17. Prośba
Nie minął dzień, a znów dostałam prezenty od Alana, oprócz tego zaprosił mnie na randkę. Wtedy też poszliśmy do teatru, galerii i na festyn uliczny. Oczywiście rozłożył te przyjemności na parę dni. To cieszyło Elę, która z rozbawieniem przyglądała się każdym tym trzem przygotowaniom do randek. Nawet doradzała mi w co się ubrać i na co uważać, żeby randka się udała.
Ale tego dnia było inaczej. Głównie dlatego, że Alan zaprosił mnie tam gdzie mieszkał, by pokazać trochę swojej kultury i tego, co zostało wytworzone przez jego królestwo. Wobec czego mieliśmy spotkać się pod rezydencją i miał mnie stąd zabrać. Ponieważ – jak tłumaczył – oni nie zatrzymywali się w hotelach, ani nie wynajmowali budynków, by przetrzymywać swoje dobra. Wręcz przeciwnie.
Cała ta gromada mieszkała w namiotach ułożonych poza stolicą. Tam wszystkiego pilnowali i chronili siebie nawzajem. Ponoć była to jedna z ich tradycji, by nie pozostawiać tego, co mają w innych rękach przed zakupem. W ten sposób byli pewni, że ich dobytek jest bezpieczny, tak samo jak ich kamraci. Było w tym coś naprawdę wspaniałego. Bo w cesarstwie mało osób chroniłoby innych ponad własne życie.
Przez to tworzyli pewnego rodzaju rodzinę.
- Uważaj na siebie. Pamiętaj, żeby w razie potrzeby wezwać swoich rycerzy – mówiła Ela, idąc za mną na podjazd. – To mężczyzna.
- Wiem.
Ela na razie nie wiedziała nic z tego, co powiedział mi Alan. Wolałam jeszcze nic jej nie mówić ze względu na to, że będzie jedynie bardziej przejęta. Zresztą Ela wiele razy zdawała się mieć coś w rodzaju obsesji, gdy chodziło o księgę. Tę księgę z przepowiedniami.
Tę, o której zapomniałam na jakiś czas.
- Tak, więc krzycz i broń się, chociaż z twoimi umiejętnościami będzie to ciężkie – kontynuowała, mamrocząc bardziej do siebie. – Oni cię ochronią, jakby kupiec miał wobec ciebie jakieś złe intencje.
- Przecież wiesz, że nie ma złych intencji – oburzyłam się.
- Ale może mieć.
- Znamy już go sporo czasu.
- Ty go znasz – poprawiła mnie Elmira, kiwając głową na kamerdynera. Ten otworzył drzwi wyjściowe, uśmiechając się do mnie.
- Udanej podróży i miłego spędzenia dnia, pani Malto.
- Och, dziękuję!
- To się jeszcze okaże – prychnęła Ela.
Westchnęłam.
Elmira stała się niezwykle wrażliwa, gdy chodziło o moje spotkania z Alanem. Nie rozumiałam skąd to się brało, jednak niczego nie kwestionowałam. Mamy uważały, że zwyczajnie bała się, że trafię na podobnego Huntera. Ale były to jedynie domysły.
Poza tym Alan był zupełnie inny.
- Nic mi się nie stanie – powiedziałam, ściskając w drzwiach Elmirę. – Zobaczysz. Możesz zaufać Alanowi, tak jak ja to zrobiłam. Bo on mnie nie skrzywdzi.
- Mam nadzieję. Baw się dobrze.
- Zamierzam.
- Malta! – Alan zamachał do mnie z podjazdu, po czym skinął głową do Eli. – Duchesso, zajmę się Maltą.
- Powinieneś – Ela puściła mnie z wahaniem.
Czułam, że jeszcze za nami patrzy, gdy jechaliśmy powozem Alana. Mimo to ani nas nie zatrzymała, ani też nie zawołała, pozwalając mi się oddalić. Może uwierzyła, że rzeczywiście nic takiego się nie wydarzy. Albo zwyczajnie mi zaufała.
Uśmiechnęłam się do mężczyzny siedzącego przede mną, zaś ten odpowiedział tym samym. Po czym nagle się zawstydziliśmy i odwróciliśmy wzrok. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że jadę w miejsce, gdzie tymczasowo mieszkał Alan. Byłam niemal pewna, że zobaczę namiot mężczyzny, w którym się zakochałam. Dowiem się jak żyje, jak mu się tam mieszka. Może nawet wejdziemy do środka...
Przełknęłam ślinę, wyglądając przez okno. Alan jeszcze nie był u mnie, jednak ja miałam zobaczyć jego przestrzeń. Dzięki temu również dowiem się czegoś więcej, bo zobaczę więcej.
To musiało dużo zmieniać.
I znaczyć.
***********
Alan pokazał mi, że ich stroje różnią się od tych naszych. Tam, w Aliv ludzie noszą kurty, które mają chronić przed zimnem. Ponoć cały rok w królestwie było chłodno, inaczej niż tu, w cesarstwie. Oprócz tego kobiety mogły nosić spodnie, zamiast jedynie spódnic i sukienek.
Ich tradycyjny ubiór składał się ze skór, ale powoli zmieniano to na materiały. Tym też zasłynął Alan, pokazując swoim, że materiał nie jest taki zły, jak sądzono. Rozpromował to tym, że sam chodził w materiale – on oraz jego pracownicy.
To zdecydowanie mogło zachęcić arystokrację do spróbowania. Ale jednocześnie znaczyło, że Alan był bogatym człowiekiem... znaczy zmiennokształtnym.
Pracownicy Alana pokazali mi obrazy, które nie były tak precyzyjne jak te nasze. Oni bardziej gustowali w rozmazanych widokach, które charakteryzowały ruch. Jednak miało to swoje dobre strony, ponieważ różniło się to od malarstwa cesarstwa. Dlatego na pewno wiele osób zechce to kupić i chwalić się obrazami.
Dodatkowo dowiedziałam się, że Aliv był bogaty w kopalnie i złoża złota. Pomimo tego, że było to małe królestwo w prospektywnie cesarstwa – to jednak miało siłę ekonomiczną. To też sprawiało, że mogło się rozwijać na wiele sposobów, jeśli wyjdzie z ukrycia. Na pewno wzbogaciliby się turystycznie.
Ale tak, musieli też ukrywać swój sekret, tak jak nikt nie wiedział gdzie uczyli się magowie. W końcu nie było wiadomo co chciwi ludzie mogli zrobić, gdyby się dowiedzieli. Mimo to jakaś wymiana mogłaby się udać – tak by nikt niczego się nie dowiedział. Udowodnił to Alan z jego grupą.
Poniewczasie zauważyłam, że w tym wszystkim było coś dziwnego. Alan dawno musiał odejść w ważnych sprawach (związanych z klientami), dlatego to jego pracownicy wszystko mi pokazywali. Od czasu do czasu przekonując, że Alan niedługo przyjdzie, bo tylko on był wstanie rozmawiać z wymagającymi klientami. W dodatku co dziesięć minut wysyłał kogoś z przeprosinami.
Jednak to nie to było dziwne.
Wiadomo, traktowali mnie z respektem i szacunkiem, jak każdego. Lecz oprócz tego, wszyscy zdawali się uważać na swoje słowa i wręcz chwalić albo Alana, albo swoje produkty. Nawet opowiadali ciekawie o Aliv, ajk gdyby pragnęli pokazać mi ile mogę zyskać lub co muszę wiedzieć. Zupełnie, jakby promowali swoje królestwo, a także Alana.
Cały czas wtykali jego w to, co osiągnęli, co udało im się zyskać lub gdzie byli. Oprócz tego wskazywali jak rozrośli się, dzięki Alanowi i jak ekonomia ich królestwa również na tym zyskała.
Zupełnie, jak gdyby chcieli pokazać go z jak najlepszej strony.
- Już jestem – Alan złapał nas, gdy byliśmy w jego namiocie. Tam mieliśmy zjeść lunch. – Odpoczywasz? Udało mi się wymówić i udawać, że mnie tu nie ma. Dzięki temu nikt nie będzie mnie szukać.
- W takim razie my już pójdziemy.
- Haha – zaśmiałam się, ponownie rozglądając.
Namiot Alana był wielki. Kotary zasłaniały część sypialnią od pozostałych. Oprócz tego było jeszcze jedno „pomieszczenie" odgrodzone od innych – łazienka. Poza tym, mieściło się tu biurko, kufry z ubraniami, masa poduszek, koców i stolik.
Sama siedziałam na kocach i poduszkach przy stoliku, co tworzyło jak gdyby podwyższenie. Zupełnie jak gdyby to było najważniejsze miejsce w namiocie.
- Wygodnie ci?
- Tak, niezwykle – przytaknęłam, spoglądając na mężczyznę. – Ciekawie tu.
- Początkowo moje królestwo żyło w ten sposób. W namiotach i niektórzy nawet do dziś czczą tą tradycję. Dla mnie wygodniej jest podróżować w ten sposób. Dlatego mam nadzieję, że nie czujesz żadnego dyskomfortu.
- Nie, po prostu. Ładnie tu i inaczej...
- Zdecydowanie.
Zaczęłam bawić się filiżanką, długo zastanawiając. Od początku przyjazdu w to miejsce, ciekawiła mnie jedna rzecz. Jednak obawiałam się zadać pytanie z lęku, że to może być obraźliwe. Lub za dużo mogłam wymagać.
- Chciałbym poczęstować cię potrawami z mojego królestwa, ale nic nie mogłoby tyle przetrwać – wyznał cicho Alan, nakładając mi kanapkę na talerz. Siadł krzyżując nogi w łydkach. – Ale to możemy zostawić na później.
- Tak. To nie ucieknie.
- Więc jedź. Na pewno jesteś głodna po całym tym...
- Jeśli to nie jest niegrzeczne – przerwałam mu, przymykając oczy. – Czy... czy mogłabym zobaczyć jak się zmieniasz?
Nastała cisza, zaraz potem poczułam jak Alan zbliża się do mnie, chichocząc. Nie miałam innego wyjścia, jak otworzyć z wahaniem oczy i na niego spojrzeć. Alan był rozbawiony, gdy tak siedział przodem do mnie, dociskając swoje nogi do mojej. Zaraz potem dotknął mojej twarzy, a ja instynktownie przytuliłam do niej policzek.
- To nie jest problem. Na pewno jesteś ciekawa – wyznał cicho. – Jednak musisz coś wiedzieć, nim się zgodzę. Jeśli tworzymy związek ze zwykłymi ludźmi, to dopiero po zaręczynach możemy to zrobić. Pokazać się w zwierzęcej formie, tej swojej drugiej połówce – dotknął czołem mojego czoła. – Więc muszę cię zapytać, Malto Thomas, czy jesteś myślą chętna mnie przyjąć jako kogoś więcej niż kupca, kochanka i przyjaciela?
- Tak.
- Przymknij oczy. Muszę zdjąć ubranie.
- O-och!
Alan znów zachichotał, gdy zaczerwieniona pośpiesznie zamknęłam oczy. Zaraz potem usłyszałam, jak mężczyzna się rozbiera, a ja powoli zaczęłam się wahać. Wahać się, bo niemal chciałam otworzyć oczy i spojrzeć na mężczyznę.
Podziwiać go.
Zaraz potem zachłysnęłam się, gdy coś dotknęło mojej dłoni. Poczułam miękkie futro i usłyszałam mruczenie, które sprawiło, że otworzyłam oczy. Przede mną siedział wielki, czarny leopard o złotych oczach. Jego łeb szturchał moją dłoń, jak gdyby się do mnie łasił i prosił bym go pogłaskała.
Nie, żebym go nagrodziła.
Z błyszczącymi oczami, lecz i wahaniem zaczęłam głaskać Alana. Chwilę później zapomniałam o lęku, pieszcząc futro leoparda, głaszcząc go i przytulając się do niego. Przy tym widziałam jak ciemny ogon to drga, to leniwie się kołysze. Z zadowoleniem.
- Jesteś prześliczny – wymamrotałam całując Alana po łbie. Nie mogłam przestać go głaskać. – Jesteś masywny, dostojny i duży.
Zaśmiałam się, gdy polizał mnie po ręce, a potem po policzku, słuchając mnie z uwagą. Przytuliłam się do niego, zauważając, że również jest ciepły.
- Mogłabym tak spać z tobą i nigdy nie czuć chłodu – wymamrotałam w futro.
Wtedy Alan zesztywniał, a jego ogon uderzył mocno o koce. Jak gdyby był spięty, zaś ja z opóźnieniem zaczerwieniłam się, rozumiejąc własne słowa.
Reszta spotkania była drętwa, bo oboje byliśmy zawstydzeni, myśląc o podobnych, innych lub tych samych rzeczach.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top