Drugi rozdział
-Mam zamiar wyzwać Czarną Pannę na pojedynek.
Tego się nie spodziewałam.
-Pozwolisz, że zapytam, dlaczego?
-Mam z nią porachunki do policzenia.
Co ja mu zrobiłam, że tak mu na tym zależy.
-Jakie porachunki. Co ona ci zrobiła?- dopytywałam się pragnąc odpowiedzi.
-Nic mi nie zrobiła. Jestem jednak zobowiązany przez rodzinę do policzenia się z nią... To nie twoja sprawa- dodał chłodno gdy zauważył, że chciałam dopytywać się dalej.
-Dobra, dobra. Nie jestem jeszcze taka głupia by zaczynać do kogoś większych rozmiarów jeżeli nic mi nie zrobił.
Albo mojej rodzinie. Nieważne której.
-Dobra. Spadaj- nakazał mijając mnie.
Stwierdziłam, że lepiej będzie jak pójdę naokoło muszę jakoś zachować chociaż pozory słabej nastolatki. A nie uda mi się to, jeśli zacznę z nim na poważnie walczyć.
Nie potrafię źle reagować. Mam wyćwiczone do walki ciało wraz z jego odruchami. Kiedy w moją stronę leci nóż czy strzała muszę się uchylić albo złapać ten przedmiot.
Znowu rozmyślam nad swoim przebraniem.
Dotarłam pod kawiarnie akurat w momencie oprzytomnienia z zamyślenia. Weszłam na taras z trzema stolikami z parasolami i wiklinowymi krzesłami stojącymi po cztery przy każdym stoliku. Przyjemne miejsce.
Przeszłam przez drzwi. Poruszały się delikatnie na naoliwionych zawiasach. Zadźwięczał dzwonek wprawiony w ruch dzięki zawieszonemu na sznureczku koralikowi, który poruszał nim kiedy drzwi zostały uchylone.
W pomieszczeniu panowała przyjazna atmosfera. Sześć stolików na pojedynczych, rozdzielonych przy dole na cztery, mosiężnych nóżkach wcale nie wydawały się ciężkie. Krzesła były dopasowane do stolików i, tak jak na zewnątrz, stały po cztery przy każdym.
Pięć stolików było zajętych. Przy dwóch siedziały pary a przy reszcie grupki przyjaciół cicho wymieniających się uwagami i popijającymi napoje z porcelanowych filiżanek. Kremowe ściany dawały przyjemny dls oka cień jednak pozostawiając pomieszczenie jasnym. Kilka obrazów dopełniało przyjaznego wyglądu, zapraszającego do ponownego odwiedzenia. Ponad ladą ustawione były szklane półki na których wyeksponowane były ciasta i ciasteczka, muffiny i babeczki różnych smaków i rodzajów. Aż zapraszają do skosztowania.
Za ladą otworzyły się drzwi. Z sąsiedniego pomieszczenia wyszedł starszy mężczyzna. Dałabym mu około pięćdziesięciu lat. Miał ciemną karnację, siwiejące, kiedyś na pewno czarne włosy i oczy... Koloru szafiru. Takie jak moje.
Spojrzał na mnie. Ja spojrzałam na niego. Jego źrenice rozszerzyły się w szoku. Moje na pewno też.
-Vinasi- szepnęłam i zaczęłam cofać się do drzwi.
To niemożliwe! Moja podświadomość krzyczała. Moja matka miała być ostatnią przedstawicielką tego klanu!
-Zaczekaj. Nie uciekaj!- krzyczał za mną ten starszy człowiek.
A ja wybiegłam z kawiarni. Nie wiem dlaczego.
Schowałam się za tym budynkiem. Co się ze mną dzieje?
Drzwi się otworzyły. Wyszedł z nich chłopak góra pięć lat starszy ode mnie. Gdyby nie różnica wieku i karnacji moglibyśmy bez problemu uchodzić za bliźniacze rodzeństwo. Wystraszyłam się i jego. Zawróciłam. W wąskim przejściu między kawiarnią, a drugim budyniem wpadłam na kogoś. Spojrzałam na tę osobę. To ten dziadek z kawiarni. Chciałam jeszcze raz zawrócić jednak za mną stał ten chłopak. Wyższy ode mnie i na pewno silniejszy.
-Nie róbcie mi nic- poprosiłam cicho.
Boję się. To rodzina. Mam obowiązek ich chronić ale oni mogą mnie skrzywdzić. Boję się. To nie tak miało być...
Chłopak złapał mnię za ramię. Znieruchomiałam. Zamknęłam oczy. Przygotowałam się na ból. On jednak nie nadszedł.
-Dziadku, kim ona jest i dlaczego uciekała?- spytał chłopak.
-Nie wiem. Weszła do kawiarni, rozglądnęła się a kiedy mnie zobaczyła szepnęła coś i uciekła.
-Vinasi- szepnęłam zdławionym głosem.
-Co?- zapytali obaj.
-Vinasi- powtórzyłam trochę głośniej.- Błagam, nie róbcie mi krzywdy- poprosiłam prawie niesłyszalnie.
Nie mam prawa o to prosić.
Dlaczego więc nie nadchodzi kara? Czemu mnie nie uderzył za złe zachowanie?
-Spokojnie. Nic ci nie zrobimy. Możesz przestać się bać- próbował mnie uspokoić starszy. Po co? Jestem przecież tylko narzędziem do ochrony rodziny.
-Skąd znasz nazwę tego klanu?- zapytał młodszy ewidentnie czymś rozgniewany.
-Moja matka... Była... Vinasi... Panie- wybełkotałam odpowiedź.
Muszę odpowiadać prawdą inaczej będzie gorzej jeśli dobra wiadomość okaże się tą złą.
-Otwórz oczy- delikatnie rozkazał... Poprosił... Starszy.
Wykonałam polecenie. Patrzyłam jednak na brukowane kamieniem podłoże w przesmyku. Mężczyzna złapał mnie za podbródek i zaczął przyglądać się mojej twarzy z różnych stron. Po kilku sekundach jednak puścił mnie. Westchnął ciężko.
-Gdyby tylko nie kolor twojej skóry i ten ogromny strach w twoich oczach nie miałbym problemu z rozróżnieniem, czy jesteś moją córką, czy wnuczką- przyznał.
Niby ojciec powtarzał mi, że jestem podobna do matki, ale nie sądziłam, że aż tak.
-Czyli to jest ta moja przyrodnia siostra?
To on wie, że ktoś w połowie jego krwi się urodził?
-Chodź dziecko- powiedział starszy i poprowadził mnie do tylnych drzwi.
Za nami szedł jego wnuk, który zamknął drzwi na klucz i przeszedł przez te znajdujące się po drugiej stronie ciemnego pomieszczenia. Tapeta koloru ciemnej czekolady w delikatne kwiatowe wzory wyjątkowo harmonijnie komponowała się z hebanowym biurkiem i krzesłami. Kremowy sufit odrobinę rozświetlał pomieszczenie tak jak jasny parkiet jednak brak okien im w tym nie pomagał.
-Z jakiego powodu przyszłaś do tej kawiarni?- zapytał ciepło siadając na fotelu, którego wcześniej nie dojrzałam za ciężkim meblem.
-Znalazłam w gazecie ofertę pracy i stwierdziłam, że mogę spróbować swoich możliwości w kelnerowaniu- powiedziałam zauważając brak wspomnianego przedmiotu. Nie przejęłam się tym.
-W tak młodym wieku? A właściwie to ile masz lat?
-Szesnaście. Wie pan jak to jest... Dzieciak po prostu chce sobie dorobić do kieszonkowego. Jestem jednym z takich dzieciaków- wylałam tę samą bajeczkę co zawsze przy próbie znalezienia pracy. Nie było ich wcale aż tak dużo.
-Do kieszonkowego powiadasz? A zdajesz sobie sprawę, że jest to praca na pełny etat?
-Na to liczę. Nie mam nauczania więc całe dnie spędzam włócząc się między kręgami. Wolę spędzić ten czas na czymś pożytecznym.
-Sądzę, że nie masz żadnego przygotowania- zgadywał i zgadł.
-W kelnerowaniu nie mam, jednak mam dość dobrą równowagę. Ćwiczyłam ją chodząc po poręczach Wysokich Schodów- przyznałam na jego pytające spojrzenie.
-Sprawdzić cię zawsze mogę. Chciałbym cię jednak zapytać o to, w jakich warunkach żyjesz. Jaka jest nazwa twojego drugiego klanu?
-Tego nie mogę powiedzieć. Uciekłam przez co zostałam pozbawiona praw należności do niego.
-Kiedyś się dowiem. Pamiętaj o tym a na razie... Witam w rodzinnej firmie- oznajmił i wyszedł.
****
Wielkie podziękowania dla ToMoJullio. Gdyby nie on historia usiana byłaby błędami ortograficznymi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top