5.1
Elizabeth wspinała się po kolejnych schodkach kamienicy przy ulicy świętego Jerzego, w dłoni ściskając najnowsze wydanie Greenfield Post. Udało jej się dorwać ostatni egzemplarz, gdyż gazeta tego dnia była wręcz rozchwytywana. Przypuszczała, że to wszystko za sprawą rubryki towarzyskiej. Każdy chciał wiedzieć, jak lady M. skomentowała najnowsze rewelacje o Douglasie. Nawet gdy okazało się, że nie wspomniała o nich nawet słówkiem, tekst trzymał odpowiedni poziom, szczególnie wzmianka o pannie Statham, która zachęcała do zabrania pisma do domu. Kilka linijek poświęconych Elizabeth ani trochę jej nie ubodło. Uważała wręcz, że tajemnicza pisarka miała rację. Była głupia i tyle.
Lizzy jak co dzień energicznie pchnęła drzwi. Zdjęła rękawiczki i odwiesiła kapelusz. Wśród tych rutynowych czynności jednak czegoś jej brakowało. Jak szybko wykryła, nigdzie nie widziała Douglasa, który zwykle o tej porze już siedział przy biurku, a gdy tylko przekraczała próg gabinetu, raczył ją jakimś złośliwym komentarzem.
Pierwsze, co przyszło pannie do głowy, to nagła wizyta pacjenta, który wymagał jakiegoś zabiegu. Na to jednak było zbyt cicho, lecz Liz i tak zajrzała do pokoju obok. Jak się spodziewała, nikogo tam nie zastała. W kuchni także nie było żywej duszy, podobnie jak okruszka chleba, nawet czerstwego. Na końcu postanowiła sprawdzić sypialnię. Nigdy nie wchodziła tam, gdy Douglas znajdował się w środku, dlatego teraz czuła się nieco zakłopotana z myślą, że prawdopodobnie tam go spotka.
Zgodnie z przewidywaniami Liz, doktor leżał na pościeli w pełnym stroju. Nerwowo machał stopami, na których wciąż miał buty, rozrzucając dookoła zaschnięte błoto. Panna skrzywiła się na ten widok, gdyż to ona była jedyną osobą, która tknięta nagłą litością od czasu do czasu zmieniała pościel na łożu Scotta.
– Leżysz jak jakiś Juliusz Cezar! – syknęła.
– A ty co, Kleopatra, że tak się rządzisz? Zresztą mam dziś wolne.
– Słucham?
Liz przysiadła na skraju łóżka, skrzyżowała ręce na piersi, jak to zwykła czynić, gdy była czymś rozdrażniona.
– Nie widzę żadnych pacjentów, więc mam wolne. – Scott przeciągnął się ospale i ułożył dłonie pod głową, jakby był na plaży. – Nikt nie chce lekarza kryminalisty.
Panna Lyod szybko pojęła, że to nie lenistwo przygnało doktora do łóżka, ale smutek, może nawet strach oraz pewne poczucie bezradności.
– Jesteś dziwnie spokojny jak na przestępcę – spróbowała zażartować.
Kąciki ust Douglasa nieznacznie drgnęły, lecz szybko wróciły do pierwotnego położenia tak, że twarz doktora zdawała się pozbawiona emocji, co zwykle było domeną Elizabeth.
– Lata praktyki, w końcu jestem zawodowcem!
– Daj spokój, nie może być tak źle. Nawet lady M. nie uwierzyła w te brednie. Przyniosłam ci gazetę. Nic nie napisała o tej całej pułkownikowej, za to sporo miejsca poświęciła Violet i... mi. Masz, śmiej się do woli. Jesteś w tak paskudnym humorze, że nawet nie będę miała ci tego za złe. – Liz podsunęła wymięty egzemplarz Greenfield Post pod sam nos Douglasa.
– Już czytałem. Wierz mi, że pobiegłem z samego rana po gazetę, by sprawdzić, co ta wiedźma o mnie napisała i zostałem miło zaskoczony. Chyba jestem tak beznadziejnym przypadkiem, że nawet lady M. jest już mnie szkoda. Za to wzmianka o tobie bardzo poprawiła mi humor... – W oczach Douglasa pojawiły się łobuzerskie ogniki, gdy uszczypnął Lizzy w ramię.
Panna Lyod zaśmiała się, widząc w doktorze wiecznego dzieciaka. Jej mina jednak szybko spoważniała, gdy przypomniała sobie, że musi poruszyć ze Scottem przykry temat ostatnich wydarzeń.
– Co się z tobą stało? Wtedy, w ogrodzie Hibbertów?
– Cóż, gdy już dostatecznie zmokłem i chciałem się schronić w rezydencji, wszyscy patrzyli na mnie spod byka. Lotta nie obdarzyła mnie nawet spojrzeniem. Próbowałem się do niej jakoś dostać, ale na marne. Pan Appleton rzekł mi jedynie, że powinienem poślubić tę kobietę, którą tak bardzo skrzywdziłem, a może nigdzie tego nie zgłoszą i uniknę większych problemów. A Andrew? Spełnił swe zadanie i zniknął. To nawet miłe, że nie chce popatrzeć, jak upadam.
– Nie o to mi chodziło. – Liz spojrzała z żalem na Douglasa. – Dlaczego się przyznałeś?
– Potwierdziłem tylko, że to, co mówią, jest prawdą... ale tylko po części.
– Tak. Dlaczego?
– Bo to prawda.
Douglas z trudem podźwignął się, jakby był staruszkiem, a nie młodzieńcem w sile wieku. Usiadł koło Elizabeth, opierając łokcie o kolana i spojrzał głęboko w jej oczy. Panna również uważnie przyglądała się doktorowi, próbując odnaleźć uśmiech kryjący się na jego twarzy, lecz najwidoczniej Scott wcale nie żartował.
– Chcesz usłyszeć całą historię? Uprzedzam, że może ci się nie spodobać.
Lizzy niepewnie pokiwała głową. Niczego nie rozumiała, a to była jedyna droga, by zyskać jasność. Postanowiła kroczyć nią, choćby cały jej światopogląd miał lec w gruzach.
– Dobrze. Opowiem ci wszystko, niczego nie zatajając – westchnął ciężko. – Wybacz, że nie od razu przejdę do rzeczy, ale muszę zacząć od początku, żebyś miała pełny ogląd sytuacji, a początki są takie, że mój ojciec leczył pewnego pułkownika o nazwisku Taylor z przetoki. Miał młodziutką żonę, ledwo starszą ode mnie, więc pułkownik naturalnie chciał wypełniać małżeńskie obowiązki. Ojciec w tamtych czasach kazał mi warować przy sobie jak pies, żebym uczył się fachu. Tak poznałem Lacey. Polubiłem ją. Była śliczną blondyneczką, a nie zniszczoną kobietą, jak ta, którą przyprowadził Andrew. Delikatna, miła, nieco nieśmiała, inteligentna dziewczyna... Zawsze miała dla mnie dobre słowo. Jak się pewnie domyślasz, mieliśmy romans, ale jestem pewien, że ona naprawdę wniosła coś do mojego życia.
Elizabeth poczuła, jak przeraźliwy chłód przeszył jej ciało. Mimowolnie spojrzała na okno, lecz okazało się zamknięte. Przeniosła wzrok z powrotem na Douglasa i aż zadrżała, gdy zobaczyła jego twarz ściągniętą z bólu oraz podkrążone oczy, czego wcześniej nie dojrzała.
Panna czuła się prawdziwie zagubiona. Słyszała szacunek w głosie Scotta, kiedy mówił o Lacey. Jego ton był łagodny, a w oczach szkliły się łzy. Nie potrafiła jednak zrozumieć, jak to się stało, że Douglas wdał się w romans. Nie pasowało do niego takie zachowanie, choć należało się spodziewać, że w życiu młodego mężczyzny z taką aparycją jak jego, była już jakaś kobieta.
– Proszę, Liz, nie patrz na mnie w ten sposób. Nie kochałem Lacey tak jak powinienem, ale ona także nie żywiła do mnie głębszych uczuć poza sympatią i być może pożądaniem. Jesteś panną, więc ciężko mi z tobą mówić o takich sprawach, ale uwierz mi, nie wykorzystałem jej. Potrzebowała kogoś, kto okaże jej należne zainteresowanie, a ja... potrzebowałem jej. Można wręcz powiedzieć, że to Lacey mnie ukształtowała na, jak mniemam, dobrego człowieka. Będę jej za to wdzięczny do końca życia. Nigdy nie wspominała o ucieczce, była jedną z nielicznych dam, które nie chciały zaciągnąć mnie przed ołtarz. – Douglas wyprostował się. Złączył drżące dłonie, po czym oparł je o kolana, a spojrzenie pełne bólu utkwił w pannie Lyod. – Skoro nakreśliłem już tło historii, pora przejść do konkretów. Lacey zaszła w ciążę. Nic mi o tym nie rzekła. Nagle zaczęła się ode mnie dystansować, a ja nie chciałem być nachalny. Dopiero później dotarły do mnie plotki o rosnącym brzuchu pułkownikowej Taylor. Co sprawniejsi w rachunkach wiedzieli, że dziecko zostało poczęte po wyjeździe pułkownika na Krym. Po cichu mówiono także o jego wstydliwym problemie... Oczywiście, gdy dotarło do mnie, że to moje dziecko, chciałem wziąć za nie odpowiedzialność. Próbowałem spotkać się z Lacey, ale zawsze mnie odprawiała. Tylko raz udało nam się pomówić. Powiedziała, żebym przestał ją nagabywać, bo to tak, jakbym przyznał się do ojcostwa. Twierdziła, że sobie poradzi, a ja mam zniknąć z jej życia. Byłem głupi, ale się na to zgodziłem. Dopiero co skończyłem studia i taki skandal ośmieszyłby mnie w środowisku na zawsze. Odpuściłem. Żałuję, bo teraz wiem, że Lacey próbowała tylko mnie chronić.
– Przynajmniej próbowałeś... Ona też wiedziała, co robi – wtrąciła nieśmiało Lizzy.
– Szczerze w to wątpię. Gdyby była świadoma tego, co ją czeka... Powinna była uciec. Nie wiem, co ściągnęło pułkownika do Szkocji, ale wrócił, a Lacey zapadła się pod ziemię. Sądziłem, że mąż ją gdzieś odesłał, ale myliłem się. Pewnego wieczoru ktoś zapukał do drzwi mojego malutkiego mieszkanka na poddaszu...i wtedy nastąpiła najczarniejsza godzina w moim życiu.
Douglas przymknął powieki, pod którymi zbierały się łzy. Przed oczami pojawiła mu się pani Taylor jak żywa. Jej widok jednak przeraził doktora. Nie była już tą ślicznotką, którą niegdyś poznał.
Twarz Lacey była szara niczym papier. Skóra opinała kości, a policzki jakby się zapadły. Niegdyś lśniące oczy były czerwone od płaczu, a ból wręcz z nich wyzierał. Wsparła się jedną dłonią o futrynę, zaś drugą ułożyła na wystającym brzuchu. Podniosła na Douglasa wymizerowane spojrzenie i zdołała jedynie wyszeptać kilka słów.
– Pomóż mi...
Scott natychmiast objął ją w pasie i poprowadził do niewygodnego tapczanu, który właściwie przytargał tu ze śmietnika. Pamiętał, jak dziwił się, że ktoś chce wyrzucić całkiem dobry mebel. Jego ojciec z pewnością wyśmiałby go za taki marny wystrój, lecz Douglas wolał mieszkać sam niż w opływającej w luksusy willi jego rodziców.
– Co się dzieje? – zapytał, gdy dama już usadowiła się na zdezelowanym materacu.
Chwycił ją za chudziutką rączkę. Z przerażeniem stwierdził, że dwoma palcami może objąć jej nadgarstek i jeszcze zostanie miejsce. Lacey musiała dużo schudnąć, właściwie tylko brzuch urósł jej w ostatnim czasie, jakby to on wysysał z niej całe siły.
– Spadłam ze schodów – przyznała ze wstydem.
– Sama? – Douglas spojrzał na nią podejrzliwie.
Gdy nie doczekał się odpowiedzi, nerwowo zaczął podciągać rękawy sukni pani Taylor i oglądać ręce, potem szyję i ramiona. Wszędzie dostrzegł siniaki.
– Ed stara się być wyrozumiały, ale kiedy popije... bardzo się na mnie złości. – Lacey wiedziała, że młody doktor i tak się wszystkiego domyśli, więc nie było sensu tego przed nim taić. – Upadłam i wszystko zaczęło mnie boleć. Myślałam, że to przez ten wypadek, ale ból nie ustawał, a ja miałam wrażenie, że zaraz pęknie mi podbrzusze. Wiem, że to jeszcze nie czas, ale chyba odeszły mi wody.
– A czy te bóle się wzmagają? – Spokojny dotąd głos Scotta zadrżał, co natychmiast zauważyła czujna Lacey.
– Nie... – urwała. – Usłyszałam tę zmianę w twoim głosie. Boję się, Douglasie. Czy... czy dziecko umarło? – Ostatnie słowa nie chciały przejść przez gardło pani Taylor.
Doktor szybko podbiegł do biureczka, gdzie piętrzył się stos kartek. Jednym ruchem zrzucił je na podłogę, odsłaniając stetoskop, który natychmiast pochwycił w dłonie, po czym wrócił do Lacey. Przystawił jeden koniec do jej brzucha, zaś do drugiego dołożył ucho. Po chwili usłyszał słabe bicie maleńkiego serduszka.
– Dziecko żyje.
Przez twarz Lacey przebiegł pełen ulgi uśmiech, lecz gdy spojrzała na twarz Douglasa, spochmurniała. Doktor zaciskał usta w wąską kreskę, a jego wzrok był nieobecny. To nie mogło oznaczać niczego dobrego.
Douglas w rzeczy samej toczył ze sobą istny bój. On już wszystkiego się domyślał. Nie raz oglądał Lacey bez ubrań i doskonale wiedział o jej wąskiej miednicy, która teraz najwyraźniej okazała się niezdolna do wydania na świat dziecka. W takich przypadkach zwykle czekano, aż maleństwo umrze i kawałek po kawałku wydobywano je z łona matki za pomocą kleszczy.
– O co chodzi? Masz mi natychmiast powiedzieć! Jak bardzo jest źle?
– Obawiam się, że nie urodzisz tego dziecka. Przepraszam – jęknął przeraźliwie, a jego twarz zalała się łzami.
Lacey była dobrą kobietą i nie zasługiwała na taki los. Choć nie była jego żoną, a on z radością nie oczekiwał przyjścia potomka na świat, nie potrafił pogodzić się z myślą, że to jego dziecko jest skazane na śmierć.
– Musi być jakiś sposób. – Pani Taylor zachowała więcej przytomności. Przycisnęła głowę Douglasa do piersi, głaskając jego włosy w geście pocieszenia.
– Jest, ale większość kobiet tego nie przeżywa! – Scott z bezradności uderzył pięścią w tapczan, który zaskrzypiał złowrogo.
Istotnie próbowano czasem wydobyć dziecko z łona za pomocą cięcia, lecz najczęściej dokonywano tego, gdy kobieta była już martwa. Dla żywej taka operacja zwykle oznaczała pewną śmierć.
– Chcę spróbować – odrzekła Lacey niemal bez namysłu.
Douglas spojrzał z niedowierzaniem na jej wielkie oczy, w których nie było nawet cienia strachu, podczas gdy on cały drżał.
– To niemożliwe. Żaden lekarz nie poważy się na takie szaleństwo! – Scott wyrzucił bezradnie ręce do góry.
– Znam jednego, który spróbuje. Właśnie przede mną siedzi.
– Nie – odpowiedział Douglas stanowczo, choć ściskało mu się serce.
Był zaledwie podlotkiem i nie miał własnych instrumentów, doświadczenia, ani nawet stosownej wiedzy.
– Tak, Douglasie, zrobisz, co trzeba, bo to twoje dziecko i musisz je uratować. Ja jestem gotowa, choćby i na śmierć. Uczynię wszystko dla tej istotki, a ty?
Lacey przesunęła dłonią po żuchwie doktora. Przybliżyła swoje lico do jego twarzy tak, że czubki ich nosów się stykały.
Douglas zacisnął palce na karku damy, po czym wpił się w jej usta. Był to ostatni pocałunek kochanków, podszyty pewną żarliwością, ale i wyrażający cały ich ból.
Gdy doktor oderwał się od Lacey, podbiegł do regału i odszukał podręcznik Rousseta. Chwycił go pod pachę i wrócił do damy, by pomóc jej wstać. Siły jednak z każdą chwilą opuszczały ją coraz bardziej, więc niewiele myśląc, Douglas wziął ją na ręce i w dokładnie w ten sam sposób wniósł ją do szpitala Woolmanhill pół godziny później. Musiał tak postąpić, gdyż w domu przy lichym świetle świec nie miał nawet najmniejszych szans powodzenia. Pech chciał, że to Andrew Neville pełnił dyżur tej nocy.
– Hej! Ty tam, stój! – warknął, gdy wychylił nos ze swojej lekarskiej klitki.
Z pewnością przyciągnął go głośny stukot butów, który echem odbijał się po pustym korytarzu. Zaniepokojony pobiegł za cieniem. Dopiero gdy znalazł się wystarczająco blisko, rozpoznał swojego odwiecznego wroga.
– Scott! Co ty wyprawiasz? Zaraz to komuś zgłoszę! Zatrzymaj się, do diabła!
Douglas jednak był głuchy na jego krzyki. Zbyt skupiał się na celu. Ciężko biegło mu się z kobietą na rękach, lecz gdyby się teraz zatrzymał i pozwolił złapać Neville'owi, jego cały trud poszedłby na marne.
Gdy zamajaczyła przed nim sala operacyjna, zacisnął zęby i jeszcze bardziej przyspieszył. Nacisnął łokciem na klamkę, po czym wbiegł do środka. Odstawił pojękującą Lacey na podłogę, a sam zaczął rozglądać się dookoła. Tylko gablota nadawała się do zablokowania drzwi.
Mebel okazał się piekielnie ciężki. Douglas z całych sił zaczął na niego napierać, jęcząc przy tym i sapiąc. Pot obficie zrosił mu czoło tak, że kilka kropelek wpadło mu do oczu. Jednak wcale mu to nie przeszkadzało, gdyż po chwili i tak zacisnął powieki, jakby miało mu to pomóc. Szczęśliwie gablota w porę drgnęła. Udało się ją przesunąć do drzwi, czemu towarzyszyły dźwięki tłuczonego szkła, gdyż większość fiolek z hukiem rozbiła się o posadzkę.
Czerwony z wysiłku doktor wrócił do damy. Usadowił ją na stole, po czym pomógł zdjąć odzienie.
– Otwieraj, Scott! Słyszysz? Otwieraj, bo inaczej będziesz skończony! – wrzeszczał Andrew, waląc pięściami w drzwi.
– Udawaj, że go nie ma – szepnęła Lacey.
Pani Taylor była dziwnie spokojna. Posłusznie spełniała każde polecenie Douglasa, choć to jej życie było na szali.
Scott podał damie narkozę i z przerażeniem spoglądał, jak zapada w sen. Jego serce biło niczym oszalałe, a na czoło wpływało coraz więcej potu. Teraz nie mogło zabraknąć mu odwagi, choć na sali został sam, pozbawiony wspierającego dotyku Lacey i jej uspokajającego spojrzenia, które dotychczas dodawały mu siły i pewności. Pod salą zaś zbierali się kolejni lekarze, lecz szczęśliwie z racji pory w szpitalu nie było ich zbyt wielu.
Douglas otworzył podręcznik i szybko przewertował kilka stron. Jeszcze wtedy nie wiedział, jak kłamliwie informacje wówczas przeczytał. Rousset twierdził bowiem, że po wyjęciu dziecka, należy odłożyć niezaszytą macicę do jamy brzusznej, gdyż mięśnie same złączą brzegi nacięcia. Dużo więcej racji miał Lebas, który próbował zaszyć ranę, lecz o nim młody doktor wówczas nawet nie słyszał.
Gdy Scott pochwycił w dłoń skalpel, wszystkie dobiegające do niego dźwięki zaczęły milknąć, a on jedynie słyszał dziwny szum. Wziął głęboki oddech i zrobił nacięcie prowadzące od pępka w dół. Za pomocą dłoni powiększył ranę, odsłaniając macicę, którą następnie naciął.
Nagle nieokiełznany potok krwi buchnął z jamy brzusznej Lacey, brudząc wszystko dookoła. Douglas przystanął w bezruchu, nie wiedząc, co robić. Powinien tamować krwawienie czy zająć się dzieckiem? Ostatecznie zdecydował zagłębić się dłoń w macicy i na oślep wyciągnął maleńką istotkę. Nawet nie zdążył jej się przyjrzeć, co później okazało się błędem. We wspomnieniach nie potrafił przywołać tej chwili. Nie pamiętał nawet, czy wyciągnął żywe dziecko z łona matki. Zawinął je w pierwszą płachtę, która wpadła mu w ręce i niewiele myśląc, odłożył do dużej misy znajdującej się na sąsiednim stoliku.
Powrócił do Lacey, która obficie krwawiła z rany. Brakowało mu dodatkowej pary rąk. W duchu przeklinał siebie, że nie wziął nikogo do pomocy. Na oślep zszywał naczynia, kiedy jelito zaczęło wypływać z brzucha. Zdezorientowany zaczął wpychać je z powrotem na miejsce, ocierając z twarzy krew. Po długiej walce udało mu się zatamować krwawienie. Zaszył ranę w zewnętrznej powłoce ciała i po raz pierwszy odstąpił na dłużej od stołu operacyjnego. Wszędzie była krew, na podłodze, jego ubraniu, nawet na materiale, którym okrył dziecko.
Douglas niepewnie pochylił się nad Lacey i z ulgą stwierdził, że słyszy jej oddech. Dopiero wtedy przypomniał sobie o maleńkim zawiniątku. Sprawnie pokonał kałużę krwi i dopadł do dziecka. Przetarł jego maleńką buźkę z czerwonych smug i dopiero wówczas dobrze ujrzał posiniałe lico. Drobna pierś nie unosiła się rytmicznie tak, jak powinna, a zastygła w bezruchu. Nie było słychać przeraźliwego płaczu. Dziecko nie żyło.
Scott załkał głośno, wciąż przyciskając maleńkie ciałko do piersi i gładząc delikatny policzek, wydatne usteczka i zgrabny nosek. Niepewnie odchylił pled. Miał córeczkę. Śliczną dziewczynkę, która została mu odebrana, nim dobrze zadomowiła się na tym świecie.
Douglas spacerował po sali z córeczką w ramionach. Nucił jej cichutkie kołysanki, zupełnie nie dopuszczając do siebie krzyków, które dochodziły z zewnątrz. Nawet nie zauważył, kiedy minęło kilka godzin, po których Lacey otworzyła oczy.
Pani Taylor spoglądała pusto w sufit. Była tak słaba, że nie miała siły zapytać o dziecko. Doktor podsunął jej córeczkę. Ułożył ją dogodnie w ramionach matki, która z pewnością wówczas nawet nie spostrzegła, że jej dziecko było martwe. Ta chwila jednak nie trwała długo z uwagi na wymioty, które zaczęły męczyć Lacey. Douglas odebrał małą i z ciężkim sercem odłożył ją na bok. Musiał teraz zająć się matką dziewczynki.
Gdy termometr wskazał czterdzieści stopni, Scott nieco otrzeźwiał. Zdziwił się, gdy nie usłyszał żadnych dźwięków dochodzących sprzed sali. Lekarze musieli odpuścić, choć Andrew z pewnością będzie pierwszą osobą, która doniesie o wszystkim profesorowi Scottowi rankiem.
Właściwie Douglas potrzebował teraz ojca. Chciał, by on tu był i coś zaradził. Gdy młody doktor gładził rozpalony polik Lacey, był niemal pewien, że w organizmie damy powoli rozwijało się zapalenie otrzewnej.
Pani Taylor wciąż spoglądała z ufnością na Scotta, tak samo, jak przed operacją. O nic nie pytała, choć pewnie wszystkiego już się domyślała. Douglas wolał jednak wierzyć, że była zbyt zmorzona gorączką i nie docierała do niej tragedia, która właśnie się wydarzyła.
Doktor nie zmrużył oka przez całą noc, choć niewiele z niej pamiętał. Do rzeczywistości przywołał go dopiero głos ojca, dochodzący zza drzwi.
– Wpuściłem go – zwrócił się Douglas do Elizabeth, po której policzkach ściekały łzy. – Polecił, żeby nikt nie wchodził do środka. Szybko rozeznał się w sytuacji i... przytulił mnie, pozwolił się wypłakać. Pomógł mi ubrać Lacey i posprzątać cały ten bałagan. Ojciec kazał mi wyprowadzić panią Taylor ze szpitala i tymczasowo zabrać do naszego domu, co też uczyniłem. On miał zająć się resztą. Jak się później dowiedziałem, wmówił wszystkim, że to była operacja wyrostka. Nierozważna i brawurowa, ale udana. Do tej pory nie wiem, co zrobił z ciałem mojej córeczki. Nie powiedział mi, gdzie znajduje się jej grób, o ile w ogóle jakiś ma. Później... cóż ojciec skontaktował się z pułkownikiem, żeby odebrał żonę. Nikt nie chciał skandalu, więc Edward zabrał Lacey na wieś, mimo że jej stan nie pozwalał na podróże. Tam umarła w bólach i została pochowana na lokalnym cmentarzu, a pułkownik Taylor już nigdy nie wrócił do Aberdeen. Ja zaś... zostałem ukarany, ale za wycięcie wyrostka bez zgody przełożonego. Niebawem wyjechałem z kraju, a cała sprawa rozeszła się po kościach.
– Mój Boże! Tak mi przykro! – Lizzy zarzuciła ręce na szyję Douglasa i przytuliła go mocno, jakby to ona potrzebowała wsparcia.
Głowa Scotta bezwładnie opadła na ramię panny. Tkwili tak w ciszy dobre kilka minut. Jedynie ciche tykanie zegara przypominało im o upływającym czasie.
– Uważasz mnie za złego człowieka?
– Nie, oczywiście, że nie! – Odpowiedziała Lizzy pospiesznie. Ukryła twarz Douglasa w swoich dłoniach i spojrzała głęboko w jego oczy. – Popełniłeś błąd, ale zachowałeś się, jak należy. Próbowałeś je ratować...
– Gdyby nie ta operacja, oszczędziłbym jednej osobie śmierci. Lacey by przeżyła... Zresztą jak mogłem wziąć skalpel do ręki, opierając się jedynie na wiedzy z przestarzałego podręcznika!
– Mogło się udać, a wtedy obie pozostałyby przy życiu – rzekła Liz pocieszająco.
– Sęk w tym, że nie mogło!
Douglas niespodziewanie wyswobodził się z uścisku i poderwał na równe nogi. Ramiona skrzyżował na piersi, po czym zaczął nerwowo przechadzać się po pokoju.
– Wtedy tego nie wiedziałeś... Nie jesteś mordercą, Douglasie. Przestań się obwiniać. Weź się w garść i udowodnij wszystkim, że te paskudne plotki nie są prawdą.
Lizzy niepewnie stanęła za doktorem i delikatnie pogładziła dłonią jego ramię. Bez trudu wyczuła mięśnie, które napinały się pod koszulą.
– Już raz zachowałem się jak tchórz. Powinienem od razu przyznać się do dziecka, a nie rozpowiadać, że wyciąłem wyrostek. Należy mi się kara.
– Ale przecież możesz trafić nawet do więzienia! – Panna Lyod mocniej wczepiła palce w rękę doktora, powodując u niego ból, lecz ten wydawał się niewzruszony.
– Nawet gdybym chciał się bronić, nikt mi nie uwierzy. Historyjka Andrew to oczywiście bujdy. On myśli, że Lacey żyje. Rozumiesz? Ostatni raz widział ją, jak wsparta na moim ramieniu opuszczała szpital, by kontynuować leczenie w domu. Nie ma pojęcia, że pułkownikowa umarła w niecały tydzień później. Mimo to muszę przyznać, że sprytnie postąpił, przyprowadzając tę damę. Skąd on ją w ogóle wytrzasnął?
– Violet musiała maczać w tym palce! To jasne! Ona zaprosiła Andrew na przyjęcie i zrujnowała twoje zaręczyny. Porozmawiajmy z Euphemią, może ona nam pomoże. Koniecznie musisz się też spotkać z fałszywą pułkownikową... – Liz ułożyła już w głowie cały plan. – Jakoś cię z tego wyciągniemy!
Douglas zareagował na entuzjazm Elizabeth, kręcąc głową. Spojrzał na nią z wdzięcznością, po czym jeszcze raz objął w pasie. Jego twarz wyrażała pewną rezygnację, co panna bez trudu odczytała. Doktor nie zamierzał się bronić, lecz Liz nie mogła pozwolić, by trafił za kratki. Powzięła, że znajdzie sposób, by udowodnić jego niewinność, choćby Scott miał nie przyłożyć do tego ręki.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top