14. Oskarżenie Huntera

Od razu po dostarczeniu dokumentu, udałam się do swojego dawnego domu. Przy czym nie byłam entuzjastyczna. W zasadzie to nie chciałam tam wracać, ani tym bardziej jechać tam z własnej woli. Jednak Hunter – jak zawsze nie pozostawił mi większego wyboru. W takich chwilach musiałam mu ulec.

Kiedy wysiadłam na zewnątrz, nie zastałam nikogo, w końcu tu nigdy nie witano z honorami kobiet. Mimo to sądziłam, że Hunter przynajmniej wyjdzie, słysząc o tym, że zbliża się powóz z emblematem księstwa Sliver.

- Co za niewychowana banda – parsknął jeden z rycerzy, gdy szliśmy do drzwi.

Łącznie było ze mną trzech rycerzy, którzy uparli się, że nie odstąpią mnie na krok. To też zrobili. Dwóch szło przy moim boku, a trzeci za nami, osłaniając tyły. Dzięki temu czułam się bezpieczniej i przestałam drżeć z nerwów.

Kamerdyner otworzył drzwi, jednak od razu zrobił zdegustowaną minę na mój widok. To był jeden z tych, którzy mieli podobne poglądy do swojego pana. A zwłaszcza, że był blisko teścia, więc traktował mnie tak samo źle. Jednak tym razem miałam ze sobą rycerzy, więc ten stary pryk nie mógł niczego mi zrobić. Musiał mnie wpuścić, nawet jeśli był niezadowolony.

- Mojego pana nie ma, zaś panicz jest zajęty – prychnął, przyglądając mi się z kpiną. – Wydaje mi się, że w takim razie niepotrzebnie się fatygowałaś.

- Gdzie jest Hunter? – spytałam nie reagując na jego słowa sugerujące że mam sobie iść.

- Jest zajęty, tak jak... Ugh!

Kamerdyner upadł po uderzeniu pięścią przez rycerza, który stracił cierpliwość. W ten sposób służba pośpiesznie opuściła głowy, przestając mnie wyśmiewać. Szczególnie, że sama nawet nie drgnęłam, czy nie powstrzymałam rycerza.

Ale tak naprawdę byłam zaskoczona. Znaczy, spodziewałam się, że stracą cierpliwość, mimo to nie sądziłam, że tak szybko.

- Moja pani zapytała cię gdzie jest twój pieprzony panicz – warknął drugi rycerz, chwytając kamerdynera za ubranie i unosząc go do góry. – Więc jeśli nie chcesz, żebyśmy złamali ci nos, odpowiedź na pytanie mojej pani.

- Bo nasza pani wciąż czeka – zgodził się mężczyzna za mną. – Jeśli nos nie wystarczy, wycelujemy w miejsce, które nie będzie już ci potrzebne do użytkowania. W końcu dlaczego miałbyś cierpieć z powodu jego utraty?

Wolałam nawet nie pytać co to miało znaczyć, bo obawiałam się usłyszeć odpowiedzi. Zresztą mogliby być zawstydzeni mówiąc mi o tym lub też – gdyby dowiedziała się o tym Ela – ukarani. Przynajmniej tyle zdążyłam dowiedzieć się przez cały czas mieszkania z Elmirą.

- W-w... w swoim gabinecie!

- Widzisz, potrafisz powiedzieć – parskał trzymający go mężczyzna, nim upuścił go i złamał mu no. – To za twój brak wychowania względem pani Malty.

- Moja pani? Idziemy?

Wszyscy troje zdawali się być aż nazbyt gorliwi. Sekretnie nawet poruszali ramionami, gotowi do bójki. Bójki, która mogła się pojawić, jeśli powiem mężowi co zrobiłam. Albo wtedy, gdy inni zechcą wytestować cierpliwość rycerzy. Chociaż nie chciałabym, żeby do tego doszło. Nie dlatego, że na to nie zasłużyli, ale dlatego, że nie chciałam być tacy jak teść i mój mąż.

Pokierowałam rycerzy na drugie piętro ze ściśniętym gardłem i walącym sercem. Wiedziałam, że teraz dowiem się o powodzie braku informacji od Huntera. Ale też, że to będzie nasze ostatnie spotkanie do sprawy rozwodowej. Do tego czasu ani ja, ani on nie będziemy mogli się do siebie zbliżać.

Co mi pasowało.

Kiedy doszłam do gabinetu Huntera usłyszałam wydobywający się stamtąd śmiech. Kobiecy, zalotny, taki jaki używa się, gdy chciało się, żeby mężczyzna zwrócił na kobietę uwagę. Wręcz nachalny.

- Ha?

- Nie – uniosłam rękę, biorąc głęboki wdech. – Musimy zobaczyć, nim cokolwiek zrobimy.

- Będziemy pani świadkami – obiecał jeden z rycerzy z morderczym tonem głosu.

Wydychając powietrze, otworzyłam gwałtownie drzwi, po czym zamarłam. Panna Beatrice przytulała się na kanapie do Huntera. Praktycznie na niego siadając i o mały włos go nie całując.

Z kolei Hunter ani jej nie odepchnął, ani nic nie zrobił. Za to wpatrywał się we mnie z szeroko otwartymi oczami, nie wyglądając na ani trochę zawstydzonego. Raczej zażenowanego, że udało mi się go nakryć.

- Haha! – zaśmiał się jeden z rycerzy z uciechą.

- Jawna zdrada.

- Wiedziałem, że ma kochankę.

- Nie! Nie, Malta! – Hunter pośpiesznie odepchnął zszokowaną kobietę.

- A więc to tak – rzuciłam martwo, kiwając głową. – Wiesz, dziś mieliśmy się spotkać, tak samo jak trzy dni temu. Och, ale wtedy przynajmniej wysłałeś mi wiadomość, czego dziś nie zrobiłeś – spojrzałam na triumfującą kobietę. – Jak mniemam, ona była tą ważniejszą sprawą?

- Nie! Ojciec mnie...

- Przestań zrzucać winę na innych – przerwałam mu, rozmasowując skroń. – Jakoś nie ma wytłumaczenia do tego typu sytuacji. I nie będzie, bo dobrze widziałam, że ona zamierzała cię pocałować, zaś ty nie miałeś nic przeciwko.

- Byłem zaskoczony!

Mężczyzna podszedł, ale nie próbował się zbliżyć, gdy zauważył, że się cofam. Prawidłowo stanął w miejscu, zapominając o swojej kochance. Dzięki temu mogłam mu się przyjrzeć.

- Zaskoczony?

- On sobie kpi!

- Moja pani, nie powinnaś na to patrzeć.

- Zaskoczony na tyle, że nie zauważyłeś, że jesteś porozpinany? – spytałam uciszając rycerzy. Zgorszona odwróciłam wzrok. – Ty prawie ściągnąłeś sobie koszulę, czy ona tobie, bo było ci za ciepło?

- J-ja... To nie tak! – mężczyzna spróbował ukryć ten fakt, ale było za późno.

Hunter opuścił głowę, zaś panna zaśmiała się, patrząc na mnie z wyższością. Jak gdyby sądziła, że właśnie wygrała.

Nic bardziej mylnego.

- W zasadzie to przyszłam cię tylko poinformować, że jutro przyjdzie do ciebie posłaniec z sądu – powiedziałam wpatrując się ponownie w mężczyznę. – Złożyłam już wszystkie dokumenty i sprawdziłam tego, kto zajmie się naszą sprawą. Na twoje nieszczęście nie da się jej przekupić. Oprócz tego dowiedziałam się, że zostaniecie oskarżeni o przywłaszczenie sobie mojej kopalni, którą natychmiast będziecie musieli mi zwrócić. Zaś te domy, które dostałam są zbyt małą rekompensatą za to, co mi zrobiliście. Ale wszystkiego dowiemy się już w sądzie.

- Sądzie? Malta, błagam! Wiem, że...

- Nie mam zamiaru kontynuować naszego małżeństwa, tak jak już ci to mówiłam – przerwałam mu, unosząc rękę. – Mówiłam, że się nie zmienisz i pozostaniesz taki sam. Poza tym wiem, że teść dalej będzie się na mnie wyżywać, a za nim również ty.

- Nie! Zmieniłem się...! Daj mi szansę.

- Ależ ci ją dałam. Na dziesięć spotkań, pojawiłeś się na czterech w tym na jednym z nich wyszedłeś za wcześnie – wyjaśniłam mu, wzruszając ramionami. – Próbowałam? Tak, uważam, że dałam ci wystarczająco szans.

Hunter opadł na kolana, drżąc. Z kolei jego kochanka zamrugała w zaskoczeniu. Wreszcie musiała zrozumieć, że to nie ja nalegałam na utrzymanie małżeństwa. Ale kiedyś musiała się tego dowiedzieć, bo przecież nie mogli wiecznie zrzucać na mnie winy. Zresztą, jeśli zostanie żoną Huntera, jej życie nie będzie takie kolorowe. Raczej będzie traktowana jedynie ciut lepiej ode mnie.

Jednak nie zamierzałam jej tego mówić. Sama wpakowała się w to, marząc o życiu z moim mężem. Myśląc, że wszystko jej się należy.

- Mam nadzieję, że przyjdziesz na rozprawę, chociaż nawet jeśli cię nie będzie, to niczego nie zmieni – kontynuowałam, oblizując nerwowo wargi. – W końcu twój ojciec zdaje się lubić twoją kochankę, więc załatwi to za ciebie. Ale! I tak odzyskam moją kopalnię.

- Malta, proszę...

- Nie – cofnęłam się, marszcząc czoło. – Tak jak mówiłam, nie zamierzam do ciebie wracać. Także możesz przestać. Chyba, że chodzi ci o kopalnię... Więc wiedź, że zamierzam o nią walczyć, bo od samego początku mi się należała. Tak samo jak zadośćuczynienie za te dziesięć lat, gdy mnie gnębiliście i dla was pracowałam.

- Ja się poprawię...

- Pani powiedziała, że ciebie nie chce.

- Jesteś żałosny.

- Ta zakała chce błagać? Powinieneś całować ziemię po której stąpa pani Malta!

- Niewdzięczny typ.

- Moment! To ty nie chcesz, żeby odeszła? A w czym ona jest lepsza ode mnie?! – wtrąciła panna Beatrice. – Przecież jestem ładniejsza, mam lepszy status i na pewno lepiej sprawdzę się w roli żony. Oprócz tego zamierzałam od razu zajść w ciążę, więc będziemy starać się o dziecko w każdej wolnej chwili...

- Zamknij się!

- Nie! Ona nie dorównuje mi do pięt, a chcesz ją mieć dalej za swoją żonę? Ty w ogóle masz oczy?!

- Tak, dlatego chcę, żeby Malta została!

- Ale ja odchodzę – wtrąciłam beznamiętnie. – Przyszłam jedynie to oznajmić, że widzimy się w sądzie. Ach i pewnie dojdzie też do akt twoja zdrada.

- Na pewno!

- My poświadczymy!

Trzech rycerzy zwyczajnie zamknęło drzwi, jak gdyby nie chcieli, żebym widziała w jakim stanie byli ludzie w środku. Zaś ja im na to pozwalałam, bo w końcu zrobiłam wszystko co chciałam. Poinformowałam męża o swoich zamiarach i o tym czego ma się spodziewać. Niczego przed nim nie ukrywałam.

Ale czy teraz byłam silna?

Wcale się taka nie czułam.

Dopiero w powozie objęłam się ramionami, dygocząc z jakiegoś powodu. Prawdopodobnie chciałam wierzyć, że Hunter jednak robił coś poważnego. Że to była jakaś naprawdę ważna sprawa, dla której mnie wystawił. Jednak teraz miałam potwierdzenie. Hunter siedział za każdym razem z tą kobietą.

Zuchwale.

Zdradzając mnie i dalej twierdząc, że chciałby mnie mieć za żonę.

Więc powinnam się cieszyć, że się nie myliłam względem niego. Mimo to wcale tego nie czułam. Raczej byłam zawiedziona, smutna i zła. Zła na siebie, że miałam tak bezsensowną wiarę.

Bo znałam Huntera.

Znałam też jego ojca.

Znałam również siebie.

Zapłakałam cicho, zagryzając mocno wargę. Nie chciałam, by ktoś z zewnątrz usłyszał. Lepiej żeby się nie martwili.

Zaraz i tak będzie po sprawie. Zostanę rozwódką, która będzie mieszkać dalej u Eli. Zapewne pojawią się wtedy plotki i zostanę sama.

Och, oczywiście najpierw należałoby jeszcze pomówić z panem Alanem. To nie mogło wiecznie czekać, bo też chciałam wiedzieć.

Wiedzieć co będzie dalej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top