08 | Gra w pytania

Długo wahałam się między otworzeniem drzwi od gabinetu z numerem trzynaście, a zwykłą ucieczką do własnego pokoju i zakopania się po głowę w kołdrę. W końcu byłam takim tchórzem.

Bitwa myśli w mojej głowie. Kłótnia rozumu i serca. Pląsająca po moich kościach niepewność, sąsiadujący jej zalążek strachu. Zagryzana do krwi warga. To wszystko składało się w burzę, która miotała i rzucała mną od środka, próbując chyba rozerwać na pół. Nie odpuszczała.

Wśród mroku i zamętu zdarzały się także blade przebłyski odwagi, na krótki moment rozpraszające ciemne chmury. To właśnie dzięki jednemu z nich rozsunęły się drzwi.

— A może zagramy o to w kości? Fujowy w tym jestem, więc pewnie wygrasz, ale...

— Stul już pysk.

— Ogay, bez spiny. Bo ci żyłka trzaśnie.

Siedzący pod ścianą Minho zwiesił smętnie głowę. Kajdanki połyskiwały na jego nadgarstkach, za to lufa karabinu mierzyła go czujnym wzrokiem, jakby tylko czekając na pretekst do strzału. Śmierć w postaci czarnego żołnierza krążyła wokół niego. Obserwowała ruchy. Podjudzała.

Chłopak jednak nijak reagował na jej zaczepki.

Wzrok uniósł dopiero w momencie, w którym talerz z hukiem wylądował na blaszanym stoliku. Nie pamiętałam swoich wcześniejszych kroków. Wszystkie myśli i wspomnienia przepędziło wrogie spojrzenie ciemnych oczu, skąd pioruny bombardowały moje serce. Zgarbiłam się nieco.

— Możesz już iść — rzuciłam wreszcie w stronę żołnierza. Broń aż mu opadła z wrażenia. — Nie będziesz mi już potrzebny.

— Jesteś pew...

— Jak najbardziej — nawet nie dałam mu skończyć. Niczego bardziej nie byłam pewna jak tego, że chciałam zostać z chłopakiem sam na sam. Potrzebowałam tego. — No już, myk myk.

Żołnierz stał jeszcze przez chwilę jak kołek. Nie widziałam jego twarzy zza czarnego kasku, ale czułam na skórze jego wzrok, który wypalał dziurę na środku mojego czoła. Raz spojrzał nawet na Minho, choć ten w odpowiedzi tylko wzruszył ramionami.

— Woli mnie. Takie życie, stary.

Chyba wtedy puściły mu nerwy, bo sekundę później już zasuwały się za nim drzwi.

Zostaliśmy sami. Ja, Minho oraz moje dudniące w piersi serce. W tamtym momencie dotarło do mnie, że jednak nie byłam na to gotowa. Cholera jasna.

Rozejrzałam się nieporadnie wokół; po ustrojstwach, które tamtego dnia miały mieć fajrant w pracy, bo nie mnie było w głowie ich używanie. Ogarniałam już ich mechanikę. Douczono mnie. Ale nawet w koszmarach nie śniło mi się stosowanie ich na ludziach.

W takiej sytuacji więc jedynie wykręcałam ze stresu palce. Napięta atmosfera ciążyła mi na ramionach, jednocześnie mnie też dusząc. Coraz ciężej się oddychało. Cisza krzyczała. Czy krzyk ciszy w ogóle istniał? Wtedy tak.

Krzyki ciszy były nie do zniesienia.

— Ty się tak nie cykasz?

Wyrwana z głębokiej zadumy spojrzałam półprzytomnie na Minho, mrugając szybko oczami. Chłopak przyglądał mi się spod zmarszczonych brwi.

— Niby czego? — prychnęłam. Właśnie wtedy zaczynałam panikować.

— No wiesz — zaczął niby obojętnie. — Ja bym się bał znaleźć w jednym pokoju z kimś takim jak ja — Minho cedził wolno słowa, budując nie tylko ogólne napięcie, ale też to w moim podbrzuszu. — Wręcz szczałbym pod siebie.

Automatycznie zerknęłam w dół. Prawie natychmiast się za to skarciłam, czując jak ciepło uderza mi do policzków. Trzeba było jednak udawać – chociaż na początku – surową lekarkę, dlatego zadarłam podbródek wysoko do góry i skrzyżowałam ramiona przy piersiach.

— Jesteś skuty — przypomniałam mu.

— I piekielnie groźny — nadal upierał się przy swoim.

— Mam narzędzia pod ręką.

— A ja swój urok osobisty — wyszczerzył się. — Fifty-fifty.

Nie znajdując już na niego słów, po prostu przewróciłam oczami. Na moment spuściłam z oczu Minho, aby móc zerknąć na stolik i leżące na nim badziewie lekarskie. W istocie tylko połaskotałam je palcami. Tak naprawdę odwróciłam się, bo chciałam ukryć błąkający się na ustach uśmiech. Twarz pewnie też miałam czerwoną jak pąk róży.

Moje serce tak głośno się wtedy śmiało.

— To od czego zaczynamy? — usłyszałam jego głos za swoimi plecami. — Od wiertła? Ostrzegam, moja czacha to wypurwista twierdza. O, a może już na starcie lecimy z prądem? — przed następnymi słowami prychnął głośno. — Wy się lubicie. Wasz związek jest wręcz porażający.

— To było suche — stwierdziłam, w duchu i tak się śmiejąc.

— El by zakumała — burknął.

Zmarszczyłam skrycie brwi. Kim była El?

Nie myślałam jednak na tym długo. Już po chwili i kilku krokach kucałam obok skulonego chłopaka, wciskając mu w rękę kanapkę z tym, co znalazłam na talerzu. Sama nie wiedziałam czego tam napakowałam. Chłopak posłał mi swoje zdziwione spojrzenie.

— Zacznijmy może od czegoś lajtowego, co? — uśmiechnęłam się. — Szamaj.

Usiadłam po turecku dokładnie naprzeciwko Minho, który nie przestawał kosić mnie wzrokiem. Minęła minuta. Może nawet nie. Zdążyłam oprzeć się wygodnie o jedną z szafek; chłopak za to wciąż tkwił w osłupieniu.

— Nie zatrute — przewróciłam oczami.

— A fuj cię tam wie — warknął nieprzyjemnie. Mimo to wziął gryza, trochę gimnastykując się przez kajdanki. — Jestes w bandzie z króftasami w calnych galotach — dopowiedział z pełną buzią. Kiedy już przełknął, dodał jeszcze: — Do tego ze Szczurowatym na czele. O nie, nawet bym nie napluł wam do kawki. Szkoda śliny.

Był okrutny. Najpierw rozbawiał moje serce, wnosił je do lotu i oczarowywał, aby potem przebić je na wylot nie sztyletem, a zwykłymi słowami. Brutalnie i bez ostrzeżenia. Prosto i bez wysiłku. A ono krwawiło morzem, nie strumieniem.

Dziwnym cudem udało mi się wypędzić z oczu łzy. Nie chciałam przed nim płakać.

Następne chwile minęły nam w ciszy. Znów krzyczała. Ja przysłuchiwałam się jej z bólem głowy, za to Minho dziamdział dalej swoje żarcie. Nie patrzyłam już na niego. Moje serce potrzebowało się pozbierać przed kolejnym ciosem.

Ciężko mu szło.

Ciche sekundy wydłużały się w minuty.

— Będziemy tak siedzieć?

Wzdrygnęłam się lekko. Nie byłam gotowa na nagłe zejście na ziemię, co wcale Minho nie obchodziło; on po prostu złapał moją kostkę i ściągnął ze skakania po obłokach. I potem jeszcze patrzył się na mnie jak sroka w gnat, gdy ja ledwo co ogarniałam.

— Co?

— Nie powinnaś właśnie penetrować mi mózgu? — machnął skutymi rękoma naokoło głowy. Potem wskazał głową na jedną z machin. — Tym tu o... do czego to w ogóle jest?

— Do rozciągania kończyn.

Minho na moje słowa jedynie pomrugał szybko oczami.

— Zachciało mi się bohaterzyć — wymamrotał pod nosem. — A Newt zawsze mówił, by nie pchać nochala w ul, bo pszczoły cię upurwią... — dalej mamrotał. Tylko udawał, że mnie nie widział? Bo nie zdziwiłabym się, gdyby serio o mnie zapomniał. — ...no i fuj miał rację.

— Wiesz, że tylko żartowałam? — uniosłam brew. Chłopak patrzył na mnie ja na ducha, dopóki nie parsknął sztucznym śmiechem.

— Purwa, nie jestem debilem — nie zabrzmiało to ani trochę przekonująco. Chwilę potem rzucił mi poważne spojrzenie. — Ale ani mru-mru Newtowi, ogay? Żyć by mi nie dał.

— O-gay — powiedziałam niepewnie. Dziwaczny był ten jego język.

Mimo to moje serce przyjemnie go słuchało. W skowronkach.

Nastał kolejny moment ciszy. Tym razem jednak, a przynajmniej takie miałam wrażenie, oboje czuliśmy się z nią dobrze. Minho dalej dziamał swoją kanapkę, za to ja wysłuchiwałam kłótni, jaka wrzała gdzieś wewnątrz mnie. Rozum krzyczał nie. Serce pruło się, że tak.

W końcu westchnęłam. Mama zawsze mówiła, że należało kierować się głosem serca.

— Zagrajmy w pytania.

— Hę? — prawie się udławił. Panika już mnie ogarniała od góry do dołu, ale ostatecznie Minho przestał kasłać. Odchrząknął jeszcze kilka razy, zanim powiedział: — Spoko, żyję... tylko... nie w ten tunel, cholera.

Uspokoiłam się nieco i równocześnie skarciłam w myślach. Przecież byłam lekarzem. W takich sytuacjach nie powinnam chować się w po kątach i załamywać ręce, tylko działać i... uh, weź się w garść!

Wszystko jednak wyglądało inaczej, kiedy chodziło o Minho.

— To zagrajmy w pytania — powtórzyłam już pewniej. — Ty pytasz, ja odpowiadam i tak na zmianę.

Co mną wtedy kierowało? Jasny gwint, sama chciałabym to wiedzieć!

To były słowa serca, nie moje. Chciało go... po prostu lepiej poznać. Jeśli to faktycznie była zbrodnia, to proszę, byłam gotowa dać się związać i wrzucić do wora.

Przez moment Minho gapił się na mnie wielkimi oczami, choć zazwyczaj były takie małe. W końcu zarechotał jak stary traktor. Śmiał się tak, śmiał i śmiał... i nagle przestał. Musiał zauważyć, że nie ważne ile czasu by nie minęło, pewność z moich oczu nie znikała. Wręcz przeciwnie – rosła z każdą chwilą.

— W mordę, nie robisz sobie jaj — stwierdził zdziwiony. Stłumiłam w sobie chęć zabicia mu brawo. — To ci heca. Przecież chłopaki się poszczają w porty, gdy się dowiedzą, że...

— Ty naprawdę wierzysz, że stąd wyjdziesz? — spytałam zdziwiona. Następne słowa ledwo co opuściły moje gardło, parząc je niczym rozżarzony węgiel: — Że... cało?

— Zmarnowałaś swoje pierwsze pytanie.

Zbyłam całkowicie jego uwagę. Musiałam znać odpowiedź. Nadzieja. To właśnie ją zobaczyłam w jego ciemnych oczach, kolorem przypominające taflę bezdennego jeziora. Pełnego tajemnic. Korciło mnie, aby odkryć tamtejszą głębinę jego oczu, ale nadzieja... to ona zatrzepotała wtedy moim sercem. Andy nie miał już jej wcale. Mama była zbyt chora, aby ją czuć. Moja... moja natomiast wisiała na cienkim włosku.

Za to Minho wręcz nią kipiał.

— Ja w nic nie wierzę — wyjaśnił, kiedy nijak mu nie odpowiedziałam. Pierwszy raz w jego głosie nie usłyszałam ani nutki ironii. — Ale wiem, że się stąd wyrwę. Moi przyjaciele mnie nie zostawią.

Wtedy właśnie się uśmiechnęłam. Nie sztucznie, nie firmowo; tak szczerze. Po prostu. Serce drgnęło, a w głowie zaświtało słońce, rozrzedzając ciemne chmury z myśli.

Naprawdę chciałam mu wtedy uwierzyć.

— Ogay, moja kolej — Minho rozsiadł się wygodnie – rzecz jasna na tyle, na ile pozwalały mu kajdanki – po czym wwiercił we mnie wzrok, wystawiając lekko język. Zastanawiał się. — Serio chcecie nas zaciukać?

— Chcemy tylko wynaleźć lek — odparłam natychmiast. Jakbym miała zaprogramowane to w kodzie.

I może faktycznie miałam. W końcu byłam niczym robot z nalepką D.R.E.S.Z.C.Z., swój bunt rozwijający jedynie głęboko w duszy.

— Mordując.

Dlaczego musiał mi o tym przypominać? Ile jeszcze moje serce miało dźwigać ciężar wyrzutów sumienia? Słyszał jego bolesne stęknięcia? Kręciły go?

Czacha pękała w szwach od zbyt trudnych pytań.

— Nie wiem co Paige z wami zrobi — sapnęłam ze ściśniętym gardłem. Moje własne paznokcie próbowały rozerwać mi skórę wewnątrz dłoni. — To ona rządzi. Nami wszystkimi.

Nigdy nie miałam za wiele do gadania.

Minho zacisnął wąsko wargi, zapewnie niezadowolony z otrzymanej odpowiedzi. No cóż.

— Czemu tak dziwnie mówisz? — to było pytanie, które gryzło mnie od samego początku. Minho wydał się nim zaskoczony.

— Normalnie gadam — wzruszył ramionami. Zaraz jednak twarz rozjaśniła mu się w zrozumieniu. — Ah, masz na myśli nasz slang! Bombowy jest, nie? Sam go w większości wymyśliłem. Ja sam! — wypiął dumnie pierś do przodu. — Może kiedyś cię poduczę. Jak nie będę zakuty w dyby, a ty mi dasz coś więcej niż chleb z kotletem.

— Następnym razem przytargam ci cały szwedzki stół — prychnęłam. On chyba jednak nie wyczuł w tym sarkazmu, bo już zaraz powiedział:

— No i klasa.

I tak nam czas mijał. Pytania nieco złagodniały; z obu stron sypały się takie, o których nikt nie myślał w wirze Pożogi, musu znalezienia leku czy pragnienia złapania wolności za ogon. W tamtym momencie jednak, między szarymi ścianami laboratorium pełnego nieużywanego ustrojstwa, my nie przejmowaliśmy się światem ani jego problemami. Nie dotykały nas.

Ważniejszy był ulubiony kolor oraz wspomnienie ostatniego snu.

Czasem jedna ze stron spotykała górkę.

— Znasz Danny'ego? — mruknął jakby od niechcenia.

Nagle skamieniałam, przyglądając się mu oczami wielkimi jak piłeczki. Czy znałam Danny'ego? Mój Boże, uwielbiałam go. To on zazwyczaj przesiadywał ze mną, kiedy mama musiała popracować dłużej, a Andy siedział na szkoleniu. Rysował ze mną i opowiadał o wybrykach jego siostrzenicy. Kiedyś miałam ją poznać, ale nie zdążyłam. Bo wyjechał.

Płakałam za nim bardziej niż za własnym ojcem.

— Znałam... — nie do końca wiedziałam, jak dużo mogłam mu powiedzieć. Pochyliłam się nieco do niego. — Skąd o nim wiesz? Słuch o nim zaginął lata temu.

— Cóż, jestem lepszym komandosem od was.

Kolejna przerwa na serię byle jakich pytań. Ulubione żarcie, najdziwniejsze fobie, co trzymałam w drugiej od góry szufladzie...

...na tamto ostatnie pytanie zaczerwieniłam się po same uszy i spuściłam głowę.

Minho był dziwakiem. Wiedział to i się tym chlubił.

Zazwyczaj pytania przypominały spokojną łąkę.

— Kim jest El? —spytałam, pamiętając jak o nim – a może niej? – wspominał.

Minho uśmiechnął się pod nosem, przechylając lekko głowę; jego czarne włosy prawie dotknęły białego fartucha na moim ramieniu. Już dawno zmieniłam miejsce z naprzeciwka na obok niego. Ramię przy ramieniu.

— Zależy dla kogo — uśmiech mu się powiększył. — Dla was to Ninja. Jednemu koledze ślina cieknie z gęby na jej widok, drugiego ta pewnie udupia na każdym kroku — zaśmiał się. Słyszałam u niego nostalgię.

— A dla ciebie?

Nie wiedzieć czemu, ale wyczekiwałam tamtej odpowiedzi z wstrzymanym oddechem.

— Przyjaciółką — coś w jego oczach błysnęło. Tęsknota? — Nie oceniała mnie. Lała ze mną z Tommy'ego, japę szczerzyła jak dzieciak po sterydach. Jest w porzo.

Jego smętny ton kaleczył moje uszy. W środku cierpiałam, więdłam jak kwiat na słońcu, choć serce oblała ulgą konewka. Przyjaciele. Nic więcej.

Więcej pytań. Moje o Labirynt, jego o rodzinę (tamten goguś jest twoim brackim?!). I tak dalej, i tak dalej...

Zdarzało się, że nasze pytania burzyły wewnętrzne morze.

— Czemu nie wsadzili cię do Labiryntu?

— Nie pasowałam tam.

Aż w końcu przyszedł czas na to jedno pytanie. Nie sądziłam, że Minho będzie tak długo z nim czekał, a kiedy już padło, ja nie byłam na nie gotowa. Tamten moment przeszedł zbyt szybko. Serce się przed nim chowało. W głowie pojawiał się alert. Zwyczajnie mnie przerażało.

A to dlatego, że nie znałam dokładnej odpowiedzi.

— Czemu jesteś inna? — wypalił nagle, zaraz się poprawiając: — Czuję się jakby gadał z mądrzejszą wersją Tommy'ego, tyle że z cyckami. Choć... — zastanowił się, na co ja wybuchłam śmiechem.

Powinnam Thomasowi współczuć... czemu więc mu zazdrościłam?

Bo miał takich wspaniałych przyjaciół.

— Nigdy nie chciałam dla nikogo źle — objęłam się ciasno ramionami. To był ciężki do przełknięcia temat. — Po prostu chcę wynaleźć lek i pomóc ludziom.

— Wiesz jak się skończyło moje zgrywanie bohatera? — uniósł kpiąco brew. Na mój pytający wzrok zatrząsł rękoma w kajdankach jak grzechotką. — No purwa marnie, bo jak prosiak w kolejce pod maczetę Winstona. O!

Daleko gdzieś miałam to, jakim sposobem do nas trafił oraz kim był Winston. Wątpił w moje idee. Tym samym mieszał z błotem nadzieje na uratowanie mamy. Dlatego odsunęłam się od niego na krok, czując się zdradzona, choć on o niczym nie wiedział.

— Wynajdę lek — oznajmiłam z uniesioną głową.

— Ty weź się lepiej zajmij szydełkowaniem.

— Mnóstwo ludzi dostanie nowe życie — krew mnie wprost zalewała.

Moja mama miała żyć. Inaczej nie widziałam swojej przyszłości, jeśli ona nie miałaby być tuż obok.

— Słuchaj no... ty no... — zawiesił się, nie pamiętając mojego imienia.

Przecież od początku mnie nie poznawał.

— Zoey — syknęłam niewyraźnie. Powoli zaślepiała mnie złość. Telepała mną od środka.

— Na zdrowie — zacisnęłam mocno wargi, a on kontynuował pewny swego: — To całe wasze Serum to bujda na resorach. Nic już światu nie pomoże. My za to będziemy żyć, bo jesteśmy herosami — zwieńczył z dumą.

Mnie natomiast ręka wprost świerzbiła, ażeby mu przywalić. Serce zagłuszał rozum. Jak on mógł zabijać moje sny o plaży, gdzie wraz z mamą oraz Andym spoglądałam na morze. Przed śliwą pod okiem uratowało go już tylko kliknięcie rozsuwanych drzwi.

W progu stanął Andy. W czarnym uniformie i z karabinem na ramieniu rozejrzał się po sali, a że miejsce plot moje oraz Minho kryło się za szafką, ja mogłam szybko przykleić się do niej ramieniem udając, że szukam czegoś na ziemi. Tylko czego? Do głowy przychodził mi tylko długopis z kieszeni, więc w sekundę rzuciłam go na podłogę.

Mistrz spontanu po prostu.

— Zoey? — od ścian odbił się głos mojego brata. — Jesteś tu? Taś-taś?

Czy on wołał mnie jak ptaka? No cholera, chyba tak.

— Tu jestem! — zawołałam, wystawiając rękę ponad blat. Już chciałam się wychylić, ale słabo się zorientowałam w terenie, przez co gruchnęłam głową o wystający kant blatu. Ból był jakby porażono mnie prądem. — Auć!

— Co tym razem?

— Nie no, nic! — kłamałam. Bolało jak diabli.

— Tylko grzmotnęła bańką o blat — usłyszałam tuż za swoimi plecami. Kątem oka widziałam jak chłopak uśmiechał się złośliwie. Pustak. — Nie ma za co — odpowiedział na mój morderczy wzrok.

Nie zabijesz go, powtarzałam w głowie jak mantrę. Ciężko było to jednak wmówić mojej buntowniczej duszy, która już ćwiczyła swoje ciosy karate.

Nagle nade mną pojawił się Andy. Jego zmieszany wzrok skakał między mną a Minho i aż dziw brał, że nie dostał od tego kręćka. Ja dostałam. Ale to może tylko tamta niezręczna sytuacja próbowała zgnieść w ciapę mój żołądek.

— Andy! Fajnie, że jesteś! — klasnęłam w dłonie, energicznie dźwigając się na nogi. Kurka, jak ja wtedy panikowałam. — Akurat skończyliśmy badania.

— Tak? — prychnął Andy i skrzyżował ramiona przy torsie. — Całowanki też?

Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, pałeczkę już przejął Minho:

— Purwa, pominęliśmy to — westchnął z udawanym smutkiem. Potem spojrzał znacząco na mojego brata. — Stary, musisz się jeszcze na moment wynieść.

— Żebym ja ciebie nie musiał stąd wynosić.

— Patelniak też próbował. Z wyra. Prawie klumpa puścił i... — w tym samym momencie Andy wyciągnął zza pasa pistolet, który natychmiast przeładował. Minho przełknął głośno ślinę. — ...i chyba już się zamknę.

— Świetny plan — sarknął szatyn, nim spojrzeniem wrócił do mnie. Widziałam w nim ciemne morze emocji; od troski, przez zdezorientowanie i aż po czystą furię. — Możemy pogadać?

— Em... pewnie — starałam się, aby głos mi nie zadrżał. Stres bawił się z moim sercem jak z gąbką; ścisk, rozkurcz, mocny ścisk, ale już mały rozkurcz. — Tak, chyba możemy pogadać.

— Bomba, bo mam ochotę cię opieprzyć.

Oh.

— Przecież robisz to na okrągło — prychnęłam pod nosem, czego – całe szczęście – już nie usłyszał.

W tym samym czasie, kiedy ja stałam z boku i wydymałam wargę jak obrażona dziewczynka, którą wtedy faktycznie byłam, Andy zawołał z korytarza jednego z żołnierzy. Broń na ramieniu podskakiwała z każdym jego krokiem. Wreszcie stanął przy nadal siedzącym na ziemi Minho, którego mina była znudzona i obojętna.

— Mam propozycję — wypalił nagle, spoglądając w górę; na zakuty kaskiem łeb żołnierza. — Weźcie sobie walnijcie gdzieś cyferkę, bo za fuja nie idzie was odróżnić.

— Walnąć to zaraz mogę tobie w mordę — burknął mężczyzna, jednym ruchem łapiąc za łańcuch od kajdanek i dźwigając chłopaka do góry.

— No i po co ta agresja? To była tylko luźna propo... ała, nie tak mocno, purwa!

Andy stanął tuż przede mną z tą swoją wiecznie niezadowoloną miną; mimo tego ja uważnie obserwowałam faceta w kombinezonie, który prowadził wyrywającego się bruneta ku drzwiom. Nic nie dawały jego wyzwiska, zapieranie się piętami ani ciosy z łokcia. Labirynt mógł być dobrym polem szkoleniowym. Ale to żołnierze DRESZCZ-u byli hodowani na tytanów od sadzonki.

— Mam jeszcze jedno pytanie do pani doktor! — wykrzyczał już na progu.

Jeden pokój, a tyle w nim zadziało się reakcji; ja zamarłam w osłupieniu, niepewna tego, co biegało mu po głowie. Andy jęknął zniecierpliwiony. O dziwo żołnierz stanął posłusznie w miejscu, dając mu się wygadać. Jakby człowieczeństwo wciąż gdzieś tam w nim tkwiło.

Aby jednak coś kwitło i dawało kwiaty, należało to pielęgnować. Dlatego człowieczeństwo każdego członka DRESZCZ-u uschnęło dawno na wiór. Nikt się nim nie zajmował.

Minho od razu zerknął w moją stronę. Spojrzenie ciemnych oczu ugodziło mnie prosto w serce, która aż poderwało się do lotu i zatrzepotało jak motylek.

Już wtedy zbyt głęboko tonęłam w głębi jego oczu.

— Spotkamy się jeszcze?

Właśnie wtedy zaschło mi w gardle, a oddech się gdzieś zagubił; przez kilka sekund żyłam na bezdechu. To był dziwny stan. Kiedy jedynym, co tak naprawdę mogłam robić, było wgapianie się w niego szerokimi oczami oraz słuchanie ballad, jakie wyśpiewywało moje serce. Bum, bum, bum. Bumało jak to zajączka. Szybko i nieprzerwanie.

W końcu kiwnęłam lekko głową, nagle zapominając wszystkich wyuczonych kiedyś słów. W tamtym momencie znałam tylko trzy z nich. O mój Boże.

Minho uśmiechnął się pięknym uśmiechem, zaraz potem znikając za zasuwającymi się drzwiami. Długo jeszcze rozpamiętywałam tamten uśmiech. Bardzo długo.

A potem Andy swoim chrząknięciem przypomniał mi, że hej, jestem twoim bratem, też tutaj jestem i lada chwila ci wleję. Jak w dzieciństwie.

Spojrzałam na niego z zagryzioną wargą, czując ciężar duszy na ramieniu. Szatyn wlepiał we mnie swoje zdenerwowane spojrzenie, które niczym laser wypalało dziurę w moim czole. Cieszyłam się, że jednak nie mógł dokopać się do moich myśli. Wtedy świergotały jedynie o Minho.

Andy naprawdę nie chciał ich usłyszeć.

— Więc... co u Hannah? Wy no... ten tego, no... chodzicie?

— Nie gadam z nią od dwóch miesięcy.

— Oh... — przerwa na krótką ciszę. — Nie była ciebie warta, braciszku. 

···

a/n: w majówkę miałam odpocząć. dupa tam, będę przepisywać notatki

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top