szafki zerkając to na Cruzara, to na księcia. Dalej się bałem, w końcu to może być podstęp, ale wszedłem na rękę Asriela, który od razu podłożył drugą dłoń, żebym mógł się na niej podeprzeć. Podniósł mnie przybliżając do piersi i uważając bym nie spadł.
Dziwnie się z tym czułem... BAAAARDZO dziwnie...
- Widzisz Cruzar? Nie jest taki straszny. - Podrapał mnie za uchem... Co ja zwierzątko domowe jestem?! Chociaż muszę przyznać... To było nawet przyjemne... - Cruzar, nie mów nikomu, że tu jest, proszę cię. Jak tylko skrzydło się zrośnie wypuszczę go, tylko nie wydaj nas.
Spojrzałem na strażnika, który w dalszym ciągu trzymał w dłoni miecz skierowany w podłogę. Patrzył na mnie z niepewnością.
Wyda nas..! Wyda mnie Eternie!
Patrzyłem na niego z czystym przerażeniem. Moje ciało lekko drżało pod wpływem stresu. Asriel to chyba wyczuł, bo mocniej przycisnął mnie do piersi. Skuliłem się. Ja nie chcę umierać...
Strażnik westchnął chowając miecz do pochwy.
- Niech będzie, nikomu nie powiem... Ufam iż wiesz co robisz Asriel. - Spojrzałem na niego z niedowierzaniem. - Ale jeśli zacznie cokolwiek kombinować osobiście urżnę mu łeb.
Czyli... Jestem bezpieczny..?
- Dziękuję Cruzar. - Książę minął strażnika i wyszedł z łazienki.
Położył mnie na miękkiej, puchatej poduszce... Wygodna... Spojrzałem niepewnie na Asriela i Cruzara wychodzącego z łazienki. Jestem zdany na ich łaskę i jestem stosunkowo bezpieczny... Może ten pokój jest możliwy..?
Zwinąłem się w miarę możliwości kładąc na zdrowym skrzydle. Muszę odpocząć... Jestem zmęczony... Może spałem przez jakiś czas, ale organizm wcale nie odpoczywa po nagłej utracie przytomności. Dodatkowo ucieczka i stres też zrobiły swoje... Mam dość wrażeń na najbliższy rok...
Bałem się zasnąć... Ale nie miałem wyjścia. Jeśli mają mnie zabić i tak to zrobią, nie jestem w stanie teraz walczyć... Nie mam nawet jak uciec.
Właśnie. Co z moim bratem? Macabre dał radę uciec? Dotarł do Fallacego? Mam nadzieję, że nic mu nie jest. Że żyje... I jest w lepszej sytuacji ode mnie...
Zamknąłem oczy. Chciałem odpocząć... Do jutra skrzydło powinno się zagoić, więc będę mógł stąd uciec. Jednak póki co dałem się pochłonąć kuszącej swoim spokojem i ukojeniem ciemności.
____________________
1449 słów
Songe żyje, ale to wcale nie oznacza końca problemów... Wręcz przeciwnie... To dopiero początek =)
A i pytanie na zapas, tak na wszelki wypadek jakby mi odbiło, chcielibyście w tej książce lemonka? Nie byłby nie wiadomo jak dobrze napisany, bo nie umiem pisać takich scen, ale chce spróbować i nie wiem czy byście chcieli :) Jak nie to i tak będzie w innej książce, więc luz ;D
Nie wiem kiedy będzie następny rozdział, bo serio mnie szkoła chce zabić, ale postaram się jak najszybciej ;)
Na razie miśki moje ;*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top