25. Gacie w księżycowej poświacie
No heeej!
Jeśli myśleliście, że to już koniec ogniskowych przygód Dobrawki, to byliście w błędzie.
Czas na kolejną AFERĘ! :D
Poprzedni rozdział Dobrawa zakończyła, fruwając w powietrzu, a czy w tym zaliczy upadek z wysokości?
Trzymajcie kciuki, by za bardzo nie bolało... I by udało jej się zdobyć nagrodę główną w teleturnieju. Jakim? Przeczytajcie, a wszystkiego się dowiecie!
Enjoy!
♥♥♥
– Dobła, chłopaki... puścicicie ją już! Bo wygląda, jakby... miała załaz... puścicicić... beeełta. – Rzekł, jak widać bardzo rycersko i subtelnie, a w dodatku bełkotliwie, mój były crush, który pojawił się nagle obok podrzucających mną kolesi, by następnie samemu puścić bełta.
Los łaskawie, ale i nieco złośliwie, postanowił mnie wysłuchać i zesłał mi wybawienie, którego nawet w snach bym się nie spodziewała. A przynajmniej nie w tych ostatnich, bo przedtem, przyznaję – marzyłam o podobnych sytuacjach nieustannie, zarówno we śnie, jak i na jawie: Dobrawa, bezbronna i delikatna białogłowa w tarapatach, uratowana z potrzasku przez rycerskiego Mieszka. A później, wiadomo – żyli długo i szczęśliwie, bla bla bla.
Obecnie z całej tkliwej otoczki moich snów zostało tylko "bla bla bla", a raczej: "blaaa". Całe szczęście, że wydarzyło się to dopiero teraz, kiedy nawet nie będzie mi już przykro, że tak nieromantycznie się to potoczyło; teraz wręcz się ucieszyłam, że Mieszko postanowił zaprezentować otoczeniu treść swego żołądka, bo dzięki temu jego kumple przestali mną radośnie śmajtać i odzyskałam upragnioną wolność, a przynajmniej grunt pod nogami.
Tylko co ja miałam z tym począć w tamtym momencie? W którą stronę pobiec? Dołączyć do sztafety Donka-Kędzior, czy próbować załagodzić gniew Ej Ty? A może machnąć ręką na nich wszystkich i po prostu iść do domu...? Świata nie zbawię, zawsze ktoś będzie się czuł pokrzywdzony, jakkolwiek bym się nie starała. A póki co, to największą pokrzywdzoną byłam ja, bo nic złego nie zrobiłam, niczemu nie byłam winna, a moi przyjaciele zachowywali się tak, jakbym wymierzyła im publicznie siarczysty policzek.
Najbardziej skłaniałam się chyba ku trzeciej opcji, która zakładała zaopiekowanie się w pierwszej kolejności sobą, a dopiero później ewentualne gaszenie pożarów na stopie przyjacielskiej, a może i... jakiejkolwiek innej. W związku z tym, skorzystałam z chwilowego spadku poświęcanej mi uwagi, wiążącego się z rozpoczętym przez Miecha kursem hafowania i wyindywidualizowałam się ostrożnie z rozentuzjazmowanego nad wyraz tłumu.
Skuszona wizją rychłego zagrzebania się w barłogu w moim Królestwie Chaosu, gdzie mogłabym wyłączyć myślenie przynajmniej do jutra, chciałam udać się prosto do domu. Ale że piechotą droga zajęłaby mi jakieś pół godziny, postanowiłam jeszcze zrobić skok w bok w krzaczki i tym razem faktycznie ulżyć potrzebie fizjologicznej.
Kiedy już zakończyłam gwałtowną, acz szybką akcję o kryptonimie "S.I.K.U" i przestałam skupiać całą swoją uwagę na tym, by nie zmoczyć sobie butów, do moich uszu doleciały ciche strzępki rozmowy, którą ktoś musiał toczyć gdzieś w pobliżu, również kryjąc się w łąkowych zaroślach. Zachęcona wcześniejszym podsłuchowym sukcesem, podążyłam cichaczem w kierunku źródła dźwięku, tak na wszelki wypadek – kto wie, jakich jeszcze rewelacji mogłabym się tamego dnia pokątnie dowiedzieć?
Kij tam, że zamiast oddalać się stamtąd w stronę domu, to zbliżałam się znowu do miejsca imprezy; nagle zrodzona we mnie ciekawość okazała się silniejsza, niż pole magnetyczne wytwarzane przez moje łóżko. A musicie wiedzieć, że normalnie skala, z jaką ten mebel wypoczynkowy mnie do siebie przyciąga, jest ogromna! W tamtej chwili liczyło się tylko to, że z każdym krokiem tajemnicza rozmowa stawała się nieco głośniejsza, a co ważniejsze – dawało się w końcu rozróżnić zrazu pojedyncze słowa, a po chwili już całe wypowiadane frazy, które jedna z rozmówczyń okraszała obfitym zawodzeniem, a druga z kolei wypowiadała nieco bełkotliwie.
– To mój koooniec, wszystko mi odebraaała, wszyyystko zepsuła! Aaa i nawet z tego nie skorzystaaa, perfidny pies ogrodnikaaa! Jaaak jaaa nienawidzę psóóów!
– Nie... nie płałacz... Mogę ćci jakoś... pomóc?
– Wymyśl maszynę do podróży w czasie i wyślij ją... z pooowroteeem do średniooowieczaaa!
– Daijij spokój, to moja... pszsz... przyjaciółka.
– To co tu robisz? Po co za mną przyleciałaś?
– Bo bałałam śsię, co zrobisz ppo... pijijanemu.
– Co?! To ty jesteś pijana, ja tylko nieszczęśliwaaa! I muszę to zmieniiić, teraz-zaaaraz!
– W takim raźzije... Co zamierzaszasz?
– Gdzie ja rzuciłam mój teleeefooon?! Obsmaruję to Dobrawisko na Fotogramie, niech wszyscy widzą, jaka faktycznie cudowna jest "słodka pani" Kosmatego! – Zawodząca dziewczyna zdawała się grzebać zawzięcie wśród zielska, zapewne w poszukiwaniu wspomnianej wcześniej komórki.
Byłam już na tyle blisko, że bliżej podejść zwyczajnie nie mogłam, bo: a) zostałabym zauważona; b) najzwyczajniej w świecie zamarłam i nogi odmówiły mi posłuszeństwa, kiedy w dwóch konwersujących niewiastach rozpoznałam Donatę i Kędziora! Wszystko się zgadzało: kontekst ich rozmowy, brzmienie głosów, stan upojenia jednej z nich i ondulowana czupryna, dostrzegalna nawet w ciemności i spomiędzy krzaków...
– Ćśśś... mam lepszszszy pomysł, jak zapominiedź o Dobrawjeee. – Zaszemrała prawie jednym ciągiem właścicielka kręciołków.
– O, mam go! – Mimo okoliczności, doskonale usłyszałam triumfalny szept Donatki, która jak nic musiała właśnie odszukać swoją zgubę, głucha zupełnie na kuszącą propozycję rozmówczyni.
Nawet gdybym zdecydowała się wkroczyć do akcji i jakoś zareagować, to nie miałabym szans, bo Kędzior zrobiła to za mnie ekspresowo. Rzuciła się na Donatkę, na co prawie odetchnęłam z ulgą, bo myślałam, że odbierze jej telefon. Ku mojemu bezbrzeżnemu zdumieniu okazało się jednak, że zrobiła to tylko po to, by nachylić się nad nią i ukryć jej uryczaną twarz w burzy swoich loków! Wszyscy święci, razem wzięci! Czy Kędzior ją właśnie...?
– Fuuu-uuuj! Czy ty mnie pocałowałaś?! – Donka wyrwała się z kędziorowego uścisku i odskoczyła jak oparzona.
– Jiija... ja nijeee... – Kędzior próbowała wydukać coś łamiącym się głosem, ale Donacisko nie dało jej dokończyć.
– Odstosunkuj się ode mnie, wariatko! Tfu! – Splunęła. – Idę wszystkim powiedzieć, jaka z ciebie le...
– Lepiej zawrzyj kłapaczkę, póki w ogóle masz okazję! – wybuchnęłam spontanicznie, robiąc dwa kroki do przodu i przerywając tym samym groźbę Donki. Szok szokiem, ale swojej przyjaciółki nie pozwolę skrzywdzić tej flądrze!
– Dobrawa?! – wrzasnęły na to obydwie dziewczyny, tak samo chyba zaskoczone moją obecnością. – Cały czas tu byłaś. – Donatka bardziej stwierdziła niż zapytała, uderzając w nienawistne tony.
No cóż, jak już się ujawniłam, no to musiałam w to dalej brnąć. Aczkolwiek czułam się, jakbym grzęzła w gęstym bagnie.
– Owszem. I dla twojej informacji: nagrałam całą waszą rozmowę, łącznie z... ekhm, z zakończeniem. – Oczywiście, że blefowałam. Miałam inne wyjście? Musiałam zaryzykować.
– I co z tego, mam się bać?
– Na twoim miejscu bym to rozważyła. Widziałaś viralowy filmik o Mieszku. Jeśli będzie trzeba, to Ej Ty tak zmontuje nagranie twojej pogawędki z Kędziorem, że ewidentnie to ty zostaniesz ukazana jako inicjatorka amorów, która zaciągnęła Bogu ducha winną koleżankę w krzaki, by ją wykorzystać.
Kędzierzawa milczała, z przerażonym zafascynowaniem patrząc to na mnie, to na Donkę, zupełnie jakby oglądała wyjątkowo zażarty mecz ping-ponga. Tymczasem Donatka strzeliła z bekhendu*:
– Twoje słowo przeciwko MOJEMU? Pff, proszę cię! Nie uda ci się mnie ośmieszyć!
Niestety, ale w tym akurat aspekcie mogła mieć rację. Musiałam podjąć wyjątkowe środki i obmyślić fortel, którym udałoby mi się podejść Donatę i zasiać w niej ziarno zwątpienia, dzięki czemu zaczęłaby się łamać i być może zrezygnowałaby z upublicznienia nieszczęsnego, całuśnego wybryku Kędzierzawej.
– Ośmieszyć? Przecież w tym nie ma nic godnego potępienia. Daruj sobie, to nie średniowiecze! – Wzruszyłam ramionami, a mój mózg również ruszał się na najwyższych obrotach. Na czym najbardziej zależy Donatelli...? – Za to możesz być pewna, że po zobaczeniu takiego filmiku, żaden chłopak się koło ciebie nie zakręci przez najbliższy rok! Będą myśleć, że wolisz damskie towarzystwo.
Zapadła cisza. Donka zapewne ostro analizowała zasadność mojego argumentu. Już samo to, że nie odparowała natychmiast z kontratakiem, dawało nam cień szansy, że próżna strona jej osobowości (czyli pięćdziesiąt procent – druga połowa to wredota) poczuła się zagrożona. Teraz wystarczyło ten efekt podtrzymać.
– Plotki szybko nie ucichną, uwierz mi, wiem coś o tym. Jak do mnie w dzieciństwie przylgnęła łatka fajtłapowatej niezdary, tak aż do niedawna nie miałam co liczyć na jakiekolwiek zainteresowanie ze strony płci męskiej.
– I mogło się to nie zmieniać. – Sarknęła Donia-sronia, ale puściłam jej uwagę mimo uszu. – A co ja z tego będę miała, jeśli nikomu nie powiem o napalonej lokowanej?
Czy my znajdowałyśmy się na tureckim bazarze, że ta mistrzyni przedsiębiorczości próbowała się ze mną targować? I co ja jej niby, do jasnej sosenki, miałam zaproponować?
–Okeeej, w takim razie... – zaczęłam z zastanowieniem.
– Dobrawa, nie! – gwałtownie przerwała mi Kędzierzawa, ocknąwszy się z pijackiego otępienia, po czym zbliżyła się do mnie i powiedziała mi do ucha: – Nie idź z nią na żadne układy, Donka tylko wykorzysta cię, a potem i tak zrobi, co będzie chciała.
Zgromiłam ją wzrokiem. Pewnie tego nie widziała w spowijającej nas ciemności, ale ciężko przetłumaczyć organizmowi w takich stresujących chwilach, że marnowanie energii na niektóre odruchy jest zupełnie idiotyczne.
– A gdybyś faktycznie miała zamiar się wyautować*, to chciałabyś, żeby się to odbyło w takiej atmosferze hejtu i kpiny, jaką by ci teraz zafundowała Donatella? – wysyczałam.
– No nie, ale...
– To siedź cicho i pozwól królowej negocjować z wrogiem warunki pokoju. To znaczy... zawieszenia broni. No, po prostu... nie pozabijania się na śmierć.
Plotłam, co mi ślina na język przyniosła, ale czasem tak już mam, że kiedy się denerwuję, to próbuję zagadać stres. W międzyczasie wyjęłam też komórkę z torebki, chyba żeby sprawdzić godzinę, ale ostatecznie zaczęłam się nią po prostu bawić, przesuwając nerwowo palcem po ekranie.
Tymczasem Donka chrząknęła znacząco.
– No dobra, to nie Familiada, koniec narady rodziny Szajbusek. Jak mi nie podacie zaraz satysfakcjonującego powodu, dla którego będzie mi się opłacało zachowanie tajemnicy, to wracam na imprezę i puszczam w obieg malutkie ogłoszenie o wielkim znaczeniu.
"By cię drzwi ścisnęły razem z twoimi ogłoszeniami!" – pomyślałam i bezwiednie spojrzałam w dół, w poszukiwaniu natchnienia na wyświetlaczu telefonu. Niechby się ten bezużyteczny, złośliwy złom choć raz na coś przydał!
Mrugnęłam i przyjrzałam się jeszcze raz temu, co wyświetlało się na ekranie. Scrollując po nim w tę i we wtę, musiałam niechcący włączyć aplikację ze zdjęciami i filmami. Rozmazane fotki wnętrza mojej torebki widziałam już wcześniej, ale teraz dotarłam do jakiegoś trwającego ponad minutę filmiku.
Naraz dotarło do mnie, że to nagranie też musiało być zarejestrowane, kiedy ukrywałam się na tej łące przed namolnymi imprezowiczami i stałam się mimowolnym świadkiem dialogu pomiędzy Klodzią i jej nową koleżanką. Przecież wtedy właśnie Klaudusia przyznała się, że jej przyjaźń z Donką wynikała tylko z chęci zbliżenia się do Leonidasa i że nie zawaha się jej zerwać, jeśli znajdzie bardziej wpływową osobę, z którą będzie korzystniej się zadawać.
No, no, ciepło, coraz cieplej... Kombinuj w tę stronę, Dobrawko, a nie pożałujesz!
– Łatafak*?! – wyrwało mi się na głos.
To było po prostu niewiarygodne! Chyba po raz pierwszy w naszej wspólnej karierze, komórka poszła mi na rękę nie tylko dosłownie, ale i w przenośni! Czy możliwe, że to działo się naprawdę, czy to była jakaś podpucha? No bo niby dlaczego ta elektroniczna sz... szacowna przedstawicielka mobilnego sprzętu telefonicznego postanowiła mi nagle pomóc i podsunęła mi takiego asa, że aż ciężko było mi go ukryć w rękawie?
Powiedzmy, że zapanował między nami tymczasowy pokój. To znaczy... zawieszenie broni. No, po prostu... chwilowo nie będziemy próbowały pozabijać się na śmierć. (To się tyczy zwłaszcza upuszczania mnie na twarde powierzchnie średnio pięćdziesiąt razy dziennie, pamiętaj!) Za to teraz chętnie pomogę ci ukatrupić tę cycatą niunię i jej fałszywą koleżaneczkę. W końcu nie ma lepszego gwarantu sojuszu niż wspólny wróg!
Kiedy tylko usłyszałam, jak Klaudusia zaczęła nas obgadywać (no dobra, przyznaję – szczególnie rozjuszyły mnie obelgi pod moim adresem), wiedziałam, że nie godzi się tego tak zostawić. Zapłonęłam, to znaczy: odblokowałam się żądzą zemsty i nagrałam, o czym świergotały tamte dwie ptaszyny, posikując sobie radośnie. I tak miały szczęście, że byłam schowana w torebce i nie uwieczniłam ich bladych, wypiętych pośladów na zdjęciu pt. "Spuszczone gacie w księżycowej poświacie".
Ja zrobiłam, co mogłam, reszta w twoich rękach. Mam jakieś dziwne przeczucie, że pomimo swojej łajzowatości i destrukcyjnych predyspozycji, tym razem sobie poradzisz i tak dasz do wiwatu Doni i Kloni, aż im się tipsy wywiną na lewą stronę. Musisz przecież uratować honor i dobre imię Kędzierzawej, no a przede wszystkim moje... Jeszcze Klaudusia odszczeka tego "rzęcha ze średniowiecza", jak ją Donatka w swoje (wywinięte) szpony dopadnie!
Tylko sobie nie wyobrażaj, że od teraz zostaniemy przyjaciółkami i będziemy trzymać nie wiadomo jaką sztamę! Rany na mojej duszy i rysy na mojej obudowie są zbyt głębokie, bym puściła tyle lat użerania się z tobą w niepamięć! Poza tym... Za bardzo lubię krytykować z góry na dół twoje życie i twoją osobę, by się z tobą zaprzyjaźniać.
Ściskałam w ręce tę moją komórkę niczym Święty Graal i w miarę jej przemowy, na zmianę to klęłam pod nosem, to uśmiechałam się półgębkiem. Pewnie wyglądałam jak obłąkana, ale trudno; to była i tak mała cena jak za taką broń, dzięki której mogłam odciąć Donacisku ten jej parszywy, paplający na prawo i lewo jęzor.
– Co się tak gapisz na tego grata jak cielę na obrazy w kościele? – Tymczasem Doncia korzystała z jęzora, póki jeszcze mogła. Poczuła się tak pewna triumfu nad nami, że aż zaczęła tworzyć swoje własne przysłowia. Ewentualnie po prostu była ignorantką językową czy też niewyedukowaną klempą*.
– Wystarczy już siedzenia w krzaczorach, nie po to przyszłam na imprezę. Nara, lamuski! Jak chcesz, Kinia, to sobie tu zostań i spróbuj szczęścia z Dobrawą, macie moje błogosławieństwo, hahaha! Tylko w trakcie migdalenia się nadstawcie dobrze uszu, żeby usłyszeć najnowsze plotki, które właśnie idę rozgłosić, hahaha! Klaudia z pewnością chętnie mi w tym pomoże, hahaha!
– Hahaha! – zawtórowałam Donacie tak donośnie, że aż Kędzierzawa odsunęła się ode mnie i popukała się palcem w czoło.
Dołączyłam tym samym swoją kandydaturę do plebiscytu na najbardziej nieszczery wybuch śmiechu. Nawet złapałam się za brzuch i poklepałam po udzie, chociaż nie było to łatwe, bo wspomniany wcześniej as w rękawie strasznie mnie uwierał, tak wielki był i tak bardzo wiercił się z niecierpliwości, kiedy zostanie w końcu użyty. Doprawdy, nie wypadało już dłużej ukrywać go przed światem, a szczególnie przed hahaharpią Donatką. Zwiększyłam więc głośność w telefonie i zanim wcisnęłam "odtwórz", oznajmiłam jadowicie:
– Myślę, że najpierw ty powinnaś posłuchać tego.
***
Szłyśmy z Kędziorem w milczeniu już około dziesięciu minut, a żadna z nas jakoś nie kwapiła się, by przerwać ciszę. Nie widziałam do końca sensu w zaczynaniu rozmowy z pijaną Kędzierzawą, bo i tak musiałabym z nią pogadać jeszcze raz, gdy będzie się znajdowała w kondycji psychofizycznej bardziej sprzyjającej poważnym rozmowom. Jednak dziwiło mnie, czemu moja przyjaciółka, wcześniej tak wylewnie bełkocząca w obecności Donatki, teraz zupełnie nie wykazywała skłonności do radosnego, pijackiego paplania o głupotach.
– Bo wiesz... – Loczek odezwała się znienacka, usilnie wgapiając się w kopany przed sobą kamyk. – Ej Ty to straszny bęcwał.
"Hmmm, no co ty nie powiesz?! A wiedziałaś, że ziemia jest okrągła?" – wyzłośliwiłam się w myślach na tę oczywistość, ale werbalnie jej nie skomentowałam. Stwierdziłam, że poczekam na dalszy ciąg wywodów pod wpływem, by ewentualnie później się jakoś do nich odnieść.
– A ze mnie to już totalnie bęcwał do kwadratu. Strasznie nabruździłam, i wam, i sobie. Przepraszam. – Kędzierzawa powiedziała to jakimś nienaturalnie drżącym głosem. Zgarbiła się i skuliła głowę w ramionach, jakby chciała zamienić się miejscami z turlającym się przed nią kamieniem.
Spojrzałam na nią przytomniej: szła co prawda rozlazłym, ale nie chwiejnym krokiem i gadała od rzeczy, ale wcale nie bełkotała. Co tam się, do jasnego pierona bez trąby i ogona, działo z tą dziewczyną? Bo o jej bracie już nawet nie wspomnę, zdobywcy tytułu fochmena roku!
Nagle mnie olśniło.
– Ty wcale nie jesteś pijana!
– No jasne, że nie. Byłam wcześniej trochę podchmielona, przyznaję... Ale popisy Donatki i występ Kosmatego mnie całkowicie otrzeźwiły.
– Czyli tak naprawdę tylko udawałaś tam w krzakach, żeby odwrócić ode mnie uwagę Donatelli?
– Dokładnie po to za nią pobiegłam. Wiedziałam, że będzie chciała ci wywinąć jakiś wredny numer. Jednak moja quasi-pijacka gadka za bardzo jej nie wzruszyła, dlatego musiałam sięgnąć po cięższą amunicję.
Przyjaciółka wzruszyła ramionami i zatrzymała się przy skrzyżowaniu z główną ulicą naszego miasteczka. Umówiła się w tamtym miejscu z tatą, który miał za chwilę się pojawić – ściągnięty telefonicznie przez Kędziora, obiecał odwieźć nas do domów.
– A więc ten pocałunek też był tylko stylizacją na bezmyślne szaleństwo po pijaku! – Rzuciłam się Kędziorowi na szyję, bo dosłownie ucieszyłam się jak dziecko, nad którym dorośli jednak się litują i pozwalają mu otworzyć prezent gwiazdkowy przed wieczerzą wigilijną. Ale ulga!
Moja reakcja była nieco przesadzona i hiperentuzjastyczna, aż zawstydzona Kędzierzawa odsunęła się sztywno ode mnie, przygryzła wargę i zaczęła z nerwów miętosić rożek od spódnicy.
– Bo to było udawane, prawda...? – Ostrożnie spróbowałam się upewnić.
– Właściwie, to... tak i nie. – Wydukała tylko.
Nie zdążyłam jednak dowiedzieć się niczego więcej, bo zza zakrętu wyjechał srebrnym kombi pan Bolesław i zatrzymał się w niedozwolonym miejscu, ale za to tuż obok punktu, w którym na niego czekałyśmy. Zatrąbił na nas, mimo to nie ruszyłyśmy się ani o milimetr; wgapiałyśmy się w siebie nawzajem, ja zaszokowana, a Kędzior – zażenowana.
Widząc, że po trzech czy czterech sekundach nadal sterczałyśmy tam bez ruchu, a wizja mandatu zaczynała majaczyć mu przed oczami, ojciec Kędzierzawej opuścił szybę i wychyliwszy się z siedzenia kierowcy, gwizdnął na nas krótko, po czym zawołał gniewnie:
– Jeśli w przeciągu mrugnięcia okiem nie znajdziecie się w środku, to wracam sam, a wy tu możecie sobie dorabiać przez wakacje w charakterze żywych posągów, nie moja sprawa. To jak w końcu?
No nie, podobnie do pilnowania dzieci, to zdecydowanie też nie była praca marzeń, dlatego czym prędzej rzuciłyśmy się na pojazd rodziny Kędzierzawych.
– No właśnie, Kędzior, to jak w końcu? – zapytałam przekornie, kiedy siedziałyśmy razem na tylnej kanapie. Pan Bolesław ruszył z kopyta i podkręcił głośniej muzykę w radiu, chyba po to, żeby się rozbudzić o dość późnej już przecież godzinie.
Zrządzeniem losu, z samochodowych głośników poleciała akurat Katy Perry, która wyśpiewywała, wielce z siebie dumna: "I kissed a girl and I liked it!"*. Widząc minę Loczka, gdy usłyszała tekst tej piosenki, uznałam, że chyba nie potrzebuję już odpowiedzi na moje pytanie.
Co nie oznaczało, niestety, że magicznie wyjaśniły się wszystkie pozostałe nieporozumienia, jakie były pomiędzy mną, a bliźniakami. Jeśli Ej Ty, wzorem swojej siostry, będzie zamierzał milczeć w kluczowych momentach, to lepiej dla niego, żeby miał przygotowaną odpowiednią playlistę!
Jakoś w końcu komunikować się musimy. Kto wie...? Może przynajmniej dzięki znajomości z Kędzierzawymi wygram kiedyś walizkę kabanosów w teleturnieju "Jaka to melodia"?
***
*
bekhend – od ang. backhand, grzbiet ręki; termin sportowy oznaczający uderzenie rakietą lub kijem w taki sposób, że w kierunku uderzenia skierowany jest grzbiet . Zagrania takie spotykane są m.in. w tenisie, tenisie stołowym, badmintonie i hokeju.
wyautować – od ang. coming out; ujawnić publicznie swoją orientację
"Łatafak?!" – spolszczenie angielskiego What the fuck?, w tłumaczeniu: Co, do cholery?
klempa – w łowiectwie: samica łosia; potocznie, obelżywie: zołza, flądra
"I kissed a girl and I liked it" – z ang.: Pocałowałam dziewczynę i spodobało mi się to; fragment piosenki "I Kissed A Girl" Katy Perry
♥♥♥
Dowód na to, że w wyżej wymienionym teleturnieju naprawdę można było wygrać kiedyś walizkę kabanosów xD Czy nadal tak jest – nie wiem, bo przestałam śledzić, od kiedy zmienili prowadzącego.
zdjęcie pochodzi ze strony: http://grajewo24.pl/info/grajewianka-w-programie-jaka-to-melodia.11056.html
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top