4.7
Garden party było jedynym przyjęciem, po którego zakończeniu z zamiłowaniem nie omawiano sukni dam, a kapelusze. Oceniano ich wielkość, kunszt wykonania, kolor i motyw. Słowem, im fikuśniejsze było nakrycie głowy, tym lepiej. Z podobnym zacięciem rozmawiano o parasolkach, lecz w tym przypadku panie nie miały zbyt dużego pola do popisu.
Być może to wyjaśniało, czemu to właśnie pani Hibbert była główną organizatorką takich przyjęć. Dama nie wywodziła się z wyższych sfer, co według wielu było powodem jej potwornego gustu. Wybierała toalety, w których prezentowała się piekielnie niekorzystnie, a w dodatku często były modne, ale w poprzednim sezonie. Gdyby nie to, że olejarnia Percivala odniosła niespodziewany sukces, a dżentelmen był pomysłodawcą kolei w Greenfield, nikt nie zadawałby się z biedną Almą. Jednak dzięki pozycji, którą małżonkowie zyskali, nie należało im odmawiać.
Pani Hibbert za wszelką cenę chciała pokazać, że nie jest zwykłą prostaczką, dlatego też z zamiłowaniem sprowadzała do domu rzeczy z najróżniejszych zakątków świata. W ten sposób w ogrodzie Almy pojawiły się rzadko spotykane w okolicy rośliny, marmurowe fontanny zbudowane przez włoskich mistrzów i odważne rzeźby, które nie pasowały do purytańskich Anglików.
Wszystko było na swoim miejscu, wywołując odpowiednie reakcje u gości, lecz Alma zdawała się tego nie dostrzegać. Zbyt była wpatrzona w niebo, na którym zaczynały kłębić się ciemne chmury. Powietrze było tak gęste, że aż nie było czym oddychać. Pani Hibbert prawdziwie by się rozsierdziła, gdyby na jej wypielęgnowany trawnik spadła choć jedna kropelka deszczu. Organizowała dziś przyjęcie i nawet pogoda nie śmiała jej tego popsuć.
Madame Lefroy zgodnie z przewidywaniami lady M. została okrzyknięta najlepiej ubraną damą w towarzystwie. Francuskie wyczucie stylu, którego nauczyła się podczas lat spędzonych w Paryżu, sprawiało, że zawsze była o krok przed angielskimi paniami. Gdyby była panienką, z pewnością przegoniłaby samą Lottę w walce o tytuł najpiękniejszej, jednak Ruby brakowało już dziewczęcej wiotkości i naiwnego spojrzenia na świat. Mimo to, gdy w towarzystwie sióstr wkroczyła do ogrodu pani Hibbert, to właśnie o jej kapeluszu mówiono najwięcej.
Nakrycie głowy madame Lefroy nie szokowało swoją szerokością, a wysokością, bowiem ozdobiono je co najmniej dwudziestoma calami piór i to nie byle jakich, bo pochodzących od kolibrów. Ułożone w fantazyjny wzór mieniły się różnymi barwami, od żółtej przez zieloną do niebieskiej. Mówiono nawet, że autorem całej konstrukcji był kapelusznik samej cesarzowej Eugenii.
Ruby niezwykle cieszyły wszystkie pochlebstwa, które otrzymała, lecz jej myśli wciąż zajmowała inna kwestia. Cudownie było połączyć się z Fredem po latach czekania, ale gdy krótka chwila przyjemności minęła, pojawiło się pytanie „co dalej?". Przyjęcie pani Hibbert miało być ich pierwszym spotkaniem od czasu pocałunku, a Ruby nie wiedziała, jak się powinna zachować. Przecież nie mogła jawnie okazywać swoich uczuć, ale obawiała się, że nagły chłód z jej strony może urazić Freda.
Madame Lefroy w relacjach o romantycznej naturze czuła się dodatkowo nieporadna, gdyż nikt nigdy jej oficjalnie nie adorował. Co prawda w życiu damy pojawiło się kilku chłopców, którzy zwrócili na nią uwagę, lecz nigdy nie bywała w ich towarzystwie wśród socjety, zaś za Roberta wyszła, nie znając go uprzednio.
Kolejnym problemem, który trapił Ruby, była jej rodzina. Walter znał Freda od jego dziecięcych lat, więc nie było możliwości, by oszukać go w kwestii tożsamości Lefroya. Zaś małżeństwo z pasierbem nie było możliwe, a związek nieuświęcony przed Bogiem nieakceptowalny, wobec tego Appleton z pewnością wygoniłby Freda, a do tego Ruby dopuścić nie mogła. Jej ojciec był członkiem Towarzystwa Kredytowego Greenfield i to od jego przychylności mogła zależeć ewentualna decyzja o udzieleniu środków Lefroyowi.
Jedynymi powierniczkami Ruby zostały jej siostry. Przed nimi nie potrafiła ukryć swojego rozchwiania, ale i szczęścia, które ogarnęło ją po powrocie z hotelu. Najbardziej z wieści ucieszyła się Marlee, która okrzyknęła się matką tego związku. Lotta także poczuła ulgę, że chociaż w życiu jej siostry wszystko się układa. Niestety obie nie zdawały sobie sprawy z trudności, które może napotkać związek kobiety i mężczyzny, lecz nieprzypieczętowany ślubem. Za to dziewczętom udało się rozwiać choć część obaw Ruby związanych z tym, jak powinna zachowywać się wobec Freda.
– Serce cię poprowadzi – szepnęła jej Marlee, gdy obie przyglądały się rzeźbie nagiej Psyche w objęciach Amora.
– Ojczulkiem też się nie martw – dodała Lotta, choć sama nie wierzyła w prawdziwość swoich słów. – Jakoś będzie musiał to zaakceptować.
– Jakby interesowało cię moje zdanie, droga Ruby, to bardzo chętnie przyjmę do męskiego grona tej rodziny twojego wybranka, bo przyznam, że brakuje mi kompanów. – Anthony także musiał wtrącić się do rozmowy, gdyż zaczynało mu się nudzić w towarzystwie wiecznie plotkujących kobiet.
Panie właściwie zbyły jego słowa, gdyż już pochłonęła je rozmowa na inny temat. Blythe wzruszył tylko ramionami, godząc się z tym, że nie jest tak ciekawym obiektem, jak Fred Lefroy, o którym ciągle słyszał w ostatnim czasie. Wobec tego stał dumnie przy swojej żonie niczym elegancki dodatek do jej osoby.
Nagle wesoły szczebiot dam umilknął, a ich spojrzenia powędrowały w tym samym kierunku. Anthony również przeniósł tam wzrok i zgodnie z tym, czego się spodziewał, ujrzał mężczyznę. Tylko taki obrót zdarzeń mógł wytłumaczyć głośne westchnięcia pełne zachwytu jego towarzyszek.
– Wygląda schludnie. – Pierwsza zabrała głos Marlee. – To znaczy, jak pewnie zauważyłaś, od zawsze uważałam go za przystojnego dżentelmena i ten nieład na jego głowie był uroczy... Ale teraz mam wrażenie, jakbym widziała jakiegoś księcia!
– Nie rozpędzaj się tak, najdroższa – roześmiał się Blythe. – Powinnaś na nią uważać, Ruby. Jeszcze się ze mną rozwiedzie i zabierze ci mężczyznę sprzed nosa. Oczywiście wtedy ja znów będę wolny, ale nie wiem, czy taka wymiana by cię satysfakcjonowała.
– Oj, drogi szwagrze, małżeństwo z siostrą żony jest równie nielegalne co z pasierbem. – Madame Lefroy wygięła usta w delikatny uśmiech.
Fred szybko odszukał obiekt swoich westchnień i natychmiast ruszył w tamtym kierunku. Skłonił się dwornie przed damami, po czym odchrząknął.
– Fred Lefroy – przedstawił się Anthony'emu. – Jestem kuzynem Roberta, zmarłego męża madame Lefroy.
– Nie musisz kłamać. On wszystko wie – wtrąciła Ruby. – Ale to miłe z twojej strony, że pomyślałeś o jakieś wiarygodnej wymówce. Mam nadzieję, że zdajesz sobie również sprawę z tego, iż nie powinniśmy okazywać sobie zbyt ostentacyjnie uczuć, gdyż jeszcze nie skończył się dla mnie okres żałoby i socjeta będzie krzywo patrzyła na każdego zalotnika w moim towarzystwie, nieważne kim on by był.
– Dobrze. – Fred odpowiedział tak spokojnie, jakby ta cała sprawa była dla niego wręcz obojętna.
– Nie sądziłam, że tak łatwo dasz się przekonać... Z twoim temperamentem spodziewałam się sprzeciwu.
– Wiem, że masz mnie za narwanego chłopca, ale dorosłem. – Lefroy uniósł łobuzersko jeden z kącików ust. – Jeszcze kilka lat temu pewnie pocałowałbym cię, nie patrząc na obecność innych ludzi, ale teraz jestem odpowiedzialny i nie uczynię nic, co mogłoby nam zaszkodzić.
Ruby spoglądała na Freda niczym w najświętszy obrazek. Wiedziała, że nie będzie łatwo, ale z takim mężczyzną mogła czuć się bezpiecznie. Choć długo targały nią wątpliwości, teraz czuła, że z nim przy boku zniesie wszystko.
– Przepraszam, że się wtrącę, ale mamy pewne formalności do dokończenia. Nazywam się Anthony Blythe i muszę przyznać, że już pana lubię!
Tony położył dłoń na ramieniu Freda, odciągając go od kobiecego towarzystwa. W milczeniu przeszli kawałek, a gdy byli już dostatecznie daleko, Blythe szepnął konspiracyjnie do nowego kompana.
– Słyszałem o pańskich projektach. Chciałbym je zobaczyć. Muszę szczerze przyznać, że dla dobra mojej żony zamierzam zająć się czymś w Greenfield, bym nie musiał ciągle podróżować przez ocean.
– Też potrzebuję powodu, żeby tutaj zostać. Obawiam się, że życie ze mną może być dla Ruby wystarczającym poniżeniem w społeczeństwie, więc chciałbym chociaż na nią zasłużyć. Pamiętam, ile pieniędzy kosztowała mojego ojca jej garderoba, a pragnę, żeby jej na niczym nie zbywało.
Anthony pokiwał ze zrozumieniem głową. Taki mężczyzna byłby wręcz idealnym wspólnikiem. Dzięki determinacji z pewnością wykonywałby swoje obowiązku sumiennie, a z tego, co mówiła Ruby, miał też zmysł wynalazcy, którego w przeciwieństwie do pieniędzy brakowało Blythe'owi.
– Trochę się rozglądałem i wiem, że fabryka starego Owena jest na sprzedaż. Myślę, że dałoby się ją przystosować do naszych celów po dość niskich kosztach. Jednak skoro mowa o pieniądzach, muszę od razu powiedzieć, że mogę zainwestować tylko połowę potrzebnej kwoty. Sam pan rozumie, nie powinienem ryzykować, mając żonę i dziecko.
– To jasne... – powiedział Fred ze smutkiem. – Nie jestem pewien, czy obecnie dysponuję taką kwotą.
– Bez obaw! – Tony poklepał go po ramieniu. – Póki co nie zamierzam wyjeżdżać z Greenfield, więc ma pan czas. Może uda się panu zdobyć potrzebne nam środki. Tylko mam jedną prośbę. Proszę nie wspominać o tym mojej żonie. Chciałbym zrobić jej niespodziankę, jeżeli całe przedsięwzięcie dojdzie do skutku. A jeżeli nie... cóż, nie chcę, by była zawiedziona.
– Oczywiście!
– Świetnie, to skoro interesy mamy za sobą... Doktor Scott! – zawołał na Douglasa, który akurat przechodził obok. – Musi pan koniecznie poznać doktora!
– My się już znamy – podjął Fred, gdy medyk podszedł do towarzystwa.
– W rzeczy samej – potwierdził Douglas.
– To cudownie, panowie! Musimy trzymać się razem, skoro już właściwie jesteśmy rodziną, bowiem, myślę, że mogę zdradzić ten sekret, doktor Scott zamierza oświadczyć się Lottcie.
– Chciałbym prosić ją o rękę dzisiaj podczas przyjęcia – przyznał medyk, jednak dopiero po chwili dotarła do niego cała wypowiedź Anthony'ego. – Ale jak to rodziną? Nasza trójka? Ruby tak szybko kogoś znalazła? Przecież pan Lefroy jest jej pasierbem...
Scott poczuł dziwne ukłucie w sercu. Jeszcze niedawno Ruby próbowała go pocałować, a teraz już układała sobie życie u boku innego. Rzecz jasna nie żywił do niej żadnych uczuć, a wręcz zamierzał z nią pomówić o tej sytuacji, by podreperować ich nadszarpniętą relację, ale mimo to czuł pewną zazdrość.
– Znam Ruby od ponad dekady i śmiało mogę przyznać, że mniej więcej od tylu lat darzymy się uczuciem, choć wcześniej nie było sposobności... – przerwał Fred, by odnaleźć odpowiednie słowa. – Sam doktor wie, że Ruby była żoną mojego ojca... Gdyby pan mógł o tym nikomu nie wspominać, gdyż sami jeszcze nie wiemy, jak rozwiązać tę kwestię – przyznał zmieszany.
Od odpowiedzi wybawiło Douglasa nadejście dam. Siostry otoczyły panów, stając z założonymi rękoma i obdarzając ich surowymi spojrzeniami.
– Chciałybyśmy odzyskać naszych mężczyzn – zachichotała Marlee, wtulając się w pierś męża.
– Ale bardzo się cieszymy, że się polubiliście – dodała Ruby, lecz gdy spojrzała na Douglasa, jej dobry humor nieco przygasł.
Doktor natychmiast zauważył tę reakcję. Rozumiał, że swego czasu zranił madame Lefroy, ale postąpił słusznie. Nie chciał, żeby pomiędzy nimi w powietrzu wisiało jakieś nieporozumienie, szczególnie że mogą w najbliższym czasie widywać się znacznie częściej.
– Ruby, czy moglibyśmy porozmawiać? – zapytał ze wstydem, ściągając na siebie spojrzenia całego towarzystwa.
– Nie ma o czym. To był zwykły impuls – fuknęła dama, po czym odciągnęła Freda od towarzystwa pod pretekstem przedstawienia go innym wpływowym mieszkańcom Greenfield.
Dama ciągle chowała w sercu żal do doktora, choć sama nie potrafiła go wyjaśnić. Może to zraniona duma była przyczyną takiego stanu rzeczy?
– Więc jako kogo mam cię przedstawiać? – podjęła po chwili.
– Kuzyn męża to chyba dobra wymówka, co? W końcu ile osób może wiedzieć, że jesteś wdową akurat po moim ojcu? – Fred posłał Ruby figlarne spojrzenie.
Dama wsunęła drobną rączkę obleczoną w rękawiczkę pod ramię Lefroya. Rozejrzała się dookoła, a gdy dostrzegła ciekawskie spojrzenia innych pań i dżentelmenów, które na niej spoczywały, nagle posmutniała, jakby uderzona świadomością ich kiepskiej sytuacji.
– Jeżeli moja rodzina nie będzie wystarczająco dyskretna, to całkiem sporo – westchnęła.
– Coś wymyślimy...
– Nie uważasz, że wszyscy już wystarczająco się na nas napatrzyli? – Ruby wzmocniła uścisk na ramieniu Freda, czując, jak ciężar obcych spojrzeń zbyt ją przygniata – Wyrwijmy się stąd.
Lefroy wydał się zaskoczony propozycją damy, lecz musiał przyznać, że wielce mu się podobała. Pokiwał głową z uznaniem dla tego projektu. Wolał spędzić czas z Ruby niż z bandą naburmuszonych fabrykantów i ich rodzinami.
– Wyjdę pierwszy, żeby nie wzbudzać podejrzeń i zaczekam na ciebie w powozie.
– Pięknie dziś wyglądasz – szepnął Douglas nieco zawstydzony, gdy został sam z Lottą.
Panna posłała mu zalotne spojrzenie spod rzęs. Istotnie prezentowała się niezwykle świeżo i promiennie w jasnoróżowej sukni w drobne czerwone kwiatuszki i pasującym kapeluszu, do którego przyczepiono żywe werbeny w tym samym kolorze.
– Dziękuję – uśmiechnęła się słodziutko.
Scott z chęcią patrzyłby jedynie na śliczną twarzyczkę Lotty, lecz ponad jej ramieniem dostrzegł nieproszonego gościa. Na widok Andrew Neville'a kręcącego się po ogrodzie, mimowolnie zrobiło mu się gorąco, a dłonie same zacisnęły się w pięści. Nerwowo rozejrzał się dookoła, lecz nigdzie nie dostrzegł Elizabeth. Sam nie wiedział, czy bardziej go to martwiło, czy cieszyło. Z panną Lyod rozmawiał najdalej kwadrans temu i nie wyglądała wówczas na zaniepokojoną.
– Wszystko w porządku? – zapytała Lotta, dostrzegając nagłą zmianę na twarzy doktora.
– Tak, jak najbardziej – odpowiedział Douglas, obdarzając pannę uroczym uśmiechem.
Nie zajęło mu dużo czasu, by odegnać obraz Neville'a z pamięci. Właściwie wystarczyło jedno spojrzenie na pannę Appleton, by jego myśli zaczęły biec zupełnie innym torem. Dziś znów miał szansę, aby poprosić Lottę o rękę i tym razem nie zamierzał jej zmarnować. Ostatnio dużo zastanawiał się nad słusznością swojej decyzji, lecz uznał, że raz powzięta, musi zostać doprowadzona do skutku. Tym bardziej że co rusz dostrzegał pełne aprobaty spojrzenia pana Appletona i jego kciuk uniesiony do góry, gdy żona akurat przy nim nie czuwała.
– W życiu każdego mężczyzny przychodzi taki moment, gdy myśli on o tym, co by go uszczęśliwiło i jak może uszczęśliwić kogoś mu bliskiego. – Douglas ujął dłoń Lotty i spojrzał wprost w jej lśniące oczy. – Jesteś jedyną kobietą, która może mnie uczynić szczęśliwym i wierzę, że i ja mógłbym dać szczęście tobie. – Scott w duchu skarcił się za nadużywanie słowa szczęśliwy we wszystkich formach.
Lotta zachichotała w odpowiedzi na jego nieporadność. Jej serduszko mocniej zabiło, a oddech ugrzązł w piersi. Oczekiwanie na to, co miało nadejść, było jednocześnie ekscytujące, ale i przerażające. Oto znalazła się w chwili, która zdecyduje o jej całym przyszłym życiu. Panna mimowolnie zaczęła się trząść, a duszne powietrze zwiastujące burze wcale nie ułatwiało jej oddychania. Douglas widząc jej reakcję, wzmocnił uścisk na dłoni Lotty i z pociesznym uśmiechem na twarzy kontynuował.
– Oddałem ci serce już wtedy na balu u panny Statham. Jesteś najbardziej urodziwą panną, jaką spotkałem, ale od lica jeszcze piękniejsza jest twoja dusza; czysta i nieskażona tym okropnym światem. Podziwiam twój rozsądek oraz talent. Musisz wiedzieć, że nigdy nie stanę między tobą a twoją pasją i zawsze będę cię wspierał... Jestem twój, Lotto.
Douglas przeniósł uścisk na łokcie panny tak, że teraz stali ze sobą twarzą w twarz. Dama delikatnie oparła ręce o pierś doktora. Cała się rumieniła, a jej oczy lśniły wręcz niezdrową ekscytacją. Strach gdzieś uleciał, pozostawiając jedynie zniecierpliwienie.
– Powiedz to, powiedz... – zaczęła szeptać, jednocześnie sunąc zgrabnym paluszkiem po idealnie gładkiej żuchwie doktora.
– Pozwól, że najpierw wyjmę pierścionek – zaśmiał się, jednocześnie odnajdując pudełeczko w odmętach kieszeni, po czym przyklęknął na jedno kolano. – Więc zostało już ostateczne pytanie. Lotto, czy...
– Nie tak szybko, doktorze! – Violet już drugi raz zaskoczyła Douglasa, pojawiając się niezauważenie przy nim. Tym razem, co gorsza, tuż za jej plecami stał Andrew ze złośliwym uśmiechem na twarzy. – Myślę, że panna Appleton powinna wiedzieć o panu wszystko, zanim udzieli odpowiedzi.
– Panno Statham, na Boga! Czy musi pani rujnować nawet taką chwilę? – warknął Walter, który od dawna podążał wzrokiem za najmłodszą córką i z radością przyjął próbę oświadczyn Scotta.
Całe zamieszanie sprowadziło niemały tłum, który otoczył ich ze wszystkich stron. Violet uśmiechnęła się na tyle szeroko, na ile pozwalała jej niezbyt wiotka skóra przeorana zmarszczkami. Uznała, że przedstawienie, które zaraz się rozegra, jest warte większej publiki.
Wśród gapiów niechybnie znalazła się Lizzy, która wyszła ze swojej kryjówki. Wcześniej zaszyła się w labiryncie z żywopłotu, licząc, że nikt nie ujrzy jej w tej śmiesznej, falbaniastej, białej sukni z granatowymi kwiatami, którą ostatnio nosiła podczas obiadu ze Scottem.
Wystarczyło jej jedno spojrzenie na Neville'a, żeby wiedzieć, co on knuje. Pannę ogarnęła złość na siebie, że wcześniej nie wykryła jego obecności i nie powstrzymała przed realizacją niecnego planu, który z pewnością urodził się w jego zazdrosnej główce. Właściwie już miała wyjść na środek i oznajmić, że wszystko, co za chwilę zostanie powiedziane to okropne kłamstwo, jednak pobladła ze zdenerwowania cioteczka Norton wsunęła słabowitą rączkę pod jej ramię. Nie trzeba było długo czekać, by droga do Douglasa została jej całkowicie odcięta, gdyż państwo Barley wepchnęli się do pierwszego rzędu. Również przerażona Euphemia próbowała dostać się do siostry, choć i ona wiedziała, że jest za późno, by powstrzymać Violet.
– Panie Appleton – podjęła panna Statham dostatecznie głośno, by nikomu na przyjęciu nie umknęły jej słowa. – Lepiej, żeby pan wiedział, kto zostanie pańskim zięciem. Przecież nie zaszkodzi wysłuchać doktora Neville'a. Jeszcze będziecie mi za to dziękować!
Douglas najchętniej poprawiłby swój ostatni cios, bo rana na nosie Andrew zagoiła się zdecydowanie zbyt szybko. Jednak takie zachowanie nie uchodziło przy towarzyskiej śmietance Greenfield. Wobec tego podźwignął się z kolan, lecz wciąż trzymał w swojej dłoni rękę Lotty. Domyślał się, co zaraz usłyszy i zwyczajnie się bał. Nie, on był wręcz przerażony. Cała krew odpłynęła mu z twarzy i jedyne co potrafił, to bezmyślne wpatrywanie się w swoich przyszłych sędziów.
– Walterze! – Emma położyła dłoń na ramieniu męża. – Panna Statham ma rację. Jeżeli to nie będzie nic wielkiego, cała sprawa rozejdzie się po kościach i będziemy mogli świętować dziś zaręczyny naszej córeczki – zaćwierkała słodziutko.
– Dobrze – westchnął niezadowolony pan Appleton. – Mów więc, młody człowieku.
Andrew wysunął się na środek. Uśmiechał się tak złowieszczo, że Lotta aż się przeraziła, w duchu nazywając go najbardziej paskudnym człowiekiem, jakiego w życiu widziała. Nie mógł mieć w sercu nawet odrobiny dobroci, skoro zniszczył jej tak ważny dzień.
– Doktor Neville – przedstawił się. – Krótko po studiach pracowałem z doktorem Scottem w szpitalu Woolmanhill w szkockim Aberdeen, zresztą obaj byliśmy uczniami profesora Scotta, ojca tego pana. – Wskazał na Douglasa. – Pewnej nocy, gdy akurat dyżurowałem w szpitalu, doktor przyniósł na rękach kobietę w widocznej ciąży. Oczywiście chciałem pomóc, ale doktor odepchnął mnie i zamknął się z tą damą w sali operacyjnej. Uznałem, że to podejrzane, więc próbowałem się dostać do środka. Scott wyglądał niczym oszalały. Bałem się, że zrobi tej pani krzywdę. Drzwi otworzył dopiero rankiem, kiedy jego ojciec przyszedł do pracy, ale nie wpuścił tam nikogo poza profesorem. Jedyne co zdążyłem zobaczyć to krew i jego wymizerowana twarz. Wyglądał jak rzeźnik. Zapytacie pewnie co z tą damą... Cóż, na drugi dzień nie oczekiwała już dziecka, a oficjalną przyczyną jej wizyty w szpitalu był wyrostek! Nie muszę mówić, że pozbywanie się problemu w taki sposób jest rzeczą wysoce nielegalną. Tak, to dziecko dla doktora Scotta było problem, gdyż to on był ojcem. Dużo słyszałem o jego romansie z pułkownikową... Zresztą ta dama jest tu z nami dzisiaj. Jakiś czas temu prosiła mnie, bym pomógł jej odnaleźć tego kryminalistę!
Dokładnie po tych słowach z tłumu wyłoniła się filigranowa blondynka. Była dobrze ubrana, a jej błękitna suknia z pewnością nie należała do najtańszych. Jednak nieco ogorzała, zniszczona cera nie pasowała do tak wytwornych tkanin. Podobnie szare smugi pod małymi, brązowymi oczkami pozbawionymi wyrazu.
– Dziękuję, doktorze – podjęła łamiącym się głosem. – To przez moją głupotę dałam się wciągnąć w romans z doktorem Scottem. Mamił mnie małżeństwem... Ale to dziecko! Ono niczemu nie było winne. Gdybym wiedziała, co Douglas chce nam zrobić – załkała. Uniosła delikatną chusteczkę do twarzy, otarła nią łezki i dopiero wówczas była gotowa do kontynuowania opowieści. – Mój mąż mnie zostawił, gdy się o wszystkim dowiedział. On nie mógł mieć dzieci. Zresztą, gdy to maleństwo zostało poczęte, nawet nie było go w kraju. Od trzech lat się tułam i szukam doktora Scotta, który jak się dowiedziałam, uciekł za granicę.
– Pierwszy raz widzę tą panią na oczy! – krzyknął Douglas.
Jego głos jednak został skutecznie zagłuszony. Wśród zgromadzonych podniosła się wrzawa. Jedni nazywali Scotta „mordercą", lecz niektórzy skandowali, że doktor jest niewinny, a wśród tej grupy prym wiodła Marlee razem z panią Norton.
– Kiedyś doktor Scott opowiadał mi o narzeczonej. To pewnie tę damę miał na myśli! – krzyknęła Lettice Barley, ku uciesze Violet.
Wszystko układało się w logiczną całość. Łzy napłynęły do oczu Lotty, a jej ciałem zaczęły wstrząsać konwulsyjne dreszcze. Historia, którą usłyszała, była okropna. Nie potrafiła zrozumieć, jak ktoś mógł potraktować tak kobietę, a w dodatku zabić własne dziecko. Ledwo potrafiła spojrzeć na Douglasa. Wystarczyło, że to na niego padł cień podejrzeń, by stał się w jej oczach wstrętny. Mimo to miała nadzieję, że to wszystko jest okrutnym kłamstwem, a ona będzie mogła zapomnieć o tej przerażającej historii.
– Czy to prawda? – jęknęła.
Nagle zapanowała niemal idealna cisza. Wszystkie spojrzenia powędrowały w kierunku Douglasa, który spuścił wzrok. Ci, którzy znajdowali się najbliżej, w późniejszych opowieściach zgodnie stwierdzali, że w tamtym momencie kilka łez spłynęło po twarzy doktora.
– Tak – westchnął ciężko. – Ale tylko częściowo.
Lotta prawdopodobnie nie dosłyszała wszystkich jego słów. Wyrwała rękę z uścisku Douglasa i wtuliła się w bezpieczną pierś ojca, po czym cała zalała się łzami. Walter pogładził włosy córki, którą ogarnęła najprawdziwsza rozpacz.
Nagle z nieba spadł ulewny deszcz, który zaledwie w ciągu jednej chwili zdążył przemoczyć wszystkich do suchej nitki. Goście przyjęcia uciekali do domu wśród pisków niezadowolonych pań. Tylko Douglas pozostał w ogrodzie, pozwalając wodzie spływać po jego twarzy i ubraniu. Jemu i tak nic gorszego już nie mogło się przytrafić.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top