28. Nowa rodzina
Przygotowałam się – idąc za poradą Mer – do spotkania z rodziną Alana. Chciałam wywrzeć jak najlepsze wrażenie, dlatego zrobiłam szaliki, a także pokupowałam prezenty. Oczywiście podejrzewałam, że to może być dość mało wyszukane, jednak lepsze od niczego. A przecież zależało mi, żeby dostali coś ode mnie.
Zwłaszcza, że Alan był kupcem. W związku z czym musiał wiele rzeczy przywieść swoim dziadkom. Dlatego mogli już otrzymać to, co kupiłam. Jednak było już za późno, żeby cokolwiek zmieniać. Szczególnie, że dojeżdżaliśmy już do rezydencji państwa Lewis, wobec czego należało przyjąć, że nic nie dało się zrobić.
- Nie ma się co denerwować. Dziadkowie się ucieszą na twój widok i tyle im wystarczy – powtórzył ponownie Alan, uśmiechając się.
- Tego nie wiesz! Mogę im się nie spodobać.
- Wątpię.
- Alan! Mogą być źli, że przywiozłeś mnie i zwyczajnie oznajmisz, że zostałam twoją narzeczoną – zaczęłam nerwowo zaciskać ze sobą palce. – W końcu mogli mieć już kogoś wybranego dla ciebie. W dodatku nie jestem zmiennokształtną, a zwykłym człowiekiem. To może być dla nich problem. Oraz to, że jestem rozwódką.
- Nie będzie.
Alan ze śmiechem objął mnie w pasie, pozwalając mi zwyczajnie wyrzucać z siebie niezrozumiałe słowa. Denerwowałam się pierwszym spotkaniem, które może zdeterminować moją relację z rodziną Alana. Niby mężczyzna mówił, że wszystko będzie dobrze i początkowo mu wierzyłam, jednak teraz zaczynałam się wahać. Bo przecież nie mogłam mieć pewności.
Albo mogło być tak, że tylko będą mówić, że się zgadzają, gdy skrycie będą chcieli się mnie pozbyć lub od samego początku pokazać mi, że moje miejsce było daleko od ich Alana, jedynego wnuka.
- Malta – Alan pocałował mnie w głowę z chichotem. – Spokojnie. Nie wiem co takiego lata ci po głowie, ale przestań się denerwować.
Obróciłam twarz ku mężczyźnie, marszcząc czoło.
Alan był dalej irytująco przystojny, pomimo męczącej podróży. I dalej się do mnie lepił, gdy tylko miał na to okazję, co robił w tym momencie. Mogłam to początkowo zrozumieć – byliśmy w Aliv i jego zapach na mnie był przydatny. Jednak teraz chciałam wyglądać praktycznie nienagannie. W końcu miałam poznać dziadków Alana.
- Zresztą już za późno, żebyś zawróciła. Nie pozwolę ci uciec – dodał Alan, leniwie się uśmiechając.
- Nie chcę uciekać. Po prostu...
- Po prostu?
- To stresujące. Twoi dziadkowie mogą mnie nie polubić i uznać za niegodną ich syna.
- Mogą – przyznał Alan, kiwając głową i ze skupieniem bawiąc się moimi blond włosami. – To prawda. Przecież nic z tym nie zrobimy. To ich wybór czy przypadniesz im do gustu czy nie.
- Dokładnie!
- To jednak niczego nie zmienia.
- Tak, ale...!
- Malta, wystarczy że powiesz im jak bardzo ci na mnie zależy. Zwyczajnie skup się na mnie i wszystko będzie dobrze.
- Na tobie?
- Tak – Alan bezwstydnie uśmiechnął się, mrugając do mnie psotnie. – Będąc przy moim...
- Ale chciałabym im jakoś się przypodobać. Nie tylko z tobą będę żyła, ponieważ oni w tym domu również będą.
- Jednak oni są starzy, Malto.
- Jak możesz tak mówić?!
- To prawda.
Przewróciłam oczami. Przez podróż zdążyłam zauważyć, że wszyscy w Aliv mieli inne podejście do życia. Niby troszczyli się o słabszych i starszych, ale jednak dalej ich testowali. Sprawdzali, czy przydadzą się, czy lepiej będzie z nich zrezygnować. Bo w końcu kiedyś musieli umrzeć.
Na początku było to trochę szokujące, ale z czasem dało się ich zrozumieć. Byłam człowiekiem, zaś oni mogli zmieniać się w zwierzęta. To tylko prawidłowe sądzić, że nie będą podobni. Że różnią się, bo przedstawiają sobą jakby mieszankę gatunków, wobec czego ich kultura też się różniła.
- Poza tym... - Alan pocałował mnie w głowę po raz kolejny. – Najważniejsze jest to, że masz... że cała pachniesz mną.
- Co?
- Jeśli to wyczują – a wyczują – to i tak będzie za późno, żeby cokolwiek zmienić – Alan wzruszył nonszalancko ramionami. – Dla nas rodzina jest ważna. Gdy już zaczniemy intensywnie mieszać się zapachami, oznacza to, że tylko ta osoba może być nasza. Że z nią spędzimy życie. No, moja matka jest inna, ale ja noszę w sobie zasady dziadków. Skoro się z tobą kochałem – intensywnie, tyle ile się dało – to tylko ty będziesz kobietą noszącą moje dzieci. Mającą mnie całego.
Zaczerwieniłam się.
- No! I dojechaliśmy.
Wzięłam głęboki oddech, nim wyszłam z pomocą Alana z powozu. To była decydująca chwila. Teraz miało się rozstrzygnąć jak będzie wyglądać moja relacja z rodziną Alana. Tą rodziną, która go wychowała i pomogła mu stać się tym, kim był dziś. Dlatego tak bardzo zależało mi na tym, żeby dobrze przy nich wyglądać. Chciałam być kimś, kogo zaakceptują ze swojej nieprzymuszonej woli. Nie dlatego, że byłam kimś ważnym dla Alana.
W końcu nie chciałam, żeby pojawiła się niezgoda wywołana jedynie przez moje pojawienie się.
Kiedy rozejrzałam się, dostrzegłam stojącą niedaleko starszą kobietę. Była ubrana w zwykłą sukienkę i dziergany sweter, który dobrze na niej wyglądał.
Kobieta miała siwe włosy zebrane w luźny warkocz i złote oczy, zupełnie jak Alan. Stąd domyśliłam się, że to właśnie ona musiała być babcią mężczyzny. Jednak stała sama, bez swojego męża.
Jak powinnam to zrozumieć?
Nie akceptował mnie?
Ale przecież pozdrawiali mnie w listach! Chyba, że to były jedynie słowa Alana, a nie to, co naprawdę chcieli mi powiedzieć.
Moje serce zabiło nerwowo.
- Nareszcie! – zawołała babcia Alana, idąc szybko w naszą stronę. – To wreszcie się wydarzyło. Och matko, ile czekałam na ten dzień!
- Proszę? – zdziwiona spojrzałam ku Alanowi.
- Tak, tak. Możesz już świętować – prychnął mężczyzna z niezadowoloną miną. – Śmiało.
- A będę! Idę do przyjaciółek!
- Słusznie!
- Miło mi cię poznać, Malto – babcia Alana ścisnęła moją rękę niemal ze łzami wzruszenia w oczach. – Alan cię oprowadzi po domu, a jutro przekażę ci swoje obowiązki. Wreszcie będę mogła odpocząć od tych paskudnych papierów!
Papierów?
Przekazanie obowiązków?
Zmarszczyłam brwi, nie rozumiejąc o czym kobieta mówiła. Zwłaszcza, że patrzyła na mnie jak na wybawiciela, co wcale nie pomagało mi w pojęciu co się tu działo. Wręcz przeciwnie, bo kobieta jedynie dziękowała mi, uśmiechając się.
- Mome...?
- Haha! Wreszcie uśmiechnęło się do mnie szczęście! Idę powiedzieć to przyjaciółkom, że mój wnuk wreszcie znalazł sobie partnerkę! – kobieta pomachała moją dłonią, nim ruszyła ku lasu. – Ach! Dziadek pojechał do pałacu, więc możecie się rozgościć! Zobaczymy się na kolacji.
- Tak, baw się dobrze.
- Co?
- Mówiłem ci, że nie ma się czego obawiać – prychnął Alan, kierując mnie ku niedużej, ale wystarczającej rezydencji. Była dwupiętrowa o kolorze ciemnej zieleni. – Babcia zwyczajnie cieszy się, że może stać się bezrobotna. Dopóki mi się podobasz i zdecydowałem się ciebie wybrać, będzie zadowolona. Nic więcej do szczęścia jej nie potrzeba, zwłaszcza że jestem dorosły.
- Ach... Rozumiem?
- A to, że cię dotknęła, znaczy że cię polubiła, także jest doskonale.
- Och.
Uznałam, że w takim razie należałoby zwyczajnie zaakceptować fakt, że zostałam ciepło przyjęta. Jednak dalej byłam zaskoczona. Nie mogłam pojąć, że to poszło tak łatwo i bezboleśnie. Sądziłam, że będzie gorzej.
Mimo to, dzięki temu przestałam się tak denerwować.
- Chodź, pokażę ci wszystko, nim wróci dziadek – Alan pociągnął mnie z podekscytowaniem do środka. – Wtedy obawiam się, że urządzi uroczystość, byleby przekazać mi władzę, skoro mam już ciebie.
- Tobie też?
- Pewnie! Chcą cieszyć się sobą, wiec tylko na to czekali. Przez naprawdę długi czas.
Mogłam jedynie się zaśmiać.
Niby to dobrze wróżyło.
Ale... Czy naprawdę od razu musiałam brać się do pracy?
- Spokojnie – Alan zdawał się czytać mi w myślach. – Babcia nie będzie tak wredna, żeby ci wszystko przekazywać od razu, zwłaszcza że musisz się nauczyć paru rzeczy. Dlatego tym też nie musisz się jeszcze przejmować.
Weszłam do ciepłego domu, gdzie powitała nas służba. Byli uśmiechnięci, jak gdyby podzielali humor swoich pracodawców. Było to dość pokrzepiające.
- To szybko się przejdziemy, a potem pójdziemy odpocząć, co ty na to?
- Pewnie! – ucieszyłam się, zaraz potem sztywniejąc.
Alan nachylił się ku mnie z uśmiechem na wargach.
- Nie ma sensu, żebyśmy używali osobnych pokoi, więc wprowadzisz się od razu do mnie – dodał z uciechą. – Odpoczniemy razem.
Ha... Mogłam się spodziewać, że żadnego odpoczynku nie będzie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top