Rozdział 28
- Co tym razem, pożar czy ktoś umiera? - mruknąłem, wchodząc do kokpitu. Patryk cały czas stał przy sterach, ale wpatrywał się niepewnie na radar. - O co znowu chodzi?
- Widzieliśmy coś na radarze, ale nie wiemy, co to - odparł. Przewróciłem oczami.
- Przecież lataliście tyle razy i dalej nie ogarniacie czegoś w sterowaniu? - warknąłem - Myślałem, że jesteście choć trochę kompetentni! Patryk, jesteś moją prawą ręką, więc do ciebie szczególnie mówię! I... - urwałem, widząc, że ci spoglądają na mnie zdziwieni. Wziąłem głęboki oddech i przymknąłem powieki. Podszedłem do sterów. - Załatwię to. Sorki.
Przejechałem dłonią po radarze. Mienił się zielonym światłem, a ekran był stłuczony w jednym miejscu. Sam środek urządzenia wskazywał nasz samolot i rzeczywiście, w naszą stronę zbliżało się coś dziwnego. Było za duże jak na inny samolot, zresztą wątpliwe było, by leciał on wtedy z pełną premedytacją na nas... No i żeby stał w miejscu w powietrzu. Zmrużyłem oczy i wyjrzałem na zewnątrz. Kilkadziesiąt metrów przed nami znajdował się jakiś niewyraźny, nieregularny kształt.
- Co do...
- Chmura lodowa! - krzyknął Paul.
W ostatniej chwili powstrzymałem się przed tym, by przekląć. Z każdą chwilą ku nam zbliżała się olbrzymia bryła lodu, jakąś dziwną siłą utrzymująca się na sporych wielkości chmurze. Prędko chwyciłem za stery i pociągnąłem je ku sobie. Samolot prędko zaczął wznosić się prawie pionowo w górę, co było dużym błędem z mojej strony. Maszyna prędko straciła prędkość i zaczęła spadać. Starałem się ustawić ją z wiatrem, ale jedno ze skrzydeł uderzyło w lodowiec. Na metalu pojawiło się szerokie pęknięcie. Już chciałem skrzyczeć moich towarzyszy, że tylko stoją i patrzą, ale zobaczyłem, że ci również rzucili się na pomoc, przyciskając losowe przyciski. Kiepska forma wsparcia, ale lepsza niż żadna. Gdy tylko spojrzałem przed siebie, zobaczyłem, że czeka nas dość bliskie spotkanie z zimną powierzchnią oceanu. Zacisnąłem powieki, starając się wyrównać lot.
- Szefie, już nie damy rady! - zawołał Patryk - Musimy przygotować się do opuszczenia samolotu!
- Uda nam się - wydusiłem przez zaciśnięte zęby. - Jeszcze tylko kawałek w górę...
- Tord! - do kokpitu wpadł Matt, w dłoni trzymając złożony ponton ratunkowy. Spojrzał na mnie z błaganiem w oczach. - Pal sześć samolot, spadajmy stąd!
- Nie! - odkrzyknąłem łamiącym się głosem. Każda, nawet najmniejsza cząstka mnie nakazywała mi się poddać, ale hardo ściskałem stery w dłoniach. - Muszę ocalić Toma, muszę...
W tym momencie rozległ się huk, przez który przez kilka sekund zdawało mi się, że ogłuchłem. Maszyna wpadła do oceanu, a siła uderzenia rozbiła wszystkie szyby. Woda wlewała się do środka z olbrzymią prędkością, tak, że nawet nie zauważyłem, jak zalała cały samolot. Wziąłem prędki wdech, ale wiedziałem, że muszę jak najprędzej uciekać. Od razu popłynąłem na zewnątrz najkrótszą możliwą drogą, czyli od strony wybitych szyb w kadłubie, ale w ostatniej chwili odwróciłem głowę. Zobaczyłem, jak Edd szamocze się z czymś i nie może się uwolnić. Prędko spostrzegłem, że jego noga utknęła pomiędzy siedzeniami. Spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem. Zdawałem sobie sprawę z tego, że zapas powietrza starczy mi na krótko, ale czym prędzej ruszyłem w jego stronę.
Chwyciłem za jedno z metalowych siedzisk, po czym z trudem odgiąłem je. Chłopak prędko uwolnił się i odsunął nieco. Chyba zauważył, że się duszę, gdyż prędko złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą na zewnątrz. Starałem się mu pomóc, ale ciśnienie wody rozsadzało mi czaszkę i z trudem myślałem i czułem cokolwiek. Edd pociągnął moją rękę.
- Tord, szybko... - zaczął, ale chyba zupełnie zapomniał, że znajdujemy się wiele metrów pod powierzchnią morza. Prędko zaczął się dusić. Widząc to, od razu oprzytomniałem.
Zrzuciłem z siebie płaszcz, który teraz nasiąkł wodą i stał się o wiele cięższy, po czym pociągnąłem przyjaciela za sobą. W ślad za mundurem poleciał też mój karabin, granaty oraz dwa z czterech pistoletów. Chciałem już chwycić mój pruski hełm, zdjąć go z głowy i rzucić w głębinę, ale zorientowałem się, że skończył się mój zapas powietrza. Spojrzałem rozpaczliwie w stronę Edda, ale ten był już nieprzytomny. Żył, bo czułem, jak mocno ściska moją dłoń. Wyciągnąłem drugą rękę w górę, w stronę powierzchni, która znajdowała się, bagatela, kilkanaście metrów ponad nami. Przez wzburzoną taflę morza widziałem dno jaskrawego, żółtego pontonu. Wytężyłem ostatnie siły, ale otępienie odebrało mi energię. Mimowolnie otworzyłem usta, dławiąc się wodą, która wpadała do mojego żołądka i płuc.
- Tom... - wydusiłem. Z moich ust wyleciało kilka niewielkich baniek powietrza. Przymknąłem powieki. Usłyszałem czyjś głos, nawołujący mnie na imieniu, ale nie umiałem go rozpoznać. Była to ostatnia rzecz, jaką poczułem, zanim straciłem przytomność i oddałem się w zimne objęcia głębi wody.
No i jest rozdział ^^ początkowo nie miało tego być, ale tak jakoś mi pasowało ^^ no, nie będę przedłużać, jutro raczej będzie rozdział i tak dalej, dzięki za wszystko, narka i cześć!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top