19. Naelektryzowana wata cukrowa

Siemaneczko! Czy u Was dziś deszcz, czy może słoneczko?

Słuchajcie, jesteśmy już na ostatniej prostej, już wkrótce obejrzycie w końcu te popisy aktorskie w wykonaniu Dobrosławy i Kędzierzawego! Albo i nie obejrzycie...?

Ale zanim, to dziś jeszcze...

Cat – wiesz, że mnie nie trzeba dwa razy powtarzać? ;> Mówisz i masz: całe trzy akapity narzekania Dobrusi na niesforne włosy. 

A do tego alternatywna rzeczywistość, alternatywne przedstawienie i alternatywny Ej Ty. 

Enjoy!

♥♥♥

Po wczorajszej ulewie w końcu jako tako dało się oddychać, co niestety nie oznacza, że jakkolwiek pozytywnie wpłynęło to na moje życie. Wręcz przeciwnie – unosząca się w powietrzu wilgoć, parująca od rana z każdego milimetra przemokniętej zieleni, sprawiała, że wyglądałam, jabym spędziła noc na dworze podczas burzy, która kilkanaście godzin wcześniej przetoczyła się przez miasto. Czyli – jakby mnie piorun trzasnął.

Przed wyjściem do szkoły chyba z pięćdziesiąt razy próbowałam wyprostować napuszone włosy, których mycie genialnie zostawiłam sobie na dzisiejszy poranek. Chciałam, aby były w jak najlepszym stanie podczas występu, w myśl zasady, że wszelkie niedociągnięcia warsztatowe nadrobię wyglądem. Nie przewidziałam, że w połączeniu z wilgotną, poburzową atmosferą, moje świeżo umyte kłaki postanowią zaprezentować się światu w najnowszym wydaniu à la naelektryzowana wata cukrowa.

Pomyślałam, że jeszcze tylko nadziać mnie na patyk i ze swoim imieniem już całkiem poczuję się jak w średniowieczu, niczym złoczyńca nabity na pal. Tylko w moim przypadku byłby to chyba pal pod napięciem, sądząc po rozcapirzonej wokół twarzy koafiurze* – co już spycha tok skojarzeń bardziej ku współczesności. A im współcześniej, tym bliżej do akademii na zakończenie roku szkolnego, które równie dobrze może się okazać zakończeniem mojego marnego żywota.

Takie wesołe rozmyślania towarzyszyły mi od samego rana, a dodatkowo nabrały mocy w drodze z przystanku do szkoły. Kluczowy okazał się moment, kiedy podczas wysiadania z autobusu przypadkowo zobaczyłam swoje odbicie w wielkiej kałuży, w którą oczywiście, na domiar złego, wlazłam. Niech więc nikogo nie dziwi, że gdy człapałam w stronę przybytku wiedzy w przemoczonych trampkach i z fryzurą godną samego Einsteina, mogłam czuć się nieco podle i wyglądać raczej mało przyjaźnie.

Idąc przez parking szkolny, wyciągałam swoją i tak za długą szyję w poszukiwaniu Ej Ty, z którym umówiłam się wczoraj w tym właśnie miejscu. Mieliśmy ominąć całą skłębioną na korytarzach brać uczniowską i dostać się do sali gimnastycznej tylnym wejściem, otwartym specjalnie dla uczestników akademii. Dopiero teraz tak naprawdę doceniłam ten fakt, bo ze względu na mój opłakany stan psychiczno-fizyczny najchętniej zeszłabym z oczu całej ludzkości, łącznie z samą sobą. 

Nigdzie jednak nie widziałam swojego przyjaciela, co było o tyle dziwne, że to ja się zawsze i wszędzie spóźniałam, a Kędzierzawi byli do bólu punktualni. Nie dane mi jednak było się dłużej nad tą anomalią zastanowić, bo wnet dostrzegłam kątem oka jakiś ruchomy element krajobrazu, którym okazała się machająca do mnie ręka. Jej właściciel dodatkowo darł sie do mnie przez pół parkingu, jakby samo wymachiwanie za mało zwróciło na nas uwagę wszystkich dookoła. No pięknie. Czy ja czasem nie chciałam stać się niewidzialna?

– Heeej, Dobrawa! Hop, hop! Tutaj! – krzyczał Leo, wywijając do mnie wściekle łapą w powietrzu, równocześnie kręcąc energicznie dolną kończyną, przez co wyglądał, jakby tańczył jakąś porąbaną odmianę twista.

Gdy podeszłam do niego bliżej, zorientowałam się, że te wygibasy to była po prostu desperacka próba niepostrzeżonego pozbycia się papierosa; Leo rzucił niedopałek na ziemię i chciał jak najszybciej zgasić go, wdeptując w parkingowy asfalt. 

– No cześć – rzuciłam podejrzliwie. – Co tu robisz?

Zamiast odpowiedzieć, Leonidas wychylił się do mnie i przytulił mnie na powitanie. Dopiero gdy chrząknęłam znacząco i delikatnie wyswobodziłam się z jego objęć, wycofał się z powrotem pod samochód, o który się wcześniej opierał, delektując się swoją używką. Jednak ten kilkusekundowy przyjacielski uścisk wystarczył, bym poczuła wokół siebie gęstniejącą atmosferę nienawiści, w postaci namacalnie wręcz nieprzyjaznych spojrzeń, którymi świdrowały mnie kręcące się wokół szkoły (i brata Donatki) dziewczyny.

– A, tak sobie stoję. – W końcu doczekałam się odpowiedzi Leo, niezwykle zresztą informatywnej. 

– Aha, i przyjechałeś tu specjalnie na porannego papieroska? – Wskazałam na leżącego u jego stóp peta jak na dowód zbrodni. – Muszę przyznać, że szkoła to nietypowe miejsce na tego typu akcje. Poza tym nie wiedziałam, że palisz.

– Bo nie palę... zazwyczaj. – Chłopak uśmiechnął się nerwowo. – Ech, jesteś bezlitosna, nic się przed tobą nie ukryje, co?

Wzruszyłam ramionami. Nie zależało mi na odkrywaniu żadnych jego sekretów, po prostu z zasady byłam uprzedzona do instytucji nikotyny. Mimo to Leonidas dalej się przede mną tłumaczył. 

– Donka na mnie wymogła, żebym ją podwiózł  do szkoły, bo założyła dzisiaj takie obcasiska, że żal d... dolną część pleców ściska – rozejrzałam się, strwożona, czy tej harpii na szczudłach nie ma gdzieś obok, ale na szczęście teren był czysty. – A jak już tutaj jestem, to taka mnie głupia ochota dopadła, żeby choć raz, na legalu, wypalić szluga na terenie szkoły. No wiesz, jak to jest...

Nie, nie wiedziałam i musiałam mieć to chyba wymalowane na twarzy, bo Leo kontynuował sam z siebie.

– Za małolata trochę popalałem z kumplami na przerwach no i zawsze nas za to gonił woźny z miotłą dookoła budynku. 

Nie powiem, uśmiechnęłam się pod nosem na tę wizję, a mój rozmówca, wyraźnie z siebie zadowolony, ciągnął dalej.

– Tak więc ten papieros przed chwilą był tak trochę z przekory. Nawet chciałem wywołać woźnego na solo, żeby się odegrać za stare zniewagi, ale chyba odleciał na tej swojej miotle, bo go tu nigdzie nie widzę.

Tym razem już nie dałam rady się pohamować i roześmiałam się na całe gardło, a Leonidas mi zawtórował. Muszę przyznać, że takich spontanicznych wybuchów radości od jakiegoś czasu mi brakowało. Dawniej od takich rzeczy miałam Kędzierzawych, ale...

...Ale teraz to rozmowa z bratem Donatelli poskutkowała tym, że mój kiepski nastrój i początkowa złość z powodu tego niespodziewanego spotkania ustąpiły rozluźnieniu i zdecydowanej poprawie humoru. Dzięki Leonowi na chwilę zapomniałam, po co tak naprawdę tam przyszłam i mogłam po prostu pośmiać się i powygłupiać z sympatycznym znajomym.

– Cieszę się, że mnie nie znienawidziłaś za tę fajkę – oznajmił Leo, przerywając nagle nasz wspólny atak śmiechu. – Zdążyłem już co nieco usłyszeć o twoich konserwatywnych poglądach w sprawie alkoholu i papierosów, kiedy Donka z Klodzią cię obgadyyy... rozmawiały o tobie. 

A to ku... riozalnie nieuprzejme bździągwy! Już nie mają sobie kim tych wytapetowanych gębusi wycierać, tylko moją Bogu ducha winną osobą? Tak szybko, jak wcześniej podniósł mnie na duchu, tak teraz Leonidas znowu strącił mnie w odmęty ponurych rozmyślań i aktywował we mnie tryb "złośliwa jędza". Postanowiłam mu się zrewanżować i podrążyć trochę niewygodny dla niego temat.

– A to skąd w ogóle miałeś te papierosy, skoro podobno nie palisz? Może jeszcze pojedziesz mi tu klasykiem, że to nie twoje, tylko ktoś ci je podrzucił?

– Poniekąd. – Leo zmarkotniał. Powinnam się cieszyć, bo przecież chciałam mu dopiec, ale jego zdołowany ton jakoś nie sprawił mi satyfakcji. – Moja dziewczyna... to znaczy: była dziewczyna zapewne zostawiła je w samochodzie. Ona, ze względu na pracę, często była zestresowana i palenie pomagało jej odreagować.

Przyjrzałam się Leonowi i oprócz smutku, na jego twarzy dostrzegłam nieco jeszcze widoczne ślady "odreagowania" przez jego ekspartnerkę idiotycznych komentarzy Klaudusi. Głupio mi się zrobiło, że tak na niego naskoczyłam. W końcu po tak dramatycznym rozstaniu nie byłoby niczym dziwnym, gdyby rzucił się w wir używek. Nie twierdzę, że bym to pochwalała, ale byłoby to zrozumiałe.

– Nie łam się, kolego sympatyczny. Może się jeszcze zejdziecie, kiedy twoja dziewczyna nieco ochłonie z wrażenia, jakie wywarła na niej półnaga Klodzia w twoim domu?

– Eee, chyba bym już nie chciał. Nie jestem pewien, ile moja szczęka byłaby w stanie wytrzymać jej prawych sierpowych. Poza tym, są na tym świecie inne dziewczyny, nie? – Leo puścił mi oko, po czym objął mnie ramieniem i ruszył ze mną w stronę głównego wejścia do szkoły. 

– Dobra, już dość o mnie i tych nieszczęsnych papierosach. Masz jakieś plany po akademii? Chciałem tylko podwieźć Donatę i spadać na chatę, ale w sumie mogę iść z tobą na tę uroczystość, a jak już odbębnimy oficjalne nudziarstwo, moglibyśmy gdzieś wyskoczyć i uczcić początek wakacji?

Poczułam się jak drzewo w ludzkim wcieleniu, czyli inaczej mówiąc – zdębiałam. Pozwoliłam się przez chwilę wlec w kierunku zupełnie przeciwnym do tego, gdzie pierwotnie zmierzałam, bo usiłowałam przetrawić umysłowo kilka ostatnich zdań, które usłyszałam od wciąż obłapiającego mnie niezobowiązująco Leonidasa. Mój mózg już prawie parował, ale w końcu otrzeźwiałam na tyle, żeby wyswobodzić się spod ramienia mojego towarzysza. 

– Właśnie, akademia! Słuchaj, muszę lecieć, bo biorę w niej udział. 

– To tym bardziej zostanę, żeby obejrzeć twój występ! No i potem moglibyśmy...    

– Sam stwierdziłeś, że to nudziarstwo, tak że nie zmuszaj się ze względu na mnie – podjęłam kolejną próbę spławienia Leonidasa. 

Powiedziawszy to, już miałam się ulotnić, zanim brat Donaty zdąży wyskoczyć z kolejną propozycją wspólnego spędzenia czasu, ale powstrzymał mnie cienki, jadowity głosik, którego właścicielka teleportowała się chyba nagle za moimi plecami, bo wcześniej jej tam nie zauważyłam. 

– Wyjątkowo się z nią zgodzę, Leo; daj sobie spokój z oglądaniem tego badziewia w jej wykonaniu, bo to będzie gorsze, niż jesteś sobie w stanie wyobrazić. Już ja o to zadbam. 

No tak, o wilku mowa – Donata... "Hello, darkness, my old friend"* – wybrzmiało ponuro w moich myślach. 

Odwróciłam się z impetem i prawie wpadłam na tę złośliwą mendę z niewyparzoną gębą, bo okazało się, że chwiała się tuż za mną na tych swoich monstrualnych szpilkach. I niestety na tym polegał jej pech: gdy ja tak gwałtownie zrobiłam obrót w jej stronę, wymusiło to na niej równie gwałtowne cofnięcie.

Kiedy to dziewczynisko szarpnęło się do tyłu, jeden z jej obcasów przez mikrosekundę zaklinował się w szczelinie chodnika. Tyle jednak wystarczyło, by Donka straciła równowagę; ostatkiem desperacji zamachała jeszcze w powietrzu rękami, niczym koło młyńskie na rzece redbulla.

Nic na tym nie zyskała, a dodała tylko komizmu całej sytuacji, którą zakończyła widowiskowym wsadem swojego tyłka w obcisłej mini do wiadra na odpadki, pozostawionego przy chodniku przez woźnego. Drąc się przeraźliwie, kopała bezradnie sterczącymi w górze szpilkami, jak jakiś gigantyczny robal, który upadł na grzbiet i nie potrafi się przewrócić z powrotem.

Wszyscy uczniowie, którzy nie zdążyli jeszcze wejść do budynku szkoły (a było ich sporo, bo nikomu jakoś nie spieszyło się, by brać udział w akademii), dosłownie wyli ze śmiechu, wytykając przebrzydłe Donacisko palcami. Jedynie Leo ruszył jej na ratunek, chociaż też giął się w pół i rechotał jak dziki podczas prób wyjęcia zadka swojej siostry z odmętów obskurnego wiadrzyska.

To była moja szansa. Podeszłam od tyłu do wijącej się na wszystkie strony Donki, nachyliłam się nad nią i parafrazując jej wcześniejsze słowa, oznajmiłam słodko:

– Wyjątkowo się z tobą zgodzę. Przy tym przedstawieniu, które właśnie dałaś, moje to będzie totalny badziew. Już ty o to zadbałaś.

Przepełniona puchnącą we mnie wręcz satysfakcją, doszłam do wniosku, że to idealny moment, aby się stamtąd ewakuować. Nadgorliwy Leonidas był już blisko uwolnienia Donatelli, a szczerze mówiąc bałam się, czy to postrzelone dziołszysko nie spróbuje mi wydłubać oka obcasem w akcie zemsty za zrobienie z niej pośmiewiska. Dlatego tym bardziej zawinęłam nogi za pas mimo uciechy, jaką sprawiał mi widok pokonanej bździągwy.

Już znikając za węgłem szkoły zobaczyłam, jak z dyżurki wyłania się woźny i cały nabzdyczony leci w stronę zbiegowiska, wymachując nieodłączną miotłą i krzycząc coś o karygodnym zdewastowaniu mienia szkoły, jakim było to jego ukochane wiadro.

Zaczęłam szaleńczo chichotać na myśl o tym, że Donatka będzie miała w przyszłym roku przegwizdane u naszego szkolnego ciecia i skończy się jego przymykanie oka na ukradkowe wymykanie się na wagary, które do tej pory uchodziło na sucho mojej byłej psiapsi. Nie wiem, jakie oślizgłe sztuczki Donka stosowała, ale zawsze gdy ulatniała się ze szkoły, woźny jakimś cudem odwracał się tyłem i udawał, że niczego nie widzi, przy czym na innych wagarowiczów polował konsekwentnie i nieustępliwie. 

Moje złośliwe rechotanie pod nosem skończyło się jak ręką odjął kolejną prawie-że-stłuczką z jakimś osobnikiem, który też kierował się na tyły sali gimnastycznej, tyle że leciał kurcgalopem i od przeciwnej strony, niż ja. Czy ja się jakoś magicznie dostałam do alternatywnego świata, wzorowanego na Wielkim Zderzaczu Hadronów? Na kogo następnego wpadnę, z czym się jeszcze zderzę? Nie licząc zderzenia z rzeczywistością, bo to mnie spotyka przecież każdego dnia.

Przyjrzałam się temu sprinterowi od siedmiu boleści, żeby wiedzieć chociaż, kto próbował mnie poturbować na chwilę przed artystycznym debiutem wszechczasów. Byłam gotowa ostro go obtańcować, a tymczasem brakło mi języka w gębie, bo... stał przede mną Ej Ty, który wcale nie wyglądał jak Ej Ty! Kolejny dowód na to, że znalazłam się dzisiaj w odbiciu krzywego zwierciadła, bez dwóch zdań!

Lustrowałam nową fryzurę Ej Ty co prawda zszokowana, ale też odczuwając wyraźną przyjemność z tego, co widzę. Dziko rosnące loki mojego przyjaciela, które dotąd energicznie sprężynowały wokół jego głowy przy każdym ruchu, nadawały mu charakteru urwipołciowatego amorka. Może właśnie dzięki temu mój przyjaciel cieszył się ogólną sympatią, ale za to większość kolegów i koleżanek odnosiła się do niego dosyć pobłażliwie i nie traktowała go poważnie.

Natomiast teraz, po zdecydowanym skróceniu tamtej plątaniny kłaków, delikatnym wyprostowaniu i ułożeniu ich przy pomocy tych wszystkich czarodziejskich urządzeń i specyfików, którymi władają fryzjerzy, Ej Ty objawił mi się jako zupełnie inny facet – bo i faceta zaczął w końcu przypominać. Niekoniecznie takiego tryskającego testosteronem Leonidasa, ale znacznie oględniejszego, swojskiego, takiego jakiegoś... mojego?

 Z kolei Kędzierzawy – który właśnie przestał pretendować do tego miana – przyglądał mi się raczej z niesmakiem. No tak, moja cudowna koafiura w stylu naelektryzowanej waty cukrowej. Jak mogłam o niej zapomnieć!

Po tym milcząco-patrzącym wprowadzeniu, w końcu zdecydowaliśmy się do siebie odezwać. Traf chciał, że zrobiliśmy to równocześnie; ta alternatywna rzeczywstość faktycznie musiała rządzić się jakimś swoistym prawem przyciągania nie tylko ciał stałych, lecz nawet myśli, bo z ust moich i chłopaka wydobyło się w tym samym momencie pełne zaskoczenia pytanie:

– Co ty zrobiłeś z włosami?

– Co ty zrobiłaś z włosami? 

– Noo, ja byłem u fryzjera, dlatego się trochę spóźniłem – osobnik, będący alternatywnym wcieleniem mojego przyjaciela, jako pierwszy odniosł się do wcześniejszego pytania. – A ty gdzie? Tańczyłaś limbo pod linią wysokiego napięcia?

Proszę, proszę! Ależ się Jeremiaszkowi humor wyostrzył w tej symetrycznej rzeczywistości! Jeśli jeszcze okaże się, że nowy Ej Ty posiada ponadprzeciętne umiejętności językowe i włada biegle angielskim, to będę tu narażona nie tylko na rozmaite zderzenia, ale też na trwałe zwichnięcie szczęki od ciągłego jej opadania aż do poziomu parteru. 

– Napięcie to ja odczuwam na myśl o występie – odgryzłam się na tyle sarkastycznie, na ile pozwolił mi przeżyty przed chwilą szok empiryczny. – Mieliśmy jeszcze poćwiczyć przed akademią, a ty zamiast przyjść na próbę, to perfidnie oddawałeś się zabiegom upiększającym! A zaczynamy za niecały kwadrans!

– Co oznacza tyle, że za piętnaście minut w całości oddam się już tylko tobie, Julietto.

Mówiąc to, Ej Ty złapał mnie za rękę i wprowadził w końcu do tej nieszczęsnej sali gimnastycznej, a w mojej głowie pojawiły się w związku z tym dwie myśli. Pierwsza brzmiała: "Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie."*

Druga natomiast była nie tyle myślą, co raczej mglistym, ale za to bardziej pokrzepiającym wrażeniem, że w tej alternatywnej rzeczywistości nie może być chyba aż tak źle, przynajmniej dopóki będę mieć obok siebie tego ufryzowanego żartownisia...

Mój ci on, mój ci...!*

***

*koafiura – fryzura, uczesanie

*"Hello darkness, my old friend" – frgment piosenki "The Sound of Silence", zamieszonej w mediach w postaci coveru w wykonaniu grupy Disturbed.

*"Porzućcie wszelką nadzieję, wy, którzy tu wchodzicie." – fragment "Boskiej komedii" autorstwa Dante Alighieri; napis, który umieszczony był nad bramą piekielną.

*Mój ci jest, mój ci...! – nawiązanie do sceny z "Krzyżaków" Henryka Sienkiewicza, w której Danuśka ratuje życie Zbyszkowi. "Był stary, polski i słowiański obyczaj, mocny jak prawo, znany na Podhalu, w Krakowskiem, a nawet i w innych krajach, że gdy na prowadzonego na śmierć chłopca rzuciła niewinna dziewka zasłonę na znak, że chce za niego wyjść za mąż, tym samym zbawiała go od śmierci i kary."

♥♥♥

Drodzy! Jeśli czytacie Dobrawę skrycie, ale kochacie ją nad życie – proszę, zostawcie dla niej gwiazdkę i jakieś miłe słowo w komentarzu!

A wszystkim, którzy nie kryją się ze swoimi uczuciami i śmiało szastają gwiazdkami i komentarzami – wysyłam dobrawowe love ❤️

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top