Część 14.
Najdłuższy do tej pory, gratisowy rozdział. Przed nami jeszcze tylko epilog.
Chciałabym, żeby zapomnieć było równie łatwo, co przelecieć dwieście mil między dwoma miastami w Wyoming. Niestety, to tak nie działa, a dwa tygodnie po powrocie z gór wciąż mam przed oczami twarz Evana. Nie tę zmęczoną i zrezygnowaną, jaka mnie pożegnała, ale błysk w jego pięknym oku i uśmiech błądzący po wargach, gdy się kochaliśmy.
Jest piątkowy wieczór, a ja zamiast wybrać się do znajomych, odpoczywam na kanapie z kieliszkiem wina. Jak wiadomo, po winie przychodzą kobiecie do głowy najgorsze pomysły, mam więc wyrzuty sumienia, że nawet nie upewniłam się, czy Evan wrócił bezpiecznie do domu. Czwarta lampka sprawia, że sięgam po komórkę.
Nie mam jego numeru, więc dzwonię do mamy i proszę, by mi go podała. To cud, że po takiej dawce alkoholu wciąż jestem w stanie wpaść na to, jak go zdobyć. Na szczęście — albo i nie, kto wie, do czego mogę być zdolna — po kilku minutach przychodzi SMS, więc klikam w podświetlone na niebiesko cyfry.
Odpowiada mi elektroniczny sygnał, który jednocześnie wywołuje złość i zmartwienie. Może Evan jest w szopie? Bierze prysznic albo poszedł się przewietrzyć? Albo podciął sobie żyły i nikt nie mógł mu pomóc? Wybieram numer po raz drugi.
— Evan Crow, czego? — warczy. Cóż, nie takiego powitania się spodziewałam.
— Hej — mówię, gdy tylko udaje mi się pozbierać się do kupy. — Chciałam tylko zapytać, czy wróciłeś do domu w jednym kawałku.
— Leah, to ty. — Natychmiast łagodnieje. — Przepraszam za to, jak cię potraktowałem. Po prostu... — Milknie, a ja słyszę w tle odgłos respiratora. — Nieważne. Cieszę się, że jesteś już w domu.
— Za tydzień lecę do Riverton, bo jestem umówiona z pomocą drogową na wyciąganie samochodu i pomyślałam, że może spotkamy się w mieście? — proponuję, zanim ugryzę się w język.
— Przykro mi. — Znów cisza i ten nieznośny dźwięk sprzętu utrzymującego przy życiu skorupę, która kiedyś była jego córką. — Nie chcę na tak długo zostawiać Maddie.
Sama przed sobą wstydzę się przyznać, jaki zawód wywołuje we mnie jego odmowa. To ja postanowiłam zakończyć tę znajomość, a teraz zachowuję się jak ostatnia idiotka, pozwalając tęsknocie wypłynąć na zewnątrz na fali promili w mojej krwi. Zamierzam się rozłączyć, kiedy znów słyszę jego głos.
— Pomoc drogowa może cię podrzucić, a potem odholować twoje auto do miasta. Później cię tam odwiozę.
— Okej — zgadzam się, przechodząc od załamania do wielkiego entuzjazmu. Zdecydowanie powinnam przestać pić. Dolewam sobie kolejną porcję i zaglądam przez szyjkę do pustej butelki. — Muszę kończyć, zanim powiem coś głupiego. Wypiłam całą butelkę wina — oznajmiam.
— Serum prawdy. — Niemal słyszę, jak się uśmiecha. — Do zobaczenia — rzuca, nim się rozłączy.
Dwa słowa, w których zamknął tyle czułości i obietnicę.
***
Siedzę pośrodku kanapy w potężnym, żółtym Fordzie pomocy drogowej, czując rosnącą tremę. Co mnie podkusiło, żeby zgodzić się na spotkanie, kolejne sam na sam z Evanem? Zerkam kątem oka na kierowcę, starszego, ale umięśnionego faceta, a jednocześnie czuję, jak pcha się na mnie tyłek drugiego, znacznie młodszego i dwa razy grubszego od kolegi. Podróż okazuje się mordęgą.
— To mój Jeep — oznajmiam na widok częściowo odśnieżonego samochodu w rowie. Wygląda na to, że od kiedy wyjechałam, nie było tu opadów.
Wysiadam i słyszę warkot silnika. Po chwili obok ciężarówki z wyciągarką parkuje Mercedes G500 — sprawdziłam w Internecie — na widok którego mężczyźni gwiżdżą z podziwem. Evan niezdarnie zsuwa się po stopniach i staje w pewnej odległości od nas, ze wzrokiem wbitym w ubity śnieg. Znów ma na sobie tylko sweter.
Kiedy podchodzę bliżej, widzę, że schudł i zmizerniał, przez co zmarszczki na zdrowej części jego twarzy wydają się jeszcze wyraźniejsze. Jest taki zagubiony, że mam ochotę go przytulić, ale tego nie robię. Postanawiam unieść się dumą i nie wykonywać pierwszego kroku.
— Miło cię widzieć, Leah. — Wymawia moje imię z ciepłem, które prawie kruszy postanowienie sprzed chwili. Wyciąga rękę w kierunku mojego policzka, ale zatrzymuje się, nim go dotknie. Zamiast tego wymija mnie, by porozmawiać z mężczyznami. Widzę, jak coś im tłumaczy i wręcza po dwudziestodolarowym banknocie. Mróz na zewnątrz sprawia, że zadziwiająco szybko wspinam się do jego samochodu, a po chwili i on zajmuje miejsce obok. — Możemy jechać. Zostawią twój samochód na parkingu pod tamtym motelem.
— Zastanawiałam się, co mi nie pasowało w naszej rozmowie w zeszłym tygodniu — oznajmiam. Długo zajęło mi powiązanie urządzenia pracującego w tle z innymi faktami. Przecież telefon znajdował się w kuchni. — Masz drugi aparat w pokoju Maddie?
— Tak — przyznaje, zerkając znad kierownicy.
— To kliknięcie — mówię bardziej do siebie, niż do niego. — Podsłuchiwałeś, kiedy rozmawiałam z mamą.
— Myślałem, że zadzwonisz do swojego chłopaka, z którym byłaś umówiona. — Przynajmniej teraz nie kłamie. — Chciałem wiedzieć, na czym stoję.
— To nie jest mój chłopak. Po prostu mi się podobał i myślałam, że go poderwę, jak wproszę się na organizowaną przez niego imprezę świąteczną — wyjaśniam i wzruszam ramionami. — Wygląda na to, że oboje znaleźliśmy sobie zastępstwo. Wcale źle na tym nie wyszłam.
— On pewnie jest przystojny, co? A na pewno nie wygląda jak monstrum. — Evan sili się na obojętność, ale to stwierdzenie niewątpliwie jest gorzkie.
— Zależy, z której strony na to spojrzeć — wypalam i od razu uświadamiam sobie dwuznaczność tych słów. Jest już jednak za późno, żeby je cofnąć. Evan zatrzymuje samochód pod domem i patrzy na mnie krzywo, aż parska śmiechem. Ja też się uśmiecham.
— Uratowałaś mi życie — mówi nagle. Mrugam, nie do końca przekonana, że dobrze interpretuję jego słowa. — Kiedy odwiozłem cię do hotelu, miałem stan przedzawałowy. Zatrzymałem się na obrzeżach miasta, ktoś wezwał karetkę i trafiłem do szpitala. — Pozostawia mnie, wbitą szokiem w luksusowy fotel. Obchodzi samochód dookoła i staje przy moich drzwiach. — Gdybym był w domu, pewnie nawet nie zdążyłbym wezwać pomocy.
— Czemu od razu do mnie nie zadzwoniłeś? — udaje mi się wydusić. — Nie pojechałabym na lotnisko, tylko została, aż wydobrzejesz.
— Właśnie dlatego. — Wzdycha. — Leah, i tak mam wyrzuty sumienia przez to, jak cię okłamałem. Nie mogę na dodatek rozwalać ci życia zawodowego.
Patrzę na jego twarz, oszpeconą, ale wciąż przystojną. Pomaga mi wysiąść i czuję pod dłonią, jak jego serce miarowo pracuje pod swetrem i warstwą ciepłego ciała. Na myśl, że mogło się zatrzymać, że miałabym go stracić, robi mi się niedobrze.
— Kto zajął się Maddie w tym czasie? — pytam, starając się nie ujawniać wrażenia, jakie zrobił na mnie ten krótki kontakt fizyczny.
— Brat Jade też jest lekarzem i jednocześnie moim najlepszym kumplem ze studiów. Od razu zadzwoniłem do niego ze szpitala i zajął się najpierw młodą, a później mną. Dopiero wczoraj wyjechał, choć wyganiam go już od tygodnia. — Uśmiecha się na samą myśl o nadopiekuńczym przyjacielu.
— Boże — wzdycham. Evan mógł umrzeć. Przez histerię, w którą wpadłam, mogłam nawet nie mieć szansy się z nim pogodzić. — A co, jeśli przydarzy ci się to ponownie? Nie możesz mieszkać na takim odludziu z chorym sercem i całkowicie od ciebie zależnym dzieckiem!
— Wiem. — Prowadzi mnie do mieszkania, gdzie rozbiera się i ciężko opada na kanapę. — Daj mi chwilę, zaraz zrobię kawę i coś do jedzenia.
Siadam obok niego i przytrzymuję go, gdy chce wstać. Ma takie ciepłe dłonie, a ja nie mogę wyrzucić z głowy obrazu, jak składają mu je w trumnie, blade i zimne. Gdyby nie nasza kłótnia, gdyby nie to, że wyciągnęłam go do miasta... Cholera, nie wiedziałabym nawet, co zrobić, gdyby nagle źle się poczuł. Jak może mieszkać z dala od cywilizacji, gdzie trudno dotrzeć nawet terenówką, skoro w piersi tyka mu bomba, a w pokoju na górze leży jego córka pod respiratorem?
— Musisz się stąd wyprowadzić — naciskam.
— Wiem — powtarza z westchnieniem. Przygląda mi się niepewnie. — Chciałem kupić dom przy Jaycee Park.
— Naprawdę? — W moim głosie jest więcej entuzjazmu, niż bym sobie życzyła. To na tyle, jeśli chodzi o moją złość za kłamstwa, którymi mnie karmił. Jeśli chciałam dalej być na niego obrażona, powinnam trzymać się z daleka, bo jego głos, twarz, zapach, wszystkie sprawiają, że opuszczam gardę i mogę się tylko cieszyć jego obecnością. — To tylko kilka minut drogi od mojego mieszkania.
— No właśnie, dlatego chciałem zapytać cię o zgodę. Czy... Czy nie będzie ci przeszkadzać moja obecność w tym samym mieście? No wiesz, biorąc pod uwagę, jak cię potraktowałem i że nie chcesz mnie znać...
— Och, cicho bądź — przerywam mu. — Powiedziałam dużo niepotrzebnych słów, bo chciałam ci dopiec.
— Nie mam ci tego za złe. Kawy? — Znów próbuje wstać. Jeśli myśli, że tak łatwo uśpił moją czujność, to grubo się myli. Kładę mu dłoń na kolanie, a gdy opada na siedzenie, wsuwam ją pod brązowy sweter, by dotknąć jego umięśnionego brzucha.
— Po pierwsze, rzucasz kawę. Po drugie, żadnego więcej śmieciowego jedzenia. Chyba nie muszę ci tłumaczyć, że przy takiej diecie kolejny zawał to kwestia czasu? A po trzecie... — Czuję satysfakcję, gdy wstrzymuje oddech pod wpływem moich palców, muskających jego nagą skórę. — Dlaczego mnie okłamałeś?
Odsuwa moją dłoń, delikatnie, bez gniewu. Może po prostu potrzebuje skupienia? Patrzy mi w oczy i wiem, że odpowiedź nie będzie łatwa, ale chcę ją usłyszeć.
— Nawet bez sparaliżowanej córki relacja ze mną jest trudna. Tak strasznie tęskniłem za bliskością drugiej osoby i chciałem, żebyś zwróciła na mnie uwagę, że... — Przerywa, błądząc wzrokiem gdzieś za moimi plecami. Wiem, co ma na myśli, ale obojgu nam trudno ubrać to w słowa.
— Bałeś się, że nie udźwignę takiego balastu i w ogóle nie będziesz mnie pociągał? — pytam ze zrozumieniem.
— No właśnie. Wiem, że opieka nad Maddie skreśla mnie z listy dobrych kandydatów na partnera i możesz być na mnie zła, ale nie żałuję tego, co zrobiłem. Przynajmniej przez chwilę byłem szczęśliwy. — Uśmiecha się smutno, jakby sam sobie zaprzeczał. — Ale skoro już muszę się przeprowadzić, pomyślałem, że możemy chociaż zostać przyjaciółmi.
— O nie, friendzone nie jest dla mnie. — Śmieję się, chociaż po moich policzkach spływają łzy. Sama jestem zaskoczona, jakie emocje budzi we mnie ta rozmowa. Ja też niczego nie żałuję, a dziwny ucisk w piersi za każdym razem, gdy moje oczy spotykają się ze spojrzeniem Evana, tylko mnie w tym utwierdza. — Ale cieszę się, że będziesz mieszkał w pobliżu. Zobaczymy, co z tego wyjdzie.
— Nie musisz...
— Ale chcę. — Cóż, chyba weszło mi w krew, by nie pozwolić mu dojść do słowa. Spoglądam w zamyśleniu na choinkę, która wciąż stoi ubrana do połowy. Wokół walają się igły, które opadły z wyschniętych gałęzi, gdy drzewka nikt nie podlewał. — Zasługujesz na szczęście, i nie pozwolę, żebyś myślał inaczej.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top