12 | Jej latarnia
a/n: omg ten lubię
···
Noc od zawsze budziła we mnie lęk. Być może to przez to, że w dzieciństwie Andy na każdym kroku straszył mnie potworami, które jako swój dom upodobały sobie mrok. A przecież to właśnie w nocy było go najwięcej. Była pusta, chłodna i taka cicha, że aż za głośna. I nie ważne, ile razy mama opowiadała mi o cudowności gwiazd czy opiekuńczym księżycu, ja i tak do dwunastego roku życia spałam z zapaloną lampką tuż przy łóżku. Światło było mi miłe.
Byłam jak ta róża: bez światła ja kuliłam swoje płatki.
Tamtej jednak nocy, kiedy mrok patrolował długaśne korytarze, ja nie bałam się wcale.
Minęłam kolejny zakręt. Smuga światła latarki, którą zaciskałam mocno w dłoni, przecięła w poprzek wielkie drzwi z kołatką na środku, aby zaraz do nich wrócić i się tam zatrzymać. Ja dotarłam na miejsce jako druga. Bez ociągania wyszperałam z kieszeni zmiętą karteczkę, na której krzywym pismem odznaczał się nie tylko ciąg z pięciu cyfr, ale także rysunek odwróconej zetki na szachownicy.
Nie sądziłam, że Andy będzie kazał zmienić kody aktywujące do izolatki. Naprawdę nie chciał, abym brnęła w to dalej. A co robiłam ja jako jego młodsza siostra? Oczywiście, że na złość jemu.
Wszystko dzięki Kevinowi pierdole, od którego wyciągnęłam nowe hasła.
Chwilę później drzwi już były otwarte. Po kilku głębszych wdechach odważyłam się zajrzeć do środka, czując nie tylko kopa odwagi, ale też szybsze bicie własnego serca. Bo niby byłam pewna swego, ale też się trochę bałam. A kiedy dostrzegłam siedzącego w rogu pustego pomieszczenia chłopaka ze spuszczoną głową, nie wiedziałam już czy do niego podbiec, czy może dać nogę.
Wątpliwości... nienawidziłam tego, że wtedy były ode mnie silniejsze.
— Co przeskrobałeś?
Brunet raptownie uniósł głowę i choć w izolatce było jeszcze ciemniej niż na korytarzach, światło latarki pozwoliło mi zobaczyć jego twarz. Blada skóra, zapadnięte policzki, wielkie wory tuż pod oczami – Minho nie wyglądał najlepiej, ale też nie było tragedii. Bałam się, że po dniu ciągłych badań mógł wyglądać o wiele gorzej. Mimo tego moje serce i tak zapłakało.
Minho jednak uśmiechnął się zadziornie, niczym nie pokazując, że przeszedł przez tortury.
— Dziabnąłem doktorka tym waszym szpikulcem — odparł z dumą.
— W udo. Prawie rozciąłeś mu nerw i...
— Też jestem zawiedziony! Wyżej celowałem.
Przewróciłam oczami. Nie mogłam powiedzieć, że widok cierpiącego Kevina nie był dla mnie przyjemny; w końcu karma do niego wróciła. Gorzej, że to ja musiałam go potem opatrywać.
Uh... jaki on miał wtedy obleśny uśmiech. Bo przecież prawie tam go dotykałam. Sekundę dłużej, a prócz dziury w ciele miałby też ją w zębach.
— Okej zabijako — wślizgnęłam się do środka, podchodząc nieco bliżej. — Teraz ja się tobą zajmę.
— Ty też będziesz chciała zgrillować mi mózg? — Minho zmarszczył brwi. Cwany uśmiech nie przestawać tańczyć na jego ustach. — Ciężko będzie. Mam czachę ze stali — popukał się po głowie.
— Nie, mam inne sposoby — też się uśmiechnęłam. Potem wyciągnęłam do niego rękę. — Zaufaj mi.
Dłuższą chwilę Minho spoglądał raz na moją twarz, a dwa na rękę, aż wreszcie za nią chwycił. Ogień zapłonął pod moją skórą. Niedługo później stał już na nogach, nieudolnie ukrywając, że osłabiony organizm gibał mu się na lewo i na prawo.
— Zaufam — wyznał, jakby robił mi łaskę. Moment ciszy i kontynuował: — Ale tylko dlatego, że dzięki tobie Newt spotkał Ellie. I purwa... choć nie spotkałem większego gnoja, on na takie szczęście zasługiwał.
Tamte słowa chwyciły mnie za serce. Nie były o mnie; takie słyszałam jedynie z ust mamy, gdy jeszcze wszystko było dobrze. Rozczulił mnie jednak błysk na tle ciemnych oczu, tak pięknych i głębokich, pojawiający się za każdym razem na wzmiankę o jego przyjaciołach. Jakby to oni byli jego szczęściem.
Też chciałam ponownie nim dla kogoś być.
— Minho, to urocze...
— Zamknij buzię — przerwał mi. — Nie jestem mięczakiem.
— Pewnie, że nie.
— I Newtowi też nic nie powiemy?
— Ani mru-mru.
Zaraz potem uśmiechnęliśmy się. On z ząbkami, ja zza włosów, a moje serce... ono tylko tańcowało i śpiewało, chyba ballady.
···
Choć próbował zgrywać twardziela, Minho ledwo słaniał się na nogach. Tortury zaserwowane przez Kevina musiały wycisnąć z niego siły jak z gąbki. To dlatego droga powrotna zajęła nam razem dłużej niż mnie samej wcześniej, ale w końcu, po kilku potknięciach i raptem jednej wywrotce, udało nam się dotrzeć do mojego pokoju.
Całe szczęście, że strażnicy na nocnych wartach wcale nie strażnikowali, tylko chrapali i morusali się własną śliną.
— Więc to tak kimają dreszczowskie leszcze.
Miał rację. Mała klitka, gdzie tylko i wyłącznie spałam, niczym nie różniła się od tej Kevina czy Andy'ego. Szare ściany, ciasne łóżko oraz wąskie drzwi do równie mikro łazienki były większością tego, co tam można było znaleźć. Jeszcze było kanciaste biurko w rogu. I tyle.
Do tego nic tam nie było moje. Cichy w szufladach, kosmetyki pod umywalką... nic.
— Właśnie tak — potwierdziłam.
Do Minho dopiero wtedy musiał dotrzeć sens jego słów, bo nagle wytrzeszczył szeroko oczy, jakby te lada chwila miały wyskoczyć. Podrapał się z kwaśną miną po karku, uciekając wzrokiem gdzieś w dół.
Zawstydzony Minho był też uroczym Minho.
— Purwa, nie chodziło mi o ciebie, nawet nie...
— Jasne — uśmiechnęłam się i machnęłam niedbale ręką. — Jestem leszczem. Ty za to jesteś cienias, bo dałeś się sprowokować Kevinowi.
Zaraz potem go minęłam, starając się ignorować jego mącący moje zmysły zapach oraz uważny wzrok, żeby walnąć się z westchnięciem na łóżko. Sprężyny zaskrzypiały, materac zaszeleścił. Po drodze zdążyłam ściągnąć swój kitel lekarski, który przedtem na szybko zarzuciłam na ramiona.
Minho za to wciąż stał na środku pokoju. Ramiona miał skrzyżowane ciasno przy torsie, a spojrzeniem wręcz wypalał dziurę w moim czole.
— Zasłużył sobie — prychnął. — Pikolił od rzeczy.
— On nic innego nie robi — zauważyłam. Za chwilę jednak uniosłam zaciekawiona brew. — Co gadał?
W tamtym momencie brunet uciekł spojrzeniem w bok; na biurko, gdzie chyba ciekawszej rzeczy ode mnie nie było. On jednak uparcie tam patrzył, zaciskając mocniej szczękę. Płomień mojej ciekawości drastycznie wzrósł.
— Min...
— Klump. Tyle gadał — uciął krótko.
Jęknęłam sfrustrowana i rzuciłam w niego poduszką. Złapał, no cholera.
— Dobrze wiesz, że nie umiem tego waszego slangu! — oburzyłam się.
— Wiem — zadziorny uśmiech wykrzywił jego usta. Ślina zaschła mi w ustach. — W końcu jesteś Njubi.
Przed kolejną poduszką już się nie uchylił.
— Jeśli tak to ma wyglądać, to ja wracam do Ciapy.
Zaśmiałam się, choć gdzieś głęboko w środku szarpnął mną strach, że on faktycznie chciał sobie iść. Późniejsze sekundy utwierdziły mnie jednak w przekonaniu, że tak nie było. Minho przemaszerował się po pokoju, rozejrzał, szturchnął palcem bibelot stojący na komodzie. Przez cały ten czas się uśmiechał.
— A tak serio, po kiego tu jestem? — zerknął w moją stronę.
Wtedy spuściłam speszona głowę. Wieloma wymówkami mogłam się tłumaczyć; chciałam zrekompensować mu dzień pełen bolesnych badań, uchronić przed nocą w chłodnej i ciemnej izolatce lub też omówić z nim plan ich ucieczki, jaki powoli układał się w naszych głowach. I tak, wszystko po trochu. Ale tak naprawdę... chciałam być blisko niego. A bardziej moje serce chciało. Nie wiedziałam (ani trochę) dlaczego. Tak po prostu.
To było takie popieprzone.
Byłam pewna, że właśnie wtedy zaczerwieniłam się jak pomidor.
— Kevin mi opowiedział o przebiegu twoich badań. A potem trafiłeś do izolatki... — wciąż trzymałam głowę nisko, obserwując i skubiąc w palcach nitkę od swojej bluzy. — Ja... ja uznałam, że nie może tak być. Więc...
Żadne słowo już nie opuściło moich ust; byłam zbyt zawstydzona. Zamiast tego wskazałam na podłogę, gdzie przed wyjściem stworzyłam jako takie łóżko z dwóch koców i poduszki. Po czasie wydało mi się to strasznie głupie. Pewnie Minho też tak myślał; a przynajmniej tak stwierdziłam, gdy nie odzywał się dłuższą chwilę.
— Chcesz, żebym tu spał? — głos miał zdziwiony. — Czarne rajtki nie skumają?
— Odprowadziłabym cię, zanim by po ciebie przyszli — zapewniłam, zaraz wzdychając. — Ale zapomnij. To takie głu...
Nie zdążyłam skończyć, bo brunet nagle wskoczył na moje łóżko, przez co ja pisnęłam i aż podskoczyłam. Minho rozłożył się jak królewicz oraz wyszczerzył szeroko. Zgromiłam go wzrokiem.
— Ty śpisz na podłodze — burknęłam poważnym tonem.
— Zagrajmy o to w marynarzyka — zaproponował, podpierając się na łokciach. Jego pięść już wisiała w powietrzu, gotowa do tamtej beznadziejnej gry, przez którą w dzieciństwie to Andy zawsze wybierał bajki.
— Nie.
Zawsze w niej oszukiwali. Faceci.
— No weź.
— Mowy nie ma.
— Jedna runda.
Jak mogłam się opierać, kiedy jego oczy z tamtą piękną głębią tak rozczulająco na mnie patrzyły? No właśnie, nie mogłam. Westchnęłam.
Ma-ry-na-rzyk. Dałam papier. On za to wyprostował palec wskazujący, co jakiś czas zginając go i prostując, zginając i znów prostując.
— Co to jest? — zmarszczyłam brwi.
— Bolec Bóldożercy — odparł, jakby to był oczywiste. Potem dziabnął palcem moją dłoń. — Wygrałem. Nie ważne co byś dała, i tak bym wygrał — założył ręce za głowę i uśmiechnął się cwaniacko. — Znaj jednak moją łaskę, bo i tak odstąpię ci wyro. Chciałem tylko wygrać.
— Dzięki wielkie, łaskawco.
— Drobiazg.
Przewróciłam oczami. Nastąpiły chwile ciszy; takiej przyjemnej, w której każde z nas było zatopione we własnych myślach, równocześnie nie czując się niezręcznie przez tego drugiego. Choć nie, ja się trochę tak czułam. Moje kolano stykało się ze zgiętym łokciem chłopaka, co parzyło mi skórę, jakby wewnętrzny płomień dziwnej ekscytacji wystarczająco mnie nie rozpalał. Dobrze, że Minho miał zamknięte oczy.
Jak wcześniej byłam pomidorem, tak wtedy wskoczyłam na level buraka.
— Są jakieś nowinki o Tommym i reszcie? — spytał nagle, otwierając oczy.
Zaskoczył mnie, przez co nie odpowiedziałam od razu. Przez dłuższą chwilę tylko zagryzałam lekko wargę, skupiając się na swoich palcach, które wykręcałam we wszystkie strony. Dopiero gdy chłopak szturchnął mnie w kolano, mój wzrok z powrotem nawiązał kontakt z ciemnymi oczami.
Były takie piękne.
— Widziano ich w kolejnych dwóch miejscach, gdzie dawniej DRESZCZ miał swoje jednostki — dziwny błysk przeciął ciemną toń jego oczu. Ekscytacja? — Są coraz bliżej.
— Pewnie braciak odchodzi od zmysłów.
Westchnęłam krótko i kiwnęłam głową.
— A żebyś wiedział.
Powiedzieć, że Andy był zdenerwowany całą sytuacją, to jak porównać strzelające cukierki do dynamitu. Andy był bombą. Taką niestabilną, że nie wiele brakowało do jej wybuchu, kiedy lontem co rusz bawił się jak nie Thomas, to Janson, Connor czy Kevin. Ja się nie zbliżałam.
Obowiązki dowódcy jednak go przygniatały.
Wystarczyła sekunda, aby Minho ułożył się wygodniej na poduszce, potem wlepiając we mnie wyczekujący wzrok. Był ciekawy.
A ja chyba głupia, skoro bez zastanowienia zdecydowałam się o wszystkim mu opowiedzieć.
— Janson machnął na to ręką — skrzywiłam się, gniotąc w palcach koniec poduszki. — Powiedział, że jak dotąd i tak nic zrobiliśmy w kierunku Serum, więc może załatwienie sprawy Thomasa pójdzie nam lepiej.
— Co na to Pan Kapitan?
— Jest pewien, że gdyby ktoś zbierałby zbiórkę pod hasłem hej, chodźmy potaplać się w gównie, aby potem ufajdać co się da i wszystkich wkur... — zacięłam się, czując w gardle dziwną blokadę. — ...lić, to Thomas byłby pierwszy w kolejce. Jest zły.
W tamtym właśnie momencie Minho wybuchł śmiechem. Prawie przy tym fiknął z łóżka, ale mimo tego śmiał się dalej. Wystraszywszy się, że w końcu ktoś go usłyszy i przyłapie, zaczęłam próbować go uciszyć; najpierw słowami, potem waleniem w bark, aż wreszcie krew się we mnie zagotowała, więc zrzuciłam go na podłogę.
Co z tego, skoro on wciąż nie przestawał rechotać!
— Zamknij się! — warknęłam zirytowana. — Bo uduszę cię poduszką.
— O nie, tylko nie poduszka!
Na szczęście przestał. Dźwignął się do siadu i oparł podbródkiem o krawędź łóżka, szczerząc się jak słońce, kiedy ja ciskałam w niego piorunami.
— Sam nie wiem, co bardziej mnie bawi — zastanowił się na głos. — Twoja mina, beznadziejny slang czy wizja Tommy'ego w klumpie — na koniec znów parsknął śmiechem.
— W czym?
— Później ci powiem, lamusko — machnął dłonią, na co przewróciłam oczami. — Lepiej gadaj co knujecie dla moich Sztamaków.
Atmosfera wokół nas ponownie zgęstniała. Któryś już raz uciekłam od niego wzrokiem na swoje dłonie, drżące oraz blade od długiego niewidzenia słońca, dygocząc wewnętrznie na słowa, które nawet nie zostały jeszcze powiedziane.
— Connor ma się tym zająć. Małe oddziały kilka razy w tygodniu będą wyjeżdżać motorami w teren, aby wystawić się na widok niedobitków z Prawego Ramienia i wywieść ich w pole, dopóki się nie przeniesiemy.
Rozkaz Jansona: nie zabijać.
(Na bank) myśli Connora: może.
— Wywieść w pole, dobre sobie — Minho prychnął i odwrócił głowę w bok. Następne słowa, choć głośne i wyraźne, powiedział jakby sam do siebie: — Przecież mamy w szeregach komandoskę, co takie patrole wsuwała na śniadanie.
Kiedy wzrok Minho wrócił do mojej twarzy, wykrzywionej w zagubieniu i niemym pytaniu, on znów wytrzeszczył szeroko oczy. Niezliczony już raz. Robił to tak często, jakby serio żałował, że z natury miał je takie małe.
— Co?
— Co co?
— O co ci chodzi?
— A tobie?
Jęknęłam i pacnęłam się w czoło. Rany! Czasem z Kevinem szło się łatwiej dogadać.
— Minho, naprawdę...
— O, widzę zdjęcie! — wyskoczył nagle. — Idę je... purwa, fujowy kocyk... idę je obejrzeć!
Gdy już wygramolił nogę spod koca i stanął na nogach, Minho migiem znalazł przy ścianie z przylegającym do niej biurkiem. W pierwszej chwili chciałam podejść tam, zerwać zdjęcie ze ściany i najlepiej trzepnąć go nim w nos, ale zrezygnowałam.
To byłam tylko ja z mamą. Za tych starych, dobrych czasów.
— Pamiętam ją — krótko zerknął na mnie przez ramię, palcem wskazując na kobietę. — Spoko babka. Ona jedyna tak nie cisnęła, aby nas badać.
— To moja mama — uśmiechnęłam się lekko, bo sama wzmianka o niej rozlewała ciepło po moim sercu. Dopiero potem przychodził ból i smutek, chłodny jak pierwszy dzień zimy, przez co całe szczęście związane ze słowem mama prysło jak bańka mydlana.
Czy wtedy miałam jeszcze mamę?
Minho ponownie rzucił na mnie okiem, zaraz wracając do zdjęcia. Powtórzył to jeszcze kilka razy, przy tym mrużąc wąsko oczy.
— Urodę masz po niej — stwierdził po namyśle.
Choć nie znałam prawdziwych myśli chłopaka, dla mnie był to komplement. Ellen Foster była piękną kobietą, przed dziećmi oraz po nich; brzoskwiniowa skóra pasowała do złotych kolczyków jak i do srebrnego naszyjnika, czekoladowe pukle zawsze zachwycały swą gęstością, za to piwne oczy nigdy nie przestawały błyszczeć światłem tysiąca świetlików.
Prawie nigdy. Jeden dzień, a one wszystkie ukryły się w cieniu wirusa.
Sama już nie wiedziałam czy uśmiechać się dzięki Minho, czy płakać nad mamą.
— Nie widziałem jej tutaj — po jego słowach ból nagle podstawił szczęśliwemu sercu nogę.
— Bo jej tutaj nie ma — mruknęłam cicho. Bolało.
— Ma inną fuchę?
— Tak jakby.
Musiał wyczuć, że stąpałam na granicy łez, bo nic więcej już nie powiedział.
W pewnym momencie Minho przejechał palcem po zdjęciu; dokładniej po zarysie moich, wtedy jeszcze długich po sam pas, włosów.
— Miałaś długie włosy — powiedział domyślnie. Jeszcze chwilę postał obok biurka, aż w końcu odwrócił się i wrócił, siadając na krawędzi łóżka. Nim to spostrzegłam, jego palce już bawiły się jednym z moich kosmyków. — A teraz są takie tyci-tyci.
Zarumieniłam się, to pewne. Pomijając ciepło bijące z jego skóry, rozpalające mnie od środka, to sam jego zapach mącił mi w głowie.
— Ścięłam je — o losie, czemu tak piszczałam?!
Temat włosów był niezabliźnioną szramą w mojej pamięci, co tylko ropiała i szczypała jak sól w oku, ale... to nie było to. Sprawcą był Minho. To przez niego brzmiałam jak zatkana gumowa kaczka.
— Szkoda. Mógłbym ci zrobić warkoczyki.
— Ty umiesz robić warkoczyki? — zaskoczyło mnie to.
— No ba! Na Newcie się nauczyłem — rzekł jakby z dumą. — Czasem tak zarastał, że jak siedział pod pieńkiem, to aż, purwa, myślałem, że to pchlarz Winstona wygrzewa się na słońcu — skrzywił się, zaraz kontynuując: — Ale potem się fuj obcinał i dupa.
Nie wytrzymałam i po prostu się zaśmiałam. Niedługo później dołączył do mnie Minho. I to nie było ważne, czy śmialiśmy się z wizji Newta w warkoczykach, zaplatającym mu je z wywieszonym jęzorem Azjacie, czy może jeszcze z czegoś innego. My po prostu śmialiśmy się jak nastolatki, głupi i wciąż zieloni w niektórych sprawach życia, którymi przecież byliśmy.
Szkoda, że przez tamten świat tak często o tym zapominaliśmy.
Nie powinno tak być. Nie powinno...
Gdy już opanowałam śmiech, opierając się czołem o jego ramię, coś nagle wpadło mi do głowy; coś, co za jednym smagnięciem zabrało harcujące we mnie ogniki szczęścia.
— Myślisz, że... — zaczęłam nie do końca pewna, czy chcę kończyć. — ...myślisz, że twoim znajomym uda się cię odnaleźć?
Minho nie odpowiedział od razu. Nastała chwila ciszy, w której to on się zapewne zastanawiał, natomiast ja bawiłam się nitką wystającą z jego koszulki.
— Tommy jest zbyt upierdliwie do mnie przywiązany, aby mnie tu zostawić. To samo Ellie — wyznał wreszcie. — Za to Newt pójdzie wszędzie za Ellie, więc tak. Znajdą mnie.
Jeszcze wtedy nie wiedziałam, dlaczego każdą rzecz starał się obracać w żart. Rozum podpowiadał, że taki był jego styl życia. Dzięki temu jest mu łatwiej, prawiła dusza.
Ale moje serce już płakało nad tym, że takim sposobem mydlił innym oczy, by cierpieć i marnieć w środku samemu. Jak róża zamknięta w ciemnym pojemniku. Bez wody. Bez światła. Tylko z mrokiem, trującym duszę, zamiast ją żywić.
Wbrew pozorom Minho zdawał się być tak samo zepsuty jak ja.
Zepsuci przez DRESZCZ.
Choć może... może tylko mi się tak wydawało.
Wystarczyła raptem jedna sekunda, aby uśmiech uciekł z mojej twarzy, a łzy wypełniły po brzegi moje oczy. Minho słysząc, że cicho załkałam, sięgnął dłońmi na moje ramiona i odepchnął nieco od siebie. Ciemne oczy spoglądały na mnie z troską.
— Ej, nie płacz — powiedział kojąco. Nie na tyle, by złagodzić moje wyrzuty sumienia. — Przecież nie stracimy kontaktu. Będę słał ci pocztówki. Złapię gołębia i...
— Nie o to chodzi — pokręciłam głową, ledwo co go już widząc. Łzy, łzy i jeszcze raz łez. — Ja... po prostu tak strasznie cię przepraszam.
— Ale za co ty mnie przepraszasz? — zdziwił się.
— Za wszystko!
— Ogay! Cholera... i że Newt was rozpracował...
— Po prostu... — zignorowałam go całkowicie, powoli gubiąc się między własnymi myślami, a słowami, jakie chaotycznie padały z moich ust: — Nie chciałam tego. Nigdy tego nie chciałam! A mimo tego nic tylko siedzę i patrzę, jak was porywają i... i torturują... i... i...
— Przestań.
Bywały takie chwile, w których już nie dawałam rady. Wyrzuty sumienia, za dnia siedzące w ukryciu, zazwyczaj przychodziły wraz z mrokiem nocy. Kiedy tysiące gwiazd obsypywało ciemne niebo, tyle samo łez spływało po moich policzkach. Gdy świerszcze grały swoje koncerty, ja słyszałam symfonię krzyków ludzi, którym robiłam krzywdę. Tam, gdzie inni odpływali w sny, ja kuliłam się i błagałam, aby nie zabierano mnie do koszmarów. Tak wyglądały moje noce.
Była jednak jedna taka noc, kiedy nie byłam sama. Tuż obok siedział Minho; tak zdezorientowany tym, że nagle zaczęłam tracić oddech. Z początku myślałam, że z nim to będzie wyglądać inaczej. Brałam go za latarnię, której miałam się złapać i nie puszczać. Że jakoś mnie ochroni.
Zapamiętać: mrok zawsze wygrywał.
— Przepraszam, przepraszam... porywamy was, torturujemy...
Za bi ja my.
— Przestań! — uniósł się. Głos może i zamarł mi w gardle, ale dla łez nie było stop. — Przestań gadać my to, my tamto, my sramto! To wpurwiające — podsumował. Potem westchnął, kontynuując: — Nie jesteś taka jak oni.
— Nie. Ja jestem jeszcze gorsza... patrzę, nic nie robię... pozwalam...
— Klump prawda — oburzył się. Czemu mnie tak bronił? — Ty jedyna masz tutaj serce. Pomagasz nam, narażasz się i w ogóle... w niczym nie przypominasz tych krótasów w dziadowskich skafandrach!
— Min...
— Jesteś dobra, Zoey. Wiem to.
Byłam dobra? Bardzo chciałam mu w to uwierzyć; jego oczy mieniły się prawdą. Tak bardzo jednak kłóciło się to z tym, co wpajałam sobie każdej nocy.
Ale on się tak szczerze uśmiechał. Jak mogłam mu nie uwierzyć?
— Dziękuję — szepnęłam, też się uśmiechając. Pociągnęłam nosem. — Wiesz, chyba użalanie się nad sobą mam po prostu w swoim kodzie.
Minho chwilę rozmyślał nad moimi słowami. Dopiero po chwili, gdy już chciałam zagonić nas do spania, on odwrócił mnie do siebie bokiem i zaczął... dźgać moje ramię?
— Co ty robisz? — zmarszczyłam brwi.
— Wklepuję ci wirusa — odparł, jakby to było oczywiste i normalne. — Rozpurwię ci cały system, zobaczysz.
Wybuchłam śmiechem, jednocześnie czując ciepło rozlewające się po sercu. Pierwszy raz od niepamiętnych czasów, nie licząc oczywiście mojego szurniętego brata, ktoś potrafił mnie rozbawić. Przy Minho wszystkie troski, zmartwienia czy koszmary zwyczajnie pryskały. Poof i nie ma.
Były za to dziwne uczucia. Przyjemne, ale dziwne.
— Idź już spać, hakerze — parsknęłam i odepchnęłam go. — Trzeba wcześnie wstać, aby odstawić cię do izolatki.
Minho zaśmiał się krótko. Mimo to posłusznie zsunął się na podłogę i wskoczył pod kocyk, w czasie kiedy ja pilotem zgasiłam światła. Ułożyłam się twarzą w jego stronę.
— Branoc.
— Dobranoc.
Czułam, że tamta noc miała być bardzo dobra. Nie myliłam się.
Zanim jednak całkowicie odpłynęłam, zmęczona kolejnym dniem oraz płaczem, Minho powiedział coś, co na zawsze już zostało w mojej pamięci:
— Szkoda, że inni nie mają takiej Zoey, jaką mam ja.
···
Praktycznie każdej nocy budziłam się bez oddechu, wyciągnięta z jednej ciemności do drugiej. Tamta nie stanowiła wyjątku.
Pamiętam, że oderwałam się od poduszki tak, jakby ta była rozżarzonym kawałkiem węgla. Krzyk rozdarł moje gardło. Łzy strumieniami spływały po policzkach. Oddychałam ciężko; nigdzie nie mogłam znaleźć oddechu. Serce biło szybko, równie przerażone. Wszędzie była ciemność, która przytłaczała mnie coraz bardziej i bardziej. Nie widziałam ich, ale czułam, jakby ściany sunęły ku mnie. Próbowały mnie rozgnieść. Chciałam uciec. Jak najdalej.
Ale nie wiedziałam gdzie.
Aż w pewnym momencie poczułam ciepło na kolanie. Z początku się wzdrygnęłam; dopiero po chwili zrozumiałam, że nie było czego się bać. W końcu to nie mrok powodował przyjemne mrowienie pod moją skórą, bo dotyk mroku był chłodny jak grudniowa noc. Nie, tamten był inny. Jak dotyk motyla.
Bo przecież tamtej nocy nie byłam sama.
— Cichutko, wszystko jest dobrze. Jestem tu.
Był tam. Minho naprawdę tam był. Ze mną.
— Jesteś.
Odnalazłam oddech. Łzy płynęły, ale wolniej. Ból drażnił nie tylko gardło, a też duszę.
— Spróbuj zasn...
— Proszę, połóż się obok. Proszę.
Tyle było w tych słowach desperacji. Nie myślałam jednak wtedy nad tym, mocno ściskając jego rękę. A on długo się nad nimi nie zastanawiał.
— Suwaj się.
Myliłam się co do jednego: Minho faktycznie był moją latarnią. Kiedy położył się za moimi plecami, stres spinający moje mięśnie nagle zniknął. Gdy jego oddech połaskotał mój kark, wywołując gęsią skórkę, pod cienką kołdrą zrobiło się zbyt gorąco, nie do wytrzymania. Żaden chłód. Ale to w chwili, w której niepewnie owinął mnie swoim ramieniem, mrok zrozumiał, że swoje rączki musiał trzymać przy sobie. Nic by nie wskórał.
Bo Minho mnie przed nim chronił.
Po wzlocie motyli, które wyczyniały rewolucję w moim brzuchu, zasnęłam jak za starych czasów, kiedy to do snu potrzebowałam jedynie kołysanki, buziaka od mamy oraz ciepła misia. Miś spłonął dawno temu, ale wtedy miałam Minho.
Tamtej nocy nie porwał mnie już żaden koszmar.
Rankiem natomiast, kiedy słońce zerkało na nas zza okna, a ja zamykałam stalowe drzwi za chłopakiem, ten powiedział, że nigdy wcześniej (odkąd pamiętał) nie był tak blisko z dziewczyną. Uśmiech nie schodził z jego ust.
Dodał, że... było fajnie.
Było bardzo fajnie.
···
a/n: chodzę już dwa dni do szkoły i powiem wam ludki, że jest serio spoko. pochwalcie się co u was
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top