10 | Na ratunek Skylar

Ostrożne kroki. Walące o pierś serce. Sprawdź tyły. Wdech. Czysto. Wydech. Kolejne kroki. Jeden. Drugi. Trzeci... stop. Nie, to nie był żołnierz. Zwykła roślina. Ulga.

Robiłam to: skradałam się do gabinetu ochrony, aby wykraść klucz od izolatki. Balansowałam na krawędzi życia i śmierci, co chwilę chowając się przed patrolującym korytarze żołnierzem.

Od pamiętnej masakry na stołówce minęło kilka dni. W tym czasie kolejni odporni trafili na śmiercionośny fotel, coraz więcej żołnierzy przekraczało granice, gdzie kończyło się człowieczeństwo, a zaczynało szaleństwo, za to ja obmyślałam plan wyrwania Skylar z ciapy. Przeznaczałam na to wszystkie bezsenne noce.

Roznoszące się po budynku krzyki nie były już tak uciążliwe.

— Czuję się jak Ninja.

Za to Minho był upierdliwy jak zwykle.

— Miałeś siedzieć cicho — warknęłam, nie przestając się rozglądać.

— No i byłem! Przez ostatnie trzy minuty nawet nie pierdłem! — odparł oburzony. Brawo Minho! — Doceń to.

— Oh, wybacz, że tak gwiżdżę na twoje starania — prychnęłam z sarkazmem. Chłopak musiał tego nie wyczuć lub też całkowicie to olać.

— Spoko, Newt robi tak samo.

Nic już więcej nie powiedziałam, choć niejedno słowo cisnęło mi się na usta. Przewróciłam jedynie oczami, a potem ruszyliśmy dalej; przed sobą mając cel, natomiast za plecami depczące nam po piętach niebezpieczeństwo z karabinkiem.

Korytarz za korytarzem. Zakręt za zakrętem. Ostrożność, stop, droga wolna, prosto, lewo, znów stop, Minho prawie wywalający nas na ziemię. Jakoś to szło.

Kiedy wreszcie od drzwi do gabinetu ochrony dzieliło nas kilka kroków, rzecz jasna musiały pojawić się schody. Zza ściany dobiegały głosy. Nie jeden, a dwa. Serce raptem podskoczyło mi do gardła, za to panika uderzyła do głowy, gdy w jednym z nich rozpoznałam ten należący do mojego brata. Tego nie przewidziałam. Prędko schowałam się za rogiem i przyległam plecami do ściany, ciągnąc Minho tuż za sobą.

— Co...

— Morda w kubeł.

Drzwi były otwarte, dlatego nie trudno było nam podsłuchać toczącą się wewnątrz rozmowę.

— ...kiedy to było? — w głosie Andy'ego pobrzmiewała niepewna nutka. Denerwował się.

— Jakieś trzy dni temu — odparł mu niskim tonem (zapewne) strażnik. — To jest ta stara elektrownia, którą przeszukiwaliśmy jakiś czas temu. Dwanaście kilometrów stąd. Byli tam — dodał po chwili.

— Jesteś pewny, że to na pewno oni?

— Tak. Sprawdziłem i... — moment przerwy. — ...tutaj jest Thomas, obiekt A5 i B4... — kątem oka widziałam, jak twarz Minho krzywi się z każdym kolejnym słowem. — ...no i Vince, ich przywódca.

— A ten facet? — dopytywał Andy. — Kim jest? I te dziewczyny?

— Dobre pytanie. Żaden z nich nie figuruje w naszej bazie danych — zmarszczyłam brwi i znów zerknęłam na chłopaka obok. Przeczucie podpowiadało, że on ich znał. — Jakby nie istnieli.

— To czemu ich kurwa widzę? — groźny ton Andy'ego przebił nie tylko dzielącą nas ścianę, ale także moje serce. — Po jakiego chuja są na tym monitorku, skoro powinni nie istnieć?

— J-ja n-nnie wiem...

Wtedy rozmowa na chwilę ucichła. Już myślałam, że sobie poszli i już nie wrócą, ale późniejszy głośny huk temu zaprzeczył. Padło przekleństwo. Ja aż podskoczyłam, za to Minho gruchnął głową o ścianę za sobą. Kolejne przekleństwo, tym razem z ust Azjaty.

— Czy ten dzieciak zawsze musi mi się wpieprzać w robotę? — to był Andy. Nie musiałam stać tuż obok niego, aby wiedzieć, że mówił o Thomasie. — Dobra, plan jest taki: ty nie puszczasz pary z ust, ale to nawet pisku, bo jak coś usłyszę to urwę ci jęzor z gęby. Ja za to... — głośno westchnął. — ...idę zadzwonić do Jansona.

Na tamto imię coś mocno ścisnęło mnie w żołądku. Strach. To on nagle rozpętał rewolucję gdzieś w środku mnie, atakując chłodem oraz zabierając wszelkie siły. Nogi się trzęsły; lada moment, a upadłabym na podłogę. W ostatniej jednak chwili Minho złapał mnie pod ramię.

Janson? Ten sam, który był gotów zastrzelić grupkę niewinnych nastolatków? Zgładzić bunt, jaki rósł w Thomasie jeszcze przed trafieniem do Labiryntu?

Przecież ja też go w sobie czułam. Czy już wtedy byłam na celowniku?

— Hej, trzymasz się? — spytał podejrzliwie Minho. — Kolorek ci z twarzy uciekł.

Nie odpowiedziałam. Z uwagą przysłuchiwałam się odgłosom kroków, milknących coraz bardziej i bardziej, które mieszały się z głośnym biciem mojego serca. W końcu ucichły całkiem.

— Chodźmy.

Kilka sekund oraz kroków później byliśmy już w pomieszczeniu. Było ciasne i duszne. Za jedną ze ścian robiło paręnaście monitorów, ułożone jak klocki jeden na drugim, pokazujące widok z kamer. Zignorowałam je jednak. Od razu dorwałam się do skrzynki z kluczami, przebierając w nich i szukając tego od izolatki.

Minho za to... Minho robił Bóg wiedział co. Ważne, że mi nie przeszkadzał.

— Mam! — krzyknęłam po kilku chwilach, za co rozum mnie zjechał. Srebrny kluczyk wylądował w mojej kieszeni. — Minho, może...

Jak się odwróciłam, tak szybko urwałam. Chłopak stał blisko ściany z ekranów i wgapiał się w jeden z nich, gdzie widniało zdjęcie z drona. Nawet nie drgnął na moje słowa; po prostu lampił się dalej z małym, choć smutnym, uśmiechem na ustach oraz wielką tęsknotą w ciemnych oczach.

Nie wiedzieć czemu, tamten widok zakuł mnie gdzieś w środku.

— Popatrz no. To Newt i Ellie — palcem postukał szybę monitorka. Pikselowy obraz blondynki przejaśnił się, zaraz znów ciemniejąc. — Trzymają się za ręce. Wreszcie się obiboki ogarnęli... — parsknął, jakby będąc pod wrażeniem.

— Musimy iść — przypomniałam mu. Nie chciałam tego, ale w każdej chwili drzwiami mógł wejść któryś z żołnierzy.

— Oh, Tommy też tu jest. Kłaki ma jakby kot wycharczał mu je z gardła, jak zwykle.

— Minho, naprawdę...

— I Vince... ten to był sztywny jak jego wąs na gębie... Brenda i Jorge... nawet Harriet...

Po lekkim zawahaniu, w końcu podeszłam do niego niepewnym krokiem. Znów gdzieś w środku mnie wrzała kłótnia, w której to serce okazało się być głośniejsze. To ono sterowało moimi nogami, pchało w stronę chłopaka coraz bliżej i bliżej, kiedy rozum jedynie wzdychał na to załamany. Przegrał. Moja dłoń wylądowała na jego ramieniu.

Minho się do mnie odwrócił, tylko głową, ponownie porywając w ciemną głębinę swoich oczu. Pełną tęsknoty, żalu. Tak pogubioną. To dla nich się uśmiechnęłam.

— Chodźmy. Skylar na nas czeka.

Nie mogłam mu obiecać, że jeszcze kiedykolwiek zobaczy przyjaciół. Wiara w lepsze jutro już dawno mnie opuściła. Byliśmy przecież w piekle.

Minho po raz ostatni spojrzał w monitorek; na zdjęcie trzymającej się za ręce pary, na której widok moje serce westchnęło, by zaraz potem rozpłakać się nad strapioną twarzą Thomasa. Ono też tęskniło. W końcu brunet kiwnął głową.

— Tak, czeka. I pewnie się wpurwia, bo ona nie lubi czekać.

···

Po następnych długich minutach, w których to chodziliśmy na palcach, wychylaliśmy nosy zza rogu lub też uciszaliśmy się nawzajem, nareszcie udało nam się dotrzeć pod stalowe, grube na kilka centymetrów drzwi z wielką kołatką na samym środku. Biło od nich chłodem.

I bólem.

Gdzieś z boku czułam, jak Minho wypala wzrokiem dziurę w moim policzku.

— To co teraz?

Uśmiechnęłam się lekko, równocześnie wyciągając z kieszeni klucz. Srebro błysnęło w mojej dłoni. Podobny błysk przeciął ciemną taflę jeziora w jego oczach. Miał takie piękne oczy...

Nie teraz, karciłam się w myślach.

— Ja otworzę, a ty... — zagryzłam wargę, zastanawiając się. Ostatecznie tylko wzruszyłam ramionami. — ...ty postój na czatach czy coś.

Minho tylko pomrugał szybko oczami. Zaraz jednak wydął dolną wargę i pokiwał wolno głową, z czego ja miałam ochotę się roześmiać.

— Czaty. No jasne — prychnął, kiedy ja już majstrowałam przy drzwiach. — W Labiryncie byłem Opiekunem Zwiadowców, a teraz mam po prostu stać i klumpa robić — powoli jego gderanie grało mi na nerwach. — Pewka, bo czemu by nie.

— Fajnie, że to ustalone. Tylko, jak byś mógł oczywiście, rób to z zamkniętym dziobem.

I już nic więcej nie powiedział.

Drzwi izolatki nie były zwykłymi drzwiami; aby je otworzyć, należało najpierw wpikać pięciocyfrowy kod na ekraniku obok, a potem narysować wzorek na szachownicy. Dopiero wtedy pojawiał się otwór z zamkiem, gdzie od razu wcisnęłam klucz. Przekręciłam. Coś kliknęło. Drzwi uchyliły się, a Minho westchnął za moimi plecami.

— Japikole, już wyjście z Labiryntu było bardziej do skumania.

— To trzeba było się nie guzdrać i szybciej z niego wyłazić — rzuciłam mu spojrzenie przez ramię, na które nie odpowiedział. — Trzy lata to trochę długo.

— Trzeba było blablabla... — przedrzeźniał mnie piskliwym głosem. — Otwieraj już to.

Na jego słowa zaśmiałam się krótko. Już miałam pchnąć drzwi do przodu, kiedy nagle rozległy się kroki. Serce mi stanęło. Z początku nie wiedziałam nawet, czy dochodzą z lewej, czy może z prawej. Dum, dum, dum, dum. Było ich więcej. Coraz bliżej.

Strach ogarnął mnie od góry do dołu.

— Purwa.

— Już po nas — jęknęłam, słysząc tylko dum, dum, dum. — Zachciało mi się zgrywać bohatera. Teraz nas obu posadzą na krzesłach elektrycznych... — mamrotałam.

— Ej, nie panikuj — Minho spróbował położyć dłoń na moim ramieniu, ale szybko ją strąciłam.

— Gdzieś mam twoje nie panikuj, purwa!

— O, to mój tekst!

Zgromiłam go wzrokiem, zaraz natomiast wplątując palce w swoje krótkie włosy i mocno za nie szarpiąc, by zmusić szare komórki pod czaszką do myślenia. Dum, dum, dum. Bliżej i bliżej. Jedyną opcją ucieczki było wskoczenie do izolatki, co już naprawdę zamierzałam zrobić.

Dłonie na drzwiach. Serce w gardle. Dusza na ramieniu. A czy Minho był za mną? Kurka, nie wiedziałam!

W głowie tylko strach.

Zanim jednak wślizgnęłam się za drzwi i pociągnęłam za sobą Minho, dum dum jako pierwsze wyskoczyło zza rogu. Byłam lekarzem, a nigdy wcześniej nie słyszałam tak szybkiego bicia, jakie wtedy wygrywało moje serce. Kroki nie należały jednak do czarnych jak noc żołnierzy, do tego z bronią pod pachą. Nic z tych rzeczy.

Tuż przed nami stali Sonya, Cody oraz Aris. Ulga oblała mnie jak ciepły prysznic.

— Luzujcie majty, boidudki — parsknęła blondynka, widząc nasze przerażone miny. — To tylko Sonya.

— I Cody!

— I Aris...

Ten ostatni nie zabrzmiał zbyt dumnie. Garbił się i sapał jak cholera, jęzor wysuwając aż po brodę. Widocznie nigdy nie był Zwiadowcą.

— Co wy tu robicie?! — pisnęłam; stras, jaki wybudowali we mnie przez swoje dum dum, wciąż nie zdążył jeszcze puścić się mojego gardła ani żołądka, przez co gadałam jak gadałam.

— Zoey, chyba mam zawał — zawył Minho. Znów próbował oprzeć się o moje ramię, ale szybko mu umknęłam. — Niewdzięczna kobieta — wyburczał po tym.

— Nie ma z wami żołnierzy? — zdziwiłam się.

Na moje słowa uśmiech dumy wymalował się na twarzach Cody'ego oraz Sonyi. Aris za to skwasił się mocno, jakby ktoś przed chwilą wcisnął mu do buzi cytrynę.

— Oni poszli lulać — odparła Sonya. Czasem jej język był jeszcze dziwniejszy od tego Minho.

— Z naszą pomocą — dodał wyszczerzony Cody.

— Więc się streszczajmy, bo... — i właśnie w tamtym momencie zawył alarm.

Czerwone światło zaczęło smagać nas po twarzach, za to wysoki dźwięk prawie że wysadzał bębenki. Strach ponownie wbił we mnie swoje szpony. To był mój koniec. Wiedziałam, że czekała mnie już tylko ciemna cela i dożywocie. W końcu ja pomagałam naszym więźniom! I na co mi to było? Nie było już dla mnie światełka w tunelu; ani w postaci mamy, Andy'ego czy samego bóstwa, o ile takowy nad nami czuwał. Koniec. Poległam.

Czułam, jakbym zapadała się w mrok.

Chciałam dobrze.

Z otchłani swoich własnych czarnych myśli wyrwał mnie Minho, który mocno potrząsnął moimi ramionami. Coś dryndało. Mózg chyba obijał mi się o czaszkę.

— Weź się w garść, żołnierzu! — krzyknął mi prosto w twarz. — Bo ci walnę z plaskacza.

Zanim chłopakowi przyszłoby do głowy, aby faktycznie to zrobić, ja wyplątałam się z jego objęć. Obok nas nie było już pozostałej trójki nastolatków. Musieli wślizgnąć się do izolatki, kiedy ja przeżywałam swoje załamanie, ale już chwilę później gęsiego z niej powychodzili. Alarm nie przestawał wyć.

Weszła trójka, wyszła... trójka i pół.

Na widok Skylar coś ścisnęło mnie w żołądku. Jej skóra, wcześniej kolorem przypominająca tą brzoskwini, wtedy była szara, prawie że przezroczysta. Wargi miała popękane, zapewne od krzyków; na zapadłych policzkach natomiast lśniły wyżłobione przez łzy korytarze. Jedynie włosy miała wciąż płomienisto rude. Choć już bez blasku. Poplątane, matowe.

Cody w ramionach nie trzymał już plującej ogniem furii. DRESZCZ ze Skylar zrobił zapałkę. Złamaną, wypaloną i zdeptaną.

Serce zalewało się łzami. Nie zasłużyli na to, nie zasłużyli. Skylar. Cody. Sonya. Minho... oni wszyscy. Nikt na to nie zasługiwał.

Oprócz mnie.

— Musimy stąd wiać.

Słowa Minho zadziałały na mnie jak kubeł zimnej wody. Potrząsnęłam mocno głową, by myśli wyleciały mi uszami, po czym zmierzyłam resztę zdeterminowanym wzrokiem. Musieli być bezpieczni; już ja miałam tego dopilnować. Alarm wył. Czerwone światło przemykało po naszych twarzach.

— Zaprowadzę was do cel — oznajmiłam. Grymasy wymalowały się na ich ustach. — Bez krzywych min. To nie luksusy, ale są tam łóżka — zaczęłam się cofać. — Chodźcie. Tylko cicho!

Już chciałam się odwrócić i ruszyć korytarzem, który jeszcze, o dziwo, nie zaroił się od żołnierzy z rażącymi prądem spluwami, ale zatrzymał mnie głos. Nie żołnierza. To był głos Arisa.

Wiecznie cichy, nie wzbudzający podejrzeń Aris. Wtedy już wiedziałam. Pamiętałam go.

— Zamiast do cel, mogłabyś pomóc nam dostać się do wyjścia — alarm był głośniejszy od niego, ale i tak go słyszałam. Dla mnie to był krzyk. — Już raz to przecież zrobiłaś.

To była sekunda. Nagle wszystkie wspomnienia zaatakowały moją głowę, prawie wysadzając ją od środka. Wraz z nimi za rączkę przyszedł także ból. Zabalował chwilę tam – pod czachą, potem zjechał po kręgosłupie jak na zjeżdżalni, aż nie wszczepił się w serce. To zapłakało. I krwawiło.

Aris mówił prawdę; dawniej faktycznie im pomogłam. Ale czy coś to dało? Oni i tak trafili do nas z powrotem, za to ja... ja straciłam część siebie. Moją mamę.

Choć nie chciałam puszczać się ostatniego cienia nadziei, że zdołam ją uratować.

To dlatego nie odpowiedziałam Arisowi. Czułam na sobie ich palące spojrzenia; jedno z nich, to z błyszczącą taflą jeziora, w którym nieraz utonęłam, próbowało dogrzebać się do mojej głowy. Minho jednak nie potrafił odczytać moich myśli. I dobrze. Nie były zbyt kolorowe.

Ociekały szarością.

— Idziemy.

— Chyba w dupie ci się poprzewracało, młoda.

Tak jak w przypadku Arisa, na tamten głos nogi też wrosły mi w podłogę. Zacisnęłam mocno oczy i czekałam. Alarm nie przestawał piać nad naszymi głowami. Ja jednak czekałam i czekałam, wciąż czekałam... kto wie, może zniknie, myślałam. Aż wreszcie się odwróciłam.

Karamba. Nie zniknął.

Naprzeciwko nas stał Andy. Ze skrzyżowanymi przy torsie ramionami i zaciśniętą do białości szczęką, sztyletował mnie – i tylko mnie – spojrzeniem ostrzejszym od jego sztyletu przy pasie. Przełknęłam głośno ślinę. Kaplica. Serce biło szybko, by zaraz nie bić wcale. Minho wraz z kolegami ścisnęli się za moimi plecami. Wreszcie szatyn wyciągnął z kieszeni ciągle jazgoczącą krótkofalówkę.

— Mam ich, barany — burknął chłodno. Aż się wzdrygnęłam. Był zły na mnie czy na tamtych? — I wyłączcie ten przeklęty alarm, bo kurwicy dostanę.

Na jego rozkaz alarm ucichł. Ale nie, mój brat nie był czarodziejem. Po prostu był dowódcą.

Wtedy bardzo wściekłym dowódcą. O matulu.

— Andy! — pisnęłam z uśmiechem, choć za plecami trzęsły mi się ręce. Nawet kiedy Minho złapał je w swoje, one nie przestawały zgrywać galarety. — Co u ciebie?

— Nie pogrążaj się.

To był najwyższy czas zmówić paciorek.

— Chodźcie załoga — gdzieś niedaleko za mną westchnął Cody. — Pakujemy się wszyscy do tej puszki.

— Zamknij mordę, cepie — warknął Minho.

Nie wiedziałam, co robić dalej. Choć, jakby tylko spojrzeć na Andy'ego, on sam nie wyglądał na takiego, co miał dalszy plan. Podrygiwał nerwowo nogą, pięść co rusz zaciskał i rozluźniał, a wzrok miał niepewny; na tle piwnych oczu rozgrywała się walka, w której odpowiedzialny rozum gryzł się z rodzinnym sercem. Ostatecznie tylko westchnął. I wyciągnął broń.

Czarny pistolet, jeszcze nawet nie wycelowany, przestrzelił mnie na wylot.

— Andy...

— Nie podoba mi się to, co odwalasz — przerwał mi ostro. Nie patrzyłam na niego, tylko na broń. — Wylecimy przez to oboje, kapujesz?

— Schowaj broń.

— W tym gównie nie ma miejsca dla bohaterów. Przestań próbować nim być.

— Posłuchaj...

— Ogarnij się! — to mi poszło w pięty. Oczy łzawiły, aczkolwiek nie spuszczałam z niego wzroku. Andy oddychał ciężko. Dalsze słowa powiedział już spokojniej: — Bo zginiesz.

Wszyscy stali za mną, więc nie widziałam ich min. Na pewno byli zdezorientowani, speszeni, może nawet mili wrażenie, że nie powinno ich tam być. Racja, nie powinno. Nikt z nas nie powinien też uciekać, ściskać broni jak krzyża ani walczyć, by nasze jutro było lepsze. Byliśmy tacy młodzi.

Dlaczego czasy, kiedy modne było kino samochodowe oraz ognisko o północy, przeminęły i na nas nie poczekały?

Czułam ciepły dotyk dłoni Minho na swoim nadgarstku. Mrowiła mnie skóra. To dzięki niemu odważyłam się unieść wyżej głowę, stawiając czoła osobie, która w tamtym momencie walczyła z samą sobą; być moim bratem, czy dowódcą, nie dającym wejść sobie na głowę?

Cóż, nieważne. I tak zamierzałam mu na nią wejść.

— Spójrz na nią — zaczęłam pewnym głosem i wskazałam kciukiem za siebie. Chodziło o Skylar w ramionach Cody'ego, choć równie dobrze mogłam wskazywać na Sonyę. Nie widziałam. — Patrz co Kevin jej zrobił. To nieludzkie — chwila na pozbieranie myśli. Z tyłu Minho mocniej ścisnął mój nadgarstek; wspierał mnie. — Jestem lekarzem, Andy. Mam ratować ludzi, a nie ich mordować.

— Trzeba było złożyć CV do Nibylandii, nie rzeźni.

Nie spuszczałam głowy. Andy jeszcze chwilę patrzył na nas sceptycznym wzrokiem, aż w końcu znów westchnął. Być może moje słowa dotarły do jego pustego łba. Może to widok ledwo żywej Skylar ruszył jego dobre serce. Bo Andy był dobry.

I choć doskonale grał, to ja wiedziałam, że też nie chciał takiego świata.

— Idźcie z nią do lecznicy — mruknął. Ja za to uśmiechnęłam się szeroko.

— Kocham cię, wie...

— Ale nie wszyscy — zastrzegł od razu. Wskazał końcem lufy na Cody'ego ze skuloną przy jego torsie Skylar. — Tylko on. Reszta idzie ze mną.

No tak, nie można było mieć wszystkiego.

Odwróciłam się z krzywym uśmiechem do tyłu, gdzie od razu spotkałam się z wesołymi jak u chochlika oczami Sonyi. Dziewczyna machnęła dłonią.

— Nie bój żabki, wszystko w porządalu — zaśmiała się. — Ważne, aby Skylar stanęła na nogach. My damy sobie radę, co nie, chłopcy?

— No jasne.

— Się wie, szefowo!

Dziwnie cieplej robiło mi się na ich widok. Przez chwilę jeszcze przyglądaliśmy się sobie z Minho, tak bez zbędnych słów, po czym kiwnęłam głową i odsunęłam się od nich o kilka kroków. Cody pomknął zaraz za mną.

— I jeszcze jedno — Andy w sekundę znalazł się tuż przed Azjatą, który znacznie pobladł. Lufa świsnęła chłopakowi przed nosem. — Jeszcze raz zobaczę cię w pobliżu mojej siostry, a osobiście spiorę ci dupę.

— Andy!

— Tak jest...?

— No — odparł zadowolony. — A teraz jazda dupa w troki i przed siebie. No, raz, raz. Prawa, lewa, prawa, lewa, prawa... prawa powiedziałem!

— Sory! Nogi mi się pofajdoliły.

Zanim jednak całkowicie zniknęli za zakrętem, a ja doszczętnie nie zapadłam się pod ziemię, Aris zdążył chwycić mnie za łokieć i nachylić się mi do ucha.

— Wyciągnij nas stąd, proszę. Zrobiłaś to raz, możesz drugi.

Już wtedy wiedziałam, że tamte słowa w przyszłości wszystko skomplikują.

Ale jeszcze nie wiedziałam, jak bardzo.

Spojler: w fuj bardzo.

···

a/n: a tutaj jeszcze jeden spojler: będzie książka o Stilesie z Teen Wolfa. może kogoś to zaciekawi, buzi

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top