Rozdział 18

*pov. Encre*

Wszystko mnie boli. Zwłaszcza kark. Uchyliłem oczy i spojrzałem za okno. Był środek dnia. Ile ja spałem? Powoli usiadłem na łóżku mając lekkie zawroty głowy. Usłyszałem otwierane drzwi, więc spojrzałem w ich stronę.

- Encre! Całe szczęście, obudziłeś się!

- Suave...

- Tak?

- Ile spałem? - Przez chwilę milczał aż w końcu odpowiedział.

- Dobę, o ile nie dłużej. - Czyli aż tak go zezłościłem...

- Rozumiem... 

Wstałem i chwiejnym krokiem podszedłem do lustra wiszącego przy szafie. Oparłem się o nią by  nie upaść i odchyliłem głowę. Dwie ranki na moich kręgach wyglądały strasznie. A bolały jeszcze gorzej.

- Obmyłem je i zdezynfekowałem kiedy spałeś. Mam nadzieję, że się nie gniewasz.

- Nie, nie mam za co się gniewać. Dziękuję za troskę Suave. - Uniosłem dłoń do kręgów delikatnie je dotykając. Syknąłem czując szczypanie i ból. Suave widząc to poszedł na chwilę do łazienki wracając z bandażem z dłoni.

- Opatrzę ci to jak trzeba, dobrze? Usiądź na łóżku.

Kiwnąłem głową siadając w wyznaczonym miejscu. Lokaj z niezwykłą delikatnością zaczął obwiązywać moją szyję. Naprawdę jestem mu wdzięczny, ratuje mnie przed moją głupotą. Powinienem iść przeprosić Fallacego... Ale wątpię, że będzie chciał mnie widzieć... Może lepiej mu się nie pokazywać na oczy przez jakiś czas...

Suave stanął przede mną z nieco zmartwionym wzrokiem.

- Powinieneś iść coś zjeść. Zregenerujesz trochę organizm. Zaprowadzić cię?

- Fallacy zapewne tam jest... Prawda?

- Owszem. - Westchnąłem zrezygnowany.

- Wątpię, żeby chciał mnie widzieć po tej sytuacji... Nie powinienem mu się stawiać, co ja sobie w ogóle myślałem? Lepiej żebym mu się teraz nie pokazywał... 

- Lord sam kazał mi cię przyprowadzić jeśli się obudziłeś. Gdyby nie chciał cię widzieć nie proponowałbym ci tego, zwłaszcza w takim stanie. - Zlustrował mnie spojrzeniem od góry do dołu. No tak, ledwo się trzymam na nogach, podejście do wściekłego wampira będąc tak bardzo osłabionym nie skończyłoby się dla mnie dobrze.

Westchnąłem ciężko. Nie chciałem go spotkać po tym co się wczoraj stało... Ale jeśli to jest jego rozkaz to nie za bardzo mam wybór, nie chcę mu jeszcze bardziej podpaść.

- Dobrze... Ale nie wiem czy dam radę tam dotrzeć o własnych siłach... - Najprawdopodobniej po kilku krokach osunąłbym się na podłogę.

- Pomogę ci. - Podszedł do mnie i pomógł mi wstać. Podtrzymywał mnie całą drogę do jadalni, jestem mu za to niezmiernie wdzięczny, sam bym sobie nie poradził. Straciłem za dużo krwi...

Ale... Fallacy mnie nie zabił, a mógł. Nie zostawił mnie na zewnątrz pod ścianą, a mógł. Ciekawe co się stało z księciem i resztą... Jedyne co pamiętam to dzikie, czerwone jak krew źrenice, ból... I ciepło... Ciepło Fallacego... I jego zapach... Jak kwiaty bzu w środku lata. Taki słodki, uspokajający zapach dzięki któremu czujesz się bezpiecznie. Szkoda, że mogłem poczuć go w tak paskudnej sytuacji. 

Macabre ma rację. Kocham Fallacego. Mimo, że jest wampirem. Mimo, że zabijał potwory i ludzi. Mimo, że chciał zabić mnie. Mimo, że doprowadził mnie do takiego stanu. Mimo, że on nigdy mnie nie pokocha...

Może chociaż powinienem mu powiedzieć? Zapewne mnie wyśmieje, ale przynajmniej będę miał pewność. Nie będę sobie robić nadziei... Jeszcze dzisiaj pójdę mu powiedzieć. O ile będę mógł sam chodzić. Chociaż nie, dzisiaj to zły pomysł, skończę gorzej niż teraz...

Popchnąłem drzwi, które pojawiły się przede mną. Nawet nie zauważyłem kiedy dotarliśmy na miejsce.

- Milordzie, przyprowadziłem go.

- Dobrze, możesz odejść.

Nie patrzyłem na Fallacego. Bałem się zobaczyć złość w jego oczach. Suave patrzył na mnie zmartwiony i powoli mnie puścił wychodząc z pomieszczenia. Ledwo mogłem utrzymać się na nogach. Cały się trząsłem, nie ze strachu tylko z wysiłku. Usłyszałem odsuwane krzesło i kroki. Fallacy pewnie jest wściekły.

- Pomóc ci? - Zdziwiłem się słysząc łagodny, nieznany mi głos. Spojrzałem na osobę stojącą przede mną. Oni... Żyją?

- K-książę... - Przyklęknąłem na jedno kolano o mało się nie przewracając.

- Wystarczy Asriel. Wstań proszę... - Spojrzałem w górę na rękę wyciągniętą w moją stronę. Złapałem ją po chwili wahania dając sobie pomóc. - Tutaj nie jestem księciem. Tutaj jesteśmy na równi.

- Nie. Encre jest ponad wami. - Spojrzałem na Fallacego czując jak moje policzki zaczynają minimalnie piec. - Jest niegroźny i tu mieszka, w porównaniu do was on ewentualnie skończy tak jak teraz, nie mam zamiaru go zabić. - Patrzył na mnie z błyskiem w oku.

Przyjrzałem mu się i mocniej zarumieniłem. Siedział tak dostojnie... Jak król na swoim tronie... W mojej głowie pojawił się obraz, przez który poczułem jak pali mnie cała twarz. Fallacy siedzący na tronie z koroną na głowie. Ja siedzący u niego na kolanach i wtulający się w niego. W sumie to dobra wizja na obraz. O matmo... Muszę się uspokoić zanim zauważy, że coś jest nie tak.

Powoli z lekką pomocą księcia usiadłem przy stole. Rozejrzałem się już spokojny obserwując wszystkich w pomieszczeniu. Macabre z bratem siedzieli koło siebie żwawo rozmawiając z potworami siedzącymi koło nich. Songe rozmawiał ze szkieletem z czerwoną blizną pod okiem, z tego co się orientuję jest to strażnik królewski. Tak mi się przynajmniej wydaje.

W sumie wyglądają razem uroczo... Pasowaliby do siebie. Zwłaszcza, że Songe ma ledwo widoczny, ALE JEDNAK złoty rumieniec na policzkach.

Jego brat prowadził rozmowę ze szkieletem, który od oczu aż po dolną część żuchwy miał czarne pasy, wyglądały trochę jak ślady po łzach. Słyszałem o nim i widziałem go raz jak Eterna przemawiała do mieszkańców miasta. Jest łowcą. A jednak żadnemu z nich to nie przeszkadza, rozmawiają jakby nigdy nic.

- Nad czym tak myślisz? - Spojrzałem na Macabre. Przerwał rozmowę z łowcą i teraz patrzył w moją stronę z lekkim uśmiechem.

- Nad niczym konkretnym. Cieszę się po prostu.

- A z czego się tak cieszysz? - Przez chwilę zastanowiłem się zad odpowiedzią.

- Wiesz, zdążyłem was już trochę poznać, zwłaszcza Fallacego i Jaspera. Sam osobiście przekonałem się, że nie jesteście źli, tylko jesteście sobą, tacy się urodziliście i to wcale nie oznacza, że powinniście być traktowani gorzej od nas. Nie jesteście mordercami bez serca czy sumienia. Dlatego cieszę się, że ktoś stara się o pokój i patrząc na was mam wrażenie, że jest na wyciągnięcie ręki. Gdyby nie Eterna opowiadająca kłamstwa na wasz temat być może już dawno zapanowałby pokój.

- Skoro Eterna kłamie to jakie są wampiry na co dzień w takim razie? - Wzdrygnąłem się i szybko spojrzałem na księcia. Nie sądziłem, że słucha!

- E-emm... - Zerknąłem kątem oka na Fallacego. Patrzył na mnie, ale nie ze złością czy czymś podobnym. W jego oczach widziałem zainteresowanie i ciekawość. Zapewne tego co powiem. Miałem nawet wrażenie, że lekko się uśmiechał, ale to pewnie tylko moja wyobraźnia. Nawet jeśli to dodało mi to pewności siebie. Uśmiechnąłem się szeroko prostując się na krześle i spojrzałem na księcia. - Wampiry są dokładnie takie jak potwory. Nie można wszystkich wrzucić do jednego wora, każdy jest inny i ma inny charakter, ale żaden nie jest potworem bez serca. Gdyby Eterna mówiła prawdę już dawno byłbym martwy, a siedzę z nimi przy jednym stole, rozmawiam i się śmieję. Jaspera poznałem w okropnych okolicznościach, Eterna go mocno zraniła, a ja nie mogąc przejść obojętnie obok krzywdy dziecka pomogłem mu i sam skończyłem jako zdrajca bez dachu nad głową. Eterny może to nie obchodzi, ale tak naprawdę Jasper jest najsłodszym, najweselszym i najukochańszym dzieckiem jakie widziałem przez całe moje życie, nie ważne czy jest wampirem czy nie, dziecko to dziecko.

- A co z Lordem Fallacym? Jak się poznaliście?

- . . . - Nie wiedziałem co powiedzieć. Spojrzałem na Fallacego, który chyba minimalnie się spiął. Westchnąłem. - To skomplikowane... Ale koniec końców jestem tutaj. On nie jest zły. Możecie mi wierzyć lub nie, ale mimo wszystko co robi, naprawdę nie jest zły. Bardzo go polubiłem, tak samo jak Macabre chociaż znam go dopiero jeden dzień.

No nie do końca tak samo, ale przecież nie powiem im, że się zakochałem w wampirze, jeszcze tak wysoko postawionym. Jestem płotką dla niego...

- Rozumiem. Dziękuję Encre, teraz jestem jeszcze bardziej pewny, że ten pokój może zaistnieć.

- Cieszę się, że mogłem pomóc.

Już z lepszym humorem nałożyłem sobie coś ciepłego na talerz. Stek, ziemniaczki i sałatka. Idealnie. Nalałem sobie jeszcze soku i wziąłem się za jedzonko.

___________________________________________

1314 słów

JEEEEEST WRESZCIE SIĘ UDAŁO TO NAPISAĆ :D

Dziękuję za cierpliwość, szkoła powoli się kończy to może będzie więcej czasu na pisanie :) Jeszcze tylko przeżyć matury :,)

Rozdział niesprawdzony, więc przepraszam za błędy ;P

Papatki ;*

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top