24. Hej, Dobrawa!

Dobry wieczór, jak to zawsze z Dobrawą!

Miałam zacząć dodawać końcowe rozdziały dopiero po sfinalizowaniu całości powieści, ale ponieważ już zdecydowałam co do zakończenia, a czas niepublikowania się wydłuża... Zaryzykuję i jeszcze dziś zaproszę Was na licealne ognisko! Bo już w poniedziałek koniec wakacji, a ja jeszcze do ich rozpoczęcia w mojej historii nie doszłam xDDD

Jeśli nie pamiętacie, jakie ognisko i co w ogóle chodzi, to odświeżcie sobie poprzednią część ;)

A potem zapnijcie pasy!

Rozdział dedykuję czekoladowa98, żeby miała co poczytać przed snem, bo zapomniała zabrać ze sobą czytnika na wyjazd.

A także wszystkim moim cudownym Czytelnikom!

Enjoy!

❤️❤️❤️

/Dobrawus Pospolitus to z natury gatunek mocniejszy w gębie niż w czynach, co przekłada się również na jego aktywność imprezową. Chociaż młode jednostki, po osiągnięciu pełnoletności, z założenia powinny poczuć zew natury i oddalić się od rodziców w celu obcowania z innymi osobnikami i niczym nieskrępowanego zażywania uciech, to ten gatunek akurat wyróżnia się znacząco na tym tle swoim słomianym zapałem. 

Dobrawus Pospolitus może sprawiać mylne wrażenie zwierzęcia nastawionego pozytywnie do harców i zabawy, podczas gdy już samo pojawienie się w miejscu imprezy wyczerpuje cały zapas werwy, zmagazynowany w centralnej części hulaszczego ośrodka mózgowego, w związku z czym – pozbawiony chęci do zabawy, ale za to pełen sceptycyzmu – gatunek ten będzie poddawał w wątpliwość sens swojego udziału w imprezie już w minutę po przybyciu na jej miejsce./

***

Siedziałam, skitrana za kupą wysokiego zielska, chociaż nasuwało mi to niezbyt miłe skojarzenia z niedawnym lądowaniem w krzakach, które zaliczyłam przez Rysieńka. Mimo to wolałam zdusić w sobie nieprzyjemne wrażenie, niż zostać uduszoną przez tłum ludzi, który nagle mnie pokochał i koniecznie chciał, żebym była we wszystkich miejscach jednocześnie, śmiała się i gadała ze wszystkimi na raz i w dodatku piła i paliła to, co mi podsuwają. Oczywiście wszyscy w tym samym momencie, a jakże. 

Nie muszę mówić, że odmawianie piwa czy szluga co dziesięć sekund stało się bardzo męczące, dlatego chyba Kędzior i Ej Ty co jakiś czas korzystali z tych poczęstunków za mnie. Najpierw byłam im wdzięczna, ale im dalej w las, tym bardziej się w tym rozsmakowali i nawet nie wiem kiedy, zniknęli mi z pola widzenia, wciągnięci gdzieś przez morze uchachanych i ujaranych imprezowiczów.

Imprezowiczów, którzy zamiast się na mnie wściekać, byli zachwyceni tym, jak ich wkręciłam z rzekomą interwencją policji, a osobisty przydupas Mieszka to już w ogóle piał z zachwytu, jakiż to żart stulecia im wszystkim zrobiłam. Pękał z dumy, że to on mnie zaprosił na ognisko i chwalił się każdemu, kto go chciał słuchać, że on od początku przeczuwał, że wywinę jakiś numer i będą ze mną niezłe jazdy.

Gdybym wiedziała, że ten niepozorny Świtalski to tak naprawdę psychopata, który za cel swojego marnego żywota obierze sobie wyniesienie mnie na piedestał popularności i uczyni ze mnie faktyczną królową imprezy, to nie wysiadałabym w ogóle z radiowozu, tylko kazała Ambroziakowi powieźć się prosto do jakiegoś więzienia na odludziu i od razu zamknąć w celi, najlepiej izolatce. 

– Ty to jednak jesteś udana! – Nowy koszmar mojego życia towarzyskiego trąbił nieustannie niczym zdarta płyta.

Dźwięki ogniskowej balangi dolatywały do nas zewsząd, mieszając się w jeden wielki harmider zniekształconych głosów. Jakiś chłopak skrzywił się na słowa Świtalskiego i dopytał, zniesmaczony:

– Co ona jest? Usrana?

– TAK! – wykrzyknęłam z mocą, widząc w tym nieporozumieniu swoją jedyną szansę: musiałam symulować chęć pójścia na stronę, żeby choć przez chwilę pobyć w samotności i zaznać odrobiny spokoju, a może i po drodze odnaleźć bliźniaków.

Ścisnęłam sugestywnie nogi i złapałam się za brzuch, po czym odeszłam na oślep, zgięta w pół, by wypaść bardziej wiarygodnie. Niestety, za szybko poczułam się pewnie i powróciłam do normalnej pozycji, bo zanim dotarłam w jakieś ustronne miejsce, zaczepiła mnie znowu wesoła grupka ludzi, których ledwo kojarzyłam ze szkolnych korytarzy. 

– Hej, Dobrawa! 

Super. "Hej, Dobrawa!" stało się chyba hasłem przewodnim ogniska i kto go nie wypowiedział choć raz, mógł się poczuć jak totalny lamus. 

– Dokąd to się tak skradasz? – Jakiś ewidentnie zbyt zadowolony z życia typek wyciągnął w moją stronę skręta. – Do nas na jaranko?

– Nie, w krzaki. Na sranko. – Odrzekłam z jadowitym uśmiechem, bo miałam już powyżej uszu tych wszystkich namolnych propozycji. 

O dziwo, nie wyśmiali mnie, tylko pokiwali ze zrozumieniem głowami i rozsunęli się, żeby mnie przepuścić, a za nimi faktycznie rozciągał się bardziej zdziczały fragment łąki, gdzie na pierwszy rzut oka nikt się raczej nie pętał.

– Jakby posiedzenie się przedłużyło – rzucił jeszcze za mną typek – to mam coś, by ci czas płynął miło. Tylko mnie zawołaj! – zaproponował z pełną powagą. 

– Taa, dzięki. – Mruknęłam i pomyślałam, że wołać, to ja za chwilę będę, ale o pomstę do nieba.

– Pamiętaj, możesz do nas walić śmiało. Jak w dym! Hehehe.

Coś tam jeszcze do mnie gadali, ale już nie słuchałam, tylko wniknęłam w ciemność łąki, złagodzoną jedynie słabą łuną ogniska i odbiciem światła projektora, rzucanego na wielki ekran nieopodal. W ten oto sposób trafiłam na moją prowizoryczną pustelnię, czyli kępę zielska, za którą z ulgą przykucnęłam. Postanowiłam zostać tam kilka minut i dzięki temu mieć podkładkę do wymiksowania się z imprezy, nawet kosztem utraty godności osobistej – zamierzałam udawać rozwolnienie, byle tylko uzyskać zwolnienie... z udziału w towarzystkich katuszach.

Jedynym pozytywnym aspektem całej tej hecy z radiowozem i ogromu sławy, która potem spłynęła na mnie znienacka, było przebicie nadmuchanego do granic możliwości ego Mieszka. Gburowaty bubek i samozwańczy król szkoły stracił nie tylko rezon, ale też popularność wśród swoich koleżków i siedział teraz sam przy ognisku, z wyglądu przypominając sflaczały balonik.

Domyślam się, że powodem takiego stanu rzeczy mogło być kilkusekundowe nagranie, krążące po internecie wśród naszej społeczności szkolnej, na którym to Ej Ty uwiecznił Miecha na tle radiowozu, miotającego się między ogniskiem a głośnikami. Kędzierzawy zmontował to w taki sposób, dodając do filmiku efekt pętli i przyspieszenia, że ktokolwiek zobaczył nagranie, nie mógł opanować śmiechu przez dobrych kilka minut. Co niektórzy też odgrywali tę scenkę i parodiowali Mieszka, dodając od siebie różne głupie teksty i wymyślając nowe gagi na podstawie oryginału. 

I moooże teraz byłoby mi go nawet szkoda, gdybym parę godzin wcześniej w radiowozie, jadąc z Ambroziakiem na to ognisko, nie zagłębiła się w komentarze pod nieszczęsnym zdjęciem profilowym, ustawionym dla mnie przez diabelskiego Ridża. Niestety, zanim skasowałam tę fotkę, przeczytałam wszystkie kilkanaście wiadomości, które ludzie pod nią zamieścili, w większości domyślając się, że ktoś mi się włamał na konto lub że przegrałam jakiś zakład i komentując to w humorystyczny sposób. 

Jedynie Miechu, kultura chodząca, odpowiedział na któryś z takich komentarzy: "nct, ona tak zawsze wygląda. strach się bać  <emotikon czaszki> lepiej nie mów jej nic miłego, bo się zaraz w tb zakocha <trzy emotikony czaszki>". A Donatka, oczywiście, zareagowała na te jego złośliwości pod moim adresem serduszkiem i dopisała: "biedactwo, czemu ją odrzucasz? aha no tak, bo masz MNIE ;* ;p".

Czemu Mieszko mnie odrzuca? Ależ, to mnie odrzuca na samą myśl o nim! Co prawda ciężko mi to przyszło i dużo czasu mi to zajęło, ale za to jaką satysfakcję przyniosło w zamian! Więc nie ma się co dziwić, że na żadne współczucie wobec Pana Gburowatego miejsca w moim sercu już nie ma. Ciekawa jestem tylko, co on teraz myśli o fragmencie "bo masz MNIE" po tym, jak go Donatella zostawiła samego z tą elektroniką za miliony i spinkalała przed policją, omal obcasów nie łamiąc! O nogach nie wspomnę, bo nóg i tak pewnie byłoby jej mniej żal, niż tych szczudlastych buciorów... 

Mnie natomiast moje nogi bardzo interesowały, bowiem ścierpły mi już od siedzenia w kucki i udawania rewolucji żołądkowych, dlatego chciałam wstać i odnaleźć Kędzierzawych. Pomyślałam, że może być to trudne, skoro tak mocno porwał ich melanż i w zasadzie mogą się znajdować wszędzie, nawet wśród grupy ludzi spontanicznie grających w kosza czyimś trampkiem na jednym z boisk obok. Stwierdziłam zatem, że najpierw spróbuję namierzyć przyjaciół esemesowo.

Całe szczęście, że nie zdążyłam się ruszyć i dalej zasłaniało mnie zielsko, bo gdy wyjmowałam z torebki swojego wrednego, telefonicznego grata, gdzieś z ciemności wyłoniła się... Nie, nie Donata! Ale blisko – Klaudusia. Rozpoznałam ją natychmiast po skrzeczącym, przesłodzonym głosie; rozmawiała z jakąś dziewczyną, którą jednakże nie była jej najlepsza psiapsi, co aż mnie zdziwiło, bo do tej pory duet Donia i jej Klonia był praktycznie nierozłączny. 

Zastygłam w bezruchu i zastrzygłam uchem, niczym rasowy zając na przyczajce. Dziewczyniska zatrzymały się tuż koło mojej kryjówki, po czym, ku mojemu przerażeniu, zadarły swoje i tak już ultrakrótkie mini, kucnęły obok siebie i zaczęły sikać, czego domyśliłam się po odgłosach przypominających wodospad na tamie w Świnnej Porębie. No cóż, one przynajmniej przyszły wykorzystać to miejsce we właściwym celu, to ja ukrywałam się tam niejako niezgodnie z przeznaczeniem. 

Mimo niesprzyjających warunków akustycznych, udało mi się usłyszeć co nieco z rozmowy Klaudusi i jej towarzyszki.

– Widziałaś jej nowe profilowe? – dopytywała ta nieznana mi dziewczyna. – Haha, chciałoby się powiedzieć, że jaka właścicielka, taki telefon i tak samo beznadziejne zdjęcia robi! Niezły badziew to musi być!

– No, w sumie ona z tym swoim imieniem... Musiała się ze średniowiecza urwać, wtedy pewnie takie rzęchy mieli.

Albo mi się wydawało, albo poczułam jakąś wibrację komórki w torebce, ale zignorowałam ją, skupiwszy się bardziej na pohamowaniu wylewającej się ze mnie złości i chęci przyfasolenia w ciemię obydwóm sikającym przede mną lafiryndom. Udało mi się jednak opanować, więc słuchałam dalej, jak milutko mnie obsmarowują.

–  Donka aż się gotuje ze złości, bo teraz nie może się już lansować przy Miechu, po tym jak Dobrawka go publicznie ośmieszyła. Nikt nie zwraca na Donatę uwagi, a ona się tak dziś odstawiła na tę imprezę! Wszyscy się tylko spuszczają nad tą głupią Dobrawą. – Klodzia zdawała relację koleżance. 

– Głupia, niegłupia. Dobrze wiedziała, jak się ustawić w towarzystwie. Niezły przypał, co nie? – zachichotała tamta. 

– Raczej. Ale już trudno, Donka i tak coś wymyśli, żeby się znowu wybić i dać po dupie Dobrawce. A jak nie, to ja kopnę w dupę Donatę i będę się trzymać z tą popularniejszą. Donata i tak była mi potrzebna tylko ze względu na jej brata...

– I co z nim, nie ten-teges?

– Najpierw umawiał się z jakąś starą wywłoką, trzydziestkę to miała jak w mordę strzelił!

"Z tego co pamiętam, to ona jego w mordę strzeliła. I to przez ciebie. Więc kto tu jest wywłoką, hmm?" – przeleciało mi przez myśl. 

– A potem, jak ta stara położyła na nim lachę, to i tak mnie nie chciał! – kontynuowała swoje gorzkie żale Klodzia.

– Piermandolisz!

– Ni chu chu! Zgadnij, za kim wolał się uganiać...

Tej informacji nie było mi już dane usłyszeć, jako iż zacne dziewoje podniosły swoje zacne rzycie i nieco mniej zacnym, za to więcej chwiejnym krokiem oddaliły się z powrotem w kierunku płonącego ogniska. Jednakże, biorąc pod uwagę dzisiejsze pojawienie się Leo pod szkołą i jego dziwaczne umizgi pod moim adresem, mogłam się domyślić, o kogo chodziło Klodzilli...

"A niech się ugania! I tak nic mu to nie da! Że tak zacytuję Klodzię – ni chu chu!"

Zaalarmowana doniesieniem, że Donatella planuje swój wielki comeback i to być może moim kosztem, poderwałam się w końcu zza tych krzaków i ruszyłam śladem swoich niczego nieświadomych informatorek. Po drodze sprawdziłam jeszcze, co to była za wibracja w telefonie, licząc na wiadomość od któregoś z bliźniaków, ale nie... Żadnych powiadomień, zobaczyłam tylko kilka rozmazanych zdjęć wnętrza torebki; ten złomiasty rzęch musiał się jak zwykle sam odblokować i powłączać losowe aplikacje. 

Tymczasem wydostałam się na zaminowany teren, czyli terytorium opanowane przez imprezowiczów. Póki nie zostałam przez nikogo zauważona, wystukałam w końcu szybko esemesa do Ej Ty i wrzuciłam komórkę do torebki, a następnie sama wrzuciłam piąty bieg po tym, jak znowu usłyszałam gdzieś z boku "Hej, Dobrawa!". To była najwyższa pora, żeby zgarnąć Lokowanych i się stamtąd ulotnić, jak babcię kocham! (A jej kiszonej cukinii nienawidzę!) Towarzystwo na Betonach robiło się coraz bardziej rozochocone i żądne mojego towarzystwa. A ja byłam wyjątkowo żądna świętego spokoju!

Na moje szczęście Ej Ty odpisał prawie natychmiast, że czekają na mnie z Kędziorem koło ogniska i mają nawet dla mnie upieczoną kiełbaskę. Świetnie, ale wolałabym, żeby mieli jakąś pelerynę-niewidkę... Trudno, przynajmniej kiełbasą będę mogła komuś zatkać gębę, jak jeszcze raz krzyknie do mnie znienawidzone hasło wieczoru. 

Poleciałam więc kurcgalopem w stronę ogniska i górującego nad nim ekranu, cudem robiąc uniki przed wyciągającymi się do mnie rękami i udając głuchą na wszelkie wołania. 

– Gdzie wyście się wcześniej podziali? – wypaliłam z wyrzutem, wciskając się na prowizoryczną ławkę z pieńka pomiędzy moich przyjaciół. – Czy ja każdą imprezę muszę spędzić na lataniu dookoła i próbach wypatrzenia w tłumie waszych szacownych loczków? 

– Eee? – Podchmielony Ej Ty miał jeszcze większe problemy z rozumowaniem, niż na co dzień. – Za dużo słów, za szybko i zbyt agresywnie. Powiedz jeszcze raz, tylko po ludzku.

Kędzior wręczyła mi obiecaną kiełbaskę, trzymaną między dwiema kromkami chleba. Widać było, że pozbyła się balastu z wyraźną ulgą.  

– Cały czas tu siedzieliśmy i piekliliśmy te pieklone kiełbasy na pakiju. – No cóż, ona też nie brzmiała na zupełnie trzeźwą. 

– I co, nie szukaliście mnie?!

– Świ..szczalski... pedział... poedział, że poszłaś... srrrr... 

– Nie poszłam! – Gwałtownie weszłam Kędzierzawej w słowo. – Udawałam tylko, żeby się ode mnie odczepili, bo chciałam was znaleźć!

– Heeej! – wydarła się nagle jakaś jednostka płci żeńskiej przez mikrofon. Niewiarygodne, taki sprzęt też tutaj przytargali?

A jeszcze bardziej niewiarygodne okazało się to, że ów damski głos należał do mizdrzącej się przed wszystkimi Donatki! Czyżby postawiła wszystko na jedną kartę i podjęła natychmiastową próbę re-lansowania się? Aż struchlałam, bo przecież chciała przy okazji upokorzyć mnie, a miała w ręku niezwykle niebezpieczne narzędzie, jakim był ten nieszczęsny mikrofon i najlepszy na świecie sprzęt nagłaśniający... (Że też rodzice Mieszka muszą być tacy nadziani!)

Równocześnie na ekranie, który był raczej istnym telebimem, zaczęła się ładować strona Fotograma, a na niej czyjaś rozpoczynająca się relacja na żywo.

– Słuchajcie wszyscy! Kosmaty dzisiaj na Fotogramie ogłosił, że zrobi live'a, w którym zaprezentuje fragment swojego najnowszego utworu! – Dookoła rozległy się piski i wiwaty. – I podobno ma to być kawałek o jakiejś dziewczynie, którą poznał na koncercie u nas w klubie tydzień temu!

Kędzierzawi chyba magicznie wytrzeźwieli, bo równocześnie złapali mnie za ramiona, jeden z prawej, a drugi z lewej strony i sama nie wiem, który uścisk był mocniejszy. Obstawiałabym jednak ten w moim żołądku. A jeszcze nawet nie zjadłam tej kiełbaski! Jak nic, musieliśmy wszyscy pomyśleć o tym samym...

– A zgadnijcie, kto na tamtym koncercie brał od Kosmatego autograf – tu bezpruderyjne Donacisko odchyliło dekolt, by zasugerować, gdzie słynny raper zostawił po sobie ślad – i potem nawet gadał z nim przez chwilę?

Transmisja live w końcu się załadowała i faktycznie na telebimie pojawił się Kosmaty w jakości 4k ultra HD, siedzący w jakimś pomieszczeniu, które wyglądało na studio nagrań.

– Więc tak się składa, kochani, że nie była to Dobrawa! Bo Kosmaty raczej nie gustuje w topielicach z bagien! – Donatka wybuchnęła przesadzonym śmiechem, po czym kliknęła coś w swoim telefonie.

Z wielkiego ekranu zniknął raper, a w jego miejsce wyświetliła się fotka, którą Donacisko musiało mi pstryknąć tuż po moim wejściu do klubu, kiedy faktycznie byłam mokra i potargana.

– A to pi... pieruńska wredota! – sarknął Ej Ty i chciał już do niej startować, ale przytrzymałam go za kolano i siadł z powrotem, wcale z tego niezadowolony. Trudno! Jeszcze publicznej bijatyki o mój honor mi tu brakowało, jakbym wystarczająco nie była wystawiona na świeczniku!

Ku mojej uldze, a rozczarowaniu mojej ex-przyjaciółki, tłum imprezowiczów jakoś nie podzielił jej kpiarskich zapędów, tylko gdzieniegdzie dało się słyszeć cień chichotu. Zamiast się ze mnie nabijać, ktoś krzyknął: "Zagalopowałaś się, Donia! Uważaj, bo zaraz spadniesz z konia!"

Zbita trochę z tropu, Donatka przełączyła znowu na fotogramowego live'a i korzystając z resztek niezachwianej wiary w swój urok osobisty, ogłosiła jeszcze, wdzięcząc się i gnąc przy mikrofonie:

– No dobra, to posłuchajmy, jaką Kosmaty napisał pieśń miłosną dla Donaty! Czyli mnie, haha!

Następnie zwiększyła głośność w komórce, połączonej jakoś bezprzewodowo z rzutnikiem, akurat na moment, w którym Kosma zapowiadał swój nowy kawałek.

– Ludziska, starczy już tych powitań, pora przejść do rzeczy. Tak, jak napisałem rano w poście, chciałem wam przedstawić krótką zajawkę kawałka, który stworzyłem parę dni temu. Zainspirowała mnie do niego pewna dziewczyna...

Przy tych słowach Donka wydęła usta i wskazała kciukami na swoją osobę, przepełniona samozadowoleniem i pewnością siebie. A Kosmateusz mówił dalej:

– ... która chyba zupełnie nie zdaje sobie sprawy z tego, jak jest wyjątkowa. Dlatego chciałem jej to pokazać i być może chociaż trochę ją do siebie przekonać...

Tu już lampka ostrzegawcza nie tyle zapaliła się w mojej głowie, co zaczęła wręcz wściekle błyskać i migotać, bo przecież co jak co, ale Donatki do Kosmatego nie trzeba było wcale przekonywać...

– Z resztą, najlepiej oddadzą to moje rymy. Mam nadzieję, że się wam spodoba, tak jak mnie spodobała się adresatka tego kawałka. To dla ciebie, moja muzo! – mówiąc to, uchylił czapki jak przedwojenny kawaler i ukazał kawałek, ale swojej nie-kosmatej czaszki.

Po czym machnął do jakiegoś gościa w tle, który zapuścił mu bit, by po chwili wczuwania się rytm, zacząć nawijać:

"Hej, Dobrawa! Wiesz, jest taka sprawa:
moje życie było dotąd niczym bardzo gorzka kawa.
Jednak ty, o słodka pani, mnie dopadłaś jak obława.
Dzięki tobie wiem, że żyję, joł, teraz wlecą brawa!"

I faktycznie, tłum nabombionej młodzieży zaczął ryczeć i wiwatować, bić brawo i gwizdać, zagłuszając dalszy ciąg nawijki Kosmatego, o ile jakiś dalszy ciąg w ogóle nastąpił...

Przestałam zwracać na to uwagę, bo nagle zostałam porwana na ręce przez kilku imprezowych geniuszy, którzy zaczęli mnie podrzucać, rycząc na cały głos, nie wiadomo z jakiej parafii: "Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam...!" Kiełbaska, moja jedyna broń, upadła na ziemię, gdzie zapewne marnie skończyła, stratowana przez tych pomyleńców. Cud, że żaden się na niej nie poślizgnął i że nie wrzucili mnie do ogniska!

Za to pomiędzy drugim, a trzecim wyrzutem w górę, dałam radę dostrzec, jak wkurzona Donka rzuciła mikrofonem i wybiegła z furią gdzieś w stronę dzikiej łąki, a Kędzierzawa, ku mojemu bezbrzeżnemu zdumieniu, poleciała za nią. Z kolei Ej Ty, równie wściekły jak Donatka, sparodiował gest Kosmatego i z pełną złośliwością uchylił przede mną niewidzialną czapkę, wykrzywił się w ironicznym uśmiechu i też się ulotnił, tylko w kierunku garaży.

A ja... z jednej strony też wściekałam się na to całe widowisko i jego konsekwencje, a z drugiej... miło mi się zrobiło, że zostałam w ten sposób doceniona. Szkoda tylko, że w takich okolicznościach! Ja naprawdę nie byłam przyzwyczajona do tak wszechobecnej i wielokierunkowej atencji, a to, co się od tygodnia działo w moim życiu, włączając w to hymn pochwalny Kosmatego, sprawiało, że czułam się jak wystrzelona w kosmos.

Tak więc, moje drogie życie – czy ja bym już mogła zejść z powrotem na ziemię? Dosłownie i w przenośni?

❤️❤️❤️

Wow wow wow, i jak wrażenia po lekturze?

Czy Kosmaty coś wskóra swoimi rymami? Jak ognisko zakończy się dla trójki naszych bohaterów? Ja już wiem :D A Wy dowiecie się już niebawem!

Do przeczytania!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top