Rozdział 26

Od kiedy zamieszkałem u Toma i oddałem Czerwoną Armię pod opiekę Paula i Patryka, minął tydzień. Często zdarzało mi się natknąć w telewizji lub w gazecie, że moje dawne wojsko działa teraz pacyfistycznie. Ludzie na ulicy nareszcie nie spoglądali na mnie jak na mordercę. Tom wydawał się być szczęśliwy z mojego towarzystwa - w skrócie, wszystko zaczęło wracać do normalności. Nauczyłem się nie chwytać za broń i nie strzelać w losowych ludzi, zaczynałem żyć jak zupełnie zwykły człowiek. Zdawało mi się, że już nie zaburzy tego idealnego spokoju...
Do czasu.
Tego dnia akurat znajdowałem się w siedzibie armii i zajmowałem się przyjmowaniem nowych rekrutów. Piętrzące się przede mną stosy kartek przywodziły niemiłe wspomnienia, ale na całe szczęście nie musiałem się z tym śpieszyć. Spokojnie przeglądałem wszystkie podania, przy okazji słuchając muzyki i podśpiewując co ciekawsze kawałki. Szło mi powoli, ale nie popełniałem podobnych pomyłek, co wcześniej.
Nagle przerwało mi pukanie do drzwi. Wyjąłem słuchawki z uszu i odłożyłem telefon na biurko. Do środka wszedł Paul, trzymając w dłoniach plik kartek. Wydawał się być nieco zestresowany, gdy podszedł bliżej.
- Szefie... - zaczął - Mam jeszcze trochę podań i parę listów. Zostawić to tutaj czy...
- Zostaw, zajmę się tym - odparłem spokojnie. - Usiądź, chcesz kawy?
- Chętnie - odpowiedział, siadając na krześle. Wstałem i ruszyłem w stronę szafki z elektrycznym czajnikiem. - Wow, szefie... Kilka dni z tymi gośćmi pomogło ci, i to wyraźnie.
- Masz świętą rację, Paul - przyznałem, rozciągając ręce. - Cieszę się, że odwróciło się to w taki sposób... - zalałem oba kubki gorącą wodą, po czym wręczyłem mężczyźnie jeden z nich. - Poza tym, jak tam idzie na frontach?
- Chyba całkiem nieźle - stwierdził - Wczoraj chłopakom udało się powstrzymać zamach na Manhattanie...
- Doskonale - zatarłem ręce - Tylko pamiętaj, to Czerwona Armia, nie Czerwony Krzyż. Powstrzymujemy takie rzeczy i przeciwdziałamy wojnom, ale nie mieszamy się w życie cywili. Póki co. Tak?
- Jasne, pamiętam - odparł Paul.
Chciałem powiedzieć coś jeszcze, ale nagle usłyszałem dzwonek mojego telefonu. Podniosłem go z biurka. Dzwonił Tom, więc bez wahania odebrałem.
- Cześć, stary... - zacząłem.
- Tord, ratuj! - usłyszałem jego nieco zniekształcony, przerażony głos. Te dwa słowa zmroziły mi krew w żyłach. Telefon prawie wypadł mi z ręki, szczególnie, gdy usłyszałem głośny strzał.
- Tom... - szepnąłem - Tom, co się dzieje?
- Miło cię znowu słyszeć, Tord - usłyszałem dziwnie znajomy głos, a przez jego ton włos jeżył się na głowie. - Zdaje mi się, że twój kolega znalazł się w złym miejscu o złej porze...
- Co ty mu zrobiłeś?! - krzyknąłem. Łzy nienawiści i bezsilności popłynęły mi po policzkach.
- Tylko zabrałem go do mojej bazy, i razem czekamy na ciebie - powiedział. Przez emocje ledwo mogłem mówić, lecz zapytałem:
- Judi... Czego ty ode mnie chcesz?
- Dałem ci miesiąc na namyślenie się - odparł. - Czas minął, a wiesz, jak bardzo nienawidzę czekać...
- Ty potworze!
- Tak, wiem, jestem najgorszy i tak dalej... Ale możesz go jeszcze odzyskać. Zjawisz się w mojej bazie, nieuzbrojony, i dokonasz właściwego wyboru.
- Nie wiem, gdzie to jest...
- Wyślę ci współrzędne - powiedział - Ale jeszcze zawiadomisz policję lub zrobisz coś podobnego, przestrzelę mu łeb. Nie radzę kombinować. To jak, wpadniesz?
Nie odpowiedziałem. To, co powiedział mi Judi, zupełnie odebrało mi mowę. Dla niego właściwy wybór oznaczał, by dołączyć do Srebrnej Armii i działać tak, jak on by chciał. Drugi raz nie zniósłbym takiego naporu z czyjeś strony - dawniej z mojej własnej, teraz z jego. Z drugiej strony Tom był dla mnie wszystkim. Jak mogłem być takim tchórzem, by jeszcze się wahać? Wziąłem głęboki oddech i spróbowałem zabrzmieć pewnie, ale zdołałem tylko wydukać:
- D-daj mi trochę czasu.
- Chętnie - zaśmiał się - Mam nadzieję, że jeżeli ja dotrzymam słowa, to ty też to zrobisz. To do zobaczenia!
Przez chwilę w głowie dźwięczał mi jego śmiech. Telefon wypadł mi z ręki, ale złapałem go, zanim spadł na podłogę. Paul zauważył to i wstał.
- Szefie... Co się stało?
- Judi porwał Toma - szepnąłem, po czym zwróciłem się do niego - Bierz Patryka i przygotujcie samolot. I... - urwałem, gdyż mój telefon znów zadzwonił. Lider Srebrnej Armii wysłał z numeru mojego przyjaciela współrzędne swojej bazy. - Spisz te współrzędne i ogarnij GPS. Zaraz do was dojdę.
- Jasne - odparł, po czym chwycił kartkę i długopis i prędko przepisał rzędy cyfr. Schował notatkę do kieszeni, po czym wybiegł z gabinetu.
Pomimo, że Judi powiedział, że mam przyjść bez broni, wiedziałem, że muszę się jakkolwiek uzbroić. Schowałem po dwa pistolety do kieszeni bluzy i dwa ukryłem w mundurze. Do tego dorzuciłem jeszcze mój ulubiony karabin i kilka granatów, zabezpieczonych przed tym, by przypadkowo nie wybuchły w moich kieszeniach. Nałożyłem na głowę mój ukochany pruski hełm, po czym ruszyłem w stronę drzwi. Stanąłem w nich, po czym wziąłem głęboki oddech.
- Nieważne, co mnie czeka - szepnąłem - Ocalę cię, Tom. Tak, jak ty ocaliłeś mnie.

Heeeeeej~ sorry że wczoraj był tylko jeden rozdział, ale byłam na dwudniowej wycieczce klasowej i nie miałam za dużo czasu. Poza tym zbliżamy się powoli do końca, myślę że w  święta już się już zakończy, i mam dla was przygotowane następne fanfiction o Eddsworld, o tytule "Władcy wspomnień". Umówmy się, że każda gwiazdka tutaj to spojler do tego ff w następnym rozdziale ^^ dzięki za wszystko, narka i cześć!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top