Rozdział 29

- Tord! - usłyszałem krzyk wkurzonego Edda, dochodzący z dołu. - Co tu się dzieje?
- Hej, Edd! - zawołałem - Przepraszam, ale nie mogłem tego tak zostawić! Dzięki, że go dla mnie pilnowaliście!
- Tylko że myślałem... - zająknął się - Myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi!
- Ha! Nie? - zacząłem się śmiać. Mój głos był nieco zniekształcony, gdyż odbijał się od wnętrza olbrzymiego robota. - Po co mi przyjaciele, jeżeli mam to? Jestem niepowstrzymany!
Naraz poczułem, jakbym stracił przytomność. Gdy otworzyłem oczy, zobaczyłem stojących nade mną Paula i Patryka. Wciąż huczało mi w uszach. Spojrzałem na nich półprzytomnie.
- Co tu się stało... - wydusiłem oszołomiony.
- Operacja niezbyt się udała, szefie - odparł drugi z nich - Niestety na wskutek odniesionych ran lekarze musieli ci amputować rękę i oko.
- Cholera - zakląłem. - Cóż, nieważne. Przygotujcie wóz, musimy prędko wrócić do bazy...
- Ale szefie - zaczął Paul - Powinieneś nieco odpocząć, to może być niebez...
- Musimy wrócić do bazy - powtórzyłem, cedząc każde słowo. Podniosłem się, ale w tym samym momencie poczułem silne ukłucie w sercu. Upadłem twardo na łóżko, nie mogąc oddychać.
- Szefie! - krzyknęli żołnierze, ale ledwo to usłyszałem. Poczułem to dziwne omdlenie, jakie odczułem też wcześniej... Zacisnąłem powieki, a moja głowa spoczęła na poduszce twardej niczym kamień.
Gdy znów otworzyłem oczy, zobaczyłem, że leżę na miękkim, znajomo pachnącym łóżku, do połowy przykryty kołdrą. Podniosłem się ostrożnie, ale nagle poczułem, jak ktoś kładzie dłoń na moim ramieniu.
- Tord... - usłyszałem tak znajomy głos, szepczący mi do ucha. Tom siedział tuż obok mnie, a jego czarne oczy wpatrywały się we mnie z miłością. - Leż spokojnie. Jesteś głodny?
- Może trochę... - przyznałem.   Chłopak pogładził moje włosy i ucałował mnie w czoło.
- Zaraz zrobię ci kanapki - powiedział.
Tom wstał i wyszedł z pokoju. Początkowo nie zwróciłem na to uwagi, ale zauważyłem, że nawet nie otworzył przed sobą drzwi - po prostu przez nie przeszedł. Podszedłem do wejścia i chwyciłem za klamkę, która zniknęła pod moimi palcami. Odsunąłem się nieco.
- To nie dzieje się naprawdę - szepnąłem.
Nagle znów poczułem, jakby ktoś uderzył mnie w tył głowy. Otworzyłem oczy, w które wpadała mi słona woda. Chciałem coś powiedzieć, ale zacząłem głośno kasłać. Czułem, jakby włożył mi do gardła palący się węgiel. Otarłem oczy, próbując uspokoić oddech.
- Chłopaki... - wychrypiałem. Byłem cały mokry, do mojego ubrania lepił się piasek.
- Tord! - poczułem, jak ktoś rzuca mi się na szyję. Charakterystyczny zapach coli od razu uświadomił mi, że to Edd. - Uratowałeś mi życie...
- Przez mój upór prawie zabiłem nas obu - zaśmiałem się ponuro. Rozejrzałem się i zobaczyłem, że Matt stoi nieopodal i wyglądał, jakby szukał czegoś wzrokiem. - Gdzie Paul i Patryk?
- Próbują znaleźć jakiś środek transportu - odparł. - Wszyscy strasznie się martwiliśmy, dosyć długo byłeś nieprzytomny... Wszystko dobrze?
Nie odpowiedziałem. Dopiero teraz spostrzegłem, że znajdujemy się na niewielkiej plaży. Było późne, lecz słoneczne popołudnie. Na brzegu stał nasz jaskrawożółty ponton, obok którego leżał mój pruski hełm. Wstałem, po czym podniosłem go i otrzepałem z piasku. Dookoła nas kilka rodzin z dziećmi oddawała się w spokoju plażowaniu. Przymknąłem powieki, a chłodna bryza zmierzwiła moje włosy. Właśnie w tej chwili oddałbym dosłownie wszystko, by być tu razem z Tomem.
Usiadłem na brzegu, nie przejmując się, że morska woda raz po raz moczy moje buty i spodnie - i tak byłem przemoczony, więc nie obchodziło mnie to. Zdjąłem bluzę i rzuciłem ją nieopodal siebie na piasek. Moja biała bluzka była rozdarta w jednym miejscu. Dopiero teraz zorientowałem się, że pomimo, że jest gorąco, mam dreszcze - katar jak nic. Spojrzałem melancholijnie przed siebie. Gdzieś tam, na horyzoncie, znajdował się ląd. W jego głębi czekał na mnie Tom. Nie wiedziałem, gdzie, ale czekał. Chciał, bym go uratował, a ja tylko siedziałem na plaży i nie wiedziałem, co dalej. Ze złości i bezsilności chciałem krzyczeć, kląć i strzelać w co i w kogo popadnie. Brakowało mi jednak energii by cokolwiek powiedzieć, żadne wulgaryzmy nie przychodziły mi do głowy, a ci ludzie byli niewinni i nie chciałem ich krzywdzić. Po prawdzie, czułem się tak, jakbym mógł siedzieć tak do końca życia, tylko wpatrywać się w horyzont i myśleć tylko o tym, co się dzieje teraz z Tomem. Położyłem mój hełm na kolanach i oparłem głowę na jego wierzchu. Szpikulec wbijał mi się w podbródek. Edd podszedł bliżej i położył dłoń na moim ramieniu. Spojrzałem na niego smutno i spostrzegłem, że w naszą stronę zmierzają Paul i Patryk. Matt dołączył do nich i całą trójką szli w kierunku moim i Edda.
- Szefie... - zaczął pierwszy - Już wiemy, co robić, ale musimy się pospieszyć.
Pokiwałem głową. Wstałem, a Edd, widząc, że kręci mi się w głowie, chwycił mnie za rękę. Ostatni raz spojrzałem w stronę horyzontu, po czym całą czwórką odeszliśmy.

Może jakaś mała ciekawostka... Że początkowo miało być nawiązanie do Percy'ego Jacksona xD no, i dzięki za już prawie 1k wyświetleń! Chcecie jakiś specjal? No, to dzięki za wszystko, narka i cześć!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top