4. Głupi ma szczęście

DISCLAIMER Sytuacja oznaczona * (nieudane pójście na wagary z biologii), do której w dzisiejszej części odwołuje się Dobrawa , została opisana w pierwszym rozdziale, aczkolwiek nie od początku. Scena ta została dopisana do rozdziału po jakimś czasie. Jeśli więc nie kojarzysz (lub nie pamiętasz), o co chodzi, to serdecznie zapraszam do zerknięcia na początek opowieści (rozdział 1 "Dobrawus Pospolitus"), wszystko powinno być wtedy jasne :)

W dzisiejszym rozdziale opis Dnia Sądu Ostatecznego - testu kompetencji z angielskiego - oraz poprzedzających go przygotowań i perypetii łóżkowych Dobrawy i... Ej Ty! :O Co wydarzyło się w alkowie? Przekonajcie się sami! ;)

Dla ciekawskich - zostanie też zdradzona tajemnica pseudonimu jednego z bliźniaków, jak zwykle u Dobrawy zrobi się z tego przy okazji mały galimatias, hihi.

Enjoy!

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Leżałam na łóżku, przez Rodzicielkę uparcie nazywanym barłogiem, przywalona książkami i notatkami z angielskiego i udawałam, że powtarzam materiał na jutrzejszy Armagedon, a tak naprawdę męczyłam się z jakimiś dziwnymi myślami i wizjami, które falowo napływały mi do głowy.

Mój wredny telefon zawibrował już po raz trzeci, zagrzebany gdzieś tam w pościeli, bo zrezygnowałam już po pierwszej próbie odnalezienia go wśród stłamszonych poduszek.

Być może mama faktycznie ma rację co do tego barłogu, ale... No właśnie – ale. W moim życiu zawsze jest jakieś „ale." Niby coś, ale jednak nie... Niby wiem, że powinnam lepiej to łóżko zaścielić, ale mi się nie chce; niby wiem, że gdybym nie była tak głupio i ślepo zapatrzona w Mieszka, to z pewnością dostrzegłabym te rzekome całe tabuny fajniejszych chłopaków, ale jednak... no nie, po prostu nie!

Mieszko mieszka w moim sercu, masło maślane mam na oczach i maślanym wzrokiem zatłuszczam sobie światopogląd. Trudno! Nie po to urodziłam się dziewczyną, żeby myśleć racjonalnie! Gdyby teraz usłyszał to Zapłodnik, to pewnie pożałowałby czynności, od której wziął się jego zaszczytny pseudonim, hehe.

Komórka zawibrowała już czwarty raz. Może jednak to nie była oznaka tego, że pomału zaczyna rozładowywać się na dobre? Bo to na pewno bym olała, zbyt zmaltretowana psychicznie rozmyślaniami o niedostępnym ukochanym, by zajmować się tak przyziemnymi sprawami jak podłączanie jakiegoś starego, elektronicznego rzęcha do prądu.

Pewnie by mnie jeszcze złośliwie kopnął tym prądem, oczywiście rzęch, nie ukochany. A, niech tam! Postanowiłam, że wygrzebię się z piernatów i popatrzę, kto i czego ode mnie chce, tak nachalnie nękając mnie SMSami czy też innymi powiadomieniami.

Zanim jednak zdążyłam zwlec się z łóżka, w głębi mieszkania zadźwięczał dzwonek domofonu. Kątem ucha usłyszałam, jak Sioster wybiega ze swojego pokoju niczym rasowy koń wyścigowy i jako pierwsza (i jedyna, warto nadmienić) dopada mety, tfu! – domofonu, by w trzy sekundy później wtarabanić się do mnie z nowiną, której sens nie do końca do mnie dotarł.

– Dobrusiu, psysedł twój kolega, który nie ma imia.

– Imienia... – poprawiłam mechanicznie, nadal nie rozumiejąc jednak o co jej chodzi.

Zamajaczyło mi tylko, że obok Siostera pojawiła się nagle Rodzicielka, wprowadzając do mojego pokoju jakiegoś osobnika płci męskiej.

– Jeremiaszu, zapraszam, zapraszam – szczebiotała mama przymilnym głosem i czyniła zachęcające gesty, nieomal wpychając tego człowieka na moje łóżko, kiedy próbował się opierać przed wejściem do mojego sanktuarium chaosu i bałaganu.

– Jeremiaszu... – ponagliła go, a wtedy ja spojrzałam nieco jeszcze nieprzytomnie na rozgrywającą się scenę i wymsknęło mi się:

– Tadeuszu...

Odzyskałam jako-taką przytomność umysłu dopiero na pisk Siostera, która uradowana zwróciła się do Ej Ty, wbijając mu palec pod żebra, co miało chyba oznaczać przyjacielsko-zawadiacką zaczepkę:

– Ooo, to teraz mas dwa imia!

Rodzicielka postanowiła chyba zastosować podwójną terapię szokową; nie dość, że wprowadziła Ej Ty do mnie, kiedy przysypiałam w łóżku, to jeszcze sposób, w jaki to zrobiła, nasunął mojej zaspanej wyobraźni to durne, literackie skojarzenie z mickiewiczowskim Tadeuszem powracającym do rodzinnego domu.

Na dokładkę ten mały, sepleniący gnom musiał wtrącić swoje trzy grosze. Przynajmniej zmobilizowało mnie to do działania i czym prędzej wyskoczyłam z barłogu i wypchnęłam członkinie rodziny za drzwi, co nie było takim łatwym zadaniem, bo:

a) Rodzicielka strasznie chciała czynić honory domu, proponując rozmaite jadła i napitki i nie przyjmując do wiadomości, że Jere... tfu! Ej Ty niczego jadalnego do szczęścia nie potrzeba;

b) Sioster uwielbiał, kiedy przychodzili do mnie goście i z braku własnego życia towarzyskiego poza placem zabaw, zawsze usiłowała zawładnąć uwagą moich towarzyszy, popisując się i wtrącając w rozmowę co 10 sekund.

Nie muszę dodawać, że pozbycie się mojej młodszej siostry z pokoju to był zwykle kwadrans nierównej walki, bo zgodnie z prawem najmłodszego w stadzie miała chody u rodziców i zawsze stawali po jej stronie, wywołując na mnie presję emocjonalną: "No pozwól jej chwilę zostać, przecież ci nie zje tych twoich gości."

Zjeść, to może i nie zjadała, ale za to miała gumowe ucho oraz jednocześnie dar do przekręcania wszystkiego, co usłyszała w moich rozmowach z przyjaciółmi. Przy czym zdobytych informacji nigdy nie zachowywała dla siebie, po opuszczeniu mojego pokoju od razu leciała i zdawała relację rodzicom, zasypując ich różnymi kuriozalnymi bzdurami, którymi potem zwłaszcza Zapłodnik lubił mnie zadręczać dla rozrywki.

Chcecie najbardziej aktualny przykład? Proszę bardzo! Pamiętacie moją nieudaną próbę ucieczki z biologii z Piterem Panem?* Otóż w tamtym dniu Kędzior postanowiła wesprzeć mnie na duchu i po szkole wpadła do mnie na chwilę, żeby obgadać moją wtopę i utopić ze mną, dla odmiany, smutki w mrożonej herbacie. (Ej Ty strzelił focha, że chciałam go zostawić samego na biologii i poszedł z kumplami grać w kosza. Dając równocześnie przyjacielskiego kosza mi, foch!)

Oczywiście Sioster siedziała z nami i podsłuchiwała, jak żaliłam się Kędziorowi na zderzenie z biologicą i wątpliwie przyjemną reakcję Mieszka,* a już po chwili, kiedy usunęłam małego gada z pokoju i poszłam do kuchni po dolewkę herbaty, usłyszałam, jak relacjonuje wniebowziętemu Zapłodnikowi:

- ...i Dobrusia powiedziała, ze az kwicała jak lezała z tym chłopakiem na podłodze, a to było chyba w jego mieskaniu, a jakaś pani to az zgzytła zębami, no!

Aż się wtedy we mnie zagotowało! Co za dziecior, nie wytrzymam! Mówiłam Kędziorowi, że Mieszko normalnie kwiczał ze śmiechu kiedy staranowałam babkę od biologii, aż ta zazgrzytała zębami z wściekłości! Imię mojego crusha skojarzyło się Siosterowi z mieszkaniem, pomyliła osoby dramatu, a do tego wszystko przedstawiła w gorszącym świetle.

Nie muszę mówić, że Zapłodnik nie dawał mi spokoju przez dwa dni ze swoimi docinkami? Brawo, dziecko, wróżę ci karierę dziennikarską w jakimś podrzędnym tabloidzie, doskonale umiesz robić z igły widły i konkursowo odwracasz kota ogonem!

W końcu uspokoiłam wewnętrzne wzburzenie, zakończyłam w głowie dygresje na tle siostrzano-rodzinnym i powróciłam duchem do swojego pokoju oraz znajdującego się w nim kumpla. Spojrzałam ze skruchą na sprawcę całego zamieszania.

No tak, Jeremiasz. Prawie zapomniałam, że Ej Ty ma tak na imię.

Dawno już nikt się do niego nie zwracał w ten sposób w codziennym życiu, a przynajmniej nie przy mnie. Podczas sprawdzania obecności nauczyciele odczytują tylko nazwiska, a poza tym, zwracając się do Ej Ty na lekcjach, też używają jego pseudonimu. Na pewno musieli się z tym głupkowato czuć na początku, ale szybko się przyzwyczaili, gdy chłopak zwyczajnie nie reagował na "Jeremiasza", a cała klasa od razu skandowała: "Ej Ty, to do ciebie!"

Chociaż no, beznadziejna sprawa, zapomnieć imienia swojego przyjaciela... Ale nie czułam się do końca winna, bo ten imienny galimatias zaczął się już od pradziadka moich przyjaciół, sklerotycznego staruszka, który nigdy nie umiał zapamiętać, jak też jego wnuczka ochrzciła jedynego od kilkudziesięciu lat, męskiego potomka w rodzinie.

Z Kędziorem pradziadek nie miał problemu, ba! Zachwycony był imieniem Kinga. Jednak kiedy chciał zwrócić się także i do jej brata, podobno zawsze zaczynał wypowiedź od „Ej ty! (Jak mu tam było? - teatralnym szeptem do swojej wnuczki) Jeremiaszu!" Stąd w rodzinie bliźniaków, a potem poza nią, przyjęło się, że Jeremiasz przeobraził się w Ej Ty i tak też zwracano się do niego przez lata, pominąwszy sytuacje oficjalne. No a ta, która rozegrała się w moim pokoju przy udziale Rodzicielki, z pewnością taka nie była!

Odetchnęłam z ulgą widząc, że Ej Ty jest zaskoczony wystąpieniem mojej mamuśki nie mniej ode mnie. Biedaczek, z miną pt. "WTF?!" próbował znaleźć sobie wolny kawałek miejsca, żeby usiąść, a kiedy osiągnął względny sukces, (w tym celu musiał przerzucić hałdę ubrań z fotela na łóżko) zapytał:

– Co twoja mama tak nagle z tym Jeremiaszem?

– Sama chciałabym wiedzieć. Pewnie po całym dniu borowania postanowiła zrobić coś szalonego i zaskakującego – lepsze wytłumaczenie nie przyszło mi do głowy.

– No dobra, ale ty, krejzolko, czemu wyskoczyłaś z Tadeuszem? Poza tym, tak żeś się w tym barłogu zabuksowała, takim natchnionym głosem to powiedziałaś i wlepiałaś we mnie rozmarzone ślepia, że aż cię nie poznałem i zamarłem z wrażenia jeszcze bardziej, niż po wstępie szanownej Rodzicielki.

– Aaa, idź – skwitowałam tylko, machnąwszy na niego ręką, bo mnie zdenerwował tą dociekliwością. Drugi Sherlock Holmes się znalazł, żeby taki był zgłębianiem angielskiego zainteresowany.

Okazało się, że z tym życzeniem trafiłam w dziesiątkę.

– Gdzie mam iść, już mnie wyganiasz? Pisałem do ciebie kilka razy, bo chciałem, żebyś mnie jeszcze odpytała przed testem, ale nie odpisywałaś, to doszedłem do wniosku, że pewnie znowu zapomniałaś naładować tę biedną komórkę i pojawiłem się osobiście.

Na te słowa zanurkowałam jednak pod koce i poduszki w poszukiwaniu telefonu, żeby w końcu odczytać te wszystkie wiadomości (może Mieszko też do mnie pisał?! Głupia ja, mogłam sprawdzić wcześniej!), natomiast Ej Ty kontynuował swoją przemowę:

– Jak widzę, ja mogłem sobie wysyłać SMSy, a tu Dobrawa, proszę, proszę, zabawia się w śpiącą królewnę! – w tym momencie mój kumpel, będąc zapewne pod wpływem bajkowego porównania, zarechotał niczym rasowa żaba, szkoda tylko, że nie taka zaczarowana.

– Bez głupich rechotów, bo za paręnaście godzin jak cię Ticza odpyta, to się zrewanżuję i też będę złośliwie komentować.

Ej Ty trochę zrzedła mina. No, dobra – trochę bardzo. Mimo wszystko, zrobiło mi się go żal i postanowiłam odłożyć na bok kuszące rozważania o Mieszku i tak dalej, które kołatały mi się z tyłu czaszki i w których pławiłam się tak wybornie, że aż pogrążyłam się w dziwnym półśnie, z którego to właśnie wyrwało mnie wtargnięcie intruzów do mojego pokoju. Zebrałam się w sobie, podręczniki zebrałam z łóżka i spróbowałam jakoś pocieszyć głupowatego, bo głupowatego, ale zgnębionego przyjaciela.

– Ej Ty – zagadnęłam tę ofiarę losu – słuchaj, mnie też się nie chce wałkować tego angielskiego, widzisz, że zasnęłam nad książkami, takie to wszystko pasjonujące. Jak przyszedłeś, to byłam jeszcze w sennym transie i możliwe, że plotłam jakieś głupoty, co nie powinno cię tak dziwić, bo sam po ostatniej powtórce zachowywałeś się jak na haju. – No, to poleciałam z pocieszeniem! Lingwistyczny haj, haha.

– Taa, jasne – chłopak mruknął tylko, jakby rozczarowany, czym wprawił mnie w osłupienie. – Lepiej mnie z czegoś zapytaj, żeby już dłużej nie marnować czasu.

– No, a Kędzior? Nie wolałeś, żeby ona ci wytłumaczyła to, czego jeszcze nie ogarniasz?

– Czyli wszystko? – Ej Ty spojrzał na mnie sceptycznie.

– Nie zmieniaj tematu. Więc co z nią?

– Kinia zwinęła żagle i poszła, rzekomo na spacer... – mój przyjaciel był widocznie rozżalony; poza tym, mówił o swojej siostrze per „Kinia" tylko wtedy, kiedy był na nią wściekły i chciał ją zdenerwować, bo Kędzior nie cierpi tego akurat zdrobnienia. Z tego wywnioskowałam, że Kędzior uciekła z domu, bo zapewne miała już dość skamlącego brata-nieumiałka. Cóż, żeby być szczerą, to trochę ją rozumiem...

– ... a tak w ogóle – kontynuował – to wolę się uczyć z tobą. Masz więcej cierpliwości, czy coś...

No, to chyba raczej „czy coś." Ja i cierpliwość, dobre! Zwłaszcza ostatnio, odsyłając go na naukę do kosiarki, okazałam cierpliwość niczym dyplomowany pedagog. Albo Ej Ty to wyrachowany lizus, albo faktycznie był zdesperowany.

– Proszę bardzo, kolego sympatyczny. Będziesz miał, o co prosisz. Tylko potem nie chcę wysłuchiwać skarg i zażaleń, bo ja za siebie dzisiaj nie odpowiadam. Co się gapisz?! Present Perfect i Present Perfect Continuous – czym się różnią? Raz, raz!

Na zgnębionej twarzy Ej Ty zaświecił słoneczny uśmiech, aż mnie się zrobiło jakoś przyjemniej na sercu i tamtego popołudnia nie chciało mi się już nawet wracać myślami do Mieszka, dziwne. Pewnie ten angielski rozpanoszył mi się po całym mózgu i na maślane przemyślenia nie zostało już miejsca, bo nawet w nocy wszystko, co mi się śniło, działo się w języku Shakespeare'a.

***

Dzień następny był dniem sądu ostatecznego, przynajmniej Ej Ty wyglądał jak najgorszy grzesznik, którego ni stąd, ni zowąd zawleczono przed oblicze Pana. Ja też nie czułam się najlepiej, bo siedzieliśmy nad gramatyką do 23, wykorzystując Rodzicielki pobłażliwość w stosunku do mojego gościa.

Co za tym idzie, obydwoje się nie wyspaliśmy, a w dodatku godzina egzekucji odwlekała się niemiłosiernie, bo angielski był w w tym dniu naszą ostatnią z ośmiu lekcji.

Upał rósł, a razem z upałem rosło napięcie w klasie i Ej Ty zrobił się niemal przezroczysty, jakby obrał sobie strategię niewidzialności i w ten sposób chciał uniknąć pisania tego nieszczęsnego testu. Byłam pełna złych przeczuć, że przez niego jeszcze i ja obleję, bo zamiast skupić się na zadaniach, będę się zamartwiać, czy on sobie z nimi poradzi. Cóż za empatia, nie podejrzewałabym się o to.

Tego, co wydarzyło się na przerwie przed angielskim, też bym w najśmielszych snach nie podejrzewała. Ej Ty dogorywał w swojej ławce, nie wiem czy z gorąca, czy ze strachu, czy może obydwa te czynniki zrobiły z niego stłamszonego zombie; dość że nagłe wejście Ticzy postawiło go na baczność, jakby już poprzez sam fakt pojawienia się w klasie nauczycielka wywołała go do odpowiedzi.

Ona jednak tylko fuknęła na niego i machnęła ręką, żeby usiadł w ławce, co w wykonaniu Ej Ty wyglądało jak upadek bezwolnego ciała po dekapitacji. Następnie nasza ukochana anglistka, wyraźnie wściekła, poinformowała nas, że test kompetencji zostaje w tym roku odwołany, gdyż w ostatniej chwili dostała wiadomość o pogrzebie, na który musi pojechać, a nie da rady przełożyć testu na późniejszy termin z powodu zbliżającej się wielkimi krokami konferencji.

W tym momencie Ticza przerwała swój wywód i łypnęła na klasę niczym obwisły buldog, sprawdzając, czy za bardzo się nie ucieszyliśmy. Byłam niemal pewna, że gdyby ktoś okazał choć odrobinę ulgi czy nawet radości, to stare babsko byłoby gotowe zmienić plany i nigdzie nie jechać, byle tylko zrobić nam na złość.

Ponieważ nikt nie ośmielił się na choćby cień uśmiechu, Ticza dorzuciła tylko, że przykro jej ogromnie, ale nie ma wyjścia, bo umarła nie jakaś zmurszała ciotka, (jakby ona sama nie była zmurszała!) a bardzo bliska kuzynka i nie wypada jej nie jechać. Po czym zwinęła manatki i dudniącym krokiem oddalającej się burzy opuściła salę.

Odwróciłam się dyskretnie i zerknęłam w kierunku ławki niedoszłego skazańca; Ej Ty miał minę kota, który przed chwilą nawąchał się jakichś szalonych ilości kocimiętki.Wpatrywał się we mnie szklistymi oczami i uśmiechał się jak obłąkaniec. Sama nie wiem, czy jego wygląd przerażał mnie bardziej przed, czy po ogłoszeniu informacji o odwołaniu testu.

Wiem tylko jedno – on to ma niebywałe szczęście!Na jego miejscu nie cieszyłabym się jednak zbytnio, bo to potwierdza tylko moją tezę, że musi być przy tym nad wyraz głupi...

Skoro burza ucichła, kataklizm odwołany, będę mogła się w końcu skupić na zakończeniu sukcesem misji pt. "Dobrawa w sercu Mieszka mieszka". Czy też na jakimkolwiek zbliżeniu się do mojego crusha, ekhm. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Jak to mówią: serce spadło z kamienia, co? :D A to się Ej Ty upiekło!

Tylko coś ta Kędzior ostatnio jakaś nieobecna... Duchem oraz ciałem... Dobrawa chyba będzie musiała poświęcić więcej czasu swojej przyjaciółce, skoro lingwistyczne problemy jej brata już opanowała.

Ale to już w kolejnym rozdziale ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top