Szósty rozdział
Biegłam. Nie wiem ile. Wiem tylko, że nie mogłam płakać mimo ogromnych chęci.
Dotarłam do domu. Tylko ci, co mnie minęli, wiedzieli kiedy to było.
Padłam na pościel, którą zaraz się owinęłam. Leżałam w kokonie trzęsąc się przez nadmiar wspomnień.
Jego ręce... Na mnie... Jego głos... Gdy sapał... Nie mogłam się sprzeciwić... Ona na to patrzyła... Patrzyła jak jej mąż mnie rozbiera... Jak mnie rani... Sama podawała mu narzędzia... Jej śmiech... Mój strach... Potem to obrzydzenie do samej siebie... Tydzień... Przeżyłam... Wypuszczono mnie... I wygnano... Osłabioną... Zakrwawioną...
Jego twarz... On mnie uratował... Opatrzył... Wysłuchał... Ukrył...
Zasnęłam przywołując w myślach uspokajające rysy twarzy białowłosego nastolatka o oczach błękitnych jak bezchmurne niebo oplecione białą chmurą. Nikt do końca nie wiedział gdzie jego tęczówki się kończą. Delikatny śmiech przypominający cichutkie dzwoneczki i kojący głos utuliły moje nerwy i pozwoliły zapaść w spokojny sen bez strasznych wspomnień.
Promienie porannego słońca obudziły mnie. Dawno nie byłam tak wyspana. Wiedziałam jednak, że muszę już wychodzić.
Mam trzy godziny do wyznaczonego czasu przez Starszego na początek mojego okresu próbnego.
Czy mogę nazywać go dziadkiem? Dość! Jesteś tylko nic nie znaczącym sługą. Za pracę nie powinnaś nawet oczekiwać zapłaty, a ty zastanawiasz się czy możesz się spoufalać?! Dziadek, phi! To twój PAN! A ten chłopak? To PANICZ!
Zbeształam się w myślach.
Na szczęście wczoraj pobiegłam do domu, który wynajmuję, na skraju okręgu mieszkalnego. W trzy godziny lekkim truchtem dotrę bez problemu do miejsca możliwego zatrudnienia.
Zasnęłam we wczorajszym ubraniu, więc zdecydowałam się przebrać. Z komody przy łóżku wyjęłam czystą bieliznę oraz szare spodnie i zieloną tunikę.
W łazience rozebrałam się, a swoje czarne rzeczy, w których chodziłam wczoraj, porzuciłam na podłodze. Wzięłam szybki prysznic. Jak zwykle miałam problem z umyciem włosów.
Kiedy są skręcone sięgają mi tyłka ale ciężar wody je prostuje i są po kolana. W dodatku mam je strasznie gęste i grube co w połączeniu z tym, że były mokre daje niemałe obciążenie dla głowy. Tylko, że żal mi ich ścinać. Kiedy już uporałam się z ich umyciem przyszła pora na rozczesywanie. To także zajęło mi chwilę. Po zakończeniu tej jakże przyjemnej czynności swoją magią rozgrzałam powietrze wokół siebie. Ciało wyschło po dwóch minutach więc zaczęłam się ubierać.
Włosy były półsuche gdy zapięłam pas i przyczepiłam do niego moją nieodłączną pochwę ze sztyletem. Jeszcze raz rozczesałam włosy i boso wyszłam z łazienki.
Jedynie tego sztyletu nie jestem w stanie zamknąć w swoim ciele. Wiąże mnie z nim za mało emocji. Automatycznie potarłam się po wewnętrznej części przedramienia prawej ręki, tóż nad nadgarstkiem. To tam znajdują się moje miecze.
Spojrzałam na nie. W takiej formie wyglądały jak tatuaż.
Czarny skrzyżowany z białym, oklone złotymi runami starożytnego języka, z którego pochodzi moje imię.
W tym samym miejscu na lewej ręce, także okolony runami, ale już innymi, lecz z tego samego języka, znajduje się mój łuk refleksyjny. Na lewym biodrze mam zawsze kołczan pełen strzał a prawe przyozdobione jest myśliwskim nożem.
Westchnęłam ciężko.
Zasznurowałam buty. Z koszyczka stojącego na niskim stoliku porwałam dwa spore jabłka. Wyszłam z domu machnięciem ręki zamykając drzwi. Zamek zachszęścił potwierdzając zaryglowanie.
Zawiał lekki wiaterek. Dobrze, że włosu już mi wyschły.
Zatrzymałam przepływ magii, tym samym kończąc suszenie. Zatrząsł mną zimny dreszcz. Nie lubię tego. Przypomina mi strach.
Do rozpoczęcia okresu próbnego zostało mi dwie godziny.
Szłam spokojnym krokiem póki oba jabłka nie zniknęły w moim żołądku. Po ich zjedzeniu wskoczyłam na dach jednego z niższych budynków odbijając się kilka razy od grubszych gałęzi winorośli rosnącej obok psiej budy i po jej dachu wspinającej się na dach budynku mieszkalnego. Gęsta zabudowa ułatwiała mi szybkie poruszanie się. Tłumów na drogach jeszcze nie było ale nie widziało mi się biec z pełną prędkością między ludźmi.
Okrąg mieszkalny jest bardzo szeroki. W końcu musi się tu zmieścić dziewiąta część całej ludności Ziemi.
Idąc przez niego spacerkiem w szerz przechodzę go zwykle w pięć godzin. Truchtem zajmuje mi to trzy a kiedy biegnę sprintem po dachach mogę to skrócić do jednej. Całe życie ćwiczenia, wzmacniania ciała i zmniejszania jego ograniczeń jednocześnie z nauką magii, której jestem dość pokaźnym źródłem, wpłynęło na to, że magia przyśpiesza regenarację mojego organizmu i zmniejsza jego "zużycie". Dużo wolniej się męczę i potrzebuję krótszego odpoczynku niż normalny człowiek. Tylko, czy ja kiedykolwiek byłam normalna?
Nawet w chwili poczęcia stanowiłam odmieńca. Mieszańca. Sam mój wygląd to potwierdza. Czarne i kręcone włosy odziedziczyłam po matce. Tak jak ciemno-szafirowe oczy i klanowe rysy twarzy. Natomiast po mieczu miałam delikatną, prawie filigranową budowę ciała i jasną karnację.
Czy jeśli jestem podobna do matki, to tylko dlatego? Może ona też była kruchej postury?
Przez to rozmyślanie potknęłam się. Nie wiem o co ale się dowiem. Rozglądnęłam się dookoła.
Może to i lepiej, że się potknęłam. Gdyby nie to prawdopodobnie spadłabym na sam dół a to nie byłoby przyjemne. Niepostrzeżenie wbiegłam na trzydziestopiętrowy budynek mieszkalny. Przede mną był koniec dachu a dalej kilkunastometrowa przerwa przez którą na pewno bym nie przeskoczyła. Za nią natomiast stał mniejszy pięciopiętrowy blok jakich tu sporo. Tylko ten i kilka innych jest taki wysoki.
Tylko jak wbiegłam na ten?
Dookoła niego są co najwyżej piętnastopiętrowe. Sprawdzę to kiedyś.
Teraz bardziej mnie interesuje o co się potknęłam. Spojrzałam pod nogi. Znajdowało się tam, kilka centymetrów od moich stóp, zawiniątko. To było coś długiego i wąskiego owiniętego w delikatny i śliski materiał o lekko błękitnej, prawie białej, barwie.
Barwie oczu Navari.
Tylko ten klan posiada takie oczy, dlatego, tak jak Orimari przez swoje włosy, jest klanem szlacheckim. Ich białe włosy także są niespotykane bowiem normalnie włosy siwieją na starość i zawsze też zostaje kilka pasm koloru, z którym się urodzili. Oni rodzą się z białymi włosami a kiedy nabierają lat nie siwieją a ich włosy same się łamią i nie rosną dalej pozostając w długości od dwóch do dziesięciu centymetrów w zależności od danego człowieka.
Na tkaninie pięknym i ozdobnym pismem srebrną nicią wyszyte było: "Dla Ciebie, kimkolwiek jesteś".
Z ciekawości odwinęłam kawałek tkaniny. Ukazało mi się wieczko z dębowego drzewa o stalowych okuciach. Ciekawość dalej mną kierowała, więc odwinęłam z pudełka o wymiarach dwa metry na dwadzieścia centymetrów.
Pośrodku jego długości tuż przy krawędzi wieczka, nad dziurką na klucz był złoty rysunek. Przedstawiał medalik w kształcie kwiatu cataleji. Pod nim, już na boku wieczka ale dalej nad dziurką, tym samym pismem co na tkaninie, widniało "Znajdź mojego właściciela a mnie otworzysz".
Kiedy to przeczytałam zorientowałam się, że ten medalik zamknęła we mnie moja sensei zanim nią została i jak jeszcze była dla mnie starszą siostrą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top