22. Żadnego "ale"!

Heeej wakacyjnie!

Dobrawa też już oficjalnie zaczęła swoje wakacje, jak zwykle z przygodami!

Przy okazji, rozdział ten dedykuję Porcelanowysloik za podsunięcie mi pewnego bombowego określenia w komentarzu pod poprzednim rozdziałem.

Jeśli jeszcze nie znacie twórczości tej autorki, to wpadajcie do niej, bo warto! Klimat jej powieści jest nie do podrobienia. ❤️

Zupełnie, jak w "Dobrawie" xD

Enjoy!

❤️❤️❤️

Radiowóz cisnął na bombie przez nasze zabździałe miasteczko,  jakby co najmniej wiózł wielokrotnego zabójcę do więzienia o zaostrzonym rygorze, a nie zwykłego ekshibicjonistę na przesłuchanie w lokalnej komendzie. Ambroziak również cisnął tym swoim reliktem przeszłości za radiowozem, ledwo za nim nadążając, bo czinkłaczento zaczęło się niebezpiecznie trząść już po osiągnięciu jakichś 50 km/h i dziwnie skrzypiało na zakrętach. Natomiast mnie od tego wszystkiego zaczęło ściskać w dołku.

Wymarzony wjazd w pierwszy dzień wakacji, nie ma co!

O, ty blacharo! Nie podoba ci się przejażdżka z panem władzą, bo ma samochód jak z lamusa? To już wiem, dlaczego mnie tak nienawidzisz – nie jestem najnowszym, wypasionym modelem, którym mogłabyś szpanować wśród tych tabunów wielbicieli, którzy się ostatnio zaczęli materializować wokół ciebie. Bo na szpan swoją marną osobą nie masz przecież co liczyć!

Ciekawe, swoją drogą, czemu oni wszyscy chcą się tak nagle wściec za tobą... Jakaś epidemia, masowa zaraza zaatakowała mężczyzn w okolicy? To musi być niezwykle zakaźny wirus, który atakuje mózg i upośledza zmysł wzroku, a na dodatek pozbawia rozumu... 

No tak, co dwa rzęchy, to nie jeden! Jakby mi było mało ucisku wszelakiego, to jeszcze komóreczka moja kochana mi pocisnęła, aż mnie wgniotło w fotel. I to nie tylko od zawrotnej prędkości!

Że telefony komórkowe to niby dar dla ludzkości, technologia ułatwiająca funkcjonowanie w świecie, coraz bardziej niezawodna i będąca podporą dla użytkownika? Taki wuj! Wrzód na tyłku i zakała elektronicznego świata! Żałuję, że ją w ogóle naprawiałam!

A nie mówiłam! Tylko szukasz okazji, żeby się mnie pozbyć i wymienić mnie na jakieś dizajnerskie cacko. Haha, z twoją gracją słonia w składzie porcelany życzę mojej zastępczyni powodzenia i prognozuję jej żywot w nienaruszonym stanie na jakieś dwie, góra trzy godziny!

Blachara jesteś i taka prawda, zdania nie zmienię!

Ja za to zaraz ciebie zmienię... w kupkę elektronicznego śmiecia! I twój stan będzie bardzo naruszony.

Zacofany grat pozostał jednak głuchy na moje groźby i dalej pyskował cienkim głosem z dna torebki, ale szybko temu zaradziłam; wsunęłam zdecydowanie rękę do środka i po krótkim poszukiwaniu, wymacałam ten telefon-niby-komórkowy (bo mogłam się założyć, że z komórkami to on w życiu nie miał do czynienia, a już na pewno nie z szarymi), tylko po to, by z niemałą satysfakcją wcisnąć na nim przycisk zasilania i zamknąć mu w ten sposób tę jego niewyparzoną kłapaczkę. 

Z napastującym mnie sprzętem elektronicznym się uporałam, teraz pozostało mi jeszcze uporać się z napastliwym przedstawicielem wymiaru sprawiedliwości, który właśnie parkował swój prehistoryczny wóz pod komisariatem. Jakimś cudem dojechaliśmy tam w jednym kawałku: czinkłaczento, Ambroziak i ja. Szkoda, że nie można było tego samego powiedzieć o moim spokoju wewnętrznym po tej niebywałej przejażdżce, która zapewne stanie się podróżą mojego życia. 

Ambroziak, biorąc pod uwagę jego napakowane gabaryty, wytarabanił się z auta z niemałym trudem. Ja próbowałam osiągnąć utraconą podczas szaleńczej jazdy równowagę psychiczną, dogorywałam więc ciągle na swoim miejscu pasażera. Nie dane mi było jednak zbyt długo się tam nad sobą użalać, bo po chwili drzwiczki od mojej strony znowu zostały dla mnie otwarte przez właściciela pojazdu. Nie mając innego wyjścia, wynurzyłam się na świat, zgruchmaniona niczym motyl, który dopiero co się przepoczwarzył i wylazł z kokonu na światło dzienne, lekko jeszcze pognieciony.

Albo pościg za radiowozem wyzwolił w panu sierżancie jakieś niepojęte pokłady dżentelmeństwa, albo chciał mi pokazać, że potrafi być nie tylko dominującym samcem alfa w starym czinkłaczento, bo wcześniejszy szarmancki gest wypuszczenia mnie z pojazdu doprawił następnie ucałowaniem dłoni, którą mu podałam przy wysiadaniu.

– Dziękuję – powiedziałam bez sensu, otumaniona tymi niecodziennymi rewerencjami – i przepraszam – dodałam, wręczając mu urwaną przed chwilą korbkę.

– Aaa, to... – Ambroziak machnął niedbale. – To odpracujesz później. A teraz wejdźmy do środka – wskazał na budynek komendy.

Co on, na litość wszelką, ma na myśli, mówiąc "odpracujesz"?!

– Co pan pow... – chciałam od razu wyjaśnić tę głupią sytuację, ale urwałam, widząc na horyzoncie skocznego pomyleńca z eskortą. 

Policjanci, którzy wyprowadzili go z radiowozu, właśnie zbliżyli się do nas w drodze do wejścia na komisariat, dlatego prewencyjnie zrobiłam skok w bok i schowałam się za plecami Ambroziaka, żeby zniknąć z zasięgu wzroku perwersa w prochowcu. Chociaż biorąc pod uwagę to, co sierżant powiedział chwilę temu, całkiem możliwe, że nieszkodliwy w sumie ekshibicjonista nie był tym, kogo najbardziej powinnam się obawiać. W dodatku jakoś opuścił go animusz i przestał się nawet cieszyć na mój widok.

– Zabieramy go do pokoju przesłuchań na parterze, a ten mniejszy, na górze, zostawiamy wam do dyspozycji – zameldował Ambroziakowi jeden z jego podwładnych. – Jak skończycie, to proszę przyjść do tego delikwenta, będzie już wstępnie przepytany. Pani go zweryfikuje, podpisze protokół i to będzie koniec formalności. 

– Koniec, jeśli chodzi o tę sprawę, bo między nami to dopiero początek – gęsia skórka przeleciała mi po kręgosłupie, kiedy Ambroziak odwrócił się do tyłu i posłał mi cwaniacki półuśmieszek.

Po czym poprowadził mnie, śladem swoich kolegów, do wnętrza budynku. Przywitali się wszyscy ze starszym policjantem w dyżurce, by następnie rozejść się, tak jak było ustalone wcześniej: dwaj mundurowi skręcili gdzieś w lewo, prowadząc ze sobą zniewolonego skoczka, a ja podążyłam za sierżantem po schodach, chociaż nogi miałam jak z waty, a w myślach rzucałam kalumnie pod adresem Rodzicielki, która wpadła na genialny pomysł zaznajomienia mnie z Ambroziakiem. 

I pomyśleć, że ja się rano stresowałam jakimś głupim przedstawieniem! Kiedy to w ogóle było? Bo miałam wrażenie, że co najmniej  w czasach, kiedy było modne moje imię. Zaraz, zaraz... Zdaje się, że mode też wtedy było łamanie kołem podczas przesłuchań...

Te wesołe rozmyślania zostały przerwane przez Ambroziaka, który zaprosił mnie do jednego z pokoi. Ku mojemu przerażeniu okazało się, że nie ma w nim okna, a więc nie mogłabym nawet spróbować ucieczki drogą powietrzną. Chociaż niby jak miałabym to zrobić? Chyba tylko wyfrunąć na miotle... Czy oni mają tu jakiś składzik? 

– Dobrawo – zaczął Ambroziak, wskazując mi miejsce naprzeciwko niewielkiego biurka, przy którym sam zaraz usiadł – tak właściwie, twoje poprzednie zeznania w sprawie ekshibicjonisty grasującego przy szkole są na ten moment wystarczające...

To po kiego, kolego, mnie tutaj ściągałeś? I to w dodatku w takim dzikim pośpiechu?

– ...będziesz tylko musiała za chwilę poświadczyć, że ten fagas, którego złapałem – tu Ambroziak dumnie wypiął pierś, jakby dokonał czynu na miarę Herkulesa – to ta sama osoba, która napastowała cię kilka dni temu. 

– No tak – bąknęłam nieśmiało – ale co ja w takim razie tutaj z panem robię?

– Tutaj? Tutaj na razie tylko rozmawiasz. Natomiast później, o ile się zgodzisz, pojedziemy do mojego domu i chciałbym, żebyś tam...

Jeśli wcześniej, w reakcji na jego uśmiech, dostałam gęsiej skórki, to teraz chyba topniejący lodowiec spłynął mi po plecach.

–...zajęła się moim synem przez kilka godzin, kiedy z żoną pojedziemy na obiad z okazji naszej rocznicy ślubu.

Musiałam mieć rządzę mordu w oczach, bo Ambroziak nagle zerwał się od biurka i machając uspokajająco rękami, zaczął się tłumaczyć, próbując mnie ułagodzić i omamić pieniędzmi:

– Oczywiście wszystko to odpłatnie! Teraz właśnie chciałem ustalić z tobą stawkę i omówić szczegóły.

Nadal milczałam, usiłując przetrawić te wszystkie rewelacje, którymi zasypał mnie pan sierżant – jak się okazało – romantyk nie z tej ziemi. Ja, jako opiekunka do dziecka? Jak ten geniusz dedukcji wpadł na tak poroniony pomysł? A może... może on kocha żonę, ale nie kocha swojego dziecka?

– Bóg pana opuścił? – Kiedy okazało się, że Ambroziak nie smali do mnie cholewek, mnie z kolei opuściła nieśmiałość. – Ja się nie nadaję do opieki nad dziećmi! Nie bez uszczerbku na zdrowiu, i to nie jestem do końca pewna, czyim!

Wbrew temu, co wykrzykiwałam, Ambroziak błogo się uśmiechnął.

– Oj, nie bądź taka pesymistyczna. Widziałem przecież twoją zabawę z siostrą. Od razu mnie wtedy olśniło, z kim zostawić dziecko.

– No właśnie to miałam na myśli, mówiąc o uszczerbku na zdrowiu! Prawie się przez nią wtedy  udusiłam!

– Trudno, w razie czego opłacę twój pogrzeb.

Pogrzeb, to se w nosie, może tam znajdziesz opiekunkę...

– No dobra, mogę zrozumieć, że porwało pana moje nietuzinkowe podejście pedagogiczne, ale dlaczego czekał pan z tą propozycją do samego końca?

– Bo mój Rysio to istny belzebub, a twoja mama doradziła mi, że na pewno się nie zgodzisz, dopóki nie wezmę cię z zaskoczenia i nie przyprę do muru...

Moja. Rodzona. Matka. A ja oskarżałam pożądnego Ambroziaka, że on swojego dziecka nie kocha!

Postanowiłam złapać się ostatniej deski ratunku, jaka przyszła mi do głowy.

– Bardzo mi przykro, ale mam plany na wieczór. Idziemy razem z przyjaciółmi na szkolne ognisko przy betonach.

– Do wieczora się wyrobimy, a ja cię potem odwiozę, gdzie będziesz chciała.

Przed oczami stanęło mi czinkłaczento i piorunujący efekt, jaki bym wywołała na Mieszku-snobie i tej zołzie, Donacie, gdybym na ich oczach przyjechała na imprezę takim wehikułem. 

– Nie! Za żadne skarby świata!

– A za dwieście złotych, płatne z góry i obietnicy, że w zamian za przysługę ja dopilnuję, żeby się was nikt nie czepiał o to ognisko? – Ambroziak wszedł z negocjacjami na ścieżkę zawoalowanego szantażu. – Bo podejrzewam, że na takiej imprezie plenerowej to się mogą dziać różne nie do końca legalne rzeczy... Zakłócanie ciszy nocnej okolicznych mieszkańców, substancje wyskokowe... Ktoś życzliwy zadzwoni na policję, przyjedzie patrol i rozgoni towarzystwo, posypią się konsekwencje...

Taki chciał być pan sierżant cwany, a z tym argumentem trafił jak kulą w płot, bo mnie w gruncie rzeczy na ognisku w ogóle już nie zależało. Jeśli o mnie chodzi, to mógł w tamtej sekundzie startować na betony i rozganiać choćby dzieci grające w piłkę boisku, skoro tak bardzo chciał pilnować praworządności i spokoju mieszkańców. Jednakże, zaczęłam się skłaniać ku jego propozycji, ale z zupełnie innych powodów. 

– Zgoda, ale mam warunek – zakomunikowałam bardziej, niż poprosiłam.

Ambroziak posłał mi przeciągłe spojrzenie spod zmróżonych powiek i podszedł do mojego krzesła, zatrzymując się tuż przy mnie. Oparł się tyłkiem o blat biurka, splótł ręce na piersi i wyciągnął nogi na pół pokoju, przez co uniemożliwił mi jakikolwiek odwrót. Gdybym chciała się stamtąd ulotnić, to musiałabym chyba przeskoczyć przez te jego rozwalone kopyta jak przez mur berliński. Jednym słowem, całym sobą pokazywał mi, jak bardzo mi nie ufa. 

– Podejrzewałem, że to nie są tanie rzeczy. No cóż... pięćset złotych polskich to maksymalna stawka, jaką mogę ci zaoferować. Trudno, randka z moją żoną jest tego warta.

Muszę dokonać sprostowania. Ambroziak jest nie tylko największym romantykiem w całej galaktyce, ale idiotą również, ex aequo. 

– Pan sobie ze mnie kpiny urządza!

Ambroziak wymownie wywrócił oczami, wyciągnął portfel z kieszeni i zaczął ze zbolałą miną przeliczać banknoty, które z niego wyjął.

– Dobrawo, czy myślałaś może o tym, żeby wstąpić do policji? I zostać negocjatorem? Wróżę ci szaloną skuteczność.

Ehhh. Romantyk, idiota i materialista. Co za mieszanka!

– Ale ja nie chciałam negocjować stawki!

– A co? – Ambroziak zapytał z nadzieją.

Tym razem to ja uśmiechnęłam się chytrze i postanowiłam nie tylko przedstawić mu w końcu swój warunek, ale też odpłacić mu się za wszystkie dwuznaczne teksty, które do mnie posyłał do tej pory. 

– Chcę, żeby mnie pan wziął – zaczęłam kusząco, a policjant aż odskoczył ode mnie i nerwowo przełknął ślinę – na to ognisko prawdziwym radiowozem. Na sygnale!

Ambroziak zamknął oczy w poczuciu ulgi i przez chwilę wyglądał jak swoje własne zwłoki. Kiedy powrócił do żywych, usiłował jeszcze coś powiedzieć, ale weszłam mu w słowo:

– I bez żadnego "ale"!

❤️❤️❤️

Uff, to się wyjaśniło to tajemnicze podwalanie się Ambroziaka do Dobrawy! Miał chłop ważne powody :D

A my już pomału zbliżamy się do końca historii... Trzymajcie się mocno, bo już za chwilę czeka nas ogniste ognisko ;>

Wypoczywajcie i zbierajcie siły!

Do przeczytania!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top