Rozdział 3

Dwa tygodnie minęły mi w przeraźliwie szybkim tempie. Nie zdążyłam nawet oswoić się z myślą, że należę do świata familii, a już musiałam szykować się do ślubu. Gdyby ktoś miesiąc temu powiedział mi, jak bardzo zmieni się moje życie, zaśmiałabym się tej osobie twarz. Niestety, sytuacja nie uległa zmianie. 

Soraya okazała się być bezlitosną suką. Podobnie jak moja własna matka, która na każdym kroku podkreślała, jakim wielkim dla niej jestem rozczarowaniem. Obie miały natomiast tą samą zaletę - były cholernie szczere. Jedynym miłym zaskoczeniem, a raczej dobrą duszą tej tragicznej historii, był mój najstarszy brat, Franco. Spędzałam czas głównie z nim i jego dziesięcioletnią córeczką, Valerią. Samotnie wychowywał małą, po śmierci żony, a dodatkowo pełnił funkcję nowojorskiego capo. Był stanowczym i nieznoszącym sprzeciwu człowiekiem, jednak w odróżnieniu od naszego ojca, nie był brutalny i pozbawiony emocji. Z miłością spoglądał na córkę i czasami, miałam wrażenie, że również i mnie przynajmniej lubił. 

Ale czas pędził nieubłaganie i po względnie trzynastu dniach złapania oddechu, tkwiłam obecnie wciśnięta w ślubną, nieprzyzwoicie obcisłą sukienkę. Była piękna, nie można temu zaprzeczyć. Skromna, ale w świetle mieniąca się jak diamenty.  Dekolt był głęboki w kształcie litery V i odsłaniał małe, ale młode i jędrne piersi. Plecy również były całkowicie odkryte, aż do pasa a ramiona w całości pokrywały skomplikowane wzory najdroższej koronki. Tylko ja nie pasowałam do tej zjawiskowej sukni. Czułam się jak sprzątaczka wyszykowana na bal przebierańców. Makijaż tuszował opuchnięte od płacz brązowe oczy. Nie poznawałam siebie. Czułam, że dawna ja odeszłam gdzieś na zawsze. Że ta wesoła kelnerka z kawiarni, dziewczyna z wieloma marzeniami, z pasja do pisania - zginęła bezpowrotnie. Żegnaj Marco, witaj Marcolio.

Serce bolało mnie w piersi niespokojnie kując. - Tylko nie przynieś rodzinie wstydu i nie zemdlej. Chyba wytrzymasz te kilak godzin? - Z pogardą spojrzała na mnie matka. Mój stan był tylko i wyłącznie jej zasługą. Było mi cholernie słabo po jej słowach na temat mojego przyszłego życia. Według niej i Sorayi, nie czekało mnie nic więcej prócz bólu i cholernego cierpienia. - Nie martw się, matko. Co najwyżej twój przyszły syn będzie pieprzyć zwłoki dzisiejszej nocy. Przecież cokolwiek by się nie działo, nie można odwołać ślubu, prawda? Żywa czy martwa, chyba ma to niewielkie znaczenie. - Wzruszyłam ramionami, udając obojętność. 

- Ty niewdzięczna dziewucho. Masz szczęście, że ci bardziej współczuję niż nienawidzę. 

Po tych słowach zostałam sama, czekając na ojca, by poprowadził mnie do ołtarza. Czy kiedykolwiek chciałam zostać panna młodą? Oczywiście. Chyba każda dziewczyna o tym marzy. O miłości, szczęściu i białej sukni. Ale to wydarzenie miało być tak bardzo inne od tego, w którym aktualnie biorę udział. Mój mąż. Mój przyjaciel. Mój kochanek i partner w zbrodni. A z czym skończyłam? Z zabójcą, który jak się okazuje, zabił swoją poprzednią żonę. Udusił ją, czego dowiedziałam się dzień przed ślubem, gdy podsłuchałam rozmowę Franco z ciotką Marią. Wszyscy wiedzieli, że prawdopodobnie skończę tak samo jak moja poprzedniczka. Mimo to, na twarzach członków rodziny gościł uśmiech. 

Co za ironiczny dzień, który powinien być początkiem nowego życia, był dniem mojego końca. Krew dudniła mi w uszach, gdy w końcu pojawił się ojciec, by oficjalnie oddać mnie temu mordercy. Tuż przed drzwiami do kościoła dotarła do mnie jeszcze jedna rzecz. Akurat ta całkiem zabawna. Zaśmiałam się i zapytałam ojca. - A co z zaręczynami? Gdzie pierścionek od mojego narzeczonego?

Nestore Callaro zmarszczył brwi i zacisnął usta w wąską linię. -  Cieszę się, że dopisuje ci humor. Niedługo nie będziesz w stanie się śmiać z czegokolwiek.

Po tych słowach wkroczyłam do olbrzymiego, starego kościoła. Tysiące fałszywych uśmiechów było skierowanych prosto na mnie. Tysiące katów, którzy przyszli oglądać mój upadek. Oceniając, oskarżając i wykrzywiając swoje usta w szyderczym uśmiechu. Byłam ofiarą swojej krwi, swojego powiązania z rodziną, z którą w głębi duszy nie miałam nic wspólnego. Mimo strachu, który paraliżował, każdy skrawek ciała, dumnie uniosłam głowę i wykonałam krok do przodu, w rytm marszu weselnego. Nie dam im tej satysfakcji. Omiotłam wzrokiem ołtarz i znalazłam swojego przyszłego męża. Na jego widok stanęłam na chwilę, delikatnie się chwiejąc i wycofując do tyłu. Nie, nie nie! Przecież to potwór. On wygląda jak potwór. 

Był wysokim na prawie dwa metry, postawnym mężczyzną. Przypominał niedźwiedzia, a jego ciało wyglądało, jakby składało się z samych mięśni. Nieludzkiego charakteru dodawała mu blizna na pół twarzy, paskudnie szpecąca jego ciemne oko. Czarne włosy i zarost na policzkach sprawiały, że wyglądał cholernie groźnie. Jak prawdziwy barbarzyńca z dalekiej Rosji. Wzięłam głęboki oddech i powoli dotarłam do samego ołtarza, by zrównać się z moim przyszłym mężem. Mężczyzna nerwowo kołysał się na boki i nie było to normalne, zdrowe zachowanie. O boże, on naprawdę ma coś nie tak z głową. Instynktownie wykonałam krok do tyłu, jakby moje ciało samo chciało uciec.  Mężczyzna to zauważył, chwycił mocno za mój łokieć i przyciągnął do siebie blisko, zbyt blisko. Przerażona spojrzałam w jego naznaczone szaleństwem oczy.  Wstrzymałam oddech, bojąc się jakkolwiek poruszyć. 

- Moja. Zostajesz. Ze mną. Zawsze - mruknął nienaturalnie szorstkim głosem, przez co przebiegł mnie zimny dreszcz. Soraya i matka miały rację. To nie jest członek famiglii, dobrze prezentujący się niczym cassanova i szarmancki w swoich gestach. To twarz i ciało zabójcy. Jego silne ręce stworzone są do zadawania cierpienia. 

Oniemiała odwróciłam twarz w kierunku księdza, który nawet nie obdarzył mnie spojrzeniem. Nikt mi nie chciał mi pomóc, nikt nawet nie spróbował. Łzy zamazywały mi obraz, kiedy kapłan czytał słowa przysięgi. Usta drżały mi w momencie wypowiedzenia jednego, krótkiego słowa,  które przekreśliło ostatecznie moją nadzieję i wolność.

- Tak.

Pomruk zadowolenia wydostał się z ust Siergieja. Mój mąż. Oprawca, kat. Moja zguba, nieuchronna śmierć. Chwycił moją dłoń w swoją. Była szorstka, naznaczona wieloma bliznami. A więc tak wyglądają ręce mordercy. 

Podniosłam delikatnie głową, przez co wianek zakołysał się w moich długich, blond falach. Mężczyzna wsunął złotą obrączkę na mój palec. Teraz ja musiałam odwdzięczyć się tym samym. Niestety ręce tak mi drżały, że nie byłam w stanie tego wykonać. Goście zaczęli się irytować i szeptać między sobą, jaką jestem ofiarą. Mizerna, krucha, nietrwała, niegodna noszenia nazwiska Callaro. 

- Zamknąć pierdolone mordy! - warknął Siergiej, przez co podskoczyłam na dźwięk jego ostrego tonu. Wszyscy ucichli. Dlaczego to zrobił? Dlaczego nie chciał, żeby z mnie szydzili?

Po sekundzie zapanowała kojąca cisza. Ostatecznie udało mi się wsunąć obrączkę na gruby palec mężczyzny. Niepewnie spojrzałam mu w oczy i tak jak się spodziewałam, wpatrywał się we mnie, marszcząc brwi jakby rozwiązywał cholernie trudną zagadkę. Zignorowałam jego palące spojrzenie i pragnęłam tylko do końca przetrwać tą ceremonię. 

Po nabożeństwie w kościele udaliśmy się do hotelu na przyjęcie. Nie wiedziałam czego się spodziewać, ponieważ niczego osobiście nie wybierałam. Byłam bardzo zaskoczona. Sala bankietowa była przepiękna, bogato zdobiona białymi kwiatami. Róże, tak jak w moich włosach. Myślę, że mogła być do sprawka ciotki. Wszystko było przytłaczające, przygotowane jak na wydarzenie roku. Pragnęłam by ten dzień jak najszybciej się zakończył. By schować się w cieniu lub umrzeć, z rąk własnego męża.

- Bacio! Bacio! - skandowali goście po wejściu na salę. Oh, tak, pocałunek. Ominęliśmy go w kościele, ale teraz nie było przed nim ucieczki.

Z przerażeniem zadarłam głowę do góry i spojrzałam na zadowolony wyraz twarzy Siergieja. Arogancki dupek. Uśmiechał się tak, jakby miał mi zrobić przysługę. Bastardo russo! Ruski drań.

- Nie. - Ale nim zdążyłam dokończyć słowo, jego soczyste usta zaatakowały moje. 

Cierpki smak tytoniu rozdrażnił moje kubeczki smakowe. Był stanowczy i twardy. Jego dłoń przytrzymywała tył mojej głowy. Próbowałam oderwać się, ale jego język, gorący jak ogień, wdarł się do mojego wnętrza. Pisnęłam zaskoczona i odepchnęłam mężczyznę, wbijając mu palce w policzki. Mężczyzna mruknął niezadowolony i znowu, ze zdziwieniem spojrzał mi w oczy. Czy on naprawdę myślał, że odwzajemnię pocałunek? Nie może być aż tak głupi.

Rosjanie wiwatowali w dzikim szale, rycząc jak prawdziwe zwierzęta i dopingując mojego męża. Z ratunkiem przyszła mi ciocia Maria.

- La mia bella ragazza. Wyglądasz jak prawdziwa principessa! Nikt nie jest w stanie przyćmić twojego blasku, dolcezza. - Pochyliła się do mojego ucha. - Wiem, że jesteś przerażona, ale chyba nie musisz się aż tak bać. Twój pan młody patrzy na ciebie jak na najcenniejszy skarb. Zdecydowanie! Amore a prima vista. 

Zaskoczona podążyłam za wzrokiem Marii, ku mojemu mężowi. Rzeczywiście, bacznie mnie obserwował. Ale kobieta myliła się. To nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Patrzył na mnie jak na własność. Jak na nową zabawkę. Czym szybciej odwróciła od niego głowę i zajęłam się przyjmowaniem życzeń od gości i familii. 

***

Włosko-rosyjskie wesele nie było najlepszym pomysłem mojej familii. Napięcie wisiało w powietrzu a intensywny zapach wódki drażnił mój nos. Jeśli można mówić o jakimkolwiek farcie w mojej sytuacji, to nie przebywałam cały czas z przerażającym ruskiem. Przyjęcie było ewidentnie podzielone, między bratvę i włoską część. I choć doszło do unii, nadal wyczuwalna była nerwowa atmosfera. Około północy, gdy już zdążyłam ukoić swoje nerwy mocniejszym alkoholem, wymknęłam się na patio, w kierunku różanego ogrodu. Noc była chłodna, ale to dobrze. Zimno szczypało w odkryte fragmenty mojej skóry i przypominało mi, że jeszcze żyję.

Zatrzymałam się przy małym stawie i oparłam o barierkę. Jak miałam spędzić resztę życia z kimś, z kim nawet nie zamieniłam słowa podczas całego wesela? Patrzył na mnie jak łowca na swoją ofiarę, ale rzeczywiście nie był zbyt rozmownym mężczyzną. Nie, żebym paliła się do poznawania go. Nie chciałam mieć z nim absolutnie nic wspólnego, ale również nie chciałam, żeby okazał się być tym chorym potworem z plotek. Upośledzonym, niestabilnym psychicznie mrukiem. Co, jeśli faktycznie jest chory psychicznie? Jeśli obserwował każdy mój krok, by poznać słabe punkty? Jeśli już planował sposób, w jaki mnie zabije?

Wróciłam myślami do jego zmarłej żony. Nikt w środowisku nowojorskim nie wie, co się stało i dlaczego zginęła. Wiadomo tylko, że to on ją zabił. Udusił i skręcił kark dla pewności. Boże, co za człowiek tak robi?

Nagle usłyszałam za sobą szelest liści. Ktoś się zbliżał, więc spanikowana postanowiłam wrócić na przyjęcie. Tam są demony, które przynajmniej już zdążyłam poznać. Ruszyłam się w kierunku sali, gdy ktoś jedną ręką zasłonił mi usta a druga przerzucił przez ramie i niósł jak worek ziemniaków. Kopałam i krzyczałam, wołając o pomoc, ale przestałam kiedy do moich uszu dotarł dźwięk męskiego śmiechu. 

Rosjanie gwizdali i skandowali. - Zaplatit' vykup! Zapłać okup za swoją młodą, śliczną żonę, ty stary bydlaku! 

Oszołomiona nie miałam pojęcia co się dzieje a włosy przesłaniały mi pole widzenia. Dostrzegłam swoja ciotkę, która krzyknęła. - Voi bastardi! Postawcie moją biedną dolcezze na ziemię. Na pewno umiera z przerażenia.

Rzeczywiście, bałam się, ale wśród okrzyków i śmiechu usłyszałam znajome mi już warczenie. Zaskakując samą siebie, uspokoiłam się trochę i rozluźniłam.

- Skurwysyny! Ublyudki! Otpustit' moyu zhenu! Zostawcie moją żonę w spokoju. Jak tylko was dorwę, zabiję was gołymi rękoma i rzucę na pożarcie moim psom - powiedział mój mąż, dumnie krocząc w stronę patio. Chorzy Rosjanie i ich chore, pokręcone tradycje. 

- Ile jesteś w stanie nam zapłacić? Ile jest warta twoja gorąca żona? No, Siergiej bracie, mów nam szybko bo jestem pewny, że chcesz już swoją śliczną printsessa zabrać do łóżka na noc poślubną - powiedział brat mojego męża, kolejny szalony członek bratvy. 

Podniosłam ponownie głowę, by zobaczyć co się dzieje wokół mnie. Durov patrzył mrużąc oczy, jakby coś kalkulował. - Dam wam miliony pierdolonych euro, a teraz spierdalać stąd, skurwysyny. Wesele się skończyło. Ubiraysya ot ublyudkov!

Zostałam wręczona jak prezent gwiazdkowy, prosto w ramiona kniazia. Szliśmy, oddalając się od głośnych wiwatów. - Możesz mnie postawić. Potrafię chodzić - mruknęłam zirytowana.

Ku mojemu zaskoczeniu, Siergiej postawił mnie na ziemi i chwycił za rękę. Milczał, co doprowadzało mnie do szału. Nie nadążałam za jego szybkim krokiem.

- Gdzie idziemy? - zapytałam niepewnie, gdy straciliśmy z oczu hotel. Wygląda na to, że na imprezę już nie wrócimy. - Odpowiesz coś? Rozumiesz w ogóle, co do ciebie mówię? 

Cisza. Cisza. Cisza. Cisza. Pierdolona cisza. Złość przepłynęła przez moje żyły i zachęciła do dalszego testowania granic.  -  Ah. Czyli plotki były prawdziwe. Naprawdę jesteś upośledzonym szaleńcem z bratvy.

Nim zdążyłam zanotować co się dzieje, dłoń mężczyzny owinęła się wokół mojej szyi, zaciskając się jak imadło. - Nigdy. Więcej. Nie. Nazywaj. Mnie. Kurwa. Upośledzonym. Suka blednaya.

Próbowałam wydobyć z siebie słowa przeprosin, ale nie byłam wstanie oddychać. Robiło mi się ciemno przed oczami. Ręka nie odpuszczała  a ciemne oczy wyrażały czyste szaleństwo. Ostatni raz spróbowałam poruszyć ustami. Potem wszystko zrobiło się czarne i nie czułam już nic.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top