Część II- Rozdział 2
- Słucham? - Stałam i patrzyłam na niego, jakby właśnie oznajmił mi, że niebo jest zielone.
- Właśnie tak, mały magiku. To w sumie smutne, że nie żyjemy mimo tak młodego wieku, co? Ale zapewniam Cię, że gdyby było inaczej, zabrałbym Cię gdzieś.- Puścił mi oczko, a ja wywróciłam oczami.
- Ja nie mogłam umrzeć.- Powiedziałam do niego. Na pewno mnie wkręca.
- Jesteś kolejną, której wydawało Ci się, że jest nieśmiertelna? Czytałem kiedyś, że jedna dziewczyna też tak kiedyś myślała. No i cóż, skończyło się skokiem z dwudziestego piętra. Jak myślisz, jest gdzieś tutaj? Chciałbym ją poznać!- Zaczął się rozglądać, a ja szybko złapałam go za ramię, i lekko szarpnęłam, żeby na mnie spojrzał. Czy on jest naćpany? Westchnęłam zirytowana.
- Słuchaj...- Ucięłam i spojrzałam na niego.
- Henry.- Uśmiechnął się, a ja lekko kiwnęłam głową.
- Słuchaj, Henry. Czy wiesz, jak nazywa się to miejsce? I gdzie Ci wszyscy ludzie idą?- Rozglądnęłam się szybko, a ludzi jakby nie ubywało. Wszyscy kierowali się w jednym kierunku, ale było ich tak dużo, że nie widziałam dokąd idą.
Spojrzałam na chłopaka, a on się zamyślił. Zmarszczył lekko brwi i jego dolna warga delikatnie zadrżała.
- Boże, to naprawdę koniec. - Wyjęczał i wyglądał, jakby się miał zaraz popłakać. Otworzyłam szeroko i spanikowana ścisnęłam jego ramie.
- Uspokój się, Henry. Okej? Coś wymyślę, tylko powiedz mi, gdzie jesteśmy. - On popatrzył na mnie, nadal drżąc. Przełknął ślinę i głęboko westchnął.
- Nie mam pojęcia, mały magiku. Nie wiem, jak nazywa się to miejsce. A oni wszyscy kierują się do miejsca spoczynku. Nie chcę umierać, mały magiku. Jestem za młody. - powiedział to, jakby dopiero to sobie uświadomił. - Głupi motor. Tata mówił, że to niebezpieczne, a ja jak zawsze byłem mądrzejszy i musiałem na niego wsiąść. Boże, a co z moją mamą i Kelly. Pewnie bardzo się martwią.- Wymamrotał, a mi zrobiło się przykro. - Kim jest Kelly?- Wiem, że nie powinnam zagłębiać się w tą znajomość, skoro jesteśmy' martwi', ale nie mogłam się powstrzymać.
- Moja przyjaciółka. Mieszka w Grimsby. Często ją odwiedzam. Jest najlepsza. Polubiłaby Cię, mały magiku. Jesteście do siebie podobne. No cóż, ona nie umie czarować.- Zachichotał smutno.
Posłałam mu pokrzepiający uśmiech i puściłam jego ramię, odsuwając się trochę. Muszę pomyśleć. Zamknęłam oczy i głęboko odetchnęłam. Założyłam na głowę wielki kaptur, bo zrobiło mi się naprawdę zimno w uszy.
- Wydostanę nas stąd, Henry. Nie martw się. Tylko musisz mi pomóc i musimy dowiedzieć się, gdzie jesteśmy.- Powiedziałam powoli, żeby zrozumiał.
- Może zapytasz tych gości?- Wskazał palcem za mnie, a ja automatycznie się odwróciłam. Przy końcach naszej' pielgrzymki' stali wielcy, naprawdę wielcy mężczyźni ubrani na czarno od stóp do głów. Każdy z nich przyczepiony miał do paska wielki miecz, paralizator i tego, co zdołałam zobaczyć krótkofalówkę. Wyglądali naprawdę strasznie i chyba pilnowali tutaj porządku, mogłam to wywnioskować po tym, jak każdy z nich bacznie obserwował każdego z przechodzących ludzi. Nie myśląc więcej, złapałam Henry'ego za nadgarstek i pociągnęłam w stronę wielkich, strasznych mężczyzn. Kiedy stanęłam przed jednym z nich, nawet nie zwrócił na mnie uwagi.
- Halo. - Powiedziałam cicho, ale chyba mnie nie usłyszał. Albo kompletnie olał. Czułam za swoimi plecami Henry'ego, który zaczął delikatnie się trząść i wbijać palce w moją rękę. Chyba wielkolud wzbudza w nim strach, też czułam się niekomfortowo, ale przez ostatnie tygodnie widziałam straszniejsze rzeczy. Wyszarpałam ją i syknęłam cicho, a on tylko bąknął przeprosiny.
- Przepraszam.- Powiedziałam głośniej i wielkolud spojrzał na nas, a ja aż cofnęłam się o krok, wpadając na Henry'ego, który szybko złapał równowagę. Oczy wielkoluda były czerwone. Już takie kiedyś widziałam. Nie myśląc o tym więcej, przełknęłam ślinę i wzięłam wdech. Ledwo utrzymywałam spojrzenie, chociaż pewnie moja twarz nie była mu dobrze widoczna, bo miałam na sobie wielki kaptur od bluzy, która należała do Gabe'a.
- Czego chcesz? Wracajcie do tłumu.- Mruknął jakby znudzony, a ja zmarszczyłam nos.
- Tak, właśnie mały magiku. Wracajmy, bo zaraz te psy nas zjedzą. - Wskazał na psy kilka metrów za 'strażnikami'. Były czarne i wielkie. Nigdy nie widziałam tak wielkich psów. Wyglądały bardziej jak niedźwiedzie. Tylko o wiele straszniejsze. Cały czas warczały cicho i próbowały wyrwać się z uwięzi. Oddychałam głęboko, próbując się uspokoić, bo wszystko tu do cholery było straszne.
- Chcę wiedzieć. Gdzie jesteśmy i jak daleko stąd do Phoenix.- Zignorowałam przestraszone bełkotanie Henry'ego i skupiłam się na wielkoludzie. On tylko uśmiechnął się leniwie, jakbym powiedziała jakiś kiepski żart. Zmrużyłam oczy i zrobiłam krok do przodu, z Henrym robiącym za mój cień.
- Zadałam Ci pytanie. - Powiedziałam twardo, a wielkolud tylko westchnął, pewnie miał mnie dość. Psy zaczęły bardziej ujadać, aż podszedł do nich jeden z wielkoludów.
- Jesteś w Krainie Cieni, słoneczko.- wymamrotał jakby od niechcenia.
Co? Co kurwa? Okej, to chyba dzień zrzucania na biedną Peachy lawin.
Czyli Henry nie kłamał z tym' nie żyjesz'? Jak do cholery?
- To niemożliwe. - Pokręciłam głową. Mój oddech przyspieszył. Nie mogłam umrzeć!
- Możliwe, a teraz wracaj do marszu, cukiereczku. - I znów przeniósł swój wzrok na tłum.
Odwróciłam się do Henry'ego i spojrzałam na niego zdezorientowana. Chłopak przyglądał mi się przez chwilę.
- Wyglądasz na zaskoczoną, jakbyś wiedziała co to za miejsce.- Zmarszczył czoło, a ja spojrzałam na jego twarz i otworzyłam usta.
- Ja... - Nagle usłyszeliśmy krzyki i głośne szczekanie. Odwróciliśmy się i jedyne co zobaczyłam to siedem wielkich pysków zbliżających się prosto na nas.
Nie wiedziałam. Co się dzieje. Wielkie, zmutowane psy, bo inaczej chyba nie uzyskaliby takiej wielkości, biegły prosto na mnie, a moje nogi jakby przyrosły do ziemi a oczy wypełniły się przerażeniem. Czułam, że znowu zaczęły świecić, bo zaczęły lekko piec. W ciągu sekundy leżałam przyciśnięta do brudnej ziemi przez wielkie cielska, zacisnęłam oczy, przygotowując się do wielkiego bólu, ale poczułam tylko coś mokrego. Zero bólu. Otworzyłam oczy i cała siódemka psów zwisała nade mną i wesoło lizała mnie po twarzy, próbując ściągnąć mój kaptur. Wszystkie wesoło machały potężnymi ogonami i przypominały z zachowania raczej szczeniaczki, a nie istoty, które mogłyby zabić jednym ruchem. Kątem oka spojrzałam na wszystkich dookoła i okazało się, że marsz się zatrzymał i wszyscy, razem ze strażnikami-wielkoludami stali i przypatrywali się temu. Tłum z przerażeniem, a strażnicy-wielkoludy patrzyli z takim szokiem, jakby właśnie dowiedzieli się, że jednorożce przejęły świat.
- Nic Ci nie jest, mały magiku? - Usłyszałam zdziwiony i przestraszony głos Henry'ego. A ja zachichotałam tylko w odpowiedzi, kiedy jeden z psów polizał mnie po policzku, aż do oka. Odsunęłam się delikatnie ze śmiechem i kiedy jednemu z nich udało się ściągnąć mój kaptur, usłyszałam głos.
- Co się tu dzieje?- Ludzie umilkli ze strachu, a ja spojrzałam w górę i zamarłam.
_____
TADAM! ROZPIESZCZAM WAS XD Złapała mnie wena;OO
Zdziwiło mnie trochę ten spadek wyświetleń, co z wami?!
JAK MYŚLICIE, KTO TO? BIEDNA PEACHY TAKA ZAGUBIONA :(
xdosiaa
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top