Dom
Być może Sam nie podjąłby się szaleńczej próby „naprawy" swego życia, ale był w takiej kiepskiej formie psychicznej i moralnej, pełen smutku, gniewu i zwątpienia, że tylko ten desperacki pomysł wpadł mu do głowy i nie chciał z niej wyjść. Rozmyślając nad swoim życiem i wyborami, postrzegał wszystko w czarnych barwach desperacji i zgorzknienia. Gorzkie jak piołun.
Może dlatego, kiedy przeszukując archiwum Ludzi Pisma, natknął się na zaklęcie pozwalające odbywać podróże w czasie - podobno niezwykle skuteczne - nie wahał się zbyt długo. Oto nareszcie będzie miał szansę naprawić przeszłość, przyszłość i oczywiście – teraźniejszość, która jego skromnym zdaniem, była zupełnie do niczego.
Pogrążony w gniewie i żalu, obrażony na Deana i samego siebie, obwiniając się za niedokończoną ostatnią Próbę i czyny Gadreela, coraz bardziej upewniał się co do bezsensu własnego życia. W cholerę z nim!
Skrupulatnie, w tajemnicy przed bratem, zebrał magiczne składniki potrzebne do zaklęcia: pióro anielskie, bryłki bursztynu, piach z klepsydry, źródlana woda, misa z czystej miedzi, okruchy granitu, pył z polnej drogi, kości sowy i kości skowronka - symbole czasu oraz nocy i dnia. Ustawił miedzianą misę w swoim pokoju, włożył do niej wszystkie składniki i zalał je źródlaną wodą. Zanurzył w niej dłonie i polewając głowę, kark i ramiona, wypowiedział zaklęcie.
Stoi pośrodku domu, tuż za drzwiami, niemal przy przejściu do salonu. Za oknem trwa gorąca, sierpniowa noc tysiąc dziewięćset osiemdziesiątego trzeciego roku. W pokoju cicho gra telewizor, a przytuleni do siebie Mary i John oglądają film.
Przez chwilę Sam patrzy na rodziców. Tęsknota. Tkliwość. Smutek. Wie, że to, co zrobi, skrzywdzi ich, ale wie także, że musi to zrobić. Przynajmniej nie będzie o tym pamiętał.
Schody domu wiodą na górę, na piętro. Odnajduje pokój i tego, którego szukał.
Niemowlę śpi spokojne. Delikatną główkę, pokrytą ciemnymi włoskami wtuliło w miękką, kolorową poduszkę. Mała lampka oświetla ciepłym blaskiem kocyk, piżamkę w pieski, malutkie rączki Sammiego i jego zamknięte oczy, zadarty, dziecięcy nosek, rozchylone usteczka....
Sam nachyla się nad łóżeczkiem.
Więc to on? To on leży tam, spokojny, ufny, nieświadomy? Jeszcze przed nakarmieniem krwią demona, przed pożarem, przed śmiercią mamy?!
Oszołomiony wpatruje się w śpiące dziecko. Z trudem oddycha, aż coś zaczyna dławić go w gardle i piec w oczach. Jak w ogóle mógł o tym myśleć?! Miał nadzieję, że jeśli zabije samego siebie, zanim jeszcze Azazel napoi go własną krwią, rodzinę Winchesterów ominie całe zło. To jego życie, jego odpowiedzialność, jego decyzja. Myślał, że będzie mu łatwiej. Przeliczył się.
A może jednak? Wyjmie z kieszeni przygotowaną wcześniej, malutką strzykawkę... małe serduszko przestanie bić... nagła śmierć łóżeczkowa, jak to nazywają, i już nikt nigdy nie ucierpi z jego powodu. Co z tego, że to niewinne niemowlę? Niewinne? Kiedyś wyrośnie na odmieńca. Skrzywdzi, zrani i zawiedzie wielu ludzi. Nie łudź się, Sammy - nigdy nie byłeś niewinny.
Schylony nad łóżeczkiem Sam drży jak liść na wietrze. Znikąd pomocy? Znikąd ratunku?
Słyszy za sobą ciche westchnienie, jakby stłumiony okrzyk zdziwienia i odwraca się gwałtownie. Za nim stoi jasnowłosy chłopiec w piżamie w misie i przypatruje mu się uważnie jasnozielonymi, wielkimi oczami. Nie wygląda na przestraszonego, raczej na zaciekawionego.
Wysoko zadziera głowę i pyta zdziwionym, ale spokojnym głosem.
- Kim pan jest? Przyszedł pan zobaczyć mojego braciszka?
- Braciszka - powtarza Sam nieswoim głosem, nerwowo odgarniając włosy za ucho. Malutka strzykawka w kieszeni ciąży mu jak ołów.
- Sammiego – wyjaśnia cierpliwie mały, patrząc na niego z lekkim politowaniem. - Ale on teraz śpi, proszę pana... mama panu nie powiedziała? Małe dzieci dużo śpią... śpią i śpią...
W tym momencie chłopiec uśmiecha się szeroko i dodaje.
- Ale mama mówi też, że za rok, latem, będzie już chodził i biegał i pogramy w piłkę i pobawimy się samochodami i żołnierzykami i... Pokażę mu wszystko co i jak, słowo. Jak już nie będzie tyle spał.
- Na pewno – zgadza się Sam przez ściśnięte gardło i przyklęka na jedno kolano, by nie górować nad chłopcem. - A dlaczego ty nie śpisz, urwisie? Już późno....
Mały znowu się uśmiecha, tym razem psotnie, pokazując dołeczki w policzkach.
- Zawsze wchodzę do Sammiego, kiedy wracam z łazienki. Sprawdzam. Bo może już urósł i będzie chciał się pobawić?
Pokazuje Samowi dwa, trzymane w dłoni plastikowe żołnierzyki.
- Chociaż teraz tylko je obślinia... – dodaje z westchnieniem. – Ale nie tracę nadziei.
Sam czuje niechciane łzy cisnące się do oczu. Nadzieja.
- Dlaczego pan płacze? - pyta stropiony chłopiec, patrząc na jego twarz. – Coś wpadło panu do oka?
- Nie, nie – Sam z trudem panuje nad głosem. – Po prostu ktoś mi się przypomniał.
- Kto? - pyta zaciekawiony chłopiec.
- Mój brat - odpowiada Sam.
Wody czasu prawie wyschły, ale Sam zdołał wypowiedzieć zaklęcie powrotne.
Dean siedzi przy stoliku w czytelni Bunkra. Przed nim zamknięta książka i otwarta, opróżniona butelka po piwie. Tkwi pogrążony w mrocznych myślach i prawie podskakuje, kiedy ręka Sama chwyta go za ramię. Odwraca się gwałtownie, ale gniewne słowa zamierają mu na ustach. Widzi mokre rzęsy, ślady łez na policzkach, przygryzioną wargę oraz dawny, ciepły blask w błyszczących oczach brata. Jego wyciągnięte ramiona.
Ściskają się bez zbędnych słów, chociaż trochę niezgrabnie – Dean siedzący na krześle i pochylony nad nim Sam.
- Żałuję, Sammy, naprawdę żałuję - Dean usiłuje zapanować nad emocjami, wtulając twarz we flanelową koszulę brata. - To wszystko moja wina.
- Nie, Dean, nie twoja – nasza – poprawia go Sam, ściskając go tak mocno, że obu zaczyna brakować tchu. – Nie chciałem... chciałem... Ale to nieważne. Liczy się tylko jedno.
- Co? – pyta niewyraźnie Dean, usiłując spojrzeć Samowi w twarz, co uniemożliwiają mu obejmujące go jak w imadle braterskie ramiona.
- To co od zawsze się liczyło. My dwaj – mówi Sam i ściska brata, o ile to możliwe, jeszcze mocniej.
Czuje się, jakby wracał z długiej, niemiłej podróży do domu. Jakby obaj wracali do domu.
impala 1533- Maire
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top