Rozdział 37


- Potrzebuje pomocy. Aiden jest w niebezpieczeństwie. Pomóż mi go odzyskać.- W moich oczach wypisana była prośba. Rozglądnął się dookoła. Zobaczył tylko wielkiego dryblasa obezwładnionego leżącego u moich stóp. Chyba zrozumiał, że coś jest na rzeczy.
- A gdzie reszta?- Mówił o innych upadłych. Aż się we mnie zagotowało, kiedy pomyślałam o tym, że chcieli mnie odsunąć od tego wszystkiego.
- Poszli po niego. Ale boję się, że nie dadzą sobie rady. Ja... mam takie dziwne przeczucie. To tak jakby wzywali mnie, żebym to ja przyszła po Aidena.- Wydusiłam z siebie. Gdzieś z tyłu głowy czułam jakby.. wiadomość? Która ciągle powtarzała, żebym to ja po niego poszła.
- Skoro oni już się po niego pofatygowali, to na pewno im się uda. Jest wielu upadłych, a Aiden to silny chłopak i da sobie radę. A to jest dla ciebie niebezpieczne. Nie możemy narażać półanioła. Przykro mi,Peachy, ale mam dużo do zrobienia i muszę już iść.- Kiedy widziałam, że chce już odejść, zatrzymałam go, łapiąc go za rękę.
- Spotkam się z Raphaelem. - Powiedziałam twardo, patrząc mu w oczy. Nie chce się teraz z nim spotykać, nie mam do tego głowy, ale muszę zrobić wszystko, żeby odzyskać Aidena. Od razu się ożywił i spojrzał na mnie. Dalej trzymając go za rękę, zamknęłam oczy i skupiłam się na mojej złości na Maxa i Mię. Przez moje ciało przeleciał malutki prąd, który skierował się na ciało Gabe'a. Ten szybko się ode mnie odsunął i złapał za bolącą rękę. Spojrzałam na niego i się wyprostowałam.
- I nie musisz się o mnie martwić. Poradzę sobie. A ty mi pomożesz. - I tym go przekonałam.

Lecieliśmy wysoko nad ziemią, tak, że ludzie wyglądali, jak mówki, a budynki jak małe klocki lego. Gabe trzymał mnie blisko siebie, chyba stresował się tym, że ze mną leci, bo ręce delikatnie mu drżały i co chwilę zagryzał wargę.
- Czym się denerwujesz? - Wypaliłam nagle, koło jego ucha, bo z dalszej odległości pewnie by mnie nie usłyszał. Wiatr wiał nam w twarze. Lecieliśmy już długi czas i robiło mi się trochę zimno. Wtuliłam się w niego odrobinę bardziej, by dał mi trochę ciepła. Nie chcę zamarznąć na kość. On nieznacznie się spiął.
- Jesteś bardzo ładna. Nie często przebywam w obecności takich kobiet.
- A anielice?- Trochę się zarumieniłam, przez co moje policzki nabrały koloru, ale zwalam to na chłód.
- Rzadko je widuje. Tylko na spotkaniach. Niewiele jest ich w wyższych rangach.- Skinęłam głową, że rozumiem.
- Kto tak właściwie go porwał?
- John Fell.- Kiedy mu powiedziałam, zacisnął ręce na moim ciele tak, że jeszcze trochę i by mnie udusił.
- Gabe!- Krzyknęłam, a on od razu poluzował uścisk i posłał mi przepraszające spojrzenie.
- Co się stało?- Chciałam wiedzieć, czemu tak zareagował. On spojrzał na mnie szybko, ale powrócił do obserwowania, czy nie wlecimy w żadnego ptaka. Nie chciałabym, żeby się tak stało.
- John Fell niedawno uciekł.
- Skąd?
- Z nieba. My anioły długo nie możemy przebywać na ziemi. Kiedy on był wzywany, nie wrócił. Teraz go poszukujemy.
- No to wam pomogliśmy. Potrzebujemy jak największego wsparcia!- Mówiłam szybko.
- Kiedy wylądujemy, przekaże to odpowiednim osobą.- Uśmiechnęłam się, ale po chwili zmarszczyłam brwi.
- Co? - Zapytał i odgarnął sobie z twarzy moje włosy, które pod wpływem wiatru latają na wszystkie strony. Zebrałam je i wcisnęłam między nas.
- Martwię się o Aidena. Nie mogę znieść myśli, że mogę go już więcej nie zobaczyć.
- Kochasz go? - Zapytał po chwili. Zastanowiłam się. Nigdy sobie tego nie powiedzieliśmy. Ale czuję, że go kocham. Nie potrafiłabym bez niego żyć. Całe życie był ze mną, swoją cząstką. Muszę mu to powiedzieć. Pokiwałam głową, a Gabe posłał mi pocieszający uśmiech i po chwili zaczęliśmy zbliżać się w kierunku ziemi. Mocno trzymałam się Gabe'a. Bo, mimo że mówi, że mnie pilnuje i nic nie może mi się stać, jeszcze nie bardzo mu ufam.
Wylądowaliśmy na jakiejś polanie. Powoli zachodziło słońce, a dookoła były tylko wzgórz i las.
-Gdzie jesteśmy?- Zapytałam, rozglądając się.
- Pół kilometra od Los Angeles. Nie mogę ryzykować, że ktoś nas zobaczy, a poza tym jesteś ścigana, z tego, co wiem.- Ma na myśli demony. Westchnęłam i pokiwałam głową. Założył mi kaptur na głowę, pod którym schowałam włosy i uśmiechnął się do mnie. Posłałam mu krzywe spojrzenie.
- Możemy iść. Po drodze muszę się skupić, żeby skontaktować się z innymi. - Powiedział i ruszył do przodu, a ja nie mając innego wyjścia, ruszyłam za nim. Wspominałam już, że nienawidzę demonów?


____

Zostało parę rozdziałów ;) Druga część jest już raczej pewna, ale dalej szukam inspiracji XD Miłej nocy, buziaki

xdosiaa

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top