2. Paranoje we dwoje... z telefonem
Dzień dobry, kocham Was, nowy rozdział zajmie Wam dzisiaj czas! :D Z lekkim poślizgiem, ale zapraszam do poczytania o tym, co tam znowu nawywijała nasza Dobrawa i jej doborowe towarzystwo! Pojawi się też nowy bohater, zupełnie nietypowy i opisujący sprawy ze swojego punktu widzenia; bohater, który zostanie z nami już do końca i będzie od czasu do czasu wtrącał swoje trzy grosze. Dajcie znać, co o nim myślicie i czy przypadł Wam do gustu ;>
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Spoglądam na leżący obok telefon komórkowy marki Marka, który od tygodnia perfidnie milczy. Ten grat doskonale wie, jak bardzo zależy mi na usłyszeniu od Mieszka CZEGOKOLWIEK, dlatego właśnie robi mi na złość i siedzi cicho. Żeby nie było niejasności - telefon, nie Mieszko. Gdyby spojrzeć na tę sprawę z normalnego punktu widzenia, to każdy zapewne uznałby mnie za wariatkę, która winą za brak zainteresowania ze strony wielbionego faceta obarcza swoją wiekową już, i bądź co bądź po przejściach, komórkę.
Każdy, ale nie ja! Złośliwość i perfidia tego elektronicznego urządzenia są mi dokładnie znane, doświadczyłam ich na własnej skórze wielokrotnie i dlatego właśnie śmiem twierdzić, że ta wredna komórka doprowadzi mnie w końcu na kres wytrzymałości psychicznej. Bo ON nie dzwoni, nie pisze, ani nawet nie zaobserwował mnie na Fotogramie! Tfu, oczywiście, że dzwoni, rozpaczliwie wykręca mój numer kilkanaście razy dziennie, pisze setki czułych SMSów, odświeża moje profile społecznościowe co dwie minuty... to tylko ta parszywa komórka nie reaguje na jego wysiłki, ma je głęboko w swoim kanciastym poważaniu! Nie kłapnie gębą, to znaczy sygnałem powiadomienia, nawet na chwilę, żebym mogła usłyszeć, że mężczyzna mojego życia kocha, tęskni, zalewa się słonymi łzami...
...je słone paluszki, uśmiecha się do tamtej sztucznej lali, znacząco unosząc brwi... Co?! Jak to, wykluczone! Przecież dla niej w moich marzeniach miejsca nie ma!
Wmawiaj sobie, idiotko! Jakie kocha, jakie tęskni?! Chyba ci się to przyśniło! Czy naprawdę myślisz, że te kilka zupełnie przypadkowych spotkań, wciśnięty na siłę numer telefonu i wymuszona obietnica, że się odezwie, zmieniły coś w waszych relacjach? Hahaha, dobre sobie; wątpię, czy ten cały Mieszko do końca kojarzy, jak masz na imię, bo wyglądał, jakby w ogóle nie docierało do niego to co mówisz. Ale ty oczywiście niczego nie zauważyłaś, bo byłaś zbyt zajęta przeżywaniem jak ziemniak wykopki, że tamten panicz wreszcie do ciebie przemówił. A co miał zrobić, skoro o mały włos nie pożarłaś go wzrokiem zawstydzonej Sierotki Marysi? Rozejrzał się, stwierdził, że nie ma w pobliżu nikogo znajomego i mruknął pod nosem coś, co od biedy można było uznać za skierowane do ciebie. Wyciągnął paczkę paluszków i znudzony zaczął je jeść, mimowolnie słuchając potoku wylewających się z ciebie bezsensownych słów.
- Tratatata, tratatata, tratatatata (...) na wakacje? - trajkotałaś jak najęta, żeby choć na chwilę przestał żuć te paluszki i poświęcił ci trochę uwagi.
- Taaa, może wybierzemy się gdzieś z kumplami...
I wtedy właśnie, ku twojej bezdennej rozpaczy, przyplątała się ta dziunia, Donata, która przy każdym ruchu zmienia położenie tyłka o 180 stopni i wygląda, jakby właśnie wyszła od fryzjera, kosmetyczki i chirurga plastycznego w jednej osobie. Posłała mu słodki uśmiech, przez który ty omal nie zwróciłaś śniadania, a jemu momentalnie zaświeciły się do niej ślepia; w biegu rzucił ci na odczepnego: "Muszę już spadać, kiedyś się odezwę, czy coś... Na razie!" i tyle go widziałaś. I co, to ma być według ciebie ta wielka miłość, szał ciał i lasowanie się mózgów?
Idiotko, stuknij się ty w łeb. Albo najlepiej od razu wyrzuć mnie do kosza na elektrośmieci, przynajmniej nie będę musiała wysłuchiwać, jak to ci źle i smutno, co ustawicznie powtarzasz, ględząc przeze mnie na zmianę albo z tą kędzierzawą, albo z jej bratem, Ej Ty, którego imienia nikt nie pamięta. Będę się śmiała, jak przyjdzie rachunek za prąd, bo wiecznie jestem rozładowana i podpięta do ładowarki, żebyś ty mogła odprawiać te gorzkie żale swoim przyjaciołom; nawet twoi nadziani sąsiedzi nie ładują tak często swojego nowego samochodu elektrycznego jak ja muszę być ładowana! O innych moich dolegliwościach nie wspomnę... Albo nie, właściwie to powiem wszystkim jak się ze mną obchodzisz, niech wiedzą z kim mają do czynienia!
1. Obudowę mam całą porysowaną od obijania się w torbie o rozmaite ostre przedmioty, w tym śrubokręt. (Whuut? Dziewczyno, po co to w ogóle nosisz ze sobą, przecież ty byś w życiu nie umiała niczego naprawić! No chyba, że to do psucia rzeczy, a nie ich naprawiania, to okeeej, zwracam honor.)
2. Na szybce mojego wyświetlacza widnieje wielki pająk, i nie mam wcale na myśli tapety w telefonie prezentującej jakąś tarantulę, tylko pęknięcie na pół ekranu, będące skutkiem jednego z miliona upadków, jakie zaliczyłam przez ciebie i twoje dziurawe łapy.
3. Ile razy zapomniałaś o mnie i zostawiłaś mnie w jakimś dziwnym miejscu w szkole, to nawet nie zliczę... Masz tylko tyle szczęścia, że każdy, łącznie ze sprzątaczką, panią Wiesią, wie już do kogo należy taki zdezelowany i godny pożałowania telefon i zawsze jakimś cudem wracam z powrotem do ciebie. Ale do czasu, do czasu... liczę się z tym, że pewnego dnia wyląduję w takim zakamarku pracowni biologicznej albo szkolnej szatni (zwanej Rowem Mariańskim), że odnajdzie mnie dopiero ktoś z pokolenia twoich prawnuków i odniesie do muzeum jako wyjątkowo kiepsko zachowany relikt z minionej epoki.
Aha, i tak na marginesie - sama jesteś wredna, perfidna i parszywa! I lepiej zajmij się swoim kanciastym poważaniem, bo jak na razie, to nikt się za nim na ulicy nie ogląda, a już na pewno nie Mieszko!
Oho, coś jej się stało, bo brzęknęła powiadomieniem wiadomości tekstowej. Czyżby to...? O, kurczaki! SMS od Mieszka?!
„no siemka, twoja mama jest dentystką? bo Donka by potrzebowała ;>"
Ha, i co teraz powiesz, elektroniczna szumowino?! Wiedziałam, że mój rycerz w lśniącej zbroi się odezwie!
Ale zaraz... Dlaczego on pyta o moją mamę, a nie o mnie? I jak śmie wspominać tę lafiryndę, Donatkę, w naszej pierwszej, oficjalnej korespondencji miłosnej?!
***
- Ej Ty, nie uważasz, że to było wyjątkowo chamskie z jego strony? - żaliłam się przyjacielowi podczas wideorozmowy na długo wyczekiwaną wiadomość od Mieszka, która okazała się być totalnym niewypałem.
- Aha, wyjątkowo.
- W dodatku w ogóle nie zapytał, co u mnie słychać, tylko od razu Donatka i dentystka!
- No co, to na „de" i tamto na „de"... Ale masz rację - olał cię na całej linii.
- Jeszcze jaki był zdziwiony, że go nie pamiętam!
- No tu go akurat rozumiem... Najpierw świecisz za nim oczami, a później udajesz, że go nie pamiętasz?
- Że co?! Przecież ja zupełnie o czym innym mówię!
- Słyszę, że mówisz, ale nie bardzo rozumiem, o co chodzi. Jestem tylko facetem, możesz jaśniej? - Ej Ty miał minę niezasłużonego cierpiętnika, którego przez pomyłkę skazano na 100 lat ciężkich rozmów z kobietą.
- Żebyś tylko nie oślepł od tej jasności. Zdziwiony był, że nie pamiętam adresu nowego gabinetu Rodzicielki, ani jej numeru telefonu!
- A...! Też mi nowość... Wątpię, żebyś swój adres pamiętała... o numerze buta nie wspomnę - Ej Ty chyba chciał być zabawny, ale w moim mniemaniu nie bardzo mu to wyszło.
- Przestań bredzić i słuchaj. Ja wiem, że tak od razu spytał mnie o załatwienie tej sprawy, prawie bez żadnego przywitania, ale...ale... może to był tylko pretekst, żeby do mnie zagadać?
- Tak, kochanie, a ja jestem Helena, królowa Węgier - coś mi się wydaje, że mój kumpel za bardzo się nie orientuje w sytuacji geopolitycznej w Europie. Ewentualnie miał to być kolejny, jakże błyskotliwy żart - z Ej Ty w sumie nigdy nic nie wiadomo. W każdym razie, przyjaciel kontynuował swoją ironiczną odezwę do mojego zdrowego rozsądku - Przecież to oczywiste, że ta próba załatwienia Donatce wizyty u twojej Rodzicielki była mu potrzebna nie z troski o uzębienie swojej lubej, tylko po to, żeby ją skazać na wielogodzinne dentystyczne katusze i w tym czasie móc ją puszczać w trąbę razem z tobą.
- W takim razie, niech się Wasza Wysokość udławi moją stłamszoną właśnie nadzieją.
- Zawsze do usług, moja droga. - skwitował ten głupek i, nie uwierzycie, wstał z łóżka i ukłonił mi się w pas. Gdzie my żyjemy, w średniowieczu?!
Eh... Rozmawiając z Ej Ty, czasami mam wrażenie, jakbym rozmawiała z trochę głupszą, męską wersją Kędziora, co w sumie nie powinno mnie dziwić, skoro jest jej bratem bliźniakiem. Chociaż kim by sobie nie był, nie upoważnia go to do sypania sarkazmu na otwartą ranę mojego złamanego serca. Wystarczy, że notorycznie robi to jego siostra. Kurczę, że też tak u nich wszystko zostaje w rodzinie.
***
Czyli jednak ta wredna komórka miała rację, o ile nadal traktujemy ją jako wyjątkowo złośliwy przedmiot, nachalnie wtrącający się do mojego życia. Mieszko ma mnie gdzieś, nie interesuję go w ogóle jako kobieta, jako potencjalna kandydatka na matkę, żonę, albo chociaż dziewczynę! (Oj, chyba nie w tej kolejności...) Widzi we mnie tylko Informację Turystyczną, która pomoże ulżyć w bólu każdej kręcącej tyłkiem lampucerze w mieście! W dodatku za pomocą własnej matki! Trzeba mieć tupet, żeby mnie prosić o coś takiego... Chociaż swoją drogą, gdybym zagadała z mamą w sprawie Donatki, może Mieszko potrafiłby to odpowiednio docenić...? Kto wie...
Kędzior...!!!
- Ty, nie bądź taką mendą, jaką jesteś i przyznaj mi rację! Powiedz, że dobrze robię chcąc załatwić Donacie prywatną wizytę u mojej mamuśki poza kolejnością! - od kilku minut już sprzeczałam się, to jest, ekhm... pertraktowałam na wideoczacie, tym razem z Kędziorem, na temat tego, jak powinnam postąpić.
- Mam cię utwierdzać w przekonaniu, że płaszczenie się przed tym fagasem, Mieszkiem, i robienie z siebie idiotki roku jest słuszne? - brwi mojej przyjaciółki podskoczyły w górę, aż zniknęły pod kędzierzawą grzywką.
- Dokładnie!
- Wiesz ty co? Ja się może trochę odsunę, bo jeszcze się zarażę od ciebie - taki poziom głupoty na pewno musi być szkodliwy. Nawet przez komputer! - no i faktycznie, Kędzior zniknęła z pola widzenia, a ja zamiast przyjaciółki mogłam sobie popatrzeć na jej nienagannie posprzątany pokój.
- Przez tyle lat nie umarłaś, zadając się ze mną, to i teraz ci się nic nie stanie. Ale za to ja chyba zaraz zwariuję! - wsadziłam ręce w kołtun na głowie i targana poczuciem beznadziei, powiększyłam go jeszcze bardziej.
- Uważaj, bo mi się włosy wyprostują z wrażenia. - Kędzior zlitowała się nade mną o tyle, że usiadła z powrotem na swoim krześle przy biurku, tak że nie miałam poczucia, jakbym gadała z duchem. - A co, Bozia wolnej woli ci nie dała i umiejętności samodzielnego myślenia? Potrzebujesz mojego pozwolenia, żeby pomóc swojej koleżance ze szkoły umówić się do dentystki, która w dodatku jest twoją rodzoną matką?
- Nie nazywaj Donatki moją koleżanką! Ja ją wypieram ze swojej wizji świata, nie mogę na nią patrzeć bez szkody okulistycznej z odległości mniejszej niż dwa metry. Przypominam ci, że to ty z nią chodzisz do klasy, więc jak już, to twoja koleżanka...
Przy słowach "ty z nią chodzisz... do klasy" Kędziorem jakoś dziwnie zarzuciło na krześle obrotowym, a potem znowu zamieniła się w rybę, wyłowioną właśnie z akwarium przez wyjątkowo głodnego kota - otwierała i zamykała buzię, miotając błędnym spojrzeniem od prawej do lewej. Taki trans trwał u niej z 5 sekund, po czym westchnęła, aż jakieś kartki z biurka wiuchnęły przed kamerką w laptopie i zaczęła, niby to obojętnym tonem:
- Dobra, niech ci będzie, że jesteśmy z Donatą najlepsze psiapsi. Tylko nie wymagaj ode mnie, żebym się z nią teraz malowała jedną szminką i omawiała na przerwach, co się wydarzyło w ostatnim odcinku każdej możliwej szmirowatej telenoweli; z dwojga złego wolę już omawiać lektury na polskim, a wiesz, jak szczerze tego nienawidzę! A teraz idź, załatwiaj tę wizytę u Rodzicielki i nie grzesz więcej! Puk, puk - Kędzior uderzyła knykciami w biurko, imitując dźwięk zakończenia przez kapłana spowiedzi w konfesjonale.
- Bóg zapłać - wyszczerzyłam się w odpowiedzi.
- Swoją drogą - zastanawiała się moja przyjaciółka, porzucając rolę miłosiernego duchownego i wracając do bycia wredną małpą, wbijającą szpile w moje zakochane serce - czemu to Mieszko napisał do ciebie w tej sprawie, a nie Donata?
- Podejrzewam, że moja niechęć do niej jest jak najbardziej odwzajemniona i znalazła sobie sługusa, który skontaktowałby się ze mną zamiast niej.
- Genialnie. A z kolei twoim sługusem mam być ja?! I w ogóle dlaczego nie możesz waćpanu wysłać tego nieszczęsnego numeru SMSem, tak jak on do ciebie napisał?
- Nie moja wina, że akurat 15 minut temu mój pechowy telefon spadł z biurka i z niewiadomych mi przyczyn aż do teraz nie chce się w nim otworzyć aplikacja do wysyłania wiadomości! Poza tym, w momencie gdy do mnie napisał, uniosłam się honorem i wcale nie chciałam się z nim dzielić prywatnym numerem Rodzicielki, żeby Donatka mogła się umówić na wizytę po znajomości, bezpośrednio u źródła, a co za tym idzie - szybciej i bez kolejki.
- A co zadecydowało o tym, że zmieniłaś zdanie?
- No właśnie ten wredny grat. Skoro komórka specjalnie spadła, żebym nie mogła napisać do Mieszka, to ja zrobię jej na złość i przekażę Donatce to, o co On mnie prosił! A raczej - ty jej to przekażesz...
Grabisz sobie, kochana, grabisz... Gdyby ciebie upuszczali na twarde powierzchnie średnio trzydzieści razy na dzień i żałowali ci prądu i kontaktu z ładowarką, to też by się u ciebie nie otwierały aplikacje. Zresztą, już i tak nie otwiera się ta najważniejsza - piąta klepka.
- Ty tam, w kieszeni, stul dziób! - obruszyłam się na te bezpodstawne insynuacje mojego telefonu.
Kędzior spojrzała na mnie spod loczka znad oczka.
- Wiesz, co? Mnie się wydaje, ze bardziej niż Donia dentysty, ty potrzebujesz wizyty u psychiatry... Mogłabyś mi raz, a dobrze objaśnić ten wasz chory trójkąt miłosny z Mieszkiem i Donatką? Kto, co, jak i dlaczego?
***
Chcąc nie chcąc, musiałam wtajemniczyć Kędziora w moją anty-love story. W ubiegłym tygodniu, ku mojej nieposkromionej radości i ekscytacji...może ciutkę, ekhm, zbyt ostentacyjnej... spotkałam się z Mieszkiem "przypadkowo" na przystanku. Normalnie raczej nie jeździmy tym samym autobusem, ale tym razem zostałam dłużej w szkole, bo szukałam telefonu, który musiał mi wypaść przed WFem. Kiedy przeczesałam na kolanach już całą szatnię, to dostrzegłam tego cholernego rzęcha leżącego sobie, jak gdyby nigdy nic, przy samym wejściu (?!) Dopełzłam do drzwi i dzięki temu usłyszałam, że chłopcy z mojego rocznika skończyli właśnie SKS i jeden z głosów, który zabrzmiał jak muzyka anielska, oznajmił: "Nara, byki! Lecę na busa!"
Nie muszę dodawać, do kogo należał ten głos i że ja też poleciałam, na skrzydłach miłości, na tego busa? Tym razem kierowca był jakiś łaskawy i nie dość, że nie odjechał mi sprzed nosa, to nawet się spóźniał! Dzięki temu Mieszko zapytał mnie, czy "105" już jechało (chyba nie zauważył, że dotarłam na przystanek tuż za nim, buuu), a ja nie mogłam zaprzepaścić tej okazji, że SAM DO MNIE PRZEMÓWIŁ i pociągnęłam gadkę, możliwe, że trochę kulawo, ale hej! Nie codziennie się rozmawia ze swoim crushem w tak pięknych okolicznościach przyrody, jak przystanek komunikacji miejskiej na peryferiach!
No i kiedy rozmawialiśmy (okej, głównie ja gadałam) o planach wakacyjnych, znikąd pojawiła się właśnie Donata. Wspomniany wyżej amant, mając do wyboru nudną rozmowę ze mną i jeszcze nudniejszą z tamtą głupią, ale za to atrakcyjną (w mniemaniu zaskakująco wielu chłopaków) dziewczyną, oczywiście wybrał opcję numer dwa. Bez skrupułów zostawili mnie samą i poszli sobie, nie czekając w końcu na autobus, a na odchodnym Mieszko ofiarował mi tylko tę wątpliwą obietnicę, że się odezwie, a jego towarzyszka zaśmiała się perliście. Czytaj - jędzowato.
No, ale trzeba chłopakowi przyznać, że słowa dotrzymał...
Jak się okazało, zrobił to tylko i wyłącznie po to, żeby poprosić mnie dziś o numer telefonu do Rodzicielki - dentystki, ponieważ jego obiekt westchnień, czyli brkhgbgdhgh obmierzłą Donatkę, rozbolał wczoraj ząb i jej wyjazd na wakacje razem z nim i jego kumplami stoi pod znakiem zapytania. Miałam ochotę odpisać, że jeśli o mnie chodzi, to może tam sobie stać do uśmiechniętej śmierci... Ale zamiast tego wybrałam łagodniejszą wersję i napisałam, że oczywiście, numer dam, ale chwilowo tak jakby go nie pamiętam, co przypadkiem było prawdą. Miałam nadzieję, że dzięki temu sprawa się odwlecze i przez to opóźnię trochę przyczynienie się do uzdrawiania najgorszej zmory mojego życia uczuciowego. Wiadomym jest, że odmówić pomocy całkowicie nie mogłam, a kiedy się już zdecydowałam w końcu wysłać Mieszkowi ten nieszczęsny numer... To już sami wiecie, moja jakże niezawodna komórka odmówiła posłuszeństwa. Trudno, Donatka będzie musiała poczekać do jutra i dostanie tych magicznych dziewięć cyfr dopiero w szkole. A dlaczego nie wykorzystam tej okazji, żeby pogadać sobie w cztery oczy z mężczyzną moich marzeń? Bo, oczywiście, on musi akurat jutro jechać na jakieś zawody sportowe...Pewnie dlatego chodzi na SKS. Jak pech, to pech. Czyli przez całe moje życie!
Jednakże, jakkolwiek by mi to życie nie rzucało kłód pod nogi, ja się nie zamierzam zniżyć do rozmowy z Donatellą, więc wrobiłam w to Kędziora. Jej to i tak zwisa i powiewa, moja przyjaciółka ma głęboko gdzieś zdanie innych na jej temat, każdemu powie to, co myśli. A przynajmniej dotąd tak było...
Już ja urobię Rodzicielkę, żeby się Donatką „odpowiednio" zajęła, kiedy ta się znajdzie na jej fotelu dentystycznym... Muahahaha. Oby tylko Mieszko zechciał odrobinę bardziej zająć się moją osobą... Byle do wakacji! Gdy zrzucę z siebie brzemię nauki do ostatnich zaliczeń i poprawek, będę się mogła w całości poświęcić obmyślaniu planu, jak zdobyć fortecę serca mojego ukochanego!
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Oj, Dobrawo, Dobrawo... Nawet się nie spodziewasz, że to zdobywanie fortecy to wcale nie tak prędko... xD Najpierw będziesz musiała pokonać prawdziwego smoka, a raczej smoczycę! Która w dodatku czyha na Twojego przyjaciela, bezbronnego i niewinnego jak baranek, rzucony gadowi na pożarcie. Trzeba będzie na chwilę odłożyć miłość na rzecz przyjaźni, a jak to się potoczy i jak się skończy? I czy jedno nie stanie się drugim? Do przeczytania w kolejnych rozdziałach!
Jeśli się podobało, to uprasza się o gwiazdki, a komentarze jak zawsze są bardziej niż mile widziane! Buź!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top