8. Bal wszystkich świętych

Na początku dzisiejszego rozdziału chciałabym podziękować wildisthewind6, która ostatnio w komentarzu bezbłędnie odgadła, co Leo chciał powiedzieć Dobrawie, a dodatkowo urzekła mnie pseudonimem "Klotylda", wymyślonym dla Klaudusi :D

Dziękuję również lady_in_black74, która zainspirowała mnie do wątku z nawoływaniem psa :D

Jak widać, czytelnicy mogą mieć realny wpływ na bieg historii, dlatego zachęcam do komentowania!

Enjoy!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

– Duśka! Dobruśka! Dobrawo!

Wychyliłam się ze swojego miejsca w ogrodzie bliźniaków i dostrzegłam samochód Rodzicielki, zaparkowany pod posesją Kędzierzawych. Zerwałam się z krzesła i podbiegłam do ogrodzenia, byleby mamcia przestała tak szastać moim imieniem po okolicy.

– Skończ już te inwektywy pod moim adresem, co? – Zapytałam na powitanie.

Rodzicielka, z którą rozmawiałam przez otwartą szybę w prawych drzwiach, zdziwiła się nieco:

– Chyba miałaś na myśli inwokacje, nie inwektywy? – zerknęła na mnie podejrzliwie zza kierownicy.

– Niech ci będzie – wolałam już nie zdradzać mojego poglądu, że było to dla mnie uwłaczające, bo brzmiało, jakby nawoływała psa.

– No dobra, to wsiadaj i jedziemy do domu, specjalnie podjechałam po ciebie po pracy, bo ojciec do mnie pół dnia wydzwaniał, że od rana włóczysz się po mieście w piżamie.

Spojrzałam na swoje gatki. O, chlorella, aż tak to widać?

– A skąd on wie, że się włóczę, może byłam tu od początku?

– Nie ściemniaj, rozmawiałam z Bolkiem i powiedział, że przyszłaś do nich niecałą godzinę temu.

– Skąd masz numer telefonu do taty Kędzierzawych? – W tym momencie Rodzicielka pomachała do kogoś za moimi plecami.

Odwróciłam się i zobaczyłam, że Kędzior i Ej Ty wstali właśnie z huśtawki i zaczęli iść w moim kierunku, zapewne ciekawi, o czym tak długo tu dyskutujemy.

– Dzień dobry! – Ukłonili się Rodzicielce, kiedy już dotarli do ogrodzenia.

– A więc tata Jeremiasza – mamuśka wyszczerzyła się do Ej Ty – i Kingi, oczywiście, robił mi hydraulikę w nowym gabinecie, zapomniałaś?

– Nooo, było coś takiego... – Zapewne zdążyłam już o tym zapomnieć, bo nie dotyczyło to Mieszka.

– Było, było. – Rodzicielka rzekła skwapliwie. – A teraz wsiadaj i jedziemy, ojciec tam biega od okna do okna i sprawdza, czy wracasz, chociaż się za skarby świata nie przyzna.

– Nie wiadomo, może gdyby otworzyć przed nim wrota Sezamu, to rozwiązałby mu się język... – mruknęłam, po czym krótko pożegnałam się z przyjaciółmi i wtarabaniłam się do wehikułu Rodzicielki.

Nie było sensu nawiązywać do przerwanej opowieści przy mojej mamuśce, bo i tak wiedziałam, że bliźniaki mi żyć nie dadzą, dopóki nie poznają zakończenia historii moich odwiedzin u Donatki. Byłam pewna, że jak dotrę do domu i zaloguję się do komunikatora na laptopie, to powita mnie pierdylion wiadomości domagających się kontynuacji sensacyjnego wątku.

Oni i tak się dowiedzą, co się wydarzyło, a ja zaoszczędziłam sobie indagacji wścibskiej Rodzicielki; dałabym się ogolić na łyso, że od razu podsłuchałaby swoim gumowym uchem co mówię do Kędzierzawych i potem dręczyłaby mnie, żeby dowiedzieć się, o co chodzi.

Sioster po kimś musiała odziedziczyć swoje irytujące właściwości, prawda?

***

W domu powitał nas ryk telewizora, w którym na cały regulator leciał jakiś kanał dla dzieci oraz widok Zapłodnika, który w panice próbował to przyciszyć, trzymając pilot w odwrotną stronę. Najwidoczniej nikt nie oglądał telewizji od momentu mojego porannego odkurzania, kiedy to Sioster uskuteczniała bajki i podkręciła głośność na maksa.

Czyżby Zapłodnik faktycznie tak się przejął, że cały dzień przestał przy oknie i dopiero gdy usłyszał, że wchodzimy do domu, próbował zamarkować te obawy o swoją córkę? Szkoda, że Rodzicielka musiała zostawić samochód po drugiej stronie bloku, bo przedni parking był calutki zajęty i tatulo nie zobaczył momentu naszego powrotu; miałby więcej czasu, żeby porządnie udawać obojętność i brak troski o mnie, hehehe.

Rodzicielka pokręciła z zażenowaniem głową, spojrzała na mnie wymownie i poszła do łazienki odświeżyć się po pracy. Ja z kolei, jako że ochłonęłam już z porannych emocji po całym dniu innych wrażeń, byłam nawet gotowa przeprosić ojca i przyjąć od niego ochrzan stulecia, którego się spodziewałam po tak jawnym złamaniu zakazu wyjścia z domu rano. Weszłam do salonu i nim zdążyłam się odezwać, pojawił się za mną ten mały niuchacz sensacji, czyli moja siostra.

– Psysłam, bo usłysałamze swojego pokoju tę głupią bajkę. Tato, cemu ją oglądas? Nawet ja jej nie lubię. – Trzebaprzyznać Siosterowi jakiś medal, bo każdorazowo pojawia się ze swoimi mądrościamiz idealnym wyczuciem czasu, jakby to było wyreżyserowane.

– A wiesz, mała, tak chciałem sprawdzić, jakie te bajki teraz robią, ale faktycznie masz rację, że głupie. – Zapłodnikowi trzeba z kolei przyznać, że nieźle wybrnął z sytuacji. – I pamiętaj, żeby nie oglądać tak głośno telewizji! Ledwie udało mi się to przyciszyć, zanim całkiem ogłuchłem! – Przypomniało mu się jeszcze i pogroził żartobliwie palcem w stronę młodszej latorośli, moją obecność twardo ignorując.

– Dobze, tato, to chodź ze mną na rower! Tylko nie spadnij, tak jak wtedy, pamiętas...?

– Cicho już, idziemy na ten rower, raz, raz! – Ojciec poderwał się z kanapy i przygarnął Siostera do siebie, co stłumiło resztę jej radosnej paplaniny na temat rowerowego upadku tatusia, o którym najwidoczniej nikt nie wiedział. Aż do tej pory.

Wychodząc z pokoju, minęli mnie jak gdyby nigdy nic i poszli się szykować do wyjścia. Mojej osobie Zapłodnik nadal nie poświęcił ani słowa, udając, że w ogóle nie zauważył mojego powrotu. Aha, więc to tak będzie ze mną pogrywał, ojcze? Pff, nie to nie, łaski bez!

Wzruszyłam ramionami i zawinęłam się do swojej sypialni, w której panował bezpieczny i kojąco wpływający na moje nerwy, nieustanny bałagan – jedyna stała i pewna rzecz w moim życiu pełnym dziwnych i nieprzewidywalnych zdarzeń. Odgrzebałam spod sterty papierów na biurku laptopa i usiadłam z nim wygodnie w fotelu, który wyjątkowo był wolny, bo ostatnio ugięłam się pod presją Rodzicielki i posprzątałam leżące tam wiecznie ubrania. Cóż, nawet w Królestwie Chaosu może znaleźć się jedna dziewicza i nietknięta bajzlem przestrzeń.

Tak jak sądziłam, po odpaleniu komunikatora uderzyły we mnie od razu pełne pretensji wiadomości od Kędziora i Ej Ty. Ponieważ nie chciało mi się odpisywać każdemu z nich z osobna, utworzyłam dla naszej trójki czat grupowy i rozpoczęłam wideorozmowę, przygotowując się psychicznie na atak wygłodniałych bestii.

W momencie, gdy twarze bliźniaków pojawiły się na ekranie, w uchylonych drzwiach do mojej komnaty pojawiła się trzecia twarz - Zapłodnika. To jednak okazuje publicznie, że się znamy?

– Był tu jakiś patałach – powiedział niezwykle oschłym tonem. – Gibał się głupkowato z nogi na nogę, a jak usłyszał, że cię nie ma w domu, to sobie poszedł, nie odzywając się ani słowem. Gbur jakiś rozlazły, bez wychowania. – Ojciec prychnął na zakończenie i zniknął tak szybko, jak się pojawił, więc nie zdążyłam go zapytać o nic więcej.

Oniemiała, spojrzałam w dół na równie zaskoczonych przyjaciół, którzy wysłuchali razem ze mną komunikatu Zapłodnika. Przetrawialiśmy te sensacyjne wieści przez kilka sekund, po czym, jak na komendę, krzyknęliśmy równocześnie; ja z radości, a oni jakoś przeraźliwie.

– Mieszko!!!

– Leo?!

***

– Dobrawa, opamiętaj się! – Kędzior próbowała przywrócić moje rozemocjonowane jestestwo do porządku. – Po jakie licho Mieszko miałby cię nawiedzać? On w ogóle wie, gdzie ty mieszkasz?

– No właśnie - wciął się Ej Ty – pojawiłby się u ciebie chyba tylko po to, żeby wystawić ci rachunek za poniesione straty moralne po tym, jak ośmieszyłaś go przed zgrają jego giermków-przydupasów. A z tego co wiem, wizyta u psychoterapeuty to droga impreza. – Dodał na koniec, złośliwie mrugając do mnie okiem.

– No a pomysł z Leo? Jest według was niby bardziej prawdopodobny?! – Oburzyłam się na ich idiotyczne gadanie, bo nawet nie usłyszeli do końca historii związanej z bratem Donaty, a już tworzyli na jego temat jakieś niestworzone teorie.

– Przecież wyznał ci miłość! Powiedział o tobie "moja jedyna"! – wytknął mi Ej Ty, a jego siostra energicznie pokiwała głową, trzęsąc przy tym swoimi lokami niczym ondulowana meduza.

– Tak, "moja jedyna" – zaczęłam ich uświadamiać – ale "nadziejo"!!!

Widać było, że chyba trochę zniszczyłam Kędzierzawym światopogląd, już się najwidoczniej wkręcili w tę wizję Leo pałającego do mnie znienacka wielkim uczuciem i masochistycznie się nią katowali. A tacy niby byli obojętni, tacy niby zblazowani, jak dopiero zaczynałam im o tym opowiadać. No proszę, kogoś tu jednak poniosły emocje!

– Dokładniej cytując, to brzmiało to: "Moja jedyna nadziejo, chroń mnie przed Klotyldą!" – kontynuowałam bezlitośnie, wprawiając bliźniaków w coraz większe osłupienie. – I co wam jeszcze powiem, to Leo brzmiał i wyglądał na bardzo zdesperowanego.

No jasne, że musiał być zdesperowany, skoro zgodził się towarzyszyć na dyskotece tym pomylonym dziewuchom tylko dlatego, żeby Donatka nie odkryła sekretu o jego dziewczynie, której istnienie ukrywał przed rodziną. Jak się okazało, ten urodziwy młodzieniec od dłuższego już czasu spotykał się ze swoją wykładowczynią ze studiów, starszą od niego o dziesięć lat, co z wiadomych przyczyn starał się utrzymać w tajemnicy.

Jak na złość, od kiedy tylko Leo pojawił się w domu po zakończeniu egzaminów, Klaudusia podobno przesiaduje tam dniami i nocami, i niczym słynąca z waleczności Klotylda, nieustająco próbuje go uwieść przy aprobacie jego złośliwej siostruni, która nie może zrozumieć, dlaczego brat odrzuca awanse jej bliskiej koleżanki.

Gdyby Donka odkryła prawdę, od razu perfidnie wydałaby brata przed matką, byle tylko zatrzymać go w domu i zepsuć jakoś jego relacje z dziewczyną. Cała Donata, pępek świata! Liczy się tylko to, żeby ona była szczęśliwa, chce mieć ludzi, na których jej zależy na wyłączność tylko dla siebie, albo jeśli nie może tego osiągnąć, to odcina się od nich całkowicie.

Ja ośmieliłam się zakumplować bliżej z kimś innym, niż ona, to raptownie obraziła się i odstawiła mnie od piersi; teraz próbuje usidlić brata, żeby nie wymknął się czasem spod jej wpływów. Dlatego Leo potrzebuje asekuracji w postaci mojej osoby w pobliżu, byle Klotylda nie usiłowała wskoczyć na niego przy byle okazji.

– I co ja mam zrobić? – zapytałam beznadziejnie, na co Ej Ty uśmiechnął się jakoś dziwnie.

– Skoro sprawa wygląda tak, jak nam przedstawiłaś, to jak najbardziej idź z nimi do klubu! Masz moje pozwoleństwo na dyskotekowe szaleństwo! – zaanonsował mi, wielce z siebie zadowolony brat Kędziora.

No trzymajcie mnie, bo zaraz się zerwę z tego fotela i wystartuję do domu Kędzierzawych na turbodopalaczu, żeby zetrzeć z twarzyczki tego przygłupa jego małpi uśmiech! On mi pozwala! A kim on niby jest, moim gachem?

– Ej Ty, poskrom rumaki! – Wtrąciła się jego siostra. – Jak już, to ewentualnie ja mogę mieć w tej kwestii coś do powiedzenia, bo to ja zawsze pilnuję, żeby Dobrawa nie strzeliła jakiejś gafy, a ty się tylko plączesz pod nogami i przeszkadzasz, albo wręcz prowokujesz katastrofy!

Jeszcze chwila, a Kędzierzawi by mnie chyba ubezwłasnowolnili, procesując się w sądzie o to, komu powinna przysługiwać władza absolutna nade mną. Bez przesady, aż tak nieporadna nie jestem! No dobra, może i jestem, ale każdy zasługuje na szansę, żeby się wykazać, może jeszcze wyjdę na ludzi!

Albo i "wejdę" na ludzi, kiedy przypadkiem nadepnę znowu komuś na stopę...

Tak czy siak, usłyszałam, że Zapłodnik z Siosterem wracają do domu z przejażdżki rowerowej, zostawiłam zatem laptopa z włączoną rozmową grupową, pozwalając bliźniakom dalej sprzeczać się na temat decyzyjności w sprawie mojego wyjścia do klubu. Póki co, to wyszłam tylko z pokoju i nawet tego nie zauważyli. Dobra ta ich kontrola nade mną, taka nie za stanowcza.

Stanęłam w korytarzu i obserwowałam moment wejścia ojca i siostry do mieszkania. Na brudnej twarzy małej cyklistki od razu dostrzegłam mieszankę kurzu i łez, co w połączeniu ze zdartym kolanem dało mi jasny obraz sytuacji. To pewnie dlatego tak szybko wrócili.

– Hej, a tak tacie dogadywałaś, żeby nie spadł z roweru! Widzisz, nie śmiej się dziadku z czyjegoś wypadku! – Mimo nieco moralizatorskiego wydźwięku tych słów, kucnęłam i przytuliłam gada, bo w końcu to tylko dziecko i potrzebuje pocieszenia.

Przy okazji dostrzegłam wystające z kieszeni jej spodenek trzy białe patyczki od lizaków, co oznaczało, że Zapłodnik też musiał wziąć się za pocieszanie poszkodowanej. Wetknęłam słodycze głębiej, by nie rzucały się w oczy i mając w pamięci profesję Rodzicielki i jej poglądy na spożywanie cukru przez dzieci, poradziłam Siosterowi:

– Lepiej spinkalaj do swojego pokoju, zanim mama to zauważy! I nie szeleść za głośno papierkami! – szepnęłam konspiracyjnie, na co mały obdrapaniec tylko kiwnął głową i uciekł w podskokach do siebie, na ile pozwalała jej uszkodzona noga.

Podniosłam się i nawiązałam kontakt wzrokowy z Zapłodnikiem, który patrzył na mnie nieco przyjaźniej niż wcześniej, czy też może w ogóle na mnie patrzył. Chyba podlizałam mu się tym, że skarciłam Siostera za naśmiewanie się z niego.

– Mam w końcu ten szlaban czy nie? – Zapytałam dla picu, żeby pokazać, że liczę się z jego zdaniem, bo i tak domyślałam się odpowiedzi.

– Nie masz, nie masz. Ale w ramach zadośćuczynienia będziesz od poniedziałku pomagać mamie popołudniami w gabinecie, bo jej asystentka wzięła urlop.

– Stoi. Czyli dzisiaj mogę jeszcze wyjść wieczorem?

– Dobrusiu, wybierasz się gdzieś...? – Rodzicielka, z turbanem na mokrych włosach, wyłoniła się z kuchni z kawałkiem marchewki w ręce.

– Tak, do klubu.

– Jakiego klubu? – Ojciec podrapał się po głowie, po czym go olśniło. – Sportowego? Zapisałaś się w końcu na jakieś zajęcia ruchowe? – Wyraźnie się ucieszył.

– Nie, nie sportowego. – Mruknęłam. – Tanecznego.

– Ooo, lekcje tańca? – Mamuśka zaimprowizowała z marchewką w zębach kilka kroków salsy czy innej cza-czy, nie znam się na tym.

– Nie, idę do klubu, na dyskotekę! Jak wam to jeszcze powiedzieć, żebyście zrozumieli? Że zostałam zaproszona na bal?

Rodzice wyglądali na osłupiałych. Ciekawe, co ich tak zdziwiło? Przecież ja mam osiemnaście lat, do jasnej sosenki! Chyba nie oczekiwali, że będę spędzać wieczory, dziergając na zimę swetry dla całej rodziny?

– Przecież ty nie chodzisz na imprezy! Nawet w szkolnej zabawie andrzejkowej nie chciałaś wziąć udziału! – Rzekła zszokowana Rodzicielka. Też jej się przypomniało, szkolna potupanka sprzed kilku lat! Powinna zostać archeologiem, a nie dentystą, skoro odkopuje wydarzenia z tak zamierzchłej przeszłości.

– To kto cię na ten bal zaprosił, dla kogo się tak poświęcasz? – Zapłodnik zrobił się nagle dziwnie podejrzliwy. – Chyba nie dla tego gibiącego się patałacha?

– Ciężko stwierdzić, skoro nie wiem, o kim mówisz! Zaprosił mnie brat Donaty, tej mojej koleżanki z podstawówki. Jak go widziałam ostatnio, to raczej się nie gibał. – Starałam się, żeby brzmiało to obojętnie, ale niestety – mamcia już zdążyła napuszyć się jak kura na grzędzie.

– Cccooo, brat koleżanki?!

– No tak, brat. Na siostrę mi nie wyglądał, był zdecydowanie zbyt męski. – Zdaje się, że przegięłam z tą odpowiedzią. Patrząc na strwożoną minę Rodzicielki, spróbowałam jakoś naprawić swój błąd i wzbudzić w niej zaufanie do brata Donatki. – To co, mogę iść? Leo podjechałby po mnie samochodem i odwiózł bezpiecznie po imprezie, nie musicie się martwić.

Zaciśnięte usta mamity oraz cisza, która zapadła, nie wróżyły nic dobrego. Jednak nagle z napuszonej kwoki Rodzicielka przemieniła się w liska-chytruska i oznajmiła, bardzo dumna z fortelu, który właśnie obmyśliła:

– Pod jednym warunkiem: Jeremiasz idzie z wami.

– Ale mamo, skoro zaprosiłabym Ej Ty, to i Kędzior by z nami musiała iść, a wszyscy nie zmieścimy się w jednym aucie, bo Leo zabiera do klubu Donatę i jej koleżankę...

– To nic, ja was zawiozę – zaoferowała Rodzicielka, dodając szybko dla rozwiania wątpliwości – to znaczy ciebie i bliźniaków, tamten ociekający męskością Leonidas niech sobie jedzie z kim chce.

No tak... mamuśka wyczuła zagrożenie dla swojego umiłowanego kandydata na zięcia i odstawia cyrki. Niech jej będzie, zabiorę Kędzierzawych ze sobą. Przynajmniej nie zostanę sama w starciu z Klotyldą, będę miała wsparcie przyjaciół na polu walki, to znaczy, ekhm, na parkiecie...

Wszyscy święci, razem wzięci... Miejcie nas w swojej opiece!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

To się porobiło, spodziewaliście się takiego rozwoju spraw z Leo? (poza Cat, która zgadła od razu, jak pisałam już wcześniej) Czy zniszczyłam dzisiejszym rozdziałem ten piękny ship, który zaczął się już tworzyć? :P A może nadal macie nadzieję, tę jedyną...? xD

Do zatańczenia na dichu z Dobrawą i spółką następnym razem, ciao bajlando!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top