07 | RETROSPEKCJA

Znów mknęłam przez kręte korytarze. Prawo, prosto, znowu w prawo, a potem w lewo i tak w kółko. Tym jednak razem w duszy świeciło mi słońce, uśmiech na twarzy był szczery i niewymuszony, natomiast obok mnie dreptało inne towarzystwo od kilku rozbrykanych chłopaków. Włosy miała gęste i długie, kolorem identyczne co do moich, za to jej oczy śmiały się oraz migotały, jakby to właśnie tam zamknięto milion świetlików. Rzucały światło na taflę ciemnego jeziora.

To była moja kochana mama.

— Jacy oni są? — spytała, nie mogąc dłużej trzymać buzi na kłódkę. Dawno już zauważyłam, jak ciekawość wykręcała jej palce, a ona sama kręciła nosem, jakby siedziała na nim mucha.

— Zabawni — mruknęłam, wciąż żyjąc wspomnieniem zmieszanego Minho oraz nabijających się z niego kolegów. — Myślą, że im pomożemy — ostatnie słowa dodałam już ciszej.

Przesiąkający je bólu zacisnął się pętlą na moim sercu, które ubolewało nad ich losem odkąd ich bliżej poznało. Mój też nie malował się kolorowo, ale mnie nie groziły męki, cierpienia ani... ani śmierć. Przynajmniej nie wtedy.

— Pierdu-pierdu — bąknęła sucho; tafla jeziora w jej oczach właśnie zaczynała się burzyć, mącona smrodliwym oddechem DRESZCZ-u. — Już wystarczająco zmiksowali tym dzieciakom mózgi. Nafaszerowano ich taką kupą gówna, że już teraz mogliby chociaż nie wciskać im kitu do oczu.

Posłałam jej wymowne spojrzenie, na które kobieta tylko wzruszyła ramionami.

— Jest jak jest, słonko. I nie wstydzę się o tym... hej Rose, piękna bluzka! — zawołała do przechodzącej obok blondynki, krzywiąc się od razu po jej zniknięciu w jednym z gabinetów. — Uh, nie cierpię tego babska.

Dokładnie to nie wiedziałam, co mnie jeszcze powstrzymywało od śmiechu.

— No co? — obruszyła się na widok rozbawienia w moich oczach. — Rano wpierniczyła się mi w kolejkę po kawę, nie daruję jej tego — jej palec śmignął mi tuż przed nosem.

Ellen Foster nigdy nie należała do milczków, którym dyrygowano jak zechciano. Nie. Ona zawsze była ponad wszystko i wszystkich, wypluwając prosto z serca słowa, które już niejednemu powchodziły w pięty.

Wreszcie dotarliśmy pod odpowiednie drzwi sali, gdzie Thomas wraz ze swoją paczką mieli zostać przebadani. Już chciałam przyłożyć swoją kartę do czytnika, lecz w porę zatrzymał mnie silny chwyt palców na moim nadgarstku. Mama obróciła mnie w swoją stronę i złapała za ramiona, spoglądając z czułością w moje oczy.

Ciemne jezioro porywało mnie w swoją głębinę, otulając z zewsząd ciepłem, bezpieczeństwem oraz poczuciem, że w nim zawsze odnajdę wsparcie.

Moja mama była dla mnie kotwicą tamtego jeziora. Kochałam ją.

— Pamiętasz, o czym ci mówiłam? — zmarszczyła brwi.

— Że plotkowanie wśród lekarek o wszach Andy'ego jest złe?

— To na pewno. Dziecko, ty jeszcze nie wiesz jak wygląda niewyżyty żołnierz — westchnęła, a ja pewnie bym się zaśmiała, gdyby ta nie kontynuowała: — Ale teraz nie o tym. Mówię o nie pokazuj DRESZCZ-owi, że doprawiasz mu rogi — wyrecytowała płynnie. — Odkąd Mary i Danny dali dyla, wszyscy chodzą jak na czujce.

— Spoko mamo, potrafię balansować emocjami — uśmiechnęłam się z dumą. — Mam to po tobie.

— Zuch dziewczynka — brunetka ścisnęła mnie mocniej za ramiona, po czym sama przyłożyła swoją kartę do panelu. Drzwi rozsunęły się z cichym kliknięciem. — No to gazu w paszczę lwa — dorzuciła szeptem.

Laboratorium było pokaźnych rozmiarów; pełno było w nim dziwnego ustrojstwa, którego mechanizmu do tamtej pory nie ogarniałam, mieszających w głowie specyfików oraz innych lekarskich pierdółek. Pierwszy w oczy rzucił mi się blondyn na fotelu, a o ile pamięć mnie nie myliła, to miał na imię Newt. Jeden z doktorków właśnie sprawdzał mu kostkę. Zaraz obok siedział postawny brunet, z masą szram na rękach, przykładający sobie lód do czoła. Gdzieś dalej cała reszta chłopaków była doglądana przez czujne oko lekarskie. Na samym końcu nawet Teresa czekała na swoją kolej, ażeby nie wzbudzać najmniejszych podejrzeń.

Wyjątek stanowił Minho. On już wolał pocić się na bieżni.

Rozdzieliłyśmy się z mamą; ona skierowała się w stronę czarnoskórego chłopaka, pojękującego coś o swoim smrodasowym losie, za to ja podeszłam do faceta zajmującego się Newtem. Byłam w końcu tylko pomocnikiem; jedyne co mogłam robić to gapić się i podawać narzędzia.

Zmarszczyłam brwi, kiedy rozpoznałam zawartość trzymanej przez niego strzykawki.

— To przecież jest...

— Tak — uciął krótko.

Wtedy przyjrzałam się uważniej leżącym na stoliku papierom. A raczej dokumentom.

Nieodporny.

Musiałam stamtąd uciec jak najprędzej. Zanim powieki ugięłyby mi się pod ciężarem łez; nim serce wyrwałoby się z piersi w stronę podłego lekarzyny, aby wytrącić mu zabójczą strzykawkę z ręki. Kroki niosły mnie coraz to dalej, co nie uratowało mnie przed usłyszeniem ich rozmowy.

— Co to jest?

— Tylko witaminy.

Wirusonośne, dodałam w myślach.

Trudno było powiedzieć, czym dokładnie kierowałam się, mijając wszystkich innych pacjentów i zatrzymując się dopiero przy Minho. Być może stęskniłam się za żartami, którymi on sypał na prawo i lewo, za to lekarze bądź żołnierze z DRESZCZ-u... no cóż, bawić się nie umieli.

A może po prostu moje serce chciało być blisko niego, bo zapatrzyło się w niego już od samego początku.

— Hej.

W pierwszych chwilach nadal był skupiony, ale gdy zerknął w bok i dostrzegł tam mnie, on zaplątał się o własne nogi, będą bliskim przywalenia czołem w pulpit przed sobą. Zaśmiałam się cicho.

— Aż tak powalam na kolana? — uniosłam rozbawiona brwi.

— Bardziej przyprawiasz o zawał. Aż mi włosy na zadku stanęły dęba — fuknął, na co roześmiałam się głośniej. — Ty weź przyczep sobie dzwoneczek, co?

— Nie, wolę cię straszyć — wyszczerzyłam szeroko zęby. To mogło naprawdę czadowo wyglądać, gdybym tylko miała kły czy coś w ten deseń. — Widzimy się w twoich koszmarach.

— O fuj, teraz oka nie przymknę.

Tym razem oboje zanieśliśmy się śmiechem, zwracając uwagę przynajmniej połowy sali. Wtedy jednak latało nam to koło pióra. Rzadko co zdarzały się chwile, w których koszmary naszego świata spadały na drugi plan, a my mogliśmy czerpać radość z najdrobniejszych rzeczy. To było piękne, że mimo dyszącemu nam w kark niebezpieczeństwu, uśmiech potrafił rozjaśnić nie tylko nasze twarze, ale także nasze oczy. Tak różnorakie; z odbiciami innych, równie pięknych dusz. Pełne mgły.

Takie chwile były piękne... oraz jakże krótkie.

W końcu rzeczywistość uderzyła w nas ponownie. Hałasy roznoszące się po sali wreszcie do mnie dotarły, siejąc spustoszenie w mojej głowie i uciszając tańczące w żebrach serce. Minho za to wrócił do biegania.

Kierowana ciekawością, zerknęłam niby obojętnie na licznik bieżni. W tamtym momencie chyba gały prawie wyskoczyły mi na wierzch.

— Rany, niezłe tempo — powiedziałam z podziwem. — Musisz mieć solidne płuca.

— A pewnie, że tak — odparł, jakby to było oczywiste. Nie dyszał, pot tylko leciutko lśnił na jego twarzy, za to włosy wciąż miał idealnie ułożone do góry. — W końcu było się Zwiadowcą, nie? — przestał biec i oparł się luzacko o ramę.

— Kim?

— No Zwiadowcą — nijak mi to wyjaśnił. Wreszcie westchnął, zapewne widząc mój tępy wzrok. — To taki zajebisty gościu, który biega po Labiryncie i walczy z cyber-robalami. Ja nim byłem — wypiął dumnie pierś.

— Nie popisuj się! — krzyknął gdzieś z boku Newt.

— Szukałem wyjścia, kiedy reszta siusiumajtków klumpała pod siebie — zignorował go Minho, wciąż się uśmiechając. — Drobnostka.

— Wcale nie!

— Sam beczałeś przez tydzień i tęskniłeś za cycem mamusi!

— Zawrzeć twarzostany, fuje! — wydarł się w końcu Azjata.

Nie widziałam sensu w walce ze śmiechem, dlatego śmiałam się na całego, najpewniej budząc zażenowanie w głowach innych lekarzy. Co im jednak było do tego?

Byłam przecież tylko nastolatką.

— Cholera, zepsuliśmy ci podryw?

— Uratowaliśmy świat przed małymi Minho!

— Chłopaki, misja wykonana. Można opijać.

Być może to był tylko przypadek, a może tamci faktycznie lubili dobić leżącego kolegę: poskakać jak na trampolinie, wytrzeć buty i jeszcze napluć do buzi. Nie ważne. Bawiłam się świetnie.

Wtedy Minho już nie wytrzymał i po prostu przywalił czołem o pulpit bieżni. Coś tam powarkiwał cicho pod nosem, czego nie mogłam zrozumieć, będąc zbyt rozkojarzona przez napady śmiechu. Brzuch to mi już chyba pękał. Łzy za to zamazywały widok przed moimi oczami, choć nawet bez niego udało mi się poklepać chłopaka po ramieniu.

— Nie przejmuj się.

— Pierwszy raz odkąd pamiętam gadam z laską — mruknął ze spuszczoną głową. — A te krótasy musiały mi to sfajdolić, purwa.

Moje serce łykało każde jego najdrobniejsze słowo. Nawet mimo tego, że połowy nie rozumiało, ono i tak słuchało go niczym oczarowane.

— Szło ci dobrze — pocieszyłam go. — Następnym razem to już pozamiatasz, mówię ci.

— Ale czekaj, daj mi spróbować.

— Niby z czym? — zdziwiłam się.

Minho uniósł głowę i zmrużył oczy, przez co jego zazwyczaj już wąskie oczka zrobiły się cieniutkie jak niteczki. Przez dłuższą chwilę tylko przyglądał mi się w milczeniu, co – nie powiem – było trochę niekomfortowe. Serce odmierzało sekundy. Oddech się gdzieś zagubił.

— Ładne masz włosy — wyskoczył nagle. Wtedy chyba serce kopnęło mój żołądek, który fiknął koziołka. Chłopak pomachał dłońmi dookoła swojej głowy. — Takie... długie.

Choćbym chciała, nie mogłam się powstrzymać od parsknięcia śmiechem. Znowu.

Ile ja by dała, aby móc się tyle śmiać każdego dnia.

— Masz rację, są długie — pokiwałam rozbawiona głową. — Oko też masz dobre.

Po głębszym zastanowieniu – słyszałam pracę trybików w jego głowie – Minho z jękiem zwiesił głowę. Następnie puknął się kilka razy pięścią w czoło.

— W mojej bani brzmiało to lepiej — westchnął.

— Na pewno — ponownie poklepałam go po ramieniu. — Poćwicz jeszcze trochę i będzie klasa.

— Z Tommym się czasem gada jak z babą — stwierdził po namyśle. — Znam go jednak zbyt krótko, abym mógł się podszkolić.

— Jestem pewna, że szybko się nauczysz. W końcu jesteś Zwiadowcą.

Minho tylko uśmiechnął się lekko, na co moje serce westchnęło rozczulone. Nie bardzo wiedziałam, co to wszystko oznaczało. Szybsze bicie, długie westchnięcia, zapatrzone w niego oczy. Nigdy tak nie miałam. Z nikim.

Od tamtego momentu zaczęłam się gubić już nie tylko w zawiłych korytarzach własnego życia, ale i w wyczynach serca oraz dziwnych, nieznajomych mi wcześniej uczuciach.

Już wtedy Minho działał na mnie jakoś inaczej.

···

a/n: mordo, ty to jeszcze czytasz?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top