09 | Spaghettogan
Minuty wydłużały się w godziny. Dni przesypywały się przez palce. Tygodnie ulatywały jak liście na wietrze. Bezpowrotnie. A my nadal staliśmy w miejscu, bez tarczy na atak demonów jutra.
Prace nad lekiem szły... nie szły wcale.
To były dopiero dwa miesiące, od kiedy zaszyliśmy się w fortecy w górach i wykonywaliśmy bolesne testy. Jednak w naszym świecie dopiero rozumiane było jako aż. Z każdym nowym dniem wirus ewoluował w jeszcze silniejszego przeciwnika. Co godzinę procent zarażonych na świecie wzrastał. Płomień nadziei stopniowo malał w ludzkich sercach z minuty na minutę; odpornych, czy ból kiedyś się wreszcie skończy; DRESZCZ-u, czy dadzą radę uratować ludzkość od całkowitego wymarcia.
Moje... czy jeszcze kiedykolwiek zobaczę uśmiech własnej mamy.
Ta niepewność powoli zabijała mnie od środka. Więdłam. Jak róża bez wody... tak ja bez nadziei.
Przyzwyczaiłam się już nawet do krzyków. Ścierpieć badania szło o wiele łatwiej, kiedy nie skupiałam się na wyrywających się oraz rozpruwających sobie gardło nastolatkach, tylko na wypełniającej mnie po brzegi pustce. Bo nie myślałam wtedy za wiele. Gdzieś z kątka płakało serce, głos rozsądku próbował przebić się przez gąszcz mgły; ja jednak tonęłam w mroku. W mrocznej i chłodnej głębinie, przez którą czasem nie mogłam oddychać. To on śpiewał mi kołysankę. Cichutko i kojąco. Tak smutno...
Melodia mroku była jednak o wiele lepsza od symfonii krzyków cierpienia.
Dopiero noce były najgorsze. Wtedy mrok przybierał całkiem inną maskę, decydując się męczyć mnie wspomnieniami straszliwych rzeczy, których byłam świadkiem. Nikt już nie krzyczał, choć ja wciąż słyszałam wrzaski. Odtwarzały się w pętli. Drapały pazurami moje serce, rozszarpywały płuca, wyciskały z oczu łzy. Nie spałam, bo sny były jeszcze gorsze; Koszmary. Były. Nie. Do. Zniesienia. Dlatego po prostu wgapiałam się w ciemność i wysłuchiwałam jej szeptów. Jesteś takim złym człowiekiem. Śmiała się. Tylko patrzysz. Pozwalasz zadawać im ból.
Co ja jednak mogłam? Byłam tylko narzędziem.
Zabijasz ich. Nie. Ja nie chciałam...
Szepty były niczym ciernie dla mojego serca. Jesteś taka sama jak ONI. Nigdy nie byłam taka jak oni. Paige. Janson. Connor. Nigdy... prawda?
Jesteś taka obojętna. Tylko patrzysz. Zapłacisz za to. Patrzysz, patrzysz i nic nie robisz.
Nie spałam. Łzy. Szepty. Ból. Noc za nocą. Zawsze. Twoja wina. Moja wina.
Tylko ciemność.
···
Nie wiedziałam nawet, który to był już dzień tygodnia. Na pewno był jednym z tych po nieprzespanej nocy. Nogi co chwilę plątały mi się jedna o drugą; na moich powiekach natomiast ciążyły koszmary, co wyłoniły się z mroku, nie dając mi o sobie zapomnieć.
Krzyki. Chłód. Ciemność.
Oboje szliśmy właśnie do stołówki. Żołądek podchodził mi do gardła na samą myśl o jedzeniu, ale jako iż mój brat był niepoczytalnym świrem, który już raz wywarzył mi drzwi, to nie wyobrażałam się tam nie pojawić. Dlatego więc się tam wlekłam, z ciągle paplającym Kevinem tuż obok. Jadaczka mu się nie zamykała. Gadał, gadał i jeszcze więcej gadał... a ja i tak wyłapywałam tylko pojedyncze słówka.
Babcia. Ciastka. Oh, mógł się nimi udławić. Potem coś o łazience. Lustro...? I żel do włosów. Jeszcze selfie.
Wychodziło na to, że babcia po zrobieniu ciastek poszła do łazienki, aby nażelować sobie włosy i cyknąć selfie w lustrze.
Mój Boże, jaka ja byłam zmęczona.
Nie powiedziałam mu jednak o tym, bo niby po co? Kroki jakoś same stawiały się dalej, a ja nawet nie musiałam mu odpowiadać; Kevin sam sobie dawał z tym radę.
Aż nagle dobiegły mnie wrzaski. Blondyna ledwo co rozumiałam, ale je usłyszałam doskonale. Z początku pomyślałam, że to znów moja głowa płata mi figle, ale tamte hałasy różniły się od tych, co nawiedzały mnie w nocy. Ktoś krzyczał. Naprawdę.
— Słyszysz to? — spytałam, rozglądając się wokół. Dochodziły z prawej... a może jednak z lewej?... nie, raczej gdzieś z tyłu...
— Czy słyszę imprezę, na którą nas nie zaproszono? — prychnął. Zaraz potem wypruł do przodu, gdzie niedaleko w ścianie tkwiły drzwi od stołówki. — Jasne! A teraz zamierzam tam wbić.
Przez chwilę po prostu stałam w miejscu, całkiem zdezorientowana. Wreszcie jednak pomknęłam migiem za nim. Zmęczenie zostawiłam daleko za sobą. Samo tam zostało. Być może wiedziało, że nie będę miała dla niego czasu po tym, co miałam zobaczyć za progiem. Miało rację.
Na jednym ze stołów, gdzieś w samym rogu sali, stała dziewczyna z talerzem w ręku. Jej czerwone włosy płonęły żywym ogniem tak samo jak pierwszego dnia, za to jadowicie zielone oczy godziły trucizną serce każdej osoby, na którą tylko spojrzały. Ja też ją poczułam.
Broń znacznej mniejszości żołnierzy była wycelowana właśnie w nią. Reszta tylko przyglądała się ciekawie i dalej żuła swoje żarcie. To samo było z odpornymi; niektórzy robili za doping, inni za widownię.
Wystrzałowa impreza, co nie, Kevin?
— Rzuć to i wracaj na miejsce — nakazał jeden z żołnierzy. — Albo pogadamy inaczej.
Właśnie wtedy przeładował magazynek. Nie mógł strzelać bez powodu, ale na ten dźwięk i tak się wzdrygnęłam. Bo nie mógł... prawda?
— Rzucić? — dziewczyna uśmiechnęła się kpiąco. — Okej! Orient szmaty!
Niedługo później talerz trafił łysego faceta w głowę, który akurat nie miał kasku i nie przejmował się zbytnio widowiskiem. Minął raptem moment, nim ten leżał jak długi na podłodze.
— Kurwa mać!
— On żyje?
— Lekarza! Lekarza!
— W dziesiątkę!
Nie musiałam się nawet domyślać, do kogo należał tamten głos. Minho stał tuż u stóp stolika, na którym rudowłosa robiła za snajperkę. Towarzyszyli mu dwaj inni chłopcy; Cody z prawej prawie wyrywał sobie loki z głowy, za to blady blondasek wyglądał tak, jakby lada chwila miał dołączyć do nieprzytomnego żołnierza. Azjata za to tylko szczerzył się szeroko.
— Skylar, złaź stamtąd! — Cody pociągnął ją za kostkę. Odskoczył, kiedy ta prawie go kopnęła.
— Utkaj się. Ani mi to w głowie! — wrzasnęła. Kolejny rzut był już kubkiem.
— Przestań rzucać szkłem! Bo strzelę!
— Poczekaj, aż złapię za widelec!
Dyskretnie przemknęłam za plecami Kevina oraz grupki żołnierzy, aby znaleźć się jeszcze bliżej trójki chłopaków. Ciekawość zżerała mnie od środka. Musiałam wtedy też mocno zaciskać zęby, bo roześmiałabym się tam do rozpuku.
— Narobi nam kłopotów — szeptał paranoicznie blondyn. Skądś go kojarzyłam, ale jak na złość miałam pustkę w głowie. Tylko dziwne deja vu.
— Zluzuj majty, Aris — Minho machnął ręką. — Już mamy przerąbane.
— Purwa, to żeś mnie pocieszył — prychnął gorączkujący się Cody. Zrobił kilka nerwowych kroków, zaraz wracając w to samo miejsce. W tym czasie tłukły się następne talerze. — No zrób coś z nią!
— Przecież to ty z nią byłeś w labiryncie! — zbulwersował się Minho. — Primo, to Newt zawsze był od gadki-szmatki. Ja nie umiem — na końcu wzruszył obojętnie ramionami.
— Co znaczy, że nie umiesz?!
— Że, purwa, nie umiem, Smrodasie! Wyobraź sobie, że na trzydziestu facetów ani jeden nie krwawił od klumpa strony!
Niedługo po tych słowach kubek stłukł się tuż przy jego nodze. Minho aż podskoczył, migiem chowając się za ramieniem szatyna. Myślałam, że pęknę od wstrzymywanego śmiechu.
— Dość tego!
Wszyscy jak jeden mąż spojrzeliśmy na drzwi, w których stał gotujący się już Connor. Szczęka zbielała mu aż do kości, za to uścisk pięści bez problemu mógłby roztrzaskać w drzazgi trzymany pistolet, gdyby chłopak tylko tego chciał. Rumor nagle ucichł. Docisnęłam plecy jeszcze mocniej do ściany.
Widziałam jego wzrok. Chłodna i ostra stal wręcz przekuła na wskroś moje serce.
Bałam się go jak nikogo innego.
Connor wolnym krokiem przeszedł wzdłuż rządka żołnierzy, którzy z pewnością pod kaskami krzywili się z przerażenia. Nie tylko mnie drżały kolana przed jego obliczem. Ten chłopak miał duszę czarną jak swoje włosy; mroczniejszą od nocy, która w swoim mroku skrywała tyle demonów.
Connor był jednym z demonów nocy.
I jedyną osobą, która zdawała się mieć go w głębokim poważaniu, była rudowłosa dziewczyna z łyżką w ręce. Przyglądała się z fascynacją swoim paznokciom, jakby dopiero co była po pedicurze.
— No co jest? — zakpił brunet, uśmiechając się podlej od samego diabła. — Nie dajecie sobie rady z jedną rozwydrzoną gówniarą? Aż tacy z was idioci, czy to...
Nie zdołał dokończyć. Łyżka śmignęła tuż przed jego nosem, potem jeszcze długo szurając po podłodze, aż nie walnęła o ścianę. Cisza stała się jeszcze głośniejsza. Chyba każdy na sali wstrzymał wtedy oddech. Cisza-sza. A czy moje łomoczące serce słyszeli?
Dziewczyna właśnie podpisała na siebie wyrok.
— Cholera jasna, spudłowałam! — zawyła z udawaną żałością. — Trzeba jeszcze raz.
Zanim nastolatka faktycznie zdołała uzbroić się w kolejny talerz czy sztuciec, broń już świsnęła w powietrzu. Przeładowanie magazynka. Następnie ciężkie kroki żołnierskich buciorów. Connor stanął w centralnym środku sali, przez co każdy doskonale go widział. Jakby zrobił to specjalnie.
Palec tańczył ze śmiercionośnym spustem. Uśmiech błąkał się na kobiecych ustach. Stres bawił się naiwnym sercem. Moim.
— Mogę cię zastrzelić — wysyczał wolno Connor. — Patrzeć, jak się wykrwawiasz i przestrzegasz tych, którym w głowie podobne wybryki.
Każdy jedno słowo to by krok bliżej w stronę dziewczyny, która ani razu nie zadrżała. Jedynie uśmiechała się z kpiną. Być może tłumiła strach głęboko w sobie, przez co to ja robiłam za największego paranoika. Lub też nie bała się wcale. Waleczne serce. Głupia czy głupia?
Ale Connor również się nie bał. Padł strzał. Cała sala zamarła.
Moje serce przestało dzwonić jak dzwon.
Mimo że kulka przeleciała obok jej głowy, dziewczyna i tak runęła do tyłu, najpewniej zwalona z nóg. W ostatniej chwili, chyba jakimś cudem, złapali ją Cody oraz nieznajomy-ale-znajomy blondyn. Odetchnęłam z ulgą. Była tylko oszołomiona. I cała.
Tyle że wtedy coś trafiło mnie. Nie. Żadna kulka.
Furia.
Nie wiedziałam, po jaką cholerę wyszłam z zadartą głową przed szereg. To był impuls, którego nigdy wcześniej w sobie nie czułam. Serce biło bojowym rytmem. Pięści zaciśnięte. Odwaga... czułam ją w każdym zakamarku swojego ciała. Było jej tak dużo.
— Czyś ty zwariował?! — krzyknęłam. Connor nawet na mnie nie spojrzał.
— Teraz ty będziesz fikać? — prychnął i wolnym ruchem schował pistolet do kabury. Zacisnęłam mocniej pięści. Krew się we mnie wprost gotowała.
Gdzie wcięło dowódcę Andy'ego, kiedy był potrzebny?
— Poczekaj, aż Andy się dowie.
Wtedy to Connorowi żyłka na szyi zaczęła pulsować. Musiałam naruszyć czułą strunę.
— Słuchaj no mnie, ty...
— Bitwa na żarcie!
Później wszystko zadziało się tak szybko. Jedzenie zaczęło latać ze świstem tam i siam, nieraz tylko muskając po skórze, a zazwyczaj na niej lądując i już tam zostając. Ja sama kilka razy oberwałam kluskami czy innym klopsem. W pewnym momencie coś szarpnęło za mój łokieć. Mocno; nie dałam rady temu się oprzeć. Parę sekund oraz kolejnych fruwających klopsów później znalazłam się na korytarzu, gdzie mój świat wirował jak na karuzeli.
W lewo skręt, w prawo skręt. Lada chwila i byłby paw.
Ku mojemu zaskoczeniu, udało mi się jakoś opanować zawroty głowy. Gdzieś obok trzasnęły drzwi. Pomrugałam szybko oczami i rozejrzałam się, napotykając opartego o ścianę Minho. Jego wzrok wiercił dziurę w mojej głowie.
Raptem chwila, a ja znów tonęłam w ciemnej głębinie jego oczu.
Rozum zapytał co ci mówił Andy? A na to serce jaki Andy?
— Właśnie wyciągnąłem cię ze środka spaghettoganu — oznajmił z uśmiechem. — Nie musisz dziękować.
— Sam go rozpętałeś — wytknęłam mu, wciąż mając z tyłu głowy jego bojowy okrzyk.
— No wiem. Rewelka, nie?
W odpowiedzi przewróciłam tylko oczami. Wreszcie brunet odepchnął się od ściany, robiąc wolne kroki w moją stronę, którym przyglądałam się z wielką uwagą. Każdy jeden wypychał moje serce coraz wyżej w gardło. Chciało lub chciał mnie udławić?
Tylko serce czy Minho?
W tamtym momencie wolałam wgapiać się w podłogę. Zbyt się bałam.
— Dobra, a teraz bez zbędnego pierdu-pierdu — zaczął już przede mną. — Czemu mnie unikasz?
Zagryzłam mocno wargę, kurcząc się w obliczu tamtego pytania. Przez cały czas modliłam się, aby jednak nie wyciągał go z rękawa. Byłam jednak zbyt złym człowiekiem, aby wysłuchiwano moich modłów.
Lub to Minho po prostu lubił robić na złość.
— Nie wiem o czym mówisz — udałam głupa, wciąż na niego nie patrząc.
Usłyszałam jego westchnięcie. Kiedy już myślałam, że sobie odpuścimy i wrócimy do stołówki, Minho położył swoje dłonie po bokach mojej głowy i uniósł ją do góry. Nasze oczy zderzyły się ze sobą – z jednej strony strachliwe jak u sarny, za to z drugiej pewne oraz śmiałe, przez które moje serce biło szybciej.
Czemu tak było? Nie wiedziałam. Gdy pytałam, coś w środku tylko wzdychało.
— Teraz powiedz mi to jeszcze raz. I tu gały kieruj, o tu — wskazał na swoje oczy, z drugą ręką nadal pozostającą na mojej skórze. Pod jego dotykiem czułam dziwne mrowienie. Przyjemne, ale dziwne.
Próbowałam to powtórzyć, naprawdę. Kilka razy nawet otwierałam i zamykałam usta, bawiąc się w rybę, aż w końcu się poddałam. Nie mogłam mu kłamać w żywe oczy. Nie, kiedy te oczy miał tak piękne.
Bo ja naprawdę go unikałam.
Nie chciałam tego. W życiu nie zgodziłabym się na urywanie mojego kontaktu z Minho, gdyby chodziło tylko i wyłącznie o mnie. Ale tak nie było... nigdy. Mój brat mnie w tym uświadomił, tuż po naszym pierwszym wywiadzie z Minho. Taką byłam już osobą; nie patrzyłam na wygodę swoją, a bezpieczeństwo moich najbliższych. Andy'ego i mamy. To dla nich robiłam co robiłam; godziłam się na życie w gadziej skórze, ażeby wspólnie potem znaleźć się na wymarzonej plaży, gdzie niebo graniczyło z oceanem, którego śpiew miałby przygrywać nam do tańca.
I żaden Azjata nie mógł mi w tym przeszkodzić. Nawet taki z ładnymi oczami!
Pieprz się!, warczałam na serce.
— Po co to wszystko? — sapnęłam ze ściśniętym gardłem. — Na co ta rozmowa?
Uśmiech nagle zszedł z jego twarz. Bardzo powoli zabrał ode mnie swoje dłonie i uciekł wzrokiem gdzieś w bok, zostawiając po sobie nieprzyjemny chłód. Zza drzwi nadal dobiegały nas krzyki chaosu.
— Może się stęskniłem?
Jakiś łomot? Oh, to było tylko moje serce.
Przymknęłam skruszona oczy. Ciężko było mi żyć z myślą, że zostawiłam Minho na pastwę Kevina, by go torturował i niszczył, a po tamtych słowach... czułam, że przede mną kolejna nieprzespana noc. Pełna łez, wyrzutów oraz krzyków.
Mimo tego gdzieś w środku czułam ciepło.
— A jak bardzo? — uśmiechnęłam się lekko.
Na moje pytanie Minho pokręcił głową, choć mały uśmiech również pojawił się na jego twarzy. Wtedy coś we mnie drgnęło. O tam, w klatce piersiowej.
— No ogay, beczeć mi się chciało.
— Wiedziałam.
Wymieniliśmy się małymi uśmiechami, milcząc przez kilka następnym sekund. Atmosfera była dość... cóż, w cholerę niezręczna.
— Czekaj, masz tu coś.
Nim zdążyłam przetworzyć jego słowa, on już wyplątywał coś z moich włosów, czasem muskając dłonią mój policzek. I cholera, na każde jedno czasem reagowałam dziwnym dreszczem i ogniem pod skórą. Serce za to próbowało wyskoczyć mi z piersi. W końcu jednak jego dłoń z dotykiem znikła, na co prawie westchnęłam. Zarumieniłam się.
O matulu, ja wcale nie chciałam tego kończyć.
— Kluska — stwierdził, machając nią w prawo i w lewo.
— Tylko nie pakuj do buzi.
— Wcale nie chciałem — prychnął. Jasne, że chciał.
Lada moment, a oboje zaczęliśmy się śmiać jak opętani. Śmialiśmy się, śmialiśmy i jeszcze więcej śmialiśmy, dopóki za ścianą nie padły kolejne strzały, przez które śmiech zamarł mi gdzieś w gardle. Brunet chyba miał podobnie.
— Czy wy zawsze musicie reagować darciem pyska i spluwą? — westchnął Minho.
— My...
Nigdy nie skończyłam, bo przed drzwi jak taran wpadła trójka nastolatków, z której dwójka przewróciła się na podłogę. Cody podparł się na łokciach i posłał stojącej blondynce wrogie spojrzenie, która właśnie pomagała wstać chuderlawemu blondynowi.
— Co ja, szmata jakaś? — burknął sucho.
— O, mogę ja? — Minho uniósł do góry rękę. — Ja znam odpowiedź.
— Ty stul japę.
Po chwili wszyscy już stali na nogach. Drobna blondynka wciąż największą uwagę poświęcała tylko jednemu chłopakowi, na co szatyn zerkał zazdrosnym okiem. Patrzyłam na to ze smutkiem.
— Co się tam stało?
— No, przyszedł...
— Nie ciebie pytałem — fuknął na Cody'ego Minho, przerywając mu. Potem wskazał palcem na dziewczynę. — Olej tego Szczylniaka, Sonya. Mów śmiało.
Sonya wyglądem przypominała słoneczko. Włosy miała jasne jak promienie, a oczy świetliste niczym blask lata. Biło od niej ciepło, jakiego nie zdołały zatrzymać nawet szare ciuchy DRESZCZ-u, w które wcisnęli odpornych już pierwszego dnia.
Była taką radosną iskierką, kiedy wokół tłoczyło się zło i mrok.
Cofnęłam się o krok w tył, choć jeszcze żaden z nich mnie nie zauważył.
— Przyszedł ten ich dowódca w beczce śledzi marynowany — wyjaśniła, a ja cudem powstrzymałam się od śmiechu. Musiało chodzić o Andy'ego. — I koniec imprezy.
— Ale zdążyłem przyfasolić temu czarnemu gogusiowi — dodał z dumą Cody. Nieskromnie otrzepał niewidzialny kurz z ramion, zaraz dodając z wielkim wyszczerzem: — Oberwał z buraka! Aż trudno było potem skumać, czy to czerwone na jego gębie to burak czy jego kinol.
Wtedy Minho walnął go mocno w plecy, czego ból nawet ja poczułam. Skrzywiłam się, za to Cody posłał mu spojrzenie spod byka.
— Jestem dumny, synu — odparł z wzruszeniem Azjata.
— Zaraz ci przydzwonię z fiflaka, stary.
— Skończcie pajacować — upomniała ich Sonya, na co ci spojrzeli na nią jak na kosmitkę. Wzrok miała utkwiony w Minho. — A ty? Pogadałeś już ze swoją panią doktor?
Zgarbiłam się jeszcze bardziej, a uśmiech momentalnie zniknął z twarzy na rzecz paniki. Stres szarpnął moim żołądkiem. Wygodnie było mi słuchać ich, śmiać się w duchu oraz odczuwać wszystkie tamte emocje, których w tamtej chwili doznawałam w ukryciu. Nie chciałam tego zmieniać. Bo po co?
Minho widocznie znał odpowiedź na po co. Lub też, co już wcześniej zauważyłam, był wkurzający.
Brunet podrapał się z krzywym uśmiechem po karku, po czym zerknął w moją stronę. Nie musiałam czytać w myślach, aby znać tamte jego, wtedy chodzące mu po głowie. Od razu pokręciłam stanowczo głową. Nic to nie dało, bo już po chwili stałam tuż obok niego, wcześniej pociągnięta za łokieć. Cała reszta tylko wlepiła we mnie wytrzeszczone gały.
Czy on zawsze robił wszystkim na przekór?
— Koledzy, poznajcie panią doktor — przedstawił mnie. Gdyby po czubki nie wypełniała mnie chęć mordu, może nawet bym się uśmiechnęła. — Sonya, Aris, Cody, poznajcie...
— Zoey — dokończył za niego Cody. — My się już znamy.
— Tak? — Minho zmarszczył brwi, po czym spojrzał na mnie z wyrzutem. — Kiedy chciałaś mi to powiedzieć?
— Ja...
— To ona cały czas tu stała? — zdziwiła się Sonya.
— Wy na serio jej nie widzieliście? — spytał zaskoczony Aris.
Kiedy wszyscy spojrzeli na chłopaka zirytowanym wzrokiem, ja wciąż nie wiedziałam co powiedzieć. Głosu nie miałam, nóg nie czułam, za to serce wahało się między biciem a udawaniem, że stanęło i już nie uderzy ani razu więcej. Bałam się.
Bałam się, że ktoś z DRESZCZ-u w końcu nas zobaczy.
— Ej, a gdzie Sky? — zainteresował się Minho.
Mina wszystkim nagle zrzedła. Ciemne chmury zawisły tuż nad naszymi głowami, a atmosfera zrobiła się tak gęsta, że aż duszna. Drapało mnie w gardle. Wymieniłam się z chłopakiem zaniepokojonym spojrzeniem, bo rany, sama przejęłam się losem rudowłosej furii.
— No ten, ona...
— ...tak jakby...
— ...wzięli ją w dyby i uprowadzili.
Pomrugałam szybko oczami, wlepiając zdezorientowany wzrok w Cody'ego. Kątem oka widziałam, jak Sonya spuściła głowę z głośnym westchnięciem.
— Dobra, znów będę rozmawiać tylko z tą, co ma mózgownicę na chodzie — stwierdził Minho i zerknął na blondynkę. Gdzieś obok Cody wyrzucił ręce w powietrze. — Sonya, rozjaśnij mi nieco, bo fuja rozumiem.
— Kiedy wszystko się uspokoiło, ten czarnulek, co wszystkich straszy swoją pukawką, zaczął się pruć na tego ich szefa — opowiadała to z takimi emocjami, że aż naprawdę przed oczami widziałam obraz wydzierającego się na Andy'ego Connora. Jakby tam była. — Że jest beznadziejny, niekompetentny i takie tam. Dostał za to w mordę — zaśmiała się. — No ale jednak dał radę go przekonać, że Sky powinna dostać baty.
— Mówili coś o izolatce — dodał Cody.
Uniosłam gwałtownie głowę, mając nadzieję, że się przesłyszałam. Bo ja musiałam się przesłyszeć. Im jednak dłużej się mu przyglądałam, gdy jego minia nie zmieniała się ani trochę, tym mocniej tamto słowo zaciskało się pazurami na moim sercu.
Skylar trafiła do najgorszej z bram piekła.
— I co to niby jest? — dociekał Minho.
— Byłem tam raz przed naszą ucieczką — wtrącił się Aris. — Ciemno i chłodno jak w spiżarni, ale idzie przeżyć.
— I że niby ty tam byłeś? — chwila przerwy, w której blondyn kiwnął głową. Azjata prychnął. — Co zrobiłeś? Nie spuściłeś klumpa w kiblu?
Aris poczerwieniał aż po same uszy, ale już się nie odezwał.
— Teraz nie jest tak samo jak wcześniej — pierwszy raz od początku ich rozmowy wtrąciłam swoje trzy grosze. Czułam na sobie ich palący wzrok; mimo to nie zniechęciłam się: — To już nie tylko kilka godzin bez jedzenia i picia. Podepną się jej do mózgu i będą męczyć koszmarami, aż... nie zemdleje od krzyków i strachu — ostatnie słowa ledwo przeszły mi przez gardło.
Samo mówienie o tym przyprawiło mnie wtedy o dreszcze. Krzyki. Ból. Wyrzuty sumienia.
Cała czwórka wymieniła się niepewnymi spojrzeniami.
— Czyli jest źle?
— Nie. Jest koszmarnie.
Po moich słowach nastała głucha cisza. Wszyscy błądzili wzrokiem po podłodze lub wykręcali sobie palce, głęboko tonąc we własnych myślach. W końcu odezwał się Minho:
— Genialny miałeś plan, Cody — fuknął w stronę szatyna. — Tylko ci zaklaskać.
— Przecież to ty...
— Apapap! — nie dał mu skończyć. — Nie wciskajmy sobie winy w łapy. Pogłówkujmy lepiej nad tym, jak ją stamtąd wyrwać.
— Ty nie możesz tego zrobić? — spytała Sonya, wwiercając we mnie spojrzenie swoich czekoladowych oczu. Krępowały mnie. Dziewczyna wzruszyła ramionami. — Pracujesz tutaj, nie?
Nie mogłam. Nawet gdybym chciała, ja nie mogłam nic zrobić. Nigdy nic tam nie mogłam.
Przestąpiłam niepewnie z nogi na nogę, długo się zastanawiając nad słowami, które chciałam im powiedzieć. Tylko co? Że przykro mi, ale nie mogłam pomóc? Pogódźcie się z tym, że wasza koleżanka miała cierpieć i nie było na to rady? Ja sama przecież cierpiałam. Krzyki już rozdzierały mnie od środka, a łzy cisnęły się do oczy, choć myślałam, że wypłakałam je wszystkie ostatniej nocy. Kolejne zaskoczenie.
Minho zaczęło chyba przeszkadzać moje milczenie, bo złapał mnie za ramię, odwrócił plecami do reszty i pochylił nisko nad moim uchem. Gęsia skóra była... no wszędzie była.
— Na pewno możesz coś zdziałać — szepnął tak, aby nikt więcej go nie usłyszał. — To w końcu twój bracki.
— DRESZCZ ma to gdzieś — odszepnęłam. — Tu się liczą zasady, rygor i odnalezienie leku. Nic więcej.
— Ale...
— Nawet na ale nie ma tu miejsca!
— Ej — zza pleców doszedł nas głos Cody'ego. — My tu wciąż jesteśmy.
— Cholera, a liczyłem, że jednak znikniesz.
Oboje w tym samym momencie odwróciliśmy się do tyłu, gdzie Cody już kosił Azjatę nieprzyjemnym spojrzeniem. Ten jednak nijak się tym nie przejął, klaszcząc donośnie w dłonie. Aż moje serce podskoczyło; ja razem z nim.
— Zoey nam pomoże — odparł pewnie. Z początku tego nie wyłapałam.
Dopiero po chwili to do mnie dotarło. Było już jednak za późno.
— Co...
— Świetnie! — zawołała ucieszona Sonya, zanim ja mogłam się zgodzić bądź zaprzeczyć. Ba, Minho nawet nie dał mi wyboru. Miałam ochotę go zamordować. — Potrzebujemy wiedzieć co nieco więcej o tej izolatce.
— Tym też zajmie się Zoey — Minho spojrzał na mnie z uśmiechem. Ręka mnie wręcz świerzbiła, ażeby mu go zedrzeć. — Dasz nam znać co i jak, nie?
W porę ugryzłam się w język, by nie puścić pary z ust od gotującej się we mnie po uszy krwi. W środku aż mną telepało. Zdusiłam to jednak w sobie, zmuszając się tylko do małego uśmiechu.
Choć myśli już go miały na widelcu. Dosłownie.
— Jasne. Pomogę wam — wysyczałam przez zaciśnięte zęby. Następnie podeszłam do drzwi od stołówki i chwyciłam za klamkę, rzucając im jeszcze spojrzenie przez ramię. — Złapię was jakoś. A teraz... nie miejcie mi tego za złe.
— Ale cze...
Nim Minho zdążyłby skończyć, ja już otworzyłam drzwi na całą ich szerokość, za którymi oblepieni w jedzenie żołnierze doprowadzali do porządku odpornych, równie ubabranych. Praktycznie natychmiast wyczułam na sobie wzrok bliźniaczych do moich tęczówek, ale zignorowałam je. Palcem wskazałam na korytarz za sobą.
— Tu jest jeszcze czwórka!
Żołnierzom nie trzeba było powtarzać tego dwa razy.
···
a/n: ten rozdział akurat lubię
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top