3.3
Ruby niewiele łączyło z jej siostrami. Jednak zarówno spokój Lotty, jak i madame Lefroy mąciła ta sama osoba. Słowa doktora Scotta ciągle dźwięczały w głowie starszej z sióstr. Pod ich wpływem każda kartka papieru nęciła Ruby. Dama początkowo spoglądała na nie nieśmiało, później siadała przy sekretarzyku w swojej sypialni i chwytała pióro, ale tylko pusto spoglądała na czyste arkusze. Pewnego dnia postanowiła naskrobać kilka niezobowiązujących zdań, które przerodziły się w kilkanaście stron. Dalej utrzymywała, że wcale nie pisze żadnej książki, ale coraz więcej czasu poświęcała temu zajęciu, znikając w czeluściach sypialni na całe dnie.
Madame Lefroy wstała, kiedy tylko pierwsze promienie czerwcowego słońca przedostały się przez grube zasłony i połaskotały jej delikatną skórę. Prędko wezwała służącą, by ta pomogła jej odziać się w suknię i uczesać włosy w gładki kok otoczony przez cieniutki warkocz. Następnie przejrzała się w lustrze i z zadowoleniem stwierdziła, że prezentuje się nienagannie w szmaragdowej sukni. Jednak gdy tylko służka opuściła pokój, Ruby westchnęła ciężko. Miała dość poświęcania tak wiele czasu swojemu wyglądowi. Ileż więcej mogłaby napisać, gdyby jej włosy swobodnie opadały na ramiona lub zrezygnowałaby ze sznurowania gorsetu.
Już miała siadać przy sekretarzyku, ale postanowiła zaryzykować jeszcze jedno spojrzenie w lustro. Zobaczyła w nim smutną, nieco zgorzkniałą, ale nad wyraz szykowną damę i mimo szczerego pragnienia zmiany, tak powinno pozostać. Nie chcąc dłużej rozpaczać nad swoim losem, usiadła do pracy. Zrezygnowała nawet ze śniadania, by sobie nie przerywać. Nawet nie zauważyła, kiedy służka przyniosła jej jakieś przekąski, które nie odrywając się od pisania, schrupała. Dopiero po południu poczuła znużenie i postanowiła udać się na przechadzkę po rezydencji.
Gdy Ruby opuściła sypialnię, zaniepokoiła ją przerażająca cisza. Zajrzała do gabinetu ojca oraz biblioteki, ale nikogo tam nie zastała. Mijając pokoje sióstr, przystanęła przy drzwiach i przyłożyła do nich ucho, ale nie posłyszała żadnych dźwięków. Czyżby została sama? Madame Lefroy niemal zbiegła po schodach, by sprawdzić swoje podejrzenia. Korytarze świeciły pustkami, a w jadalni natknęła się tylko na służącą. Uchyliła drzwi do saloniku matki, ale kiedy tylko ujrzała jego wystrój, czym prędzej opuściła pomieszczenie, marząc, by zapomnieć o tym, co zobaczyła. Ostatnim pokojem, do którego się udała, była bawialnia. Z początku wydawała się równie pusta, jak poprzednie miejsca. Dopiero kiedy ruszyła w głąb pomieszczenia, natknęła się na Marlee, która żywo gestykulowała nad jakąś książką. Jej wargi, choć poruszały się, nie wydawały żadnego dźwięku. Ruby szybko wywnioskowała, że jej siostra bawi się w aktorkę.
Pani Blythe, gdy zauważyła intruza, szybko zamknęła odgrywany dramat, a jej twarz spąsowiała. Teraz miała już pewność, że Ruby weźmie ją za niepoważną trzpiotkę.
– Nie chciałam ci przeszkadzać – podjęła madame Lefroy, widząc zawstydzenie siostry.
Uśmiech, który przebiegł przez jej twarz, został uznany przez Marlee za wyraz szyderstwa i złośliwości, choć w rzeczywistości nim nie był.
– Nie uważasz, że rozmowa ze mną to zbyt duże poniżenie? – fuknęła pani Blythe, próbując ukryć swoje zażenowanie.
– Nie zachowuj się jak dziecko. Jesteś moją siostrą i już się od ciebie nie uwolnię, choćbym chciała.
Ruby bez zbędnej zwłoki zajęła miejsce na sofie koło swojej siostry. Marlee uniosła brew ze zdziwienia, ale nie protestowała. Zastanawiała się tylko, jaki dama ma cel, bo wątpiła, że robi to z czystej przyzwoitości.
– Jak to robisz, że jesteś taka idealna? – zapytała nieco oskarżycielskim tonem pani Blythe. – Staram się być dobrą żoną i matką, ale nigdy nie potrafiłam prowadzić domu. W opiece nad synem też poległam. Pewnie myślisz, że jestem żałosna...
– Jesteś młoda i wychowałaś się we względnie dobrych warunkach – odpowiedziała ze spokojem Ruby. – Pewnie pamiętasz czasy, gdy w domu się nie przelewało, ale później miałaś wszystko, o czym tylko zapragnęłaś. Ja ciągle musiałam walczyć o swoje, szczególnie gdy wyszłam za mąż. Dzieci Roberta mnie nie akceptowały. Szybko nauczyłam się przy nich życia, ale idealna nie jestem... Jeszcze wszystkiego się nauczysz.
Marlee rozszerzyła szerzej oczy, w których zaświeciły się łezki i powiodła spojrzeniem na siostrę. Jej słowa były nadzwyczaj miłe i nieco podniosły damę na duchu. Pani Blythe nie sądziła, że madame Lefroy będzie stać na przejaw cieplejszych uczuć.
– Przynajmniej trochę poszczęściło mi się w życiu i nie muszę łapać świń, które uciekły z chlewu – zażartowała młodsza z sióstr.
– W tym byłabyś fatalna!
Obie damy cicho zachichotały, co chwilę posyłając sobie ukradkowe, rozbawione spojrzenia.
– Właściwie, gdzie reszta naszej rodzinki?
– Mama i tata musieli złożyć rewizytę jakiemuś wspólnikowi ojca i zabrali ze sobą Grega, a Lotta poszła gdzieś z doktorem Scottem.
– Sama? – Ruby zmarszczyła brwi ze zdumienia. Przecież pannie nie wypadało umawiać się na samotne eskapady z mężczyzną, który nie był jej mężem.
– Euphemia... to znaczy panna Statham – poprawiła się Marlee – z nimi poszła.
Dalszym rozmowom położyło kres natarczywe pukanie do frontowych drzwi. Żadna z dam nawet nie drgnęła, jednak obie zamilkły w oczekiwaniu, aż ktoś wprowadzi gościa. Choć czas mijał, nic takiego się nie stało, a pukanie nie ustawało.
– Matki zabrakło, a służba od razu zrobiła się opieszała – zaśmiała się Marlee i z energią łani ruszyła do holu.
Gdy otworzyła drzwi, na chwilę odjęło jej mowę. Przed nią stał niezwykle przystojny mężczyzna o kasztanowych lokach, niedbale opadających na czoło. Spojrzenie jego szarych oczu na wylot przeszyło panią Blythe, która nie mogła oderwać wzroku od jego wyraźnie zarysowanej żuchwy pokrytej delikatną szczecinką.
– Przepraszam, że musiał pan tak długo czekać. Nie wiem, gdzie podziała się nasza służba – wyjąkała po chwili niezręcznego milczenia. – W czym mogę pomóc?
– Szukam mojej matki – odpowiedział z dziwnym, obcym akcentem, jednak Marlee zupełnie nie zwróciła na niego uwagi, gdyż zbytnio rozpływała się nad szelmowskim uśmiechem mężczyzny.
– Tutaj jej pan raczej nie znajdzie!
Dama szybko oceniła wiek gościa na mniej więcej trzydzieści lat, przez co żadna z domowniczek nie nadawała się na jego matkę, choć Marlee musiała przyznać, że z chęcią przyjęłaby mężczyznę pod swój dach.
– Jest pani pewna? Nie zastałem baronowej... – nie dokończył, gdyż za plecami pani Blythe pojawiła się Ruby. Uśmiech mężczyzny z nieco kokieteryjnego zmienił się w pełen zakłopotania. Szybko spuścił wzrok, jednak po chwili wróciła mu odwaga i znów spojrzał na damy. – Właśnie tej pani szukałem.
– Fred! – krzyknęła madame Lefroy, nie dowierzając własnym oczom. – Co ty tu robisz?
– Czy mógłbym prosić o rozmowę?
– Oczywiście, wejdź!
Ruby poprowadziła gościa do bawialni. Marlee podążyła za nimi, wpatrując się w mężczyznę niczym urzeczona. Starsza siostra jednak w ostatniej chwili posłała jej przepraszające spojrzenie i zamknęła drzwi bawialni tuż przed nosem pani Blythe, która postanowiła skryć się w pobliskiej jadalni.
– Proszę, usiądź. – Ruby wskazała sofę, na której jeszcze przed momentem gawędziła z siostrą. Sama zaś zajęła przeciwległy fotel. – Napijesz się czegoś?
Frédéric pokręcił głową. Ze zdenerwowania przygryzł wargę i wbił spojrzenie w swoje dłonie. Ruby również była zaniepokojona. Nie mogła dociec, czego chciał od niej pasierb.
– Przepraszam za najście, matko...– zaczął niepewnie.
– Twojego ojca już nie ma. Nie musisz się tak do mnie dłużej zwracać. Wiem, jak tego nie lubiliście – odpowiedziała nieco oschle Ruby. Jej ton jednak nie zraził Freda, który pokiwał ze zrozumieniem głową.
– Chciałem przeprosić za zachowanie mojego rodzeństwa na pogrzebie... i przez te wszystkie lata – dodał po chwili zastanowienia. – Nie było ono zbyt ładne.
– Drobnostka. – Dama uśmiechnęła się gorzko. – Też nie byłabym zachwycona, gdyby mój ojciec sprowadził sobie żonę w wieku jego dzieci.
– Tak, ale nie powinniśmy cię za to karać. Ty też nie chciałaś tego małżeństwa. Właściwie przyjechałem tutaj, by wręczyć ci małe zadośćuczynienie.
Fred wyciągnął dłoń, a w niej zgnieciony weksel. Ruby przyjrzała się podejrzliwie papierowi. To musiał być jakiś podstęp. Dzieciaki znów chciały napsuć jej krwi.
– Nie rozumiem. – Potrząsnęła głową, po czym utkwiła spojrzenie w monsieur Lefroyu.
– Część spadku po ojcu... Należy ci się. W końcu tyle lat musiałaś się z nim męczyć, a wszyscy wiemy, że miał trudny charakter.
– Reszta rodzeństwa wie?
Na twarz mężczyzny wpełzła czerwień, a on sam nerwowo przetarł czoło. Pochylił się do przodu, ale nie zaryzykował spojrzenia na macochę.
– Nie.
– W takim razie nie mogę tego przyjąć!
Ruby bez wahania oddała mu weksel. Nawet nie sprawdziła, jaka sumka na nim była.
– Nalegam!
– Przykro mi, Fred. To Adrien odziedziczył tytuł i obawiam się, że te pieniądze też są teraz jego. Poza tym twoje siostry bardzo by się na ciebie zagniewały.
– Nie każ mi uprzykrzać ci życia częściej niż to konieczne. Wiesz, że się nie poddam?
Ruby uśmiechnęła się serdecznie do gościa. Fred był najlepszy z całego rodzeństwa, nieco narwany, ale szczery i bezpretensjonalny. Tylko z nim udało się jej nawiązać nić porozumienia.
– Co słychać w domu? – Zmieniła temat.
Lefroy zadrżał na dźwięk jej głosu. Uwielbiał go słuchać. Właściwie piekielnie zazdrościł ojcu tak pociągającej małżonki. Uważał, że Robert na starość nie potrafił odpowiednio docenić szczęścia, jakim była dla niego Ruby.
– Niewiarygodne, że o to pytasz po udręce, jaką dla ciebie byliśmy, ale dziękuję, wszystko dobrze... Naprawdę nie przyjmiesz tego weksla? – dodał po chwili z nadzieją w głosie, jednak madame Lefroy stanowczo pokręciła głową. – Cóż, w takim razie będę musiał tu wrócić.
Fred posłał Ruby łobuzerski uśmiech, po czym wstał z sofy i ruszył do wyjścia. Dama szybko podążyła za nim.
– Odprowadzę cię!
Droga jednak nie była trudna, czy przesadnie skomplikowana, toteż szybko znaleźli się przy drzwiach. Fred zawahał się, nim nacisnął na klamkę. Odwrócił się jeszcze do Ruby, mając nadzieję, że ta zmieniła zdanie.
– Do widzenia!
– Do zobaczenia – poprawił ją Frédéric.
Uznał, że dama, chcąc się go pozbyć z domu, daje wyraz temu, iż nie zamierza przyjąć pieniędzy. Fred zmiął weksel jeszcze bardziej i niedbale wcisnął go do kieszeni, po czym zniknął za drzwiami, jednak w głowie już planował kolejne spotkanie. Jeśli coś odziedziczył po ojcu to upór, a wierzył, że macocha powinna otrzymać chociaż symboliczne zadośćuczynienie.
Ruby wciągnęła głęboko powietrze do płuc, jakby dopiero po zniknięciu mężczyzny była w stanie spokojnie oddychać. Nie trzeba było długo czekać, aż jej siostra wyłoniła się z bawialni i obrzuciła damę podejrzliwym spojrzeniem.
– Kto to był?
– Mój pasierb. – Ruby powróciła do swojego obojętnego, bezuczuciowego tonu, co zaniepokoiło panią Blythe.
– Nigdy nie mówiłaś, że mieszkałaś pod jednym dachem z takim przystojnym mężczyzną! – Oczy młodszej siostry aż zalśniły z zachwytu, gdy przypomniała sobie urodziwego gościa.
– W tym wieku powinnaś być już mądrzejsza, Marlee. – Madame Lefroy wywróciła oczami, ale widząc minę pani Blythe, sama cichutko zachichotała.
Jedną z największych atrakcji Greenfield poza pijalnią wód, parkiem Hemlock i urokliwym nabrzeżem był miejski ratusz. Klasycystyczny budynek z licznymi kolumnami, naczółkami i płaskorzeźbami oraz miedzianym, spadzistym dachem znajdował się przy placu księżniczki Amelii, nazwanego tak w hołdzie dla ukochanej córki króla Jerzego III, który znacznie podupadł na zdrowiu po jej śmierci.
Lotta wraz z Douglasem nie mogli wybrać wdzięczniejszego miejsca na spacer, szczególnie że na placu ostatnio stanął balon mogący zabrać ludzi w przestworza. Bogatsi mieszkańcy Greenfield chętnie korzystali z tej atrakcji, zaś mniej zamożni z podziwem oglądali loty. Szczęście im wyjątkowo sprzyjało, gdyż Emma miała inne zobowiązania i nie mogła dopilnować córki, więc poprosiła o pomoc panny Statham. Violet jednak źle znosiła upalną pogodę i z żalem musiała odpuścić przechadzkę, toteż parze towarzyszyła tylko Euphemia.
Sympatyczna dama trzymała się z tyłu, nie wadząc nikomu, choć Douglas kilka razy próbował złapać ją pod ramię, by szła równo z nimi, ta jednak wolała nie narzucać się parze. Kibicowała młodemu doktorowi, ale także powodowała nią troska o bratanka. Violet z całych sił próbowała kierować jego życiem, zaczynając na wyborze małżonki. Vincent jednak zdawał się niechętny do ożenku. Euphemia uważała go za rozsądnego młodzieńca, toteż sam powinien wiedzieć, co jest dla niego najlepsze.
– Co byś powiedziała na lot balonem, Lotto? – zagadnął Douglas, gdy mijali elegancką gondolę, połączoną z czaszą, której płótno ubarwiono żółto-czerwono-niebieskimi pasami.
– Ty chyba nie sądzisz...? – urwała panna, której uśmiech zgasł w jednej chwili.
Przyjemnie spoglądało się na okazały balon, ale kiedy pojawiła się możliwość zajęcia miejsca w gondoli, Lottę ogarnął strach. Douglas jednak zdawał się zachwycony swoim pomysłem. Jako chłopiec marzył, by wzbić się w powietrze wraz z ptakami i w końcu nadarzyła się okazja, by tego spróbować.
Gdy panna dostrzegła rozmarzony wzrok doktora, spojrzała na Euphemię, licząc, że dama wyrazi sprzeciw dla przedsięwzięcia, jednak ta obojętnie kroczyła za nimi z szerokim uśmiechem na twarzy.
– Przecież taki lot musi kosztować majątek! – próbowała protestować, przy okazji nie zdradzając, że powodem jej niechęci jest strach.
– Obiecałem, że zrobię wszystko, żebyś mnie pokochała na zabój – uśmiechnął się szelmowsko Douglas.
– To brzmi, jakbyś próbował mnie kupić! – Lotta udała oburzoną, choć wcale taka nie była. Wciąż uważała Scotta za niezwykle uroczego. – Naprawdę nie jest to konieczne.
– Czyżbym już zdobył twoje serduszko? – Doktor obrzucił pannę figlarnym spojrzeniem, na co ta się speszyła. Nie chcąc jej dłużej dręczyć, zmienił temat. – Euphemio, dołączysz do nas?
– Nie spieszę się na drugą stronę, doktorze. Ktoś musi męczyć moją kochaną siostrzyczkę. W gondoli nie będziecie sami, także jestem wam zupełnie zbędna! – zachichotała starsza dama.
Scott wzruszył ramionami. Był zbyt zaaferowany, by przekonywać pannę Statham. Wręczył odpowiednią sumkę mężczyźnie czekającemu przy balonie i wyciągnął rękę do Lotty.
– Mogę?
Panna wsparła się na dłoni doktora. Gdy tylko poczuła jego dotyk na swojej delikatnej skórze, zadrżała. Przełknęła ciężko ślinę, tłumacząc swoją reakcję strachem. Niepewnie wspięła się po schodkach. Drugą dłonią chwyciła skraj spódnicy i wskoczyła do koszyka. Gdyby nie pomoc Douglasa, który w przeciwieństwie do niej wszedł do gondoli bez większego wysiłku, pewnie wywróciłaby się już przy pierwszym kroku. Po chwili dołączył do nich ten sam mężczyzna, który przyjął od Douglasa pieniądze.
Lotta stanęła nieruchomo w jednym miejscu. Zagryzła wargę tak mocno, że po chwili poczuła krew w ustach. Była blada niczym trup i ze zdenerwowaniem obserwowała poczynania parobków, którzy powoli zwalniali liny. Scott w przeciwieństwie do swojej towarzyszki był wszystkim żywo zainteresowany. Cały czas jak dziecko zasypywał pilota masą pytań, których mężczyzna miał już najwidoczniej dość. Na jego twarz wpełzł niemiły grymas, a przed każdą odpowiedzią ciężko wyrzucał powietrze z nozdrzy niczym rozjuszony byk.
– A co to? – zapytał Douglas, gdy dojrzał zaczepione na koszyku worki.
– Piasek, nasz balast.
– Czy to prawda, że balon jest wypełniony gazem lżejszym od powietrza? – Doktor skrzyżował ręce za plecami i zadarł głowę do góry.
– Tak, proszę pana – pilot westchnął ciężko, po czym machnął dłonią do parobków.
Gondola zachybotała, a po chwili oderwała się od ziemi. Lotta pisnęła przerażona. Zupełnie nie dbając o swoją reputację, przylgnęła do piersi Douglasa i wczepiła palce w jego muskularne ramiona. Scott roześmiał się, widząc reakcję panny. Spojrzał przelotnie na pilota, który stał odwrócony do nich plecami, wobec czego doktor nie miał oporów, by objąć Lottę.
– Nie bój się – szepnął wprost do jej ucha, jednocześnie gładząc włosy panny. – Przy mnie nic ci się nie stanie.
Lotta nieco się rozluźniła, słysząc kojący głos doktora. Dopiero wtedy zdała sobie sprawę z niestosowności swojego zachowania, ale w ramionach mężczyzny czuła się tak dobrze, że najchętniej nigdy by się od niego nie odrywała. Uczyniła to jednak wiedziona przyzwoitością, która nagle o sobie przypomniała. Panna zacisnęła dłonie na krawędzi koszyka i odstąpiła od Douglasa. Ten jednak nie zabrał dłoni z jej talii i ustawił się koło niej. Lotta, czując na sobie jego dotyk, zdecydowała się nawet delikatnie wychylić.
Widok, jaki roztaczał się przed parą, obojgu zaparł dech w piersiach. Zielonkawy dach ratusza z tej wysokości przypominał bardziej łączkę. Podobnie ludzie stali się drobnymi, kolorowymi punktami. Majestatyczna rzeka Lottcie bardziej kojarzyła się z niebieską nicią wplecioną w różnobarwne płótno.
Douglas nie mógł myśleć o niczym innym jak o ogromnej potędze człowieka. Skoro mógł poskromić powietrze, być może wkrótce uda mu się zgłębić wszystkie tajemnice ludzkiego ciała. Doktor Scott jeszcze nigdy nie pragnął dołożyć swojej cegiełki do rozwoju medycyny jak teraz.
Lot zakończył się po kilkunastu minutach. Douglas czuł, jak krew buzowała w jego żyłach jeszcze długo po opuszczeniu gondoli. Trochę żałował, że nie ma z nim Elizabeth. Panna Lyod z pewnością byłaby tak samo podekscytowana, jak on. Lotta także okazała się miłym towarzystwem, szczególnie gdy przerażona wtulała się w jego pierś. Może nie fascynowało jej to samo co doktora, ale wystarczyło, by ten na nią spojrzał, a na jego twarz mimowolnie wpełzał uśmiech. Nie mógł walczyć ze swoimi uczuciami. Pragnął ją chronić, tulić w swoich ramionach i każdego dnia podziwiać jej nieziemską urodę. Prawdopodobnie to były dobre powody do małżeństwa i Scott powinien wybrać odpowiedni moment na oświadczyny. Teraz jednak nadszedł czas rozstania, gdyż para właśnie zawędrowała przed rezydencję Appletonów. Pożegnanie z kobietą, którą doktor ciągle chciał mieć przy sobie, okazało się trudniejsze, niż przypuszczał. Musiał jednak spieszyć do domu.
W gabinecie na Douglasa już czekała skrzynia, którą sprowadził prosto z Londynu. Całkiem niedawno został poproszony o przygotowanie prezentacji, którą miałby wygłosić w szpitalu w Bradford. Nie zastanawiał się długo, co chciałby pokazać, stąd skrzynia. Jej zawartość miał wypróbować nazajutrz. Teraz należało się w końcu wyspać i zabrać do pracy skoro świt.
Nowy pan dołączył do Douglasa i Vincenta, bo trochę ich tu mało było. Jak Wasze pierwsze wrażenia? ;)
Pozdrawiam!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top