Piąty rozdział
-I co było dalej?!- zapytała dziewczynka z moich kolan, kiedy przez chwilkę nie opowiadałam.
-Długo rozmawiali. Pobrali się. Zamieszkali razem w Wiosce Nieznanych- wyliczałam. Ta opowieść miała jeszcze dalszy ciąg, ale jest on nieprzyjemny i niewłaściwy dla tak młodych uszu.
-A co z tą panią od niedźwiedzia?- zapytał chłopak gdzieś ze środka grupki.
-Została głową klanu. Mężczyzna, którego kochała dalej żył i mogła go poślubić- dodałam unikając kilku pytań jednak unikając zniekształcenia dalszych wydarzeń.-Dobrze, a teraz mi powiecie, czego ta opowieść mogłaby was nauczyć?- zapytałam i po chwili wpadło mi do głowy, że zachowuje się jak niania. Nie znam dzieciaków, tak jak ich rodziców. To mi trochę popsuło humor. Z drugiej jednak strony dorośli i dzieci, którzy temu się przysłuchują będą mieli większe opory przed nazwaniem mnie Czarną.
-To o tym jak miłość zwycięża wszystko, niszczy złe a zostawia dobre. Czarna Panna też jest taka dobra, prawda? Tak jak ta z bajki- zaczęła swój wywód złotooka siedziąca na bruku z mojej prawej strony.
-Spotkałam kiedyś Czarną- zmyśliłam.- Uratowała mnie kiedy spadałam z dachu, na który wspięłam się by udowodnić koledze, że potrafię. Byłam wtedy w waszym wieku. Kiedy się zapytałam, kim jest, bo wtedy jeszcze nie wiedziałam, a Ona nie była taka znana, odpowiedziała mi w dziwny sposób. Martwym ale wcale nie strasznym głosem powiedziała, że jest złem karzącym za zło, duszą czarną od niszczenia czarnych dusz. Nie rozumiałam wtedy o czym mówiła. Byłam za mała i za młoda. Wydawała się starsza niż ja ale tylko umysłem. Jej ciało zdawało się nie nadążać za jej psychiką. Teraz, jak trochę zmądrzałam i sama trochę przeżyłam zrozumiałam, że ona ma swój sposób patrzenia na świat.
-A jaki?- zapytała matka biorąc na ręce jedną z dziewczynek z końca grupki.
-Ona ma taki rodzaj wybierania przeciwnika. Czarna dusza niszcząca czarne dusze. Zawsze walczy tylko z tymi, co ją wyzwą albo byli złymi ludźmi. Im bardziej znany przestępca tym większa możliwość, że dostanie zaproszenie do pojedynku.
Coraz więcej rodziców podchodziło zabierając swoje pociechy. Kilkoro dorosłych jednak przybyło słysząc, że mowa o postrachu ludu. Sądzono przecież, że zabiła kilku zwykłych obywateli. Nie wiedzieli o ich brudnej części życia.
-Ale kilka razy puściła wolno opryszków. Pamiętacie tego zabójce, co powalczyła z nim na pokaz, a kiedy już miała zadać cios żeby tego łajdaka wysłać na drugą stronę ta odeszła jakby już się nim nie interesowała! Do stu Malumów, to był przestępca i mu darowała życie a dobrych obywateli zatłukła!- krzyknął rozeźlony mężczyzna o ciemnoszarych oczach i popielatych kręconych włosach układających się wokół jego twarzy i spływających do ramion. Miał na sobie poplaniony krwią skórzany fartuch z kilkoma nożami na pasku. Nie miał nadwagi, ale na pewno mało mu do tego brakowało.
-Nie wiem co to miało być. Może on nie był taki zły? Przecież potem pomagał tylu ludziom. Może daje takim zagubionym szanse na odnalezienie drogi?- kurwa! Czy ja się tłumaczę?!
-Taki z niej wysłannik Bonitas jak ze mnie Jego przeciwnik!- oburzył się jeden z Kapłanów stojących niedaleko w pięcioosobowej grupie. Sakura jako kapłan?! Dobre sobie!
-Nie twierdzę, że tak jest, Kapłanie- zwróciłam się do mężczyzny w złotych szatach z symbolem Boga wyszytym drogimi kamieniami na jej plecach.- Próbuję tylko zrozumieć jej tor myślenia- Tym razem na prawdę się tłumaczę.
-Niewiernej nie próbuj zrozumieć! Kieruje nią Malum. Jej pomóc może tylko przyjęcie Narodzenia!- zbulwersował się inny kapłan. Zimko w takim stroju, niespotykane. Złoto jednak pasuje mu do cery. Zgolona głowa już nie!
-Rozumiem, Kapłanie- przyznałam pokornie w duchu mając burzę uczuć.
Im więcej okazuje wiary tym mniej jestem powiązana ze swoją drugą twarzą. Do zakonu jednak nie pójdę! Co to, to nie! Brak możliwości wychodzenia poza mury miasta jest nie do przyjęcia. Boję się też zakuwania w święte kajdany. Z drugiej jednak strony uważają mnie za niewierną bezbożnicę! To boli. W ślubach kapłańskich jest chyba coś o nie ocenianiu nieznanych sobie osób. Ja tego do końca nie stosuje ale oni są kapłanami, Wysłannikami Bonitas, Najwyższego Dobra, mogliby przestrzegać przysięgi składanej tuż przed "zaobrączkowaniem".
Reszta obywateli zebranych na tym placu, czy to poprzez kiwnięcie głową, czy pomrukiem, w jakiś sposób poparli moją wypowiedź zapewniając o innowierstwie Czarnej. Po zapewnieniu Kapłanów, że już nigdy nie popełnie takiego grzechu, jakim jest zrozumienie człowieka innej wiary, udałam się pod tablicę z ogłoszeniami. W końcu nie wiem kiedy mam walczyć, czyż nie?
Wcześniej zapomniałam o tym i nawet dobrze, że przez te dzieciaki wróciłam na plac. Przeszłam przez wolne od zabudowań miejsce do budynku stojącego po drugiej stronie. Na jego ścianie doczepiona była sporej wielkości tablica korkowa. To ona zawsze była źródłem informacji ludności. To tutaj, jak i w gazetach, można było dać ogłoszenie. Zainteresowani po prostu się zgłaszali.
Trochę mi zajęło zanim znalazłam odpowiednią notkę. Naczytałam się sporo ofert sprzedaży i kupna oraz ogłoszeń o karach wymierzonych z powodu nawet lekkch, pozornie, wykroczeń.
Zdawałam sobie sprawę z tych pozorów. W gruncie rzeczy, nie znalazłam nic o morderstwach i gwałtach czy maltretowaniu. Same słowa, głównie obraźliwe, skierowane w stronę władzy czy kradzieże nie przekraczające wartości grama miedzi. Tak jakby nic gorszego nie istniało, jakby świat wolny był od większych przestępstw.
Znalazłam kilka listów gończych za Czarną. Podobno skradłam serce jakiemuś szlachcicowi. Śmiechu warte.
Spojrzałam w końcu na odpowiednią kartkę. Prostym i starannym pismem wykaligrafowane było:
"Czarna Panno, bądź powierniku jej woli czy posłańcu, ktokolwiek z was czyta tą notkę uprzedzam, że nie rzucam słów na wiatr. Otuż, Czarna Panno, Postrachu Ludu, Łamaczko Szlacheckich Serc, ja Kurt Podrywacz, Brat Twej Pierwszej Ofary, Znany w Północnym Mieście z rozkochiwania w sobie Kwitnących Panien, wyzywam Ciebie, Wyżej Wymieniona na pojedynek. Będę czekać w ostatni dzień, każdego miesiąca, przy fontannie na placu w Północnym Mieście. Będę czekał do czasu, aż się nie pojawisz."
Podpisał się jako "Bezimienny Kurt". Czyli tradycja nadawania imienia Kurtom nie jest tylko mitem?
Czyli co jeden pełny księżyc mam wybór- iść i walczyć czy nie iść i nie walczyć.
-Zrezygnował z rozdziewiczania?- zapytała się jakaś dziewczyna o piskliwym głosie. Stała za mną. Po moim karku przeszedł dreszcz. Skądś znam ten głos. Wiem chyba nawet skąd. Powoli odwracam głowę i orientuję się, że stoje twarzą w twarz z przedstawicielką Navari.
Przełykam ślinę i patrzę na żonę mężczyzny, który zhańbił moje ciało, kiedy byłam zamknięta w celi. Z przestrachem uciekam w stronę wyjścia z Miasta. Uciekam przed przedstawicielką klanu, do którego już nie należę, z którego zostałam wygnana, który zostawił na moim ciele i w umyśle blizny, które nigdy się nie zagoją.
Uciekłam przed własną ciotką.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top