06 | Próba ucieczki
Tamten krzyk prześladował mnie przez kolejne dni i noce.
Słyszałam go w swojej głowie, jakby guzik z napisem odtwórz oraz męcz zaciął się, tym samym wygrywając tak straszliwą dla uszu melodię. Krzyk Cody'ego ciął niczym żyleta moje serce na kawałki. Jego oczy, tak zlęknione i pełne cierpienia, spoglądały na mnie z cienia; takie przynajmniej odnosiłam wrażenie, gdy tylko ciemność wygrywała z światłem. Pamiętałam widok telepiącego się na fotelu ciała, spoconego do cna. W tamtych późniejszych dniach drżałam podobnie.
Praktycznie nie wychodziłam z pokoju. Łóżko przygwoździło mnie do siebie, czemu nie opierałam się wcale. Zamek natomiast zaryglowałam na trzy spusty, odprawiając z kwitkiem każdego, kto odważył się zapukać. A pukało wielu. Codziennie przyłaził Andy, nawet po kilka razy, aby tylko pogadać z drzwiami. Co jakiś czas zjawiał się Kevin. Nawet Connor przyszedł pewnego dnia, burknął coś o obowiązkach, prychnął i odszedł.
Nie odpowiadałam nikomu.
Jedynym moim zajęciem było gapienie się w ścianę. W ciągu dnia, kiedy słońce wędrowało po niebie, cienie tańczyły na niej jak całkiem żywe. Moje myśli wirowały razem z nimi. Potem jednak one zlepiały się z tłem, gdy za oknem ku górze wspinał się księżyc. Wtedy ciemność otulała mnie z każdej strony, wypominając mi łagodnym szeptem wszystkie winy, jakich się dopuściłam.
Widziałam w mroku własne odbicie zła.
Krzyk. Ból. Krew. Śmiech. Łzy. Szept.
Wszędzie ciemność.
···
W końcu jednak się do mnie dobili. A dokładniej wywarzyli drzwi.
Andy'emu musiała już żyła z wściekłości pęknąć, bo gdy wparował do mojego pokoju, który później prawie rozniósł w drobny mak, twarz miał tak czerwoną jakby dosłownie krew go zalewała. Z początku nawet tym się nie przejęłam, obserwując wiernie tańczące na ścianie cienie. Były właśnie w trakcie walca. Jego rytm był tak samo powolny jak ten mojego serca.
Mój brat był jednak największym osłem, jakiego świat miał okazję gościć.
Najpierw mnie zjechał. Dostrzegłszy natomiast, że żadne świrusko, tępa babo czy nawet szurnięta wiedźmo do mnie nie dociera, on przyjął inną taktykę. Zaczął przetrząsać moje szuflady i wywalać większość ubrań na podłogę, a kiedy znalazł takie leżące mu w guście, Andy siłą wepchnął i zamknął mnie z nimi w łazience, karząc w trymiga w nie wskakiwać. Chcąc nie chcąc, musiałam robić co kazał, bo inaczej by mnie już nie wypuścił.
I choć mogłabym położyć się w wannie i stąpać dalej na granicy mojej świadomości, to w łazience nie było tańca cieni. Sztuczne światło nie było na tyle niezwykłe.
Potem Andy zaciągnął mnie na stołówkę. Jak się okazało – wcześniej zmusił mnie także do wejścia na wagę – przez kilka dni schudłam dwa kilogramy, więc Andy napakował mi na talerz wszystko co mu w ręce tylko wpadło mówiąc, że nie chce mieć kościaka zamiast siostry.
— Nie zjem tego.
Już wtedy miałam odruchy wymiotne, choć jeszcze nic nie przełknęłam. Sam zapach doprowadzał mnie do szaleństwa.
— Nakarmię cię, jeśli będę musiał.
Przewróciłam oczami, dalej idąc obok Andy'ego już w milczeniu. Był osłem jak ojciec. Serce błagało tylko, ażeby on nie skończył z tego powodu w rowie.
Głęboko w mojej głowie myśli kupczyły pytaniami. Przekrzykiwały się; jedna była głośniejsza od drugiej, a trzecia już w ogóle zmiatała tamte z planszy. Czaszka mi pękała, a serce marniało z każdą chwilą, dlatego musiałam w końcu zapytać:
— Jak on się czuje?
Andy zacisnął mocniej szczękę, ale ani trochę nie zwolnił kroku.
— To serio twardy chłopak jest. Po pierwszym razie było w porzo — przed następnymi słowami spuścił nieco głowę. — Gorzej z następnymi...
Zatrzymałam się gwałtownie w miejscu, więc Andy – chcąc czy nie – musiał zrobić to samo. Wciąż jednak na mnie nie patrzył, kiedy ja wwiercałam w niego intensywny wzrok.
— Były następne?
Jeden raz odcisnął na mojej psychice ogromne piętno. Kto był na tyle bezduszny, aby powtarzać to jeszcze, jeszcze i jeszcze raz?
— Kto to zrobił?
— Kevin z Connorem.
Tamte imiona wtedy właśnie zapisały się na szczycie mojej czarnej listy.
Zacisnęłam mocno oczy, prawie upuszczając talerz z jedzeniem przez nagle drżące ręce. W ostatniej chwili zabrał go ode mnie Andy. Dzięki temu mogłam wplątać palce w krótkie włosy i mocno za nie szarpnąć, aby przyćmić ból psychiczny tym fizycznym. Nic to nie dało.
Błędy w postaci szram na moim sercu już zawsze miały piec tępy bólem.
— Zoey...
W tej samej chwili zawył głośny alarm. Ból jeszcze bardziej próbował rozsadzić mi czaszkę, na krótki moment rozmazując mi świat przed oczami; to dlatego, gdy tylko spojrzałam na Andy'ego, ja nie mogłam rozpoznać gdzie ma oczy, a gdzie nos
— Stój! Bo strzelam! — ktoś krzyczał.
— Gońcie mnie, pikolone ciamajdy!
Krzyki dobiegały skądś z korytarza zza rogu. Potem dołączyły do nich też kroki; wiele kroków, które z sekundy na sekundę stawały się coraz głośniejsze. Tup tup. W którejś z tych sekund Andy zdążył wyciągnąć pistolet z kabury przy pasie.
Wtem tuż zza ściany wyskoczył chłopak, który – oglądając się za siebie – nie zauważył nas na swojej drodze. Skapnął się dopiero chwilę przed wparowaniem w nas. Wtedy zarył ostro piętami o wykładzinę, zatrzymując się niecałe trzy kroki dalej. Jego wzrok skakał między mną, Andym, mną i znowu Andym. I tak w kółko.
Ja tylko wgapiałam się w niego z nieskrywanym szokiem, za to Andy już celował do niego z broni. Przeładował ją.
— Akuku — zadrwił szatyn obok mnie.
— Purwa mać, co za fujowe zagranie.
W tamtym też momencie dołączyli do nas dwaj żołnierze, ledwo słaniający się na nogach i ciężko dyszący spod kasków, którzy potrzebowali dłuższej chwili na złapanie oddechu. Jeden schylił się tak bardzo, przez co aż myślałam, że jak nic walnie o ziemię.
— Co tu się wyprawia? — spytał rozdrażniony Andy.
— Nawiał nam — wysapał któryś z umundurowanych.
— Ej no, chłopaki. Myślałem, że chcecie się bawić w berka — odparł oburzony Minho. — Nie zwalajcie teraz na mnie.
— Prowadziliśmy go do piątki — zignorował go żołnierz. — Kevin czeka na niego z badaniem. Ale kurwa, wysmyknął nam się — dodał na jednym wdechu.
Serce mocniej mi zabiło, kiedy odtworzyłam w głowie jego słowa jeszcze raz.
— Pracuję z idiotami, wy...
— Na badania? — przerwałam Andy'emu, spoglądając raz po raz na dwóch żołnierzy. — Do Kevina? — dodałam zduszonym głosem.
Nie mogłam do tego dopuścić.
Zanim jednak zdążyłam zrobić cokolwiek, Minho już był krępowany kajdankami przez gościa w kombinezonie. Chłopak chwilę się szarpał, ale ostatecznie odpuścił. Zapewne czuł na sobie obie lufy pistoletów – drugiego z żołnierzy oraz Andy'ego – więc nie widział sensu walki.
Ja za to miałam ochotę obu snajperów trzepnąć po łbie.
— Już nam nie buchniesz.
— Ale czy aby na pewno? — Minho uniósł kpiąco brew. Zaraz potem jęknął, kiedy kajdanki zacisnęły się mocniej. — Ogay, nie buchnę.
— Zaprowadźcie go do trzynastki, nie piątki — nakazałam, przez co wszyscy wlepili we mnie wytrzeszczone gały. — Zaraz do niego przyjdę.
— Ale... pan Kevin... — dukał.
— Pan Kevin może co najwyżej poryczeć sobie w kącie — prychnęłam i skrzyżowałam ramiona przy piersi. — Ten obiekt jest w mojej grupie i to ja o nim decyduję.
Tamte słowa ledwo co przechodziły mi przez gardło, a wręcz raniły je niczym druciane kłaki. Nie chciałam przyrównywać go do rzeczy; nic nie wartego przedmiotu, którym Minho nigdy nie był, bo jego serce biło bojowym rytmem. Wiedziałam jednak, że tylko tak mogłam przemówić do ich tyci móżdżków.
Choć Minho nie ukrywał, że mu się to nie spodobało.
Żołnierze w tej samej chwili spojrzeli po sobie, po czym wzruszyli obojętnie ramionami.
— Zrobisz ze mnie to samo co z Codym? — wrogie spojrzenie Minho przebiło na wylot moje serce. Za to chłodny ton... oh. On przebiegł po całym moim ciele i już pozostał, zadomowiając się w najciemniejszym zakamarku. — Pikolone warzywo?! — szarpnął się.
— Spokój!
— Jestem spokojny, krótasie! Ja się dopiero wpurwić mogę!
Z całej siły starałam się wtedy nie rozpłakać tuż pod jego nosem. Łzy cisnęły się do oczu, ucieczka dreptała głośno po głowie; mimo wewnętrznych rozterek, ja jednak zostałam. Bo choć Minho mnie nie pamiętał, nie zamierzałam pozwolić mu cierpieć. Nie, kiedy mogłam coś zrobić.
Po moim trupie.
— Zabierajcie się stąd — burknęłam sucho, co chyba faktycznie mi wyszło, bo żołnierze zaczęli ciągnąć opierającego się chłopaka za sobą. — I nie ruszać mi go. Jeszcze spartaczycie mi całe badanie.
— A Newt zawsze mi się dziwił, że nie żarłem marchewki — splunął już za moimi plecami Minho. — Fuj no, zaraz to mnie podadzą na talerzu.
Jakieś dwie minuty później na korytarzu zostałam już tylko ja oraz Andy. Chłopak wwiercał we mnie swoje dociekliwe spojrzenie, jakby próbując dokopać się do moich myśli, ale ja zamiast na nie odpowiedzieć, po prostu wyrwałam mu talerz jedzenia z ręki.
— Dzięki, przyda się — posłałam mu uśmiech, po czym zaczęłam iść śladami żołnierzy.
Szłam żwawo. Pierwszy raz cieszyłam się na badanie odpornych, co pokazywałam szerokim uśmiechem na swojej twarzy. Słońce przerzedziło myśli w mojej głowie, odpędzając mrok. Serce niosło mnie do przodu jakby na skrzydłach. Biło szybko, radośnie się śmiało.
Pragnęło jak najszybciej znaleźć się w sali z numerem trzynaście.
— Jesteś kretynką, wiesz to? — krzyknął za mną. W odpowiedzi posłałam mu całusa, kiedy na moment się do niego odwróciłam. Później był już tylko jego głośny szept: — Cholera, szybki był.
Minho musiał być szybki. W końcu był Zwiadowcą.
···
a/n: każą mi wstawiać, aby być coraz bliżej Sielanki
ps. w następnym retrospekcja, więc zapamiętajcie ostatnie zdanie tego rozdziału. buzi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top