14 | Trochę się udało

To był ten dzień. Ten, który pachniał wolnością.

Tamtego dnia oni mieli uciec.

Chodziłam nerwowo po korytarzu, od ściany do ściany. Kostki w palcach strzelały mi od ciągłego ich wykręcania. Zęby maltretowały wargę, aż w końcu przegryzły ją do krwi. Gdzieś w środku stres zgniatał w ciapę moje serce. Walczyło, biło szybko.

Bum. Bum. Uda się. Bum. Czy... bum, nie. Bum.

Trochę dalej i tuż za zakrętem Minho wraz z resztą odwalali swoją część planu. W skrócie polegała ona na zapakowaniu uśpionych żołnierzy do komórki, do której dałam im klucz, skąd potem mieli wyciągnąć i założyć czarne mundury z kaskami. W tym czasie ja pilnowałam korytarza.

Czas tykał. A oni się wlekli.

Prócz stresu, rozsadzała mnie także złość. Ich najważniejszym zadaniem było danie mi znać, że wszystko poszło jak po maśle i biegną już do zbrojowni, gdzie mieli czekać na Connora. Wystawić łeb zza rogu. Machnąć ręką. Kciuka pokazać. Cokolwiek! Najchętniej sama bym się tam wtedy przeszła, ale bałam się opuścić wartę.

Robale zawsze złaziły się do kwiatów, kiedy krasnal schodził z widoku.

Wtem usłyszałam kroki. Serce podeszło mi do gardła, kiedy bardzo powoli odwróciłam się za siebie. W moją stronę, wcześniej mijając dokładnie ten korytarz, gdzie działali moi przy... znajomi, szedł wolno zamaskowany żołnierz. Gwizdał. Skoro tam nie stanął, musiało ich już nie być. Mogłam odetchnąć.

Ale nieee. Stres musiał robić sobie z mojego żołądka puree, bo czemu by nie.

Żołnierz wreszcie stanął tuż przede mną. Przypinka gwiazdki lśniła na jego piersi, przez co oblał mnie jeszcze większy strach. Myślałam, że uporałam się z wszystkimi. Jakim cudem mi się jeden wymsknął?

Wyprostowałam się i uśmiechnęłam, wcale nie podejrzanie.

Spokój!, ale nogi wciąż drżały.

— Czołem żołnierzu! — zawyłam piskliwie. No dalej, odwago, gdzie ty wtedy byłaś? — Czemu nie na obiedzie? — dodałam już pewniej.

Moment dłuższej ciszy. Przez kask nie widziałam jego twarzy, mowy ust ani wzroku, ale go na sobie czułam. Dyskomfort mnie uwierał; mimo to czekałam cierpliwie, aż w końcu coś powie. Albo najlepiej sobie pójdzie. Noga podrygiwała mi z zniecierpliwienia.

Minęło kolejnych kilka sekund, nim ten przechylił głowę i powiedział:

— Tu mam ładniejsze widoki.

Jakby za pstryknięciem palców, cały stres zniknął od tak; pyk i tyle. Na jego miejsce przyszła za to złość, telepiąca i rwąca kości od środka, gdy tylko wyszczerzony Minho zdjął z łba kask. Myślałam, że zęby pokuszę, tak mocno je zaciskałam.

— Czołem doktorku — zadrwił z cwanym uśmieszkiem. Jeden ruch, chwyt i ciach, a mogłabym go mu zedrzeć. — Coś czerwona się zrobiłaś. Ulżyj sobie i pierdnij, jak...

— Co ty tu robisz?! — krzyknęłam szeptem, będąc rozdarta między okładaniem go pięściami, a rwaniem sobie włosów z głowy. — Gdzie jest reszta? I czemu nie jesteś jeszcze w zbrojowni?!

— Za dużo pytań, czuję się przytłoczony. To...

— Minho!

— No dobra! — uniósł się, nieco odskakując. Zaraz jednak westchnął. Przeczesał czarne włosy palcami, tym samym zmniejszając mój żołądek do orzeszka, po czym przeklął i powiedział: — Musimy pogadać.

Ręce mi opadły. Byliśmy w trakcie misji, której zakończeniem było życie lub śmierć, moja albo ich, i nic pomiędzy, ale ten musiał sobie pogadać! Jeśli w Labiryncie też tak marnował czas, to nasi Buldożercy musieli być serio słabymi bestiami, skoro go nie rozszarpali.

Moje życie było wystarczająco trudne bez niego.

Czułam tamten zwijający moje kiszki wzrok pięknych oczu. Ich głębia mnie wzywała. Z trudem jednak ją zignorowałam, rozglądając się na boki i popychając Minho w stronę, gdzie już dawno powinien był zniknąć.

Myśli błagały, aby tylko Connor go nie wyprzedził.

— Nie ma na to czasu, baranie — nie przestawałam go pchać. Silny był, no kurka. — Pogadamy potem. Przez krótkofalówkę.

Lepsze to niż nic. Choć nie to samo.

— Nie możemy.

— Minho, idź no, proszę cię... idź, no idź...

— Nie możemy pogadać potem — stał twardo przy swoim. — Bo chcę, żebyś poszła ze mną.

W tej samej chwili znieruchomiałam. W brzuchu motyle szalały na jego bliskość, płomień wzrastał od ciepła męskiego ciała, gdzieś w samych uszach biło serce; mimo tego... ja nie mogłam się ruszyć. Nawet później, gdy się do mnie odwrócił. Zero ruchu. Coś westchnęło. Ja? Zegar przestał tykać, nie gonił mnie już czas. Wtedy liczyły się tylko jego oczy. Ciemne jezioro pochłaniało mnie coraz bardziej i bardziej, czemu się nie sprzeciwiałam. Świetliki błyskały radośnie na tle jego tafli. Nie było oddechu. Zaczynałam tonąć. I to było cudowne.

Wynocha z kołem ratunkowym. Nie chciałam wracać.

— Z... tobą? — głos miałam cichy. Mógł mnie nie usłyszeć.

Ale usłyszał.

— Z nami wszystkimi... — wyraźnie się zmieszał. Pewność jednak nie ginęła w jego oczach, tak samo jak w późniejszych słowach: — Tyle dla nas zrobiłaś. Nie zasługujesz, aby gnić w tej dziurze.

To były niczym czary; słuchałam go wzruszona, gotowa zgodzić się na wszystko. Ale przecież, choć miałam jedno serce, to zbudowane było z wielu części. Kilku imion. Tych najważniejszych. Żadne czary nie mogły sprawić, bym o nich zapomniała.

Smutek nagle zakuł mnie w piersi.

— Co z Andym?... Moją mamą... Nie, nie mogę...

W tamtym momencie Minho złapał mnie za ręce. Coś mnie kopnęło. Prąd, ale inny od tego, którym karaliśmy buntowników. Przyjemny. Zachłysnęłam się własnym oddechem i spojrzałam na Minho, który był w nie większym szoku niż ja.

Dla nas obu tamte uczucia i doznania były świeże. Nowe. Takie nadzwyczajne.

— Jesteś zbyt dobra, aby tu być — szepnął. — Więc chodź ze mną.

Serce trzepotało, od środka łaskotały motyle, w oczach zbierały się łzy. Chciałam mu tyle powiedzieć, jednocześnie nie potrafiąc powiedzieć nic. Mogłam jedynie na niego patrzeć. Już zawsze.

Czy mi się to podobało? No ba. Byłam jak w raju. Wiedziałam co to? Za cholerę.

Z Minho było tak, że ja po prostu czułam coś. I on chyba też to coś czuł.

Szkoda, że zawsze dla nas nie istniało.

Zanim zdążyłam zrobić cokolwiek; rozpłakać się, uśmiechnąć czy wreszcie coś powiedzieć, od ścian odbił się odgłos ciężkich kroków. Żołnierskich butów. Rozszerzyłam gwałtownie oczy.

— Zakładaj kask! — pisnęłam spanikowana. Minho nie trzeba było dwa razy powtarzać. — I cicho siedź!

To był dobry ruch. Już chwilę później zza rogu wyszedł wiecznie nachmurzony Connor. Broń zwisała mu luźno z ramienia, kaskiem machał w tył i w przód. Na nasz widok przystanął, zimnym wzrokiem przeskanował nas obu, zmarszczył mocno brwi. Strach zżerał mnie od środka.

W końcu brunet przewrócił oczami.

— Teraz chcesz urobić mi żołnierza? — prychnął oschle. — Romanse z więźniami ci się znudziły?

— Nie wiem o czym mówisz — powiedziałam, mocno starając się nie zająknąć. Obojętnie wzruszyłam ramionami. — Pytałam tylko, czemu nie ma go na obiedzie.

Connor nie mógł wiedzieć, że stojący obok żołnierz był tak naprawdę więźniem w przebraniu. Moim Minho. Postawę miał prostą, ręce za plecami, kask na głowie; mimo to strach ścisnął mocniej moje serce, kiedy Connor dłużej mu się przyjrzał. Jakby w oczach miał rentgen.

— Bytneuer? — spytał Connor, źle wymawiając tamto wschodnioeuropejskie nazwisko. Minho tylko kiwnął głową. — Szoruj do zbrojowni. Zaraz przyjdę.

Po tych słowach wzrok bruneta wrócił na mnie. Stalowe tęczówki sztyletowały mnie niechęcią, ale nie ugięłam się pod nimi; nawet w momencie, gdy Connor zaczął się do mnie zbliżać. Cofałam się. On szedł. Wreszcie plecami dotknęłam ściany. Nie było gdzie się cofać, gdzie iść także. To dlatego mężczyzna też się zatrzymał, jakieś pół kroku przede mną. Jego oddech owiał moją twarz, powodując gęsią skórkę na karku.

— Widziałem was wczoraj — szepnął i oparł dłoń tuż obok mojej głowy. — Ciebie i tego fircyka z Labiryntu.

W ostatniej chwili powstrzymałam się od zerknięcia na Minho. Connor był dupkiem, ale nie głupim.

— O czym ty...

— Każdego swojego pacjenta miziasz po rączkach?

Sumienie mówiło, że coś było nie tak. Że ktoś się wtedy faktycznie gapił. Ale przecież nazywałam się Zoey.

Musiałam zrobić na przekór i je uciszyć.

Przełknęłam ciężko ślinę i zastanowiłam się chwilę, myśląc nad ucieczką z jego sideł. Minho nadal stał gdzieś za jego plecami, ale nie liczyłam na jego pomoc. W końcu grał tego podwładnego. Po kolejnych kilku sekundach, w których dalej się nie odezwałam, Connor uśmiechnął się podle.

— Milczysz — pochylił się niżej. Serce waliło o pierś. — Dobrze. Znaczy, że się boisz. Czyli coś knujesz — chciałam go odepchnąć. Bardzo. Ale nie mogłam. Coś mnie blokowało. — Dowiem się co. A wtedy będziesz następną, którą posadzę na krześle. I już ani twoja mamuśka, ani twój durny braciszek cię nie...

Urwał. Przerwał mu głos z krótkofalówki tuż zza jego pleców:

— Bytnar, obyś tym razem nie chlał i odpowiedział. Widziałeś gdzieś Connora?

Na swoje imię Connor zareagował jak ten pies; odwrócił się, wyrwał urządzenie z rąk Minho i odszedł na stronę, by na spokojnie sobie pogadać. Westchnęłam. Ulga oblała mnie od stóp po głowę.

— Tu Connor.

— O chuj... znaczy się! Witamy, witamy szefa...

— Do rzeczy — warknął.

W tym czasie Minho zjawił się przy mnie w dwóch krokach. Oczywiście, nie mógł się odezwać ani słowem. Jednak jego elektryzujący dotyk, który pojawił się wraz z jego dłonią na moim ramieniu, wystarczył mi w zupełności. Napełnił mnie budującym ciepłem. Uśmiechnęłam się do niego.

— Jeden z obiektów chce z tobą rozmawiać — gadała krótkofalówka. — Zdaje się, że bardzo mu zależy.

— Nie mam czasu — odparł, jakby to była oczywista oczywistość. — Przekaż mu. A jakby się pluł, to mu walnij.

Inaczej niż przemocą Connor nie potrafił rozmawiać, no jasne.

Przez dłuższą chwilę urządzenie milczało. Brunet przeszedł się od ściany do ściany, całkowicie zapominając o mnie i Minho, wciąż udającymi sobie obcych, choć przecież nasze ramiona praktycznie się stykały. I czekaliśmy. Cze-ka-li-śmy. Aż krótkofalówka ponownie przemówiła:

— Zapiera się, że to ważne. Że ma jakieś informacje... — chwila zawahania. — ...o blond suce? Tak to było?... i jej kolegach.

Chyba się przesłyszałam. Boże, jak ja chciałam się przesłyszeć.

Wtedy właśnie pierwsza rysa pojawiła się na naszym już i tak kruchym planie.

Strach, jaki wtedy mną miotał, był nie do opisania.

Wymieniłam się z Minho przerażonymi spojrzeniami; mój na pewno taki był. Jego to nie widziałam, bo dalej miał na sobie kask. Nic jednak nie powiedzieliśmy, kiedy Connor odwrócił się do nas jednym ruchem i rzucił Azjacie Bytnarowską krótkofalówkę. Ledwo ledwo, ale złapał.

— Blitner, zbierz resztę i czekajcie przed bramą. Rozgrzejcie silniki — rzucił w stronę Azjaty, który kiwnął głową. Potem wzrok stalowych tęczówek spoczął na mnie. — A ty... ty czekaj na swoje krzesło.

Parę sekund później już go nie było. Jego słowa wciąż rozbrzmiewały echem w mojej głowie, niosąc zapowiedź przyszłości, która kroczyła ku mnie wielkimi krokami. Słyszałam ją. Trochę też się bałam. 

T r o s z e c z k ę.

Ale to nie czas na pogadankę o tym, co miało nadejść.

Tuż obok w końcu był Minho. To o nim należało rozmawiać. Ja mogłam, przyznając się bez bicia, robić to na okrągło.

— Chciałem fuja nią zatłuc, ale purwa, zaczęła gadać — wymamrotał spod kasku i pomachał lekko urządzeniem.

— Jaka jest szansa, że nie mówił o Sonyi?

To były jedyna myśl, jakie wtedy tratowała moją głowę. W głębi czułam, że nie musiałam pytać. Odpowiedź nasuwała się sama. Tak samo Minho wiedział, że wiedziałam i ja, że ogółem wszyscy wiedzieli co wiedzieć mieli, czyli właśnie odpowiedź na tamto pytanie. Ale i tak powiedział:

— Mała.

— Kazał wam iść już do motorów — przypomniałam sobie. Nadzieja odżyła na nowo. — Gdybym tylko dostała się do panelu sterowania, otworzyłabym wam bramę i...

— ...zostałabyś tutaj.

Słyszałam ten zarzut w jego głosie. Niepewnie zerknęłam w bok, gdzie ciemne oczy patrzyły na mnie uważnie, że aż dotknęły samej duszy. Gdzieś nad nami zawisły burzowe chmury. A jak wiadomo, burza nad morzem zwiastowała sztorm.

Dlatego zdecydowałam się na coś, co może nie ściągnęłoby nas na dno.

Jednym krokiem znalazłam się tuż przed nim i dźwignęłam na palce, by potem złożyć delikatny pocałunek na jego policzku. Był dalej niż bliżej ust. Taki jednak wystarczył, aby moje serce zapłonęło. Biło tak szybko i głośno, że Minho na pewno je słyszał. Trwaliśmy w takiej pozycji przez kilka następnych chwil; ja z jedną dłonią na jego policzku, drugą na ramieniu, ustami przy jego skórze. Chłopak za to po prostu stał.

Kiedy się odsunęłam, już wiedziałam dlaczego tylko stał. Po prostu był w szoku.

— Woh... — mruknął tylko. Oczy miał szerokie jak nigdy.

Uśmiechnęłam się. On też się uśmiechnął. Pięknie.

— Trzymaj się, Minho — sapnęłam, bo dopiero wtedy dotarło do mnie, co tak naprawdę zrobiłam. O.JASNY.GWINT. — Zbierz wszystkich i idźcie pod bramę. Oh, i pozdrów ode mnie wszystkich. Ellie, Newta, Thomasa...

— Ni fuja, buziaka zostawiam dla siebie.

W tamtym momencie właśnie zrozumiałam to, czego zrozumienie tak bardzo przeciągałam w czasie; to miało być nasze ostatnie spotkanie. Byłam o tym święcie przekonana. To dlatego oczy zapełniły mi się łzami, a serce zakuło tak, jakby dopadło je tysiące ostrzy. Krwawiło. Darło się; nie poprzez krzyk, tylko na kawałki.

Szybko stamtąd uciekłam, aby nie widział jak mocno przeżywałam jego odejście.

Jak się niedługo okazało – wcale niepotrzebnie.

···

Mieliśmy problem.

Stałam po środku pomieszczenia, gdzie z każdego kąta mrugały do mnie szybciej lub wolniej, niektóre to nawet wcale, różnokolorowe guziki wielkości różnorakiej. Nad pulpitem wisiały mini monitorki, pokazujące punkt widzenia kamer z obszaru poza budynkiem. Na jednym z nich Minho, Sonya... i reszta w przebraniu już prowadzili motocykle bliżej bramy. Miałam ją otworzyć. No tak...

Tylko który to był guzik? Lepsze pytanie: czemu ich nie podpisali?

W pokoju prócz mnie nikogo nie było. Z początku mnie to zmartwiło; wparowałam do pokoju z gaśnicą w dłoniach, prędzej gotowa się z nią przewrócić niż kogoś walnąć, a tam pustka. Długo jednak nad tym nie rozmyślałam, tylko od razu zabarykadowałam się od środka.

— Krecie, tu Loczek — krótkofalówka w mojej kieszeni odezwała się głosem Cody'ego. — Loczek do Kreta. Co z bramą? Odbiór.

Przewróciłam oczami i wyciągnęłam urządzenie, które wcześniej dostałam od Minho.

— Pracuję nad tym — burknęłam.

— Odbiór.

— Co?

— Powiedz odbiór. Odbiór.

— Odbiór...? — zmarszczyłam brwi.

— To się pospiesz. Bez odbioru.

Myślałam, że lada chwila i roztrzaskam tamto dziadostwo o ścianę. Koleś ewidentnie leciał sobie ze mną w kulki. Zamiast tego jednak wzięłam uspokajający wdech... a potem jeszcze trzy kolejne, bo jeden nie wystarczył.

Po chwili krótkofalówka znów zaczęła szeleścić.

— Dawaj mi..., pikol...ny Smrod-asie — powiedziała niewyraźnie. — Zoey? — na dźwięk głosu Minho mój żołądek skręcił się w spiralkę. — Jesteśmy już pod bramą. Czemu nie otwierasz?

— A jaki jest twój ulubiony kolor? — palnęłam, rozglądając się po guzikach.

— Jasno brązowy — odparł natychmiast. Ktoś obok niego chyba głośno prychnął. — Ale co ma myślenie do Tommy'ego?

Co ma mózg... raczej piernik do... no tak, kumam.

— Uh, akurat takiego nie ma! — fuknęłam sfrustrowana. Swoje palce wplątałam w krótkie włosy i mocno za nie pociągnęłam, ale guzik; nie doznałam olśnienia. — Tu jest ich miliard! Skąd ja mam...

W tym samym momencie zawył głośny alarm.

Sekunda; tyle wystarczyło, aby serce skoczyło mi na sam początek gardła, pot poleciał po czole, a świat zamazał się do niewyraźnej plamy. Coś ścisnęło mnie w żołądku, zgniotło płuca. Niby stałam, ale nóg nie czułam. Piiiiiisk w głowie. Czarne plamy przed oczami. Ciężki oddech. Byłam tam. A może nie byłam? Nie... nie wiedziałam.

Jakimś cudem dobił się do mnie krzyk Minho:

— Idą tu!

Ogarnęłam się; przynamniej na tyle, aby znaleźć się migiem bliżej monitorów i zobaczyć, jak z głównych drzwi ciągiem wybiegają żołnierze. Broń była wycelowana. Na samym przedzie szedł Andy, bez kasku, ale ze spluwą tą samą co inni. Coś krzyczał. Kamery jednak nie łapały dźwięków. Tylko suchy obraz.

Obraz, który po paru sekundach został przecięty przez strzały. Z obu stron.

Kolejny raz wplątałam palce we włosy i patrzyłam na tamtą rzeź w telewizorku, wewnątrz rycząc jak dzieciak. Żołnierze padali szybciej; celów było więcej, a Minho, Cody oraz Sonya nieźle sobie radzili w roli snajperów, nawet z ukradzionymi spluwami. Skylar jakoś dawała radę, a Aris... no, Aris odpadł.

— Wciskaj cokolwiek, purwa!... — krótkofalówka wydarła się głosem Minho.

Tak też zrobiłam. Waliłam w guziki jak leciało, bez ładu i składu, ciągnęłam za wajchy i przekręcałam kurki, gotowa je wszystkie powyrywać z kabelkami. Co chwilę zerkałam na monitor, gdzie strzelanina trwała w najlepsze. Kolejna osoba z drużyny Minho tarzała się po ziemi. Nie rozmyślałam kto to taki, bo i tak miał kask na głowie, a po prostu zaczęłam klikać, pociągać i przekręcać wszystko jeszcze szybciej.

Nie wyrabiały ręce, nie wyrabiały myśli, nie wyrabiało serce.

Za szybko. Jednocześnie zbyt wolno.

W pewnym momencie drzwi za mną zadrżały. Coś mocno w nie walnęło, przez co podskoczyłam wystraszona. Walenie powtórzyło się jeszcze, jeszcze i jeszcze raz. Tak samo moje serce zabiło mocniej, szybciej i cholera jeszcze głośniej od krzyków, które później zagrzmiały zza ściany.

— Otwieraj drzwi, zdradziecka suko!

Connor. Bo kto by inny, prawda?

Mimo tego ja dalej klikałam, ciągnęłam, przekręcałam, klikałam, ciągnęłam i przekręcałam... aż wreszcie coś się zadziało. Nie otworzyła się brama, jak każdy mógłby pomyśleć. Mianowicie w murze otworzył się otwór, skąd powoli wysunęło się niewielkie działko szerokości jakichś dwóch metrów. A potem zaczęło nawalać pociskami gdzie popadnie.

Ups?

Ale żeby nie było, bramę też otworzyłam!

Wrota rozsuwały się powoli. W tym czasie cały dziedziniec zagubił się w mgle kurzu, będącej wynikiem ślepych strzałów maszyny. Nie można było tego powiedzieć o mojej kompani, która – będąc najbliżej muru – nie stała w zasięgu działa. Wszyscy już dosiadali swoich motorów; dwie pary zajmowały dwa motocykle. Dwójka z nich nadal była nieprzytomna.

To była chwila, kiedy naprawdę myślałam, że nam się udało. Byliśmy już tak blisko.

Dopóki nie usłyszałam, jak za mną zawiasy w drzwiach pękają.

Bo przecież to była tylko krótka chwila.

— Stój.

Chłód przebiegł dreszczem po moim ciele. Uniosłam drżące ręce do góry, wciąż wgapiając się w ekran małego monitorka. Uciekajcie, błagałam. Jak najdalej.

— Odwróć się.

Nie musiałam go słuchać. W końcu już byłam skończona.

— Odwróć się, kurwa!

Jednak chciałam żyć.

Odwróciłam się powoli za siebie, prawie od razu zderzając się ze stalowym wzrokiem Connora, który próbował mnie zadźgać jak sztyletem. Kpiący uśmiech tańczył na jego ustach. Za plecami bruneta stali jeszcze dwaj inni żołnierze z kaskami na łbach. Broń każdego była wycelowana we mnie.

Normalnie strach trząsłby moimi kolanami. Ale wtedy byłam spokojna.

— Wiedziałem, że coś knujesz — jaki on był z tego zadowolony. — Macie to w genach.

Szpilka ukłuła moje czułe serce. Mama... moja mama byłaby dumna.

— A-a skąd pan wiedział?

W odpowiedzi za Connora jeden z żołnierzy walnął z łokcia tego drugiego. Broń nie zmieniała kursu. Nie bałam się.

I może dalej grałabym odważną, kiedy w środku tak naprawdę trochę kurczyłam się ze strachu, gdyby nie nagła zmiana na twarzy Connora. Dziwny błysk w oczach, uśmiech podlejszy niż wcześniej. Jego wzrok zjechał gdzieś w bok; na coś, co było za mną. Więc się odwróciłam.

I wtedy serce mi zamarło.

Chmura kurzu i piachu nieco opadła, a działko przestało szaleć, przez co dziedziniec był bardziej widoczny. Dwa motocykle leżały przewrócone na ziemi, to samo ich właściciele; jeden tylko zdołał utrzymać się na kołach, ten z jednym kierowcą. Ten lekko drżał, przyklejony do samej kierownicy.

Bomba. Ktoś nią w nich rzucił.

Ja naprawdę wtedy nie oddychałam. Brak bicia serca, ściśnięte gardło, załzawione oczy. Byliśmy tak blisko! Jedyne co wtedy słyszałam to szumy. Pamiętam je doskonale. Choć... one nie powstawały w mojej głowie, tylko dobiegały z leżącej na pulpicie krótkofalówki. Jej bliźniaczka na dziedzińcu musiała zostać włączona.

Żołnierze podchodzili powoli. Im bliżej byli, tym głębiej strach wbijał we mnie swoje szpony.

Wreszcie ten na motocyklu się wyprostował. Zadygotał, rozejrzał się i wzdrygnął ponownie. A potem krótkofalówka odezwała się głosem jednego z tych, którzy już przegrali:

— ...Sky...-ar... u-...kaj! — przez szumy nie szło nic zrozumieć.

Ale kierowca zrozumiał. Od razu odpalił silnik.

Kiedy motor ruszył, kolejny raz powietrze przecięły niebieskie pociski. Patrzyłam na to z rozsadzającą czachę niepewnością. Jednocześnie moje serce skakało i dopingowało, jak ta cheerleaderka. Był coraz bliżej bramy i...

...i wtedy jakiś fuj odepchnął mnie na bok.

Connor dopadł się do pulpitu jak wariat; tak samo jak ja wcześniej zaczął klikać to, co akurat mu wpadło w oko. Dziwna odwaga przebiegła elektryzująco po całym moim ciele. Nie mogłam dopuścić, aby ten zamknął bramę. Może plan poszedł do piachu, ale jedna z sadzonek wciąż mogła kwitnąć w blasku wolności.

Dlatego chwyciłam najbliżej stojącą rzecz i walnęłam nią Connora. Dopiero po fakcie zajarzyłam, że był to kubek do kawy.

Syknęłam, czując jak odłamek szkła zranił skórę mojej dłoni. Było jednak wato; mężczyzna zostawił panel w spokoju i uciekł krok w tył. Satysfakcja na widok jego rozciętego policzka była ogromna. Choć pękła jak bańka niedługo później, gdy ten spojrzał na mnie wzrokiem pełnym mordu.

— Szmata — syknął wściekle.

A potem mnie spoliczkował i pchnął z siłą na ścianę.

Pierwszy raz gwiazdy zamrugały do mnie bliżej niżeli z nieba.

Ostatecznie Connor znalazł właściwy guzik. Wszyscy przez następne chwile, pełne napięcia i ściskającego żołądek strachu, przyglądaliśmy się małemu ekranowi, jakbyśmy rodzinnie oglądali film akcji. W głowie mi wirowało; mimo tego nie spuszczałam spojrzenia z motocyklisty, manewrującego wśród błękitu pocisków. Myślałam, że prędzej pęknę, nim dojdziemy do finiszu.

Wyrwa we wrotach była już tak niewielka. Ale przejechał. Naprawdę przejechał! Westchnęłam z ulgą, która załagodziła cały ból po mocnym rypnięciu o ścianę.

Tamtego dnia ktoś odzyskał wolność.

Głośny huk zamykającej się bramy usłyszeliśmy aż tam, w małej klitce z guzikami.

Przez dłuższą chwilę Connor po prostu stał, niczym kamienny posąg. Szczękę miał jak ta brzytwa, oczy zaciśnięte, a pięści drżące i gotowe do rozwalenia wszystkiego w drobny pył. Za nim żołnierz przestąpił nerwowo z nogi na nogę. Ja za to wciąż kuliłam się pod ścianą, walcząc między kpiącym uśmiechem a grymasem bólu.

Trochę zwyciężyliśmy.

Wreszcie się ruszył. Wyprostował się, jakoś zbyt powolnie, po czym spojrzał na mnie tak nienawistnym wzrokiem, jakim pewnie darzyłby swoją teściową, gdyby tylko ktoś go chciał. Chyba wtedy zadławiłam się tą swoją odwagą. Czułam się taka mała.

Przeraziłam się jeszcze bardziej, gdy Connor zabrał jednemu z żołnierzy plującą prądem spluwę. Uśmiechnął się lekko.

Nie mogłam oddychać.

— Gdyby ktoś pytał, zdzira uciekała — rzucił do kolegów, choć patrzył tylko na mnie. Lufa wycelowana. Prosto we mnie. — Nie miałem wyboru.

Znikąd pomocy.

Następnie był strzał. I ból.

···

a/n: o Skylar jeszcze usłyszymy. będzie potrzebna

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top