6.3. Część II

Lotta czuła, że powoli zaczyna wariować. Coraz częściej miała wrażenie, że wszędzie czai się spisek. Nawet w niewinnej konwersacji ojca upatrywała kolejne próby wydania jej za mąż, w końcu dziedzic olejarni wciąż był kawalerem.

Nie przypuszczała, by tata chciał oddać ją człowiekowi pozbawionemu manier, lecz Hibbertowie byli przyjaciółmi rodziny i ostatecznie należało spodziewać się wszystkiego. Z tego też powodu zbliżyła się nieco do panów, by posłyszeć ich dyskusję. Odłożyła Daisy na ziemię, udając, że zamierza się z nią pobawić.

– Johnie, powinieneś coś zrobić z tymi brudasami. Nie mogą tam tak po prostu stać! – pieklił się Walter, z odrazą spoglądając na niemy protest robotników po drugiej stronie rzeki. – Co będzie następne? Jak pozwolimy im na za dużo, to przestaną pracować w fabrykach!

– Był u mnie ich przedstawiciel. Zażądał przywrócenia poprzednich płac i zaprzestania zastępowania ich maszynami – odparł burmistrz, obejmując się ramionami, jakby sam siebie chciał utulić, odpędzając zgryzotę.

Wyglądał na znacznie starszego niż jeszcze przed tygodniem. Jego cera straciła blask, zaś plecy zgarbiły się jak u jakiegoś staruszka. Najgorsza jednak była twarz, która aż zapadła się, przypominając lico trupa.

– Jeszcze czego! – fuknął Hibbert.

– Obawiam się, że to poważna sprawa, Percivalu. Oni boją się maszyn. Mówią, że przynoszą tylko biedę, kalectwo i śmierć.

– Nie będę spowalniał produkcji, bo banda robotników tego sobie życzy!

– Ten człowiek zdaje sobie z tego sprawę, dlatego zażądał opieki finansowej nad poszkodowanymi pracownikami i ich rodzinami.

– Po moim trupie! – warknął Walter.

– Powinni się cieszyć, że mają jakąkolwiek pracę – zawtórował mu Percival.

– Z tego nie wyniknie nic dobrego, panowie. Strajki, bunty, chaos... – Barley przejechał dłonią po nieogolonej brodzie. – Pamiętajcie, że was ostrzegałem.

Lotta zaryzykowała przelotne spojrzenie na twarz ojca. Jego czoło przeorały liczne bruzdy, jak zawsze wtedy, gdy się nad czymś zastanawiał. Lubiła je widzieć, gdy Appleton pochylał się nad biurkiem, lecz nigdy w połączeniu z groźnym, wręcz obłąkanym wzrokiem i ustami nieprzyjacielsko zaciskającymi się w wąską linię.

Szykowały się kłopoty, nawet Lotta czuła je w powietrzu. Miała wrażenie, że to wiatr, który delikatnie przegania białe obłoczki na niebie, przywlecze do nich nieszczęście wprost z robotniczej dzielnicy.

Nagle twarz Waltera złagodniała, a w oczach błysnęły ogniki niczym u dziecka widzącego nową zabawkę. Panna Appleton nie musiała nawet odwracać wzroku, by wiedzieć, co zobaczył jej ojciec. Serce Lotty na moment się zatrzymało. Miała cichą nadzieję, że Douglas jednak nie pojawi się na regatach, lecz najwyraźniej nie było na co liczyć.

– Doktorze Scott! Chciałbym przez chwilę z panem pomówić! – zawołał Walter na medyka, gnającego przez żwirową alejkę.

Lotta zastanawiała się, skąd u niego ten pośpiech. Być może również zawczasu zauważył Appletona, Barleya i Hibberta, a nie chcąc z nimi rozmawiać, próbował ich uniknąć. Panna jeszcze się łudziła, że doktor zignoruje prośbę jej ojca, lecz ten skinął głową i już po chwili stał koło Waltera.

Lotta szybko chwyciła Daisy pod pachę i pobiegła w kierunku taty, co rusz potykając się lub przydeptując swoją suknię. Musiała wyglądać naprawdę komicznie, gdy wsunęła wolną rękę pod ramię ojca, ale ciągle miała nadzieję, że jej obecność coś może zmienić.

Gdy nieco uspokoiła oddech, nabrała odwagi, by unieść wzrok, który dotychczas utkwiony był w źdźbłach zieloniutkiej trawki. Jej spojrzenie natychmiast skrzyżowało się ze spojrzeniem Douglasa. Wyzierał z niego ogromny smutek, zaś charakterystyczny dla Scotta entuzjazm przygasiło zmęczenie. Wystarczyło dokładniej zajrzeć w jego tęczówki, a ból, który w nich skrywał, tylko w niewielkim stopniu udzielał się drugiej osobie. Lotta także go poczuła. Miała wrażenie, że maleńka szpileczka przekłuwa jej delikatne serduszko, co już było nie do zniesienia. Nawet nie chciała sobie wyobrażać, co obecnie czuł Douglas.

– Masz jakiś powód, dla którego zaszczyciłaś nas swoją obecnością, córeczko? – podjął w końcu Walter, wyrywając z zamyślenia zarówno Scotta jak i Lottę.

Panna nie spodziewała się takiego pytania. Zaróżowione usteczka rozchyliły się, lecz nie przeszedł przez nie żaden dźwięk. Podobnie niebieskie oczy otoczone firanką ciemnych rzęs nagle zdawały się większe. Douglas również zwrócił na nie uwagę i dostrzegł pewne zmiany. Spojrzenie Lotty nie było już pełne ciepłego blasku, a chłodne niczym zlodowaciałe wody, co wywołało u niego pewną przykrość.

– Skoro nic ode mnie nie chcesz, rozmowy dorosłych mężczyzn nie są dla ciebie, więc znajdź sobie inne zajęcie – podjął na nowo Walter surowym tonem i odciągnął Douglasa od reszty towarzystwa.

Lotta nie zważając na konwenanse, odeszła kawałek wściekłym krokiem, po czym bezpardonowo usiadła na trawie. Za nic miała, że jej błękitna sukienka się pobrudzi lub że jej kostki są na widoku. Ułożyła na swoich kolanach Daisy i wbiła smutny wzrok w pupilkę, jakby tylko ona mogła ją zrozumieć. Delikatnie podrapała psinkę za uszkiem, na co suczka odpowiedziała, wydając z siebie rozkoszny pomruk. Przez twarz panny przebiegł cień rozbawienia wywołany reakcją na tę pieszczotę, lecz nagle przypomniała sobie o swojej złości. Wyszukała wśród trawy drobny kamyczek, po czym cisnęła go z całej siły w rzekę. Delikatne fale jakby zapadły się pod ciężarem kamyka, a w miejscu, w którym ten uderzył o taflę, zaczęły pojawiać się coraz szersze okręgi.

Panna przeniosła wzrok na ojca i Douglasa przechadzających się wzdłuż rzeki. Walter żywo o czymś opowiadał, zaś doktor przysłuchiwał mu się z uwagą. Złączył dłonie za plecami, jednocześnie pochylając się ku rozmówcy, jakby chciał go lepiej słyszeć.

Scott w rzeczy samej całą swoją uwagę próbował skupić na Appletonie, lecz z marnym skutkiem. Nie był zbyt chętny konwersacji z nim, ale skoro już go zagadnął, musiała być to sprawa wielkiej wagi. Jednak to nie jego prywatne uprzedzenia względem Walterem były przyczyną jego rozkojarzenia, a chłodne spojrzenie Lotty, którego przed chwilą uświadczył.

Panna wyglądała na dziwnie zmienioną. Na próżno było szukać w niej wesolutkiej dziewczyny z dobrego domu. Jej smutek zaskoczył Douglasa, a także prawdziwie zmartwił. Między nimi wszystko było skończone, jej wcześniejsze zachowanie nie pozostawiało w tej kwestii żadnych wątpliwości. Jednak mimo nieporozumień, które między nimi narosły, chciał jej szczęścia. W końcu nie dało się w ciągu kilku dni zapomnieć o kimś, z kim jeszcze niedawno pragnęło się dzielić całe życie. Uczucie do Lotty nieśmiało tliło się gdzieś na dnie serca doktora, zepchnięte tam przez całkiem nowe doznania.

Douglas miał wrażenie, że sam błądził po tym świecie niczym ślepiec. Przez chwilę zdawało mu się, że to Elizabeth jest jego bratnią duszą, lecz ta niespodziewanie wyślizgnęła mu się z rąk. Scott sam nie wiedział, gdzie popełnił błąd. Może panna Lyod wcale nie odwzajemniała jego uczuć? A może to on był zbyt niezdecydowany i przez to pozwolił jej odejść? Właściwie nie było już ważne, które z tych rozważań okazałoby się słuszne, gdyż wyglądało na to, że Lizzy także utracił bezpowrotnie. Teraz nawet przed sobą bał się przyznać do uczuć względem niej i wielkiej dziury w sercu, która została po pannie, ponieważ musiałby pogodzić się z tym, że był zwyczajnym głupcem.

– Komisarz Eden wcale nie panuje nad tym miastem! Tak nieudolnemu człowiekowi nie powierzyłbym nawet ogródka. Przez niego występek pleni się w Greenfield niczym chwasty – narzekał Appleton.

Nie był świadomy, że jakakolwiek krytyka Hectora nie zaskarbi mu przychylności doktora. W przypadku większości osób zamieszkujących miasteczko byłby to temat wielce odpowiedni, gdyż komisarz nie należał do szczególnie lubianych osób. Douglas jednak nieustannie wykrzywiał twarz przy każdej obeldze pod adresem przyjaciela. Sam niedawno uświadczył tego, jak wielką krzywdę mogą wyrządzić plotki, dlatego tym bardziej nie mógł znieść kiedy obmawiano dobrego człowieka, któremu choroba niszczyła życie.

– Naprawdę chciał pan ze mną mówić o pracy komisarza Edena? – zapytał surowym tonem Douglas.

– Nie... – przyznał Walter zmieszany reakcją Scotta. – Właściwie chodzi o Lottę.

Doktor przystanął gwałtownie. Szybko odszukał wzrokiem pannę, która rozsiadła się na trawie tuż przy brzegu rzeki. Rzeczywiście wyglądała dosyć mizernie. Douglas kiedy tylko dostrzegł jej odmienione spojrzenie, już wiedział, że działo się coś złego. Aż sam był pod wrażeniem własnej przenikliwości, lecz w przypadku Lotty wolał nie mieć racji.

– Choruje? – Scott ponownie spojrzał na ojca panny.

– Może ostatnio mojej córeczce brakuje nieco rumieńców, ale mam nadzieję, że z jej zdrowiem wszystko dobrze.

– To o co chodzi?

Walter ciężko wypuścił powietrze z płuc. Nie lubił przyznawać się do błędów, choć w tym przypadku uznał uniżenie za konieczne. Zacisnął dłonie w pięści, ale wyraz twarzy przyjął najbardziej dobrotliwy, jak tylko potrafił.

– Chciałem pana jeszcze raz przeprosić. Tym razem nie w imieniu ogółu, ale moim własnym. Wie pan, jak bardzo pana lubię i szanuję. Gdyby tamtego dnia nie wynikły te paskudne oskarżenia, z radością oddałbym panu Lottę nawet wbrew mojej żonie. Właściwie zrobiłbym to i dzisiaj.

– Słucham?! – Douglas miał wrażenie, że się przesłyszał.

Jak pan Appleton mógł myśleć, że Scott chciałby się połączyć z rodziną, która nim wzgardziła? Woleli wierzyć przypadkowemu kłamcy! Teraz gdy najwyraźniej hrabia Statham wyjechał z miasta, nagle znów zwrócili się ku doktorowi.

Douglas nie zamierzał być marnym substytutem, drugim wyborem, do którego można przyjść, by ratował honor obcej rodziny. Oczywiście było mu przykro z powodu Lotty, w końcu on także znał gorycz odrzucenia, lecz nie mógł pozwolić, by traktowano go jak pionka w rozgrywkach, w których wcale nie chciał uczestniczyć.

– Lotta dostanie duży posag. Będzie pan mógł kupić dom i lepszy gabinet. Obiecuję, że namówię Barleya na szpital, jeżeli takie będzie pańskie życzenie...

– Czy pan myśli, że można mnie tak zwyczajnie przekupić? – warknął Scott.

Tego było już za wiele. O ile wcześniej uważał zachowanie Appletona za nieodpowiednie, teraz z pewnością było ono obrzydliwe. Pokręcił głową z niedowierzaniem i już miał odwrócić się na pięcie, gdy ponownie powstrzymał go głos Waltera.

– Pieniądze mogą wiele zmienić, doktorze. Proszę dzisiaj nie odpowiadać. Niech się pan nad tym dobrze zastanowi.

Jedyne słowo, jakie cisnęło się na usta Douglasa to „nie". Naprawdę nie mógł uwierzyć, jak łatwe okazało się osiąganie celów, o które tak długo zabiegał. On, nic nieznaczący doktor mógł odbyć niezliczone wycieczki do gabinetu burmistrza i nic by nie wskórał. Tymczasem wystarczyłoby, że pojąłby za żonę córkę bogatego fabrykanta, a wszystkie jego marzenia spełniłyby się, zanim zdążyłby mrugnąć. Ten świat był jeszcze bardziej paskudny, niż doktorowi się dotychczas zdawało. Znał doskonale jego wady i problemy, lecz teraz doszczętnie stracił wiarę w ludzi.

Tylko z szacunku do Lotty nie wykrzyczał Walterowi tego, co o nim myślał. Skinął głową, choć doskonale wiedział, że w tej sprawie nie ma czego rozważać. Odwrócił się i już miał wracać do domu, zbyt rozsierdzony, by uczestniczyć w regatach, lecz przelotnie spojrzał jeszcze na pannę Appleton. Wyglądała jak jedno wielkie nieszczęście. Widząc ją taką, nie potrafił się na nią gniewać. Zresztą nie powinien obarczać jej winą za uczynki ojca, a nie przypuszczał, by maczała w tym swoje zgrabne paluszki.

Lotta już nawet nie spoglądała na ojca i Douglasa. Czuła, że to tylko jeszcze bardziej ją zasmuci. Wobec tego ciągle wygrzebywała nowe kamyczki i raz po raz rzucała je, burząc spokojną taflę wody.

– Co ci zrobiła ta rzeka, że się na niej wyżywasz?

Panna aż podskoczyła na dźwięk znajomego głosu. Szybko zaciągnęła sukienkę na kostki i dopiero wtedy powolnie odwróciła twarz ku Douglasowi. Mężczyzna stał za nią idealnie wyprostowany. Jego wzrok błądził gdzieś w przestrzeni, lecz na ustach czaił się delikatny uśmiech.

– Przepraszam, nie zauważyłam pana – wyrzuciła z siebie, zapominając o oddechu, przez co jej głos brzmiał jak jęki pisklęcia.

– Pana? – Scott uniósł brew, lecz Lotta wciąż miała wrażenie, że mężczyzna jest rozbawiony. Czyżby się z niej śmiał? – Byłem pewien, że możemy mówić do siebie po imieniu.

Douglas nie czekając na odpowiedź panny, przysiadł na trawie tuż przy jej boku i ponownie wbił wzrok przed siebie. Sam nie wiedział, dlaczego to robił. Nie miał żadnego obowiązku, by nadstawić ramienia, na którym Lotta mogłaby się wypłakać, ale jakaś dziwna siła przyciągała go do niej. Nieważne, co się między nimi wydarzyło, wciąż o nią dbał.

Lotta zaryzykowała spojrzenie na jego pięknie wyrysowany profil, licząc, że skoro on nie patrzy na nią, może bezkarnie go podziwiać. Szybko jednak skarciła się w duchu. Musiała wykorzystać tę okazję, by spróbować wyjaśnić pewne kwestie Douglasowi.

Z pewnością ta potworna propozycja już została złożona, lecz może jeszcze dało się nieco naprawić wizerunek panny w oczach doktora. Scott musiał się dowiedzieć, że Lotta nie miała nic wspólnego z tym planem i żeby się na nią nie złościł, choć ku swojemu zdziwieniu, dotychczas nie zauważyła nawet cienia zdenerwowania na twarzy doktora.

– Jest mi tak bardzo przykro, że źle cię potraktowaliśmy. Chciałam ci wierzyć, naprawdę próbowałam, ale kiedy ten mężczyzna mówił o tobie takie okropne rzeczy, cały mój świat się zawalił. Domyślam się, czego chciał od ciebie mój ojciec. Przysięgam, że nie miałam z tym nic wspólnego! Nie śmiałabym prosić, byś ponowił swoją propozycję. Czas pokazał, że wcale na nią nie zasłużyłam. Wszyscy cię zawiedliśmy, nie jesteś nam niczego winien. – Kolejne słówka wypływały z ust panny tak szybko, że pod koniec aż brakło jej tchu i musiała urwać, choć wiele niewypowiedzianych myśli jeszcze kotłowało się w jej główce.

– Oczywiście, że nie – Douglas uśmiechnął się delikatnie.

Taka odpowiedź nieco zdziwiła pannę. Choć właśnie spodziewała się jej, po cichu liczyła, że może doktor zgodzi się na małżeństwo z nią. Było to jedno z wielu jej pragnień, tak samo ważne jak marzenie o tym, by nie wychodzić jeszcze za mąż.

Lotta była taka zagubiona. Rozgryzienie własnych uczuć okazywało się zajęciem ponad jej siły. Wszystko nagle stało się takie trudne. Może prawdą było, że kobiety nie powinny zbyt wiele myśleć, skoro gdy tylko chciała zyskać nieco kontroli nad własnym życiem, nie potrafiła podjąć żadnej decyzji.

Łezki mimowolnie napłynęły do jej oczu. Szybko starła je z twarzy, pozostawiając na niej ziemisty ślad. Nie mogła pokazać słabości przy Douglasie, choć jeszcze niedawno był to najbliższy jej mężczyzna.

– Masz brudne rękawiczki... – zauważył Scott.

Posłał przy tym Lottcie rozbawione spojrzenie, licząc, że i jej nieco poprawi to humor. Jednak gdy panna zaczęła prawdziwie szlochać, zdał sobie sprawę, że jego uwaga wcale nie została odebrana jako żart.

– Przepraszam, nie chciałem... Byłem zbyt surowy. Nie zasłużyłaś na to – dodał szybko pocieszającym tonem.

– To nie twoja wina. Już sama nie wiem, co się ze mną dzieje. Nie przejmuj się, możesz odejść. Lepiej, żebyś mnie takiej nie widział – odpowiedziała mu Lotta, wciąż dławiąc się łzami.

– Opowiedz mi, co cię trapi. – Douglas położył dłoń na ramieniu panny, spoglądając na nią zachęcająco. – Może będę mógł jakoś pomóc. To, że między nami się popsuło, nie znaczy, że już o ciebie nie dbam.

Lotta uniosła zaczerwienioną twarz i posłała mu wzruszone spojrzenie spod sklejonych od płaczu rzęs. Doktor delikatnie starł z niej resztki łez i ziemi, która przylepiła się do policzków.

W tej chwili panna wydawała mu się taka niewinna i bezbronna, że znów poczuł nagłą potrzebę, by otoczyć ją swoim silnym ramieniem oraz bronić przed całym złem tego świata.

– Nic nie możesz zrobić. Rodzice chcą mnie wydać w tym roku za mąż, mimo że ja chyba nie jestem jeszcze na to gotowa. Hrabia Statham byłby dobrą partią, ale kamień spadł mi z serca, gdy wyjechał. Problem w tym, że tata się uparł, a ja tak bardzo się boję! Nie wiem, kogo dla mnie wybierze. Co jeżeli ten mężczyzna będzie niedobry? Albo ja go zawiodę? Marlee wyszła za mąż, gdy była w moim wieku i o mały włos nie doszło do tragedii. Ona była taka nieszczęśliwa! Nie radziła sobie ani z Alexandrem, ani z prowadzeniem domu. Nie chcę tak skończyć. Tylko nie myśl sobie, że byłam wobec ciebie nieszczera... Chciałam za ciebie wyjść. Przy tobie małżeństwo wydawało mi się mniej straszne, ale potem złamałeś mi serce. Właściwie to sama je sobie złamałam, wierząc w te kłamstwa, dlatego jest mi tym bardziej przykro.

Douglas byłby pomyślał, że słowa Lotty to kolejny kaprys młodej panny, lecz znał ją zbyt dobrze. Ton pełen przejęcia, prawdziwe zasmucone spojrzenie i przyspieszony oddech zdradziły dziewczynę i nawet sztuczny uśmiech, który znikał z twarzy tak szybko jak się na niej pojawiał, nie starł strachu z jej uroczego lica.

Doktorowi zrobiło się żal Lotty. W końcu jej sytuacja znacznie się pogorszyła, od kiedy drogi pary się rozeszły. Gdyby tak tylko mógł pomóc pannie... Właściwie przychodził mu jeden sposób do głowy, lecz wymagałby ogromnego poświęcenia od Scotta, na które być może wcale nie był gotowy.

– Nie martw się – rzekł pokrzepiająco, a śliczne, błękitne oczka spojrzały na niego z nadzieją. Douglas założyłby się, że przez chwilę ujrzał w nich dawny blask. – Wszystko się jakoś ułoży. Możesz na mnie liczyć. Pewnie twoje siostry też ci pomogą, gdy zajdzie taka potrzeba. Gdyby ojciec wybrał ci złego męża, możesz być pewna, że osobiście przetrącę mu nos!

Na te słowa spojrzenie Lotty jakby przygasło, znów stając się chłodne niczym bezdenne wody oceanu. Douglas i tę zmianę natychmiast wychwycił. Nie chciał jej zawieść, ale jedyne co mógł zrobić, to posłać pannie nieco niezręczny uśmiech.

Przez chwilę atmosfera między nimi zdawała się taka jak dawniej – swobodna i przyjacielska, okraszona jedynie odrobinką niepewności. Wystarczyło jednak kilka zdań, by znów oddalili się od siebie, jakby byli zupełnie obcymi ludźmi.

– Nie będę cię dłużej zatrzymywała – aksamitny głos Lotty przerwał ciszę. – Za wszystko dziękuję i... – tu urwała, jakby musiała poszukać odpowiednich słów, a na jej twarz wpełznął wstydliwy rumieniec. – Mam nadzieję, że będziemy mogli jeszcze rozmawiać bez żalu.

Panna ponownie zatopiła spojrzenie w przystojnej twarzy Douglasa. Jego oczy pociemniały od ostatniego spotkania, ale nie było powodu, by dziwić się tej zmianie, w końcu inne emocje kryły się za jego oczami. Zapadłe policzki zdaniem Lotty wyglądały nieco mizernie, lecz obca osoba stwierdziłaby, że dodają doktorowi szlachetności, podobnie jak delikatne zmraszczki, które pojawiły się na czole i wokół oczu.

Scott czuł, że panna wyczekuje jego odpowiedzi. Jej spojrzenie budziło w nim dziwne wyrzuty sumienia. Przecież mógł ją wybawić z opresji. Wystarczyło tylko kilka słów, lecz nie chciały mu one przejść przez gardło. Pokiwał tylko głową, nawet nie przenosząc wzroku na Lottę. Usłyszał szmer towarzyszący wyszukiwaniu kamyczka w trawie. Po nim nastąpiło głośne pluśnięcie, jakby Lotta włożyła w rzut całą swoją złość.

W końcu panna Appleton poderwała się z ziemi, niezgrabnie otrzepała suknię, choć na niewiele się to zdało. Zielonkawych plam będzie się ciężko pozbyć nawet praczkom. Lottcie jednak nic już nie pozostało, wobec tego chwyciła Daisy i odeszła z nią w tylko sobie znanym kierunku.

Douglas, gdy tylko przestał wyczuwać obecność Lotty przy sobie, zapragnął głośno krzyknąć, dając upust swojej bezradności. Na tak wiele spraw nie miał wpływu i tak wielu rzeczy nie mógł zmienić. Próbował sobie tłumaczyć, że i w kwestii nieszczęścia panny Appleton niewiele może zdziałać, lecz umysł podpowiadał mu, że było inaczej.

Ostatecznie i on podźwignął się cięższy o nowe problemy. Opuścił nabrzeże i całą drogę do domu próbował wyrzucić z głowy wspomnienie nęcącego spojrzenia Lotty, lecz na próżno.

Gdy tylko wszedł do swojego gabinetu, poczuł niewyobrażalną chęć na alkohol. Na przyjęciach i w towarzystwie rzadko go odmawiał, lecz prawie nigdy nie pił w samotności. Takie sytuacje zdarzały mu się tylko, kiedy docierał do krawędzi jakiejś życiowej przepaści.

Ulegając pokusie, nerwowo wyszarpnął szufladę z biureczka i dobył burbon z Gettysburga, który ostatnim razem spożywał w towarzystwie panny Lyod.

– Och, Lizzy – westchnął, po czym pociągnął łyk wprost z butelki.

Alkohol rozpalił jego przełyk. Douglas skrzywił się, lecz wciąż było to dużo przyjemniejsze uczucie niż ból, który ciągle odczuwał.

Elizabeth obiecywała mu, że wszystko się naprawi, kiedy zostanie oczyszczony z zarzutów, ale jemu było coraz gorzej. Wolałby być zhańbiony i może nawet przyjąć posadę w Londynie pod warunkiem, że każdego ranka mógłby oplatać sobie kosmyki włosów Lizzy wokół palca.

Doktor oddałby wiele, żeby wrócić do tamtego czasu, gdy byli tak blisko. Życie okraszone złośliwościami panny Lyod byłoby dużo ciekawsze niż słodkie towarzystwo Lotty aż do grobowej deski. Niestety na to już nie było żadnych szans. Scott musiał popełnić gdzieś błąd, skoro Liz postanowiła urwać znajomość. Może jej uczucie wygasło, a może nigdy go nie było? Douglas mógł próbować wmawiać sobie, ile tylko chciał, że i on nigdy nie zapałał do Elizabeth miłością, lecz było to tylko marne kłamstwo.

Cóż jednak miał teraz uczynić? Usychać z rozpaczy? Miał już dość tej stagnacji, która ogarnęła jego życie.

Upił kilka kolejnych łyków.

Przecież nic nie stało na przeszkodzie, by się poświęcił, skoro nie było już nadziei, że Liz go zechce. Wystarczyło zgodzić się na małżeństwo z Lottą, na związek, w którym byłby więźniem. Nie byłaby to jednak taka przykra kara. Panna Appleton z pewnością zostałaby uroczą towarzyszką życia, a i nie była obojętna Douglasowi, choć nigdy nie zastąpiłaby mu Elizabeth.

Takim ruchem skazałby siebie, lecz uratował Lottę. Nagle w jego głowie ten pomysł zaczął brzmieć niezwykle szlachetnie. Doktor nie miał wątpliwości, że sprawdziłby się w roli kochającego, wiernego męża. Jedyną przeszkodą wciąż była Lizzy, która do reszty zawładnęła jego sercem.

Scott ponownie uniósł butelkę do ust, lecz nie poczuł na wargach nawet kropli. Rozwścieczony spojrzał puste szkło. Jak miał teraz uciszyć kocioł w swojej głowie? W myślach przeplatały mu się obrazy Elizabeth i smutnego, ale jednocześnie błagalnego spojrzenia Lotty. Doskonale rozumiał jej prośbę, choć nie została ona wypowiedziana na głos.

Co robić? Którą drogę wybrać? Te wszystkie pytania i jedna wielka niewiadoma spowodowały, że jakaś dziwna moc wstąpiła w członki Scotta.

– A niech to! – Douglas zacisnął mocniej dłoń na butelce, po czym cisnął nią z całej siły w ścianę.

Nagle hałas w jego głowie ucichł. Jedynie dźwięk rozbijanego szkła zabrzęczał mu w uszach. Ciężko dysząc, jakby był po ogromnym wysiłku, poczuł wreszcie spokój. Przetarł krople potu z czoła i spojrzał na odłamki, jedyną pozostałość po butelce z pamiętnym Burbonem i być może ostatnią pamiątkę po Elizabeth.

Już miał swoją odpowiedź. 

Jak myślicie, co zdecydował Douglas? Z tym pytaniem zostawię Was już do nowego roku ;) 

Korzystając z okazji, chciałabym życzyć Wam, aby ten nadchodzący rok okazał się łaskawszy dla nas wszystkich. 

Do następnego razu!! 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top