3. Jak wymyślić zaklęcie

– Mam dla ciebie jedno słowo, Margo. Ross.

Kiedy już zjadłyśmy obiad i ciotka Lauren pożegnała się, spiesząc na spotkanie z pozostałymi ciotkami, zostałyśmy same i mogłyśmy wreszcie otworzyć wino. Na stoliku do kawy w salonie postawiłam miseczkę z chipsami i drugą z orzeszkami, a potem przygotowałam także szkło, czyli moje największe, najczęściej używane kieliszki. Kiedy usłyszałam słowa Charlie, westchnęłam z rezygnacją. Serio, czy była osoba, która nie zamierzała mnie o to zapytać? To było aż tak oczywiste?

– Widziałam się wcześniej z Eleanor w sklepie – dodała, wzruszając ramionami na moje pytające spojrzenie. Potem otworzyła wino i nalała nam szczodrze do kieliszków. – Wspominała coś o twojej wizycie w jego gabinecie dzisiaj do południa. Dlaczego nic nie wiedziałam, że rozstał się z tą okropną Daną?

Dla Charlie nie tylko „przyjaciel mojego przyjaciela jest moim przyjacielem", ale też „wróg mojego przyjaciela jest moim wrogiem" było jak najbardziej prawdziwe. Nie, żebym uważała byłą dziewczynę Rossa za swojego wroga, ale mimo wszystko jej nie lubiłam. Była irytująca, pyskata i wiecznie niezadowolona, a poza tym... no właśnie, była dziewczyną Rossa.

Odruchowo spojrzałam na porzuconą na blacie w kuchni komórkę. Nadal cisza, nikt nawet nie próbował do mnie zadzwonić. No jasne, minęło dopiero kilka godzin, ale serio, jak długo zamierzał czekać? Przecież sam zaproponował, że to zrobi, gdyby nie chciał, po co prosiłby o mój numer?! Chyba byłam trochę niecierpliwa.

Wzięłam duży łyk wina i rozejrzałam się po pokoju, jakby próbując w nim znaleźć odpowiedź na pytanie Charlie. Niestety, nie znalazłam jej ani na mojej niebieskiej sofie, ani na pasujących do niej wygodnych fotelach, ani w stojącym pod ścianą wysokim regale pełnym książek. Za to kiedy mój wzrok padł na kominek w kącie pokoju, przypomniałam sobie, że przecież miałam w nim napalić; nawet zgromadziłam w środku drewno.

Zanim zdążyłam zrobić w jego kierunku choćby jeden ruch, poczułam nagle dziwne, ciepłe mrowienie w rękach; w następnej chwili błysnęło i w kominku zapłonął ogień. Charlie drgnęła gwałtownie na kanapie obok mnie i zakrztusiła się winem.

– Rany, Margo, nie rób tak nigdy więcej! – krzyknęła, kiedy już przestała kaszleć. – Chcesz mnie zabić? Jeśli nie chciałaś odpowiadać, wystarczyło normalnie powiedzieć i zmienić temat!

Spojrzałam na swoje ręce, ale mrowienie w nich zdążyło w międzyczasie zniknąć. Cholera. Ogień w kominku trzasnął raz i drugi, drwiąc ze mnie. W porządku, to powoli przestawało być zabawne. Nie zrobiłam przecież absolutnie nic, żeby ogień się zapalił. Charlie mogła myśleć, że działałam celowo, żeby ją rozproszyć, ale ja zdawałam sobie sprawę, że w ten sposób zaklęć nie rzucały nawet moje ciotki. Jasne, były w nich świetne, ale zawsze musiały coś wymruczeć albo chociaż odpowiednio machnąć ręką. Cokolwiek, nie byłam nawet pewna, bo nigdy bliżej się tym nie interesowałam. Jednego jednak byłam pewna – nie dało się tak po prostu rzucić zaklęcia, tylko o nim myśląc.

To musi być kwestia nieużywania magii, przemknęło mi przez głowę. Coś związanego z tymi problemami, o których wspominała ciotka Ava. I na pewno mogłam nad tym zapanować, musiałam tylko bardziej się pilnować.

Zacisnęłam ręce w pięści i odwróciłam się do Charlie z przepraszającym uśmiechem.

– Wybacz, po prostu nie chciało mi się wstawać – skłamałam. Rany, byłam najgorszą McKenzie na świecie. Wspominałam, że w mojej rodzinie nie było sekretów? Proszę bardzo, oto ja pierwsza ukrywałam coś przed ciotkami. Pocieszałam się jednak myślą, że to na pewno nie było nic poważnego. Na pewno. – Nie mam nic przeciwko rozmowie o Rossie. Zwłaszcza że większość już na pewno przekazała ci Eleanor.

– Tylko tyle, że poprosił o twój numer. – Charlie upiła jeszcze jeden łyk wina, po czym odstawiła kieliszek na stolik i przysunęła się do mnie po sofie. – Więc czekam na update. Zadzwonił do ciebie? Zaprosił cię wreszcie na tę kolację?

Wzruszyłam obojętnie ramionami i też odłożyłam kieliszek.

– Nie, w ogóle się od tego czasu nie odezwał.

– Nie? – Charlie była wyraźnie rozczarowana. – Myślałam, że skoro już zerwał z Daną, to teraz na pewno...

– Charlie, daj sobie na wstrzymanie, to ledwie parę godzin – zaśmiałam się. – Poza tym nie mam jakichś wielkich oczekiwań. Faceci zawsze prędzej czy później ode mnie uciekają, wiesz. Jak nie odstraszy ich na początku fakt, że jestem czarownicą, albo uznają to za czarujące lub fascynujące, to dobija ich potem moja rodzina. A zwłaszcza ciocia Elsie, która zdaje się zawsze wszystko o mnie wiedzieć. To naprawdę frustrujące.

– Bo to nie faceci, tylko kretyni – prychnęła, upijając kolejny łyk wina. Poszłam za jej przykładem i osuszyłam kieliszek. – Ale Ross? Wydaje się fajny. Może jednak coś z tego będzie, jeśli tylko na to pozwolisz?

– Może. – Chwyciłam butelkę i nam dolałam. – Ale wiesz, to nie tak, że mam jakiś problem z facetami. To raczej oni mają problem ze mną. Nie potrafię ani nie chcę ukrywać tego, kim jestem i skąd pochodzę.

– No właśnie, i jeśli facet nie potrafi cię zaakceptować taką, jaka jesteś, to znaczy, że na ciebie nie zasługuje – odpowiedziała Charlie stanowczo. – To tak jak ze mną i z Nickiem. Może i chciałby, żebym poszła na studia i coś zrobiła ze swoim życiem, ale ani nie będzie tego ode mnie wymagał, ani mnie nie rzuci, jeśli postanowię tego nie robić. Kocha mnie i akceptuje taką, jaka jestem. Ty też zasługujesz na kogoś takiego.

– Myślę, że łatwiej zaakceptować dziewczynę bez studiów niż czarownicę z pięcioma wścibskimi ciotkami–czarownicami na głowie – zaśmiałam się. – Ale wiem, co masz na myśli.

– Nie przejmuj się, znajdziesz w końcu kogoś takiego, jak dla mnie jest Nick. Jestem tego pewna.

Zaśmiałam się, mieszając wino w kieliszku i przyglądając się wirującemu rubinowemu płynowi. Chyba już wystarczająco długo mówiłyśmy o mnie.

– To co, włączamy jakiś film? – Spróbowałam zmienić temat.

– Za chwilę – obiecała. – Najpierw, skoro już mówimy o twoich niepowodzeniach związanych z facetami, powiedz mi, czego, a raczej kogo ty właściwie szukasz. Może masz za duże oczekiwania? Naczytałaś się tych swoich książek i myślisz, że za rogiem czeka na ciebie pan Darcy. – Machnęła ręką w stronę mojego regału z książkami. – No, dalej, Margo. Nigdy w zasadzie o tym nie rozmawiałyśmy. Jaki powinien być twój idealny facet?

Pokręciłam głową, dopijając kolejny kieliszek wina. Nigdy nie lubiłam rozmawiać o mnie, lepiej czułam się, nie będąc w centrum uwagi. Charlie też dopiła wino i kiwnęła mi głową, żebym rozlała resztę. Butelka skończyła się szybciej, niż zakładałam.

– Rozmowa o idealnym facecie nie ma sensu – zaprotestowałam. – Ktoś taki nie istnieje. Trzeba zadowolić się tym, co się ma, zamiast szukać ideału, bo wtedy do końca życia będę sama. Może powinnam zrobić tak jak moje ciotki. Większość z nich znalazła sobie spokojnego, cichego faceta, któremu odpowiada silniejsza żona.

– Aha. I byłabyś szczęśliwa z kimś takim? – Posłała mi powątpiewające spojrzenie. Roześmiałam się.

– Pewnie nie. Ale co mi pozostaje? Jeśli Ross do mnie zadzwoni, pójdę z nim na randkę i zobaczymy, co się stanie. Pewnie po prostu muszę dać sobie spokój z konceptem wielkiej, romantycznej miłości.

W milczeniu dopiłyśmy wino, a potem poszłam po drugą butelkę, już z mojej prywatnej kolekcji. Trochę szumiało mi w głowie, bo chociaż nie wypiłam aż tak dużo, zazwyczaj jednak ograniczałam się maksymalnie do jednego kieliszka i to pitego dużo dłużej i wolniej. Nie przeszkadzało mi to jednak, z Charlie mogłam sobie pozwolić na ekstrawagancje.

– No dobrze, ale mimo wszystko chcę usłyszeć o tym idealnym facecie – powiedziała, kiedy wróciłam z drugą butelką i zaczęłam ją otwierać. Wywróciłam oczami.

– Ale jakie to ma znaczenie, Charlie?

– Po prostu. Może powinnaś rzucić jakieś zaklęcie, żeby ktoś taki pojawił się pod twoimi drzwiami, co?

Zakrztusiłam się ze śmiechu, kiedy to powiedziała. To było tak niedorzeczne, że aż zabawne. Przez całe życie unikałam czarów jak ognia, a ona tak po prostu mówiła mi, żebym wyczarowała sobie faceta? Naprawdę, Charlie miała niezłą wyobraźnię!

– Ale wiesz, że nie możesz tak po prostu wyczarować sobie faceta? – prychnęłam z rozbawieniem. – Nie ma takiego zaklęcia, inaczej każda moja ciotka już dawno by go użyła. Pomijając fakt, że nawet gdyby istniało, nie miałabym pojęcia, jak go użyć. Pamiętasz jeszcze, że praktycznie nie używam magii?

– Jasne, a to przed chwilą, z kominkiem? – Wskazała głową płonący w kominku ogień. Super, wiedziałam, że to kiedyś obróci się przeciwko mnie, nie sądziłam tylko, że tak szybko. – Jestem pewna, że wiedziałabyś, jak to zrobić. Ale jeśli nie chcesz, to proszę bardzo, możesz mi po prostu powiedzieć. Twój wybór.

Charlie bardzo rzadko widziała mnie czarującą, pewnie dlatego, że po prostu starałam się tego nie robić. No i niespecjalnie umiałam. Kiedyś, gdy miałam jakieś dziesięć lat, ciotka Ava próbowała pokazać mi parę zaklęć, a ciotka Lauren nauczyć ważyć najprostsze eliksiry. Ponieważ moja matka była w tym wszystkim świetna, obydwie były przekonane, że odziedziczę po niej te umiejętności. Jakże bardzo się rozczarowały, gdy okazało się, że nic z tego mi nie wychodziło. Nie potrafiłam spamiętać najprostszych zaklęć, a wszystkie moje eliksiry nadawały się wyłącznie do wylania. Ciotki były rozczarowane... i nie tylko one. Ja wtedy też.

Dopiero potem dotarło do mnie, że to wszystko była wina magii. To, co stało się z mamą po śmierci taty na przykład. Bardzo nie chciałam skończyć tak jak ona.

Chciałam być normalna. Dlatego zrezygnowałam z magii, która i tak mi nie wychodziła.

Ale Charlie nie wiedziała o tym wszystkim, bo głupio było mi się przed nią przyznać, że nigdy nie nauczyłam się rzucać zaklęć. Jasne, chciałam być normalna i żyć tak jak wszyscy poza rodziną McKenzie, ale równocześnie nie chciałam, żeby wiedziała, jaka byłam w tym beznadziejna.

– Dobra, zróbmy to – powiedziałam z psotnym uśmiechem. – Wyczarujmy mi faceta, Charlie!

Uśmiechnęła się na te słowa tak pięknie, że już wiedziałam, że to była dobra decyzja. A co tam, mogłam przez jeden wieczór poudawać, że potrafiłam czarować i zabawić Charlie, jeśli tego właśnie chciała. To nie mogło być nic złego, prawda? To przecież nawet nie miało być prawdziwe zaklęcie. Po prostu, wymyślę coś głupiego. Cokolwiek, Charlie i tak się nie pozna.

Poderwałyśmy się zgodnie z kanapy; chwyciłam do ręki mój kieliszek z winem i rozejrzałam się dookoła.

– Potrzebuję czegoś, na czym będę mogła rozpalić ogień – powiedziałam pierwsze, co przyszło mi do głowy. – Mam w kuchni miskę, którą i tak zamierzałam wyrzucić. Przyniesiesz? Ja znajdę zioła, których będziemy potrzebować.

Brzmiałam wiarygodnie i Charlie nawet nie zapytała, czy mówiłam poważnie, tylko skinęła głową i poleciała po miskę. Upiłam spory łyk wina i raz jeszcze rozejrzałam się po pokoju. Co właściwie mogłam wziąć, żeby nadać pozory prawdziwości? Chyba musiałam wybrać coś z przypraw z kuchni. Na szczęście miałam ich sporo, dzięki uprzejmości ciotki Lauren.

Przeszłam do części kuchennej, otwartej na salon, i na talerzyki wysypałam po trochu wszystkiego, co przyszło mi do głowy lub wpadło pod rękę. Rozcięłam torebki z ziołami do zaparzania, wysypując listki mięty, rumianku i szałwii, w przyprawach znalazłam tymianek, bazylię i majeranek. Na parapecie w doniczkach rosły też estragon, kolendra i lawenda, więc i je dodałam do mojej naprędce przygotowanej mieszanki. Starałam się jednak, żeby każda kupka pozostawała osobno, w końcu chodziło mi o odpowiedni efekt.

– Świece, Charlie – rzuciłam, kiedy zauważyłam, że Charlie skombinowała już miskę, zapałki i coś do podpalenia. Zdaje się, że przy kominku oprócz drewna znajdowały się też jakieś nieduże patyki, na wypadek, gdybym chciała rozpalać ogień tradycyjną metodą. – Potrzebujemy też świec. Przynajmniej pięciu. Są na najniższej półce po lewej stronie w szafie w przedpokoju, przyniesiesz?

W międzyczasie dokończyłam moją mieszankę i dołączyłam do niej w salonie. Charlie bez trudu znalazła świeczki – chociaż to nawet nie były świeczki, raczej nieduże, okrągłe podgrzewacze, które często wkładałam do podstawki od dzbanka na herbatę. Może nie dawały wystarczającego nastroju, ale musiały wystarczyć, bo nie miałam pod ręką nic innego.

Nawet przez moment nie zastanowiłam się, czy to, co robiłam, aby na pewno było mądre. To przecież tylko zabawa, powtarzałam sobie w myślach. Nie zamierzałam naprawdę czarować, chciałam tylko wrzucić parę ziół do ognia i powiedzieć przy tym coś głupiego. Nie mogło od tego stać się nic złego. Nawet przez chwilę nie pomyślałam inaczej.

To była tylko głupia zabawa.

– Połóż miskę na podłodze i rozpal ogień – poleciłam przyjaciółce, rozkładając wokół świeczki i zapalając je zapałką. Potem wstałam i poszłam zgasić górne światło, aż w salonie zrobiło się całkiem ciemno: jedyne światło rzucał palący się wciąż kominek, pięć świeczek rozłożonych wokół miski i powoli rozpalający się ogień wewnątrz niej. – Wejdź do kręgu i usiądź przy misce.

Bez trudu odnajdując właściwą drogę w ciemności, zabrałam z kuchennego blatu talerzyki z ziołami i wróciłam do Charlie. Z pierwszego talerzyka zdjęłam nóż i położyłam go na podłodze, a potem posłałam przyjaciółce pokrzepiający uśmiech. Siedziała po drugiej stronie miski i w drgającym świetle świec  wyglądała na bladą, a wyraz twarzy miała niepewny.

– Nie bój się, to całkowicie bezpieczne – zapewniłam ją i nawet w to wierzyłam. To przecież nie mogło w żaden sposób zadziałać. – Ale jeśli chcesz, możemy w każdej chwili przerwać.

– Nie ma mowy – odpowiedziała z podekscytowaniem. W zasadzie tego się po niej spodziewałam, Charlie nigdy nie była bojaźliwa. I zawsze raczej fascynowała ją moja magia niż się jej bała, i często kazała mi o niej opowiadać. – Chcę to zobaczyć. Nigdy wcześniej nie widziałam, żebyś rzucała zaklęcie! Takie prawdziwe zaklęcie, a nie jakieś tam głupie zapalenie ognia w kominku!

Proszę, to teraz zapalenie ognia w kominku było według niej głupie. A wystarczyło, żebym zgasiła światło, zapaliła świeczki i przytaszczyła z kuchni jakieś zioła spożywcze. Niezła nauczka na przyszłość, Margo!

Odsunęłam od siebie te myśli i skupiłam się na czekającym mnie zadaniu. Charlie powinna uwierzyć, że to było na poważnie, jeśli nie chciałam, żeby się obraziła, że sobie z niej żartowałam. A więc musiałam brzmieć wiarygodnie.

Nigdy wcześniej tego nie robiłam – nie udawałam na potrzeby jakiejś widowni, że czarowałam. Uważałam to za głupie i niepotrzebne. Sięgnęłam po kieliszek wina stojący obok miski i upiłam spory łyk. To chyba była wina alkoholu, że nagle zmieniłam zdanie, ale tak bardzo podobał mi się entuzjazm Charlie. Prawie podskakiwała w miejscu, tak nie mogła doczekać się, co stanie się później.

Westchnęłam, zamknęłam oczy i pozostałam przez chwilę w takiej pozycji, żeby oczyścić umysł. Poczułam w sobie nagle dziwną energię – jakby coś ciepłego wlało się prosto do mojej klatki piersiowej i wypełniło ją całą – którą zignorowałam, uznając, że to tylko wymysł mojej wyobraźni – odpowiednia sceneria i tak dalej. Gdy otworzyłam ponownie oczy, spojrzałam prosto w ogień, a od strony Charlie dobiegło mnie przeciągłe westchnienie.

– Od teraz nie wolno ci się odzywać – powiedziałam, nie odrywając wzroku od ognia. – Powiem ci, kiedy będzie po wszystkim. Jasne?

Kątem oka dostrzegłam, że pokiwała głową. Więc zaczynamy zabawę, pomyślałam. Przysunęłam do siebie pierwszy talerzyk, na oślep, ten, który się akurat trafił.

– Ja, Margo McKenzie, wzywam do siebie mężczyznę – powiedziałam pierwsze, co przyszło mi do głowy. Słowa praktycznie płynęły same, kiedy na oślep sięgnęłam po pierwszy rodzaj ziół. – Mężczyznę, który jest mi przeznaczony. Mężczyznę idealnego, o jakim marzę. Mężczyznę o silnym, nieustępliwym charakterze. – Pierwsza mieszanka ziół wylądowała w ogniu, który zachował się doprawdy dziwnie: podniósł się nagle, a potem przygasł znowu. Nie miałam jednak czasu tego roztrząsać. – Wysokiego, przystojnego, o oczach niebieskich jak bezchmurne niebo i o włosach czarnych jak bezgwiezdna noc. – Wrzuciłam kolejne zioła do ognia, to chyba była mięta. Przestałam już zwracać uwagę na zachowanie ognia. – Silnego również fizycznie, zarabiającego na życie pracą własnych rąk. – Po każdej wymienionej cesze wrzucałam do ognia kolejne zioła. – Ze znamieniem w kształcie półksiężyca na lewym ramieniu. Inteligentnego i oczytanego, znającego wszystkie moje ulubione powieści. Z poczuciem humoru, który będzie w stanie mnie rozbawić i przy którym nie będę się nudzić. Opiekuńczego i dobrze wychowanego, który będzie traktował mnie jak kobietę. Szczerego i prawdomównego, któremu będę mogła zaufać. Wiernego, który będzie kochał tylko mnie. – Gdy ostatnie zioła wylądowały w ogniu, chwyciłam do ręki nóż i pochyliłam się nad ogniem, wystawiając lewą dłoń nad płomienie. Powoli nacięłam skórę na wierzchu dłoni nożem i pozwoliłam, by kropla mojej krwi skapnęła w dół, prosto w ogień. – Wzywam mężczyznę, który spełni wszystkie moje marzenia, sprawi, że będę szczęśliwa i zawsze będzie przy mnie.

Ogień zamigotał po moich ostatnich słowach, a potem stało się coś dziwnego: zamroczyło mnie na moment, aż przed oczami zrobiło mi się ciemno, a równocześnie poczułam na twarzy powiew zimnego, mocnego wiatru. Kiedy zamrugałam oczami i wróciła mi sprawność widzenia, stwierdziłam, że wiatr jakimś cudem zgasił cały ogień palący się w pokoju, włącznie z tym w kominku. Kompletna ciemność i cisza, jakie potem zapanowały, na moment sprawiły, że zamarłam. Słyszałam jedynie bicie mojego serca, szybki oddech Charlie i deszcz uderzający w dach domu.

Na oślep wymacałam komórkę w tylnej kieszeni dżinsów i włączyłam latarkę. Twarz Charlie w jej świetle wydawała się jeszcze bardziej blada, gdy wpatrywała się we mnie z szeroko otwartymi oczami. Uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco.

– Wszystko w porządku – zapewniłam ją. – Już po wszystkim. Możesz się teraz odezwać.

Charlie zerwała się z podłogi i potykając się o coś po drodze, pognała do włącznika światła. Zmrużyłam oczy, gdy salon zalało sztuczne światło żarówek.

– Masz chusteczkę jednorazową? – zapytałam, gdy już mój wzrok przyzwyczaił się do światła. – Muszę opatrzyć rozcięcie na ręce...

Mój głos zamarł, gdy spojrzałam na wierzch lewej dłoni. Zmarszczyłam brwi. Na skórze nie miałam ani śladu po rozcięciu. Zaraz, moment. Może tylko wydawało mi się, że krew kapnęła do ognia? Może nie nacięłam wystarczająco mocno?

Rzuciłam się do noża i ponownie zamarłam. Na srebrze ostrza wyraźnie odznaczał się karmazyn mojej krwi. Nagły niepokój przeszył moją duszę i momentalnie wytrzeźwiałam. Coś tu było bardzo nie w porządku.

Przecież to miała być tylko zabawa. A jednak jakimś cudem ogień zgasł, gdy skończyłam mówić, a moja dłoń sama się zagoiła. Co tu było grane?

– To było niesamowite! – wykrzyknęła gdzieś za mną Charlie, na co podskoczyłam odruchowo. – Po prostu niesamowite! Żałuj, że nie widziałaś swoich oczu, gdy wpatrzyłaś się w ogień!

Zmusiłam się, by pozostać na miejscu, wpatrując się w popiół na dnie osmalonej miski. Wolałam, żeby Charlie nie widziała w tamtym momencie wyrazu mojej twarzy.

– Co się stało z moimi oczami? – zapytałam, chociaż bardzo nie chciałam wiedzieć. Charlie prychnęła.

– Nie mów, że wcześniej o tym nie wiedziałaś? Błysnęły na czerwono, zupełnie jak ten ogień! Serio, to było po prostu super! Zrobimy jeszcze coś takiego?!

Nóż z brzękiem upadł na jeden z pustych talerzyków, chociaż usiłowałam to sobie racjonalnie wytłumaczyć. Charlie musiało się wydawać. Wpatrywałam się w ogień i musiała w moich oczach zobaczyć po prostu jakiś odblask, odbicie płomieni. To wszystko. Jakim cudem niby oczy miałyby mi błysnąć na czerwono? To było niedorzeczne.

– Czary mnie wyczerpują – skłamałam, nie bardzo wiedząc, co odpowiedzieć. – Może kiedyś, na pewno nie dzisiaj. Naprawdę miałam czerwone oczy?

– Naprawdę! – przytaknęła z entuzjazmem, którego zupełnie nie podzielałam. Przeciwnie, bałam się coraz bardziej. Nikt nie powinien się bawić magią. Nie wiedziałam, co mogłoby z tego wyniknąć. Problem w tym, że ja nie zamierzałam bawić się magią, chciałam bawić się w magię. I nadal nie byłam pewna, czy nie wyszło z tego coś więcej. – No i wreszcie wiem coś na temat twojego ideału! Mam tylko jedno pytanie. Po co to zdanie o znamieniu? Przecież to nie jest nic superfajnego.

Ale to nie mogła być prawdziwa magia, prawda? Nie potrafiłam rzucać zaklęć. I to na pewno nie było żadne istniejące zaklęcie, skoro sama je na podorędziu wymyśliłam, korzystając z tego, co akurat miałam pod ręką. Po prostu nie było takiej opcji, żeby to było prawdziwe. Każda moja ciotka by to potwierdziła.

– Muszę go jakoś poznać, prawda? – odpowiedziałam w roztargnieniu, zbierając talerzyki z podłogi. Nadal się do niej nie odwracałam, czując, że potrzebowałam jeszcze chwili, żeby się uspokoić. – Potrzebowałam czegoś bardziej charakterystycznego niż czarne włosy i niebieskie oczy. Kiedy zobaczę znamię na ramieniu, będę wiedziała, że to on.

W zasadzie sama nie wiedziałam, po co dodałam to zdanie o znamieniu. Przecież nie spodziewałam się faktycznie spotkać faceta, o którym mówiłam. Jedyne moje nadzieje związane z mężczyznami w najbliższym czasie obejmowały potencjalną randkę z Rossem. Prawda jednak była taka, że kiedy zaczęłam mówić, słowa same ze mnie ulatywały, w ogóle się nad nimi nie zastanawiałam. Dopiero po fakcie zrozumiałam, dlaczego coś powiedziałam. To też było dziwne.

W zasadzie wszystko w tym było dziwne. To był bardzo głupi pomysł, doszłam wreszcie do wniosku. Nigdy nie powinnam była zgodzić się tak idiotycznie bawić w magię. Nawet jeśli to rzeczywiście nie było nic takiego.

– No tak – przyznała radośnie Charlie za moimi plecami. Podeszła potem do stolika i złapała swój kieliszek z winem, więc czym prędzej pozbierałam wszystkie rzeczy z podłogi i przeszłam z nimi do kuchni, żeby włożyć je do zlewu. Potem zajmę się resztą. – Kończ wino, bo leję następną kolejkę, a ja posprzątam w tym czasie świeczki. Ale, Margo, to naprawdę było niesamowite! Tym bardziej ci się dziwię, że nie chcesz tego robić na co dzień. Magia zawsze tak wygląda?

Powoli pokręciłam głową, wracając po mój kieliszek. Absolutnie nie podzielałam entuzjazmu mojej przyjaciółki.

– Zazwyczaj raczej tak jak wtedy, gdy rozpaliłam w kominku. – To też nie była do końca prawda, ale tego akurat nie musiała wiedzieć. – Nie jest to tak efektowne i tak bardzo na pokaz. Wszystko zależy od rodzaju zaklęcia, jego mocy i tego, co chce się osiągnąć.

– Więc sprowadzenie idealnego faceta to trudna sprawa? – Charlie posłała mi psotne spojrzenie, kiedy chwyciłam kieliszek w drżące ręce i wychyliłam do dna jego zawartość. Chyba na przyszłość powinnam bardziej uważać z alkoholem. Widziałam po nim rzeczy, które nie istniały. – No wiesz, cała ta szopka z ziołami i tak dalej?

– A ja myślisz? – prychnęłam. – Chodzi o wyczarowanie człowieka. To coś bardzo trudnego i nie wiem, czy się uda. – Wolałam nie dawać jej żadnych złudzeń już od początku. To przecież ciągle nie było prawdziwe zaklęcie, niezależnie od tego, co mi się wydawało. – Raczej nie. Nikt nigdy wcześniej niczego takiego nie zrobił.

– Ale wiedziałaś, jak.

– Teoretycznie – potwierdziłam, nie chcąc, żeby wszystko wydało się po fakcie. – Dużo zaklęć istnieje tylko teoretycznie. Przynajmniej jeśli chodzi o czasy, które sama pamiętam. Nie wiem, jak to było kiedyś.

– Ale twoja rodzina ma jakieś, no wiesz... księgi z zaklęciami? Coś takiego?

Stuknęłam kieliszkiem o blat stolika do kawy, gdy w końcu wróciłam w bezpieczny kąt mojej wygodnej sofy. Charlie posprzątała świeczki i też do mnie wróciła, a potem znowu nalała mi wina. Chyba miałam już dość jak na ten wieczór.

I w dodatku ten temat. Charlie nigdy wcześniej nie naciskała, jeśli chodziło o magię. Miałam nadzieję, że to był odosobniony przypadek.

– Z tego, co wiem, ciocia Georgia podjęła się heroicznego wysiłku utrwalenia wszystkiego na dysku komputerowym – zaśmiałam się. – To naprawdę syzyfowa praca, mamy tego ogromne ilości. Całą tę wiedzę, którą nasze przodkinie zgromadziły przez wieki. Choćby studiowało się to wszystko całe życie, trudno nauczyć się wszystkiego.

– Co to właściwie znaczy, „zgromadziły"? – drążyła temat, przez co czułam się coraz bardziej niekomfortowo. Cały czas nie mogłam zapomnieć tego dziwnego uczucia, które towarzyszyło mi po zakończeniu mojego nieprawdziwego zaklęcia. I cały czas czułam z tego powodu uścisk w podbrzuszu. – No wiesz, zdobywały po drodze jakąś nową wiedzę, czy jak?

– To też – przytaknęłam. – Ale zdarzają się w rodzinie czarownice, które same mogą tworzyć zaklęcia. To bardzo długotrwały i skomplikowany proces, i potrzeba do tego naprawdę ogromnej wiedzy, ale jest to możliwe. Chociaż bardzo łatwo coś może pójść nie tak.

Gardło mi się ścisnęło i zrobiło mi się niedobrze na myśl o osobie, w przypadku której ostatnio coś poszło nie tak. To był dla mnie wystarczający powód, by nigdy tego nie próbować. Oczywiście w moim przypadku to w ogóle nie wchodziło w grę, nigdy tego nie umiałam. Ciocie próbowały ze mną tego, gdy byłam młodsza, tak na wszelki wypadek, żeby wiedzieć.

One też się tego bały.

– Zdarzyło się kiedyś, że coś poszło nie tak? – zapytała Charlie nieco zduszonym, dużo poważniejszym głosem, jakby wiedząc, że wkraczała na niebezpieczne terytorium. Pokiwałam niechętnie głową.

– Tak, zdarzyło się, kiedy byłam mała. I proszę, nie pytaj mnie o nic więcej. Naprawdę nie chcę o tym rozmawiać.

Charlie nie naciskała, chyba podobnie jak ja nie chciała jeszcze bardziej zważyć nastroju. A ja nie byłam gotowa powiedzieć jej prawdy.

W końcu moja matka była jedną z tych osób, które potrafiły wymyślać zaklęcia. Była w tym świetna. Aż do tego dnia, kiedy nadmiar jej pewności siebie i rozpacz, którą czuła, zwyczajnie ją pogrążyły.

Na szczęście nie groziło mi, że podzielę jej los. Nie z moimi marnymi umiejętnościami magicznymi.

__________________________________

Hej, miśki :)

Mamy więc zaklęcie, a w następnym rozdziale poznamy już Theo :) Już teraz zapraszam na przyszły tydzień :)

Ponieważ część z Was o to prosiła, wychodzę naprzeciw oczekiwaniom czytelniczek i proszę bardzo, jest. Drzewo genealogiczne rodziny Margo! Nie uwzględniałam w nim imion mężów babci Margo, siostry babci i ciotki Imogen, bo kompletnie nie jest to istotne dla fabuły. Reszta chyba jest ;)

Miłego weekendu Wam życzę!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top