6.6

Douglas nie zmrużył oka tej nocy. Zapominał nie tylko o śnie, ale także o jedzeniu. Wyglądał tak mizernie, że gdy rano zobaczył się w lustrze, sam się wystraszył własnego odbicia. Właściwie cały czas poświęcał na przekopywanie się przez sterty czasopism i różnych sprawozdań. Napisał już także niezliczoną liczbę listów, co było dla niego szczególnie uciążliwe, gdyż zazwyczaj Lizzy zajmowała się jego korespondencją.

Wszystkie te wysiłki miały tylko jeden cel ‒ uratować Hectora. Po buntach spłynęła na niego cała wina za to, co się stało w robotniczej dzielnicy. Zarzucano mu wspieranie strajkujących i celowe doprowadzenie do utraty znacznej części majątku przez fabrykantów. Do tego ludziom nagle przypomniało się, że podobno komisarz Eden jest wampirem, wysłannikiem szatana czy inną paskudną kreaturą. Hector nie mógł już nawet opuścić domu w obawie o swoje życie, dlatego tym bardziej Douglasowi zależało, by udowodnić, że jego przyjaciel jest tylko chory. Ba! Że można go wyleczyć! Wtedy zdjęto by choć część zarzutów z barków Edena. To zadanie jednak nie było takie proste.

Każda chwila, której doktor nie spędził na poszukiwaniu odpowiedzi, była dla niego stracona. Dlatego też niecierpliwie wiercił się w fotelu w bawialni Appletonów.

Nie chciał widzieć Lotty po tym, co usłyszał od Lizzy. Ciężko było patrzeć mu na narzeczoną, gdy wiedział, że jego ukochana odwzajemnia uczucia. Douglas naprawdę się bał, iż w końcu nie wytrzyma i ucieknie od panny Appleton, a przecież nie mógł tego uczynić, skoro złożył jej obietnicę. To kompletnie złamałoby jej delikatne serduszko, a przecież miał ją chronić. Lotta była zbyt dobrą dziewczyną, by zachowywać się wobec niej tak okropnie.

Panna siedząca naprzeciwko Scotta też była dziwnie małomówna, choć to ona nalegała na spotkanie i ściągnęła do rezydencji specjalnie Euphemię. Matka od tego feralnego dnia nie wychodziła z łóżka, zaś ojciec zaszył się w swoim gabinecie. Fred i Anthony w końcu uruchomili fabrykę, więc ich żony również nie miały wiele czasu, by służyć siostrze jako przyzwoitki. Panna Statham nie wydawała się najgorszym wyborem, gdyż usiadła w kąciku, by nie wadzić parze swoją obecnością, lecz Lotta i tak wstydziła się przy niej mówić o tym, co ją dręczyło.

Problemów niestety było wiele. Choć nikt niczego nie mówił pannie, nie można było mieć wątpliwości, że Appletonowie są zrujnowani. Fabryka stanęła, a Walter musiał błagać o pieniądze Blythe'a i Lefroya. Lotta nawet posłyszała, że ojciec będzie zmuszony sprzedać rezydencję, by jakoś utrzymać się na powierzchni. W główce panny od razu pojawiało się pytanie, co z jej posagiem. Z pewnością zubożeje, lecz powoli zaczynała się obawiać, że ojciec nie będzie w stanie wypłacić nawet pensa. Chciała pomówić na ten temat z Douglasem, gdyż był to dobry powód do zerwania zaręczyn, a jeśli nie, to do przynajmniej opóźnienia ślubu.

Lotta ucieszyłaby się z takiego rozwiązania sprawy. W końcu nie musiałaby wychodzić za mąż chociaż przez jakiś czas. Wciąż dręczyły ją ogromne wątpliwości co do małżeństwa. Nie czuła się na nie gotowa ani z Douglasem, ani z kimkolwiek innym, choć Scott był z pewnością najbezpieczniejszą przystanią. Im jednak termin był bliższy, tym bardziej chciało jej się płakać. Wobec finansów rodziny również nie mogła być obojętna, gdyż przywykła już do wszystkich wygód wynikających z wysokiego statusu Appletonów. Co prawda Tony zapewnił ją, że będzie łożył na jej utrzymanie, dopóki nie wyjdzie za mąż, tak samo wypłaci jej posag i da pieniądze na suknię, lecz ona źle czuła się z myślą, że będzie brzemieniem dla szwagra.

Panna Appleton westchnęła ciężko. Douglas zdawał się nieobecny. Udręczone spojrzenie wbijał w poranione dłonie, a na jego twarzy pojawiał się grymas pełen bólu, za każdym razem, gdy się poruszył. Nie wyglądał, jakby chciał tu być, czego Lotta nie miała mu za złe. Choć jego zachowanie nie sprzyjało rozmowom, panna w końcu musiała przemówić, by chociaż nie marnować niepotrzebnie czasu doktora.

– Obawiam się, że tata nie zapewni mi tak wysokiego posagu, jak obiecał – podjęła ostrożnie.

– Nie potrzebuję tych pieniędzy, sam o nas zadbam – odpowiedział Douglas, nie zaszczycając narzeczonej ani jednym spojrzeniem.

Lottę szczerze to zabolało. Doktor Scott nigdy nie był wobec niej taki chłodny. Domyślała się, że przeżył prawdziwą tragedię, lecz co jeżeli zostanie taki już na zawsze? Wizja ślubu nagle zdała jej się jeszcze straszniejsza niż dotychczas. Nie chciała być żoną, której mąż nie obdarza nawet sporadycznie czułostkami, potrzebną tylko po to, by wydać na świat dziedzica. Nagle umysł podsunął jej okropny obrazek, gdy całymi dniami czeka na męża, a ten prowadza się z kochankami pod jej nosem. Tego by nie zniosła! Wolałaby już obojętność od niewierności.

– Czy... czy ty... – urwała, gdy zdała sobie sprawę, jak nieodpowiednie pytanie chciała zadać.

Jej płaczliwy głos jednak przyciągnął uwagę Douglasa, który w końcu podniósł wzrok i spojrzał na narzeczoną. Po jej policzku już płynęła samotna łezka.

– Dokończ – poprosił Scott, starając się zabrzmieć zachęcająco.

– Czy ty będziesz miał kochanki, gdy już zostaniemy małżeństwem?

– Nie. – Douglas uśmiechnął się pod nosem.

– Śmiejesz się ze mnie?

– Twoje pytanie mnie rozbawiło.

– Dlaczego? – Lotta uniosła brew, spoglądając podejrzliwie na Douglasa.

Naraz całe jej ciało zesztywniało. Wyprostowała plecy, jakby znajdowała się w towarzystwie, gdzie nie czuje się swobodnie.

Tymczasem Scott wstał z fotela i przyklęknął przy dziewczynie. Przesunął dłonią po jej policzku, co na Lottę zadziałało niczym magnes, a ich twarze znalazły się niebezpiecznie blisko.

– Bo nie rozumiem, jak mogłaś tak pomyśleć. Nigdy cię nie skrzywdzę.

Euphemia odchrząknęła, przypominając o swojej obecności. Lotta na chwilę odwróciła twarz w stronę panny Statham i posłała jej błagalne spojrzenie.

– Dobrze, macie minutę – powiedziała dama z szerokim uśmiechem na twarzy, po czym się odwróciła.

Doktor doskonale wiedział, czego oczekiwała Lotta w tym momencie, a on nie chciał jej zawieść. Wplótł rękę we włosy panny, przyciągając jej twarz bliżej. Lotta zadrżała. Z ekscytacją czekała na pocałunek, zupełnie nie rozumiejąc dziwnego pragnienia, które nagle zawładnęło jej ciałem. Może potrzebowała potwierdzenia swojej wartości?

Douglas miał już złączyć ich usta, lecz jakaś siła go przed tym powstrzymała. Nie był w stanie się przemóc. Zamiast tego podniósł się nieco i złożył pocałunek na czole Lotty. Rzucił jej ukradkowe spojrzenie. Nie dało się nie zauważyć, że panna jest rozczarowana, lecz nic nie rzekła.

Szmer w kącie oznaczał, że Euphemia z powrotem się odwróciła. Douglas z ulgą odsunął się od Lotty na przyzwoitą odległość. Chwycił jej dłoń i przez chwilę gładził, po czym ją również musnął delikatnie wargami.

– Powinienem już iść. Muszę sprawdzić co z Hectorem. Nie będziesz zła?

– Nie... Oczywiście, że nie – odrzekła bez przekonania. – Sprawa komisarza Edena jest teraz bardzo ważna.

Scott wyczuwał niezadowolenie w głosie Lotty, lecz naprawdę nie mógł już tutaj dłużej zostać. Po części przez wyrzuty sumienia, a po części przez Hectora.

Doktor grzecznie pożegnał się ze wszystkimi i wyszedł. Jakie było jego zdziwienie, gdy przed furtką dostrzegł Jimmy'ego. Niemal topił się w swoim ubraniu, które zresztą z pewnością niegdyś należało do Timmy'ego. Chłopiec ciągle musiał podwijać rękawy koszuli, które nieustannie opadały. Podobnie nogawki spodni niemal ciągnęły się za nim po ziemi.

– Jimmy! Co ty tutaj robisz?

– Och, doktor Scott! – krzyknął chłopiec.

Od razu rzucił się biegiem w kierunku Douglasa, po czym mocno się w niego wtulił i załkał. Scott nie wiedział, co powinien uczynić. Jeżeli ktoś by ich zobaczył, co nie było trudne w najpopularniejszej dzielnicy w mieście, z pewnością rozpuściłby o nim jakieś paskudne plotki. On jednak przycisnął do siebie chłopca i zaczął gładzić jego włosy. Był niemal tak chudziutki jak Timmy. Gdy zamknął oczy, poczuł, jakby znowu niósł jego wątłe ciałko, przez co pod powiekami mimowolnie pojawiły się łzy.

– Mamusia kazała mi przyjść do pana Appletona i prosić go, by pozwolił mi zająć miejsce Timmy'ego w fabryce – wychlipał Jimmy.

– Fabryka Appletona jest zamknięta i pewnie długo jej jeszcze nie otworzą. Zresztą większość fabryk jeszcze nie ruszyła.

– O nie! Teraz to ja jestem najstarszym mężczyzną w rodzinie i muszę mieć pracę! – Chłopiec oderwał się od doktora i z przerażeniem spojrzał mu prosto w oczy.

Douglas od razu wyjął wszystkie pieniądze, jakie miał przy sobie i wręczył je Jimmy'emu. Wiedział jednak, że nie starczą mu one na długo, a nie chciał dopuścić do tego, by malec podzielił los brata. Doktor już tego by sobie nie wybaczył.

– Przyjdź do mnie później po więcej, a teraz idź do fabryki Blythe'a i Lefroya. Otworzyli ją dopiero po strajku, więc jest czynna. Powiedz, że ja cię przysłałem i nie bój się prosić o lekką pracę.

– Dziękuję, dok – chłopiec ze smutkiem przyjrzał się monetom, po czym zacisnął na nich swoje malutkie piąstki.

Douglas uśmiechnął się do niego, choć w oczach ciągle lśniły mu łzy. Chciałby coś powiedzieć Jimmy'emu, jakoś go pocieszyć, lecz żadne słowa, ani żadne pieniądze nie wrócą mu brata. Już nie będzie miał z kim kopać piłki, ani nikt nie obroni go przed tym złym światem.

Scott nie wiedząc, co zrobić, poklepał malca po plecach, po czym każdy poszedł w swoją stronę.

Douglas dostrzegł dom Hectora już z oddali. Ceglany budynek znacznie odstawał od swoich sąsiadów. Doktor mógłby wręcz rzec, że jego kondycja pogorszyła się od ostatniej wizyty i to nie z winy zaniedbań komisarza.

Jedna z szyb na parterze została wybita, zaś na murze odgradzającym posesję od ulicy pojawiły się szpecące napisy. ,

,Morderca", „Precz z wampirami!", „Wracaj do piekła!"

Douglas aż wzdrygnął się, gdy przebiegł wzrokiem po tych hasłach. Rozumiał, że społeczeństwo zwróciło się przeciw Hectorowi, ale zupełnie nie mógł pojąć ludzkiej głupoty, która pozwoliła im wierzyć, że komisarz naprawdę był szatańską istotą. Jak oni mogli nie dostrzegać jego cierpienia, które powodowała ta paskudna choroba?

Doktor uszedł jeszcze kawałek w kierunku furtki, dopiero wtedy natknął się na Billy'ego i Linda w towarzystwie trzech innych członków gangu. „Queens" tym razem sami zaoferowali swoją pomoc, za co Douglas był im szczerze wdzięczny. Obiecali chronić Hectora, gdyż musieli przyznać, że komisarz, mimo iż często za nimi gonił, nigdy nie działał na szkodę porządnych, acz biednych ludzi. Ponadto to właśnie na niego spadł gniew bogatych fabrykantów, a dla gangsterów nie było większej przyjemności nader zemsta na wrogach. W głowie Scotta pojawiło się jednak pytanie, skąd wzięła się wybita szyba i napisy, skoro dom miał być pilnowany.

– Co się tu stało? – zapytał surowo.

– Zrobili to w nocy – odpowiedział Lind, zanim splunął na ulicę.

– A wy gdzie wtedy byliście?

Chłopcy wsadzili ręce w kieszenie i zaczęli rozglądać się dookoła, jakby nie słyszeli pytania doktora. Ten odchrząknął kilka razy, posyłając szczególnie podejrzliwe spojrzenie Billy'emu.

– Uznaliśmy, że kilka osób w odwecie zasłużyło na spotkanie z naszymi pięściami – zaśmiał się, lecz kiedy zauważył poważną minę Douglasa, nastrój do żartów od razu go opuścił. – Powybijaliśmy tylko szyby u Hibberta i Foxa. Nie możemy dać się im zastraszyć, a to pewnie ich sługusy przychodzą do komisarza Edena.

– Oszaleliście?! – huknął Scott. – Agresja rodzi agresję. Będzie tylko gorzej! Hector by tego nie chciał!

– Tak? To idź i go o to zapytaj! – Billy doskoczył do Douglasa, szarpiąc jego koszulę.

– Właśnie taki mam zamiar... – odburknął doktor, strzepując z ramion dłonie młodzieńca.

Choć był wściekły na zachowanie „Queens", resztę gorzkich słów musiał zachować dla siebie. Eden potrzebował ich protekcji, inaczej już dawno dokonano by na nim samosądu. Wobec tego Douglas ruszył przez zarośniętą ścieżkę w kierunku drzwi. Nie zdążył nawet zakołatać, a już otworzył mu stary służący, jakby od dawna na niego wyglądał.

– Komisarz czeka w bibliotece – szepnął, po czym ustąpił miejsca doktorowi.

Minęła chwila, nim Scott przyzwyczaił się do panującej wewnątrz ciemności. Zdawało się, że pomieszczenie jest jeszcze bardziej duszne i zakurzone niż podczas jego poprzedniej wizyty. Po przekroczeniu progu od razu zalała go fala gorąca, dlatego też Douglas nie wahał się ani chwili, by rozwiązać swój halsztuk. Wiedział, że Hector i tak nie zwróci na to uwagi.

Nie czekając na służącego, doktor dał się pochłonąć przez rozmaite korytarze poprzetykane najróżniejszymi pułapkami. Tym razem jednak nie nabrał się na zbyt nisko opuszczony żyrandol, pęknięty schodek, czy zawinięty dywan.

Gdy dotarł do biblioteki, dostrzegł wątłe ciało Hectora, które niemal zapadało się w fotelu. Douglas przez chwilę zastanawiał się, czy komisarz jeszcze żyje. Obok niego stał stoliczek z nietkniętym jedzeniem, wokół którego krążyły już maleńkie muszki. Sam Eden niemal nie mrugał wyraźnie przekrwionymi oczami. Jego twarz przez liczne blizny przypominała bardziej spękaną od słońca ziemię. Podobnie dłonie pokryte były świeżymi ranami po bąblach. Puste spojrzenie utkwił gdzieś w przestrzeni, a jedynym znakiem życia były drgawki, które co chwilę wstrząsały ciałem komisarza.

– Mówiłem ci, żebyś tu nie przychodziła, najdroższa Cassie – ciszę przerwał słabowity głos Edena. – Zabierz Johna na wieś i nie wracajcie, dopóki nie wsadzę tego mordercy za kratki.

Hector wyciągnął dłoń, jakby chciał coś wskazać. Kiwnął palcem, po czym jego ręka bezwładnie opadła na podłokietnik.

Eden czuł się ociężały, jakby jakaś siła wbijała go w fotel. Ciągle przegrywał walkę z powiekami, które wciąż niesfornie opadały za każdym razem, gdy nieco je rozchylił. Ten przeklęty Statham musiał go czymś odurzyć! Dobrze, że Cassie i John już wyjechali. Byli bezpieczni z dala od Greenfield, a on mógł w pełni skupić się na tropieniu hrabiego. Miał wrażenie, że nie zazna spokoju, dopóki nie postawi Stathama przed sąd. Może całe życie był miernym policjantem, ale tym razem nie mógł zawieść. Co noc widział twarz Maud, z której uchodziło życie. Ta biedna dusza też z pewnością będzie się błąkała po świecie, dopóki morderca będzie na wolności.

Nagle Hector kątem oka dostrzegł jakiś ruch. Było ciemno, więc widział tylko zarys postawnej sylwetki, z pewnością męskiej. Postać powoli się do niego skradała, a Eden nic nie mógł zrobić. Wciąż był przykuty do fotela, więc została mu tylko obserwacja. Zmrużył oczy i wtedy wszystko stało się jasne. Bez trudu rozpoznał tę parszywą twarz. To musiał być Statham.

Arystokratyczny profil był tak niewzruszony, jakby został wykuty w skale. Ciekawe czy kiedy zabijał Maud każdy loczek w jego fryzurze był na swoim miejscu tak jak teraz? Hector nie mógł nikomu powiedzieć, że to hrabia jest mordercą. Tak dostojny mężczyzna jak on nie wzbudzał żadnych podejrzeń, a jednak pod warstwą elegancji krył się prawdziwy potwór. Eden musiał go powstrzymać, zanim kolejna kobieta wpadnie w jego sidła.

Niewidzialne kajdany niespodziewanie spadły z dłoni komisarza, a w jego członkach znów popłynęła krew. Był gotowy, mógł działać. Statham już wyciągał po niego dłoń, by i jego przeprowadzić na drugą stronę. Eden jednak był szybszy. W jednej chwili poderwał się z fotela i zacisnął swoje zrogowaciałe palce na arystokratycznej szyi hrabiego.

– Hector! Co ty wyprawiasz?

Znajomy głos doprowadził komisarza do porządku. Ciężko dysząc, przejrzał na oczy i spostrzegł, że ma przed sobą doktora Scotta, a nie Stathama. Jak mógł się tak strasznie pomylić? Przecież mógł zrobić krzywdę przyjacielowi! Może naprawdę powoli stawał się potworem, za jakiego wszyscy go mieli...

– Przepraszam – wydukał Eden ze wstydem. – Byłem pewien, że widzę kogoś innego.

– Nic się nie stało. – Douglas spojrzał badawczo na przyjaciela. – Od dawna masz halucynacje?

– Przecież nie mam! Teraz tylko mi się przewidziało... – Hector przeczesał garstkę siwych włosów, które zostały mu na głowie.

– Przed chwilą rozmawiałeś z Cassie...

Eden zmarszczył brwi, wbijając pytające spojrzenie w Douglasa zupełnie, jakby nie wiedział, o czym mówił doktor. Nieco zmieszany ponownie rozparł się w fotelu i sięgnął do stoliczka po fajkę. Szary dym, który zaczął unosić się w powietrzu, był niczym przebłysk światła na tle wszechobecnej ciemności.

Douglas zajął miejsce na fotelu obok. Jego serce ściskał żal, gdy spoglądał na Hectora. Komisarz wyglądał tak marnie, a teraz i umysł odmawiał mu posłuszeństwa. Było z nim coraz gorzej, a doktor nie miał dla niego dobrych wieści. Właściwie przychodził z niczym. Całe dnie i noce poświęcał na rozwikłanie zagadki tajemniczej choroby, lecz teraz już naprawdę musiał się spieszyć. Scott obawiał się, że jego przyjaciel dobrnął właśnie na skraj życia i tylko szybkie działanie może odsunąć go od krawędzi.

– Nie smakuje ci jedzenie? – skinął na stolik z obiadem, który powoli już zajmowała pleśń.

– Ostatnio strasznie boli mnie brzuch i nie jestem w stanie przełknąć nawet kęsa – przyznał Hector.

– Mogę dać ci leki, które złagodzą te dolegliwości, ale... – Douglas urwał, gdyż prawda była zbyt brutalna. Ostatecznie uznał jednak, że nie ma już sensu okłamywać Hectora. On doskonale zdawał sobie sprawę z tego, jak zła była jego sytuacja nawet bez potwierdzenia ze strony doktora. – Ale obawiam się, że ból brzucha też jest związany z tą chorobą, przez którą szkodzi ci światło. Mój patron zasugerował mi, bym powiązał twoje objawy z niedyspozycją Jerzego III.

– Król był przecież szalony! – Hector pokręcił stanowczo głową, jakby te dwie sprawy nie miały zupełnie związku.

– Ale to nie wszystko...

– Próbujesz mi powiedzieć, że ja też tak skończę?

Douglas skulił się pod smutnym spojrzeniem Edena. Chciał przekazać mu dobre wiadomości, lecz w rzeczywistości obawiał się, że jego przyjaciela czeka taki sam los. Scott miał nadzieję, że nie będzie musiał oddawać Hectora pod opiekę psychiatry. W czasie studiów był świadkiem stosowania nieludzkich metod przez lekarzy tej specjalizacji, ale jego medyczna wiedza już się kończyła i być może wkrótce będzie to jedyne słuszne rozwiązanie.

– Nie o to chodzi. Skontaktowałem się z uczniem doktora Addingtona i wnukiem doktora Willisa. Obaj leczyli króla. Wygląda jednak na to, że tajemnice Jerzego III zabrali ze sobą do grobu. Lekarze, z którymi nawiązałem korespondencję, przyznają, że słyszeli jedynie o kilku dolegliwościach, które rzeczywiście w pewnym stopniu zgadzają się z twoimi.

– Czy oni wiedzą, w jaki sposób doszło do ozdrowienia króla? – W oczach Hectora zalśniła nadzieja.

– Z tego, co udało mi się wywiedzieć, tylko ogłoszono, że król został wyleczony. Choroba nawróciła po kilku latach. Robert Willis nie przekazał mi zbyt wielu informacji o metodach dziadka, które ten stosował na królu... Ale może to dobry trop – dodał pospiesznie Douglas, nie chcąc martwić komisarza. – Będę próbował dotrzeć do innych ludzi, którzy mogą coś wiedzieć. Tymczasem dzisiaj znowu spróbuję upuścić ci krew.

– Daj spokój. – Eden machnął ręką. – To nie działa. Szkoda twojego czasu. Zresztą nie mogę tracić sił. Muszę pojmać człowieka, który zabił Maud. Wiesz, ta sprawa nie daje mi spokoju. Czuję, że jestem blisko, ale przestępca ciągle mi ucieka. Muszę udowodnić, że przed prawem nie chroni nawet wysoka pozycja w świecie. Rozumiesz?

Gdy Hector mówił o zabójstwie tej prostytutki, stawał się dziwnie żywy. Jego ton był pełen zapału, zaś w oczach lśniły jakieś szaleńcze ogniki, co niezwykle dziwiło doktora. Przecież komisarz miał poważniejsze problemy.

– A nie martwisz się tym, co dzieje się za twoim oknem? Ludzie najchętniej posłaliby cię na szubienicę! Gdybym cię wyleczył, nie mieliby już tylu argumentów, by na ciebie nastawać...

– Ludzie nigdy mnie nie lubili i to się już nie zmieni. Prawdopodobnie zostanę zapamiętany jako najgorszy komisarz, jakiego miało Greenfield. Nie zdołałem stłumić buntu pokojowo. Nikt nie chciał mnie słuchać. Musiałem wybrać którąś ze stron. Bogacze myślą, że postawiłem na złego konia, broniąc robotników, ale ja nie żałuję. Źle mi tylko z tym, że tyle ludzi straciło życie. Te wszystkie istoty są jednak zapisane na moim sumieniu. Odpowiem za to przed Bogiem... W sprawie Maud mogę jeszcze coś zdziałać. Chociaż trochę zrekompensować wszystkie błędy, które popełniłem. Nie mogę się teraz poddać, choćby miała to być ostatnia rzecz, której dokonałem w życiu.

– Nawet tak nie mów! Przysięgam, wyleczę cię! – Douglas wiedział, że nie powinien składać takich obietnic. On jednak z całych sił wierzył w swoje słowa. W końcu nie mógł stracić kolejnego przyjaciela.

– Nic mnie nie trzyma na tym świecie. Pogodziłem się z tym, że już nie zobaczę mojego Johna ani nie poznam wnuków. Wcale im się nie dziwię, że się mnie wstydzą. Nawet śmierci się nie boję. Właściwie to czekam na nią z utęsknieniem. Podobno całe życie staje wtedy przed oczami. Jeżeli to jedyny sposób, by ujrzeć Cassie i syna, jestem gotów.

Zdecydowany ton Hectora przeraził Douglasa. On naprawdę był przekonany co do słuszności swoich słów. Doktor nie miał wątpliwości, że Eden kochał swoją rodzinę całym sercem, lecz kto chciałby umrzeć dla kilku przelotnych chwil z przeszłości?

Scott na chwilę zamknął powieki. Umysł od razu przywołał wszystkie wspomnienia z Elizabeth, jej uroczą twarzyczkę nawet z nieproporcjonalnym nosem, jak to ujęła niegdyś lady M. W głowie wciąż pobrzmiewały wszystkie jej złośliwe komentarze i długie rozmowy. Ten obraz był tak żywy...

– Przez chwilę miałem cię za szaleńca – podjął doktor. – Ale naprawdę cię rozumiem. Żenię się z inną kobietą niż ta, którą kocham. Po mojej miłości zostaną mi tylko wspomnienia. Gdy i one zaczną się rozmywać w mojej pamięci... – Scott urwał, gdyż zbyt straszna wizja przyszła mu na myśl, by mówić o niej głośno.

– Odejście ukochanej osoby zawsze boli i jest w tym nawet pewne piękno, ale nie pozbawiaj się miłości zbyt wcześnie.

– Nie mogę postąpić inaczej.

Doktor, choć łamało mu się serce, nie mógł zerwać zaręczyn z panną Appleton. Poniósł już tyle porażek. Nie udało mu się przekonać burmistrza, by wybudował szpital dla Greenfield. Nie uratował też Timmy'ego. Lotty i Hectora nie mógł zawieść. Musiał doprowadzić te sprawy do końca, choćby kosztem swojego szczęścia, inaczej byłby zwykłym nieudacznikiem.

– Jak sobie chcesz, ale pamiętaj, że to decyzja na całe życie. Ja nigdy nie żałowałem ślubu z moją Cassie. Spędziłem z nią najpiękniejsze lata i to dzięki nim jeszcze się trzymam. Wybieraj mądrze, bo od tego zależy, kim staniesz się w przyszłości.

Douglas skinął głową. Zbyt dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że Eden miał rację. Gdyby nie był tego świadomy, prawdopodobnie znalazłby umiarkowane szczęście w małżeństwie z Lottą, a tak coraz bardziej zanurzał się w otchłani rozpaczy.  

Prawdopodobnie to już ostatnie spotkanie z Dougiem przed zakończeniem. Następnym razem pojawi jednocześnie pojawi się ostatni rozdział i epilog. Mam nadzieję, że nie zanudza Was ta końcówka. 

Trzymajcie się cieplutko i do zobaczenia następnym razem! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top