Rozdział 2
Gdy tylko Paul wyszedł z gabinetu, oparłem głowę na ręce - tej normalnej - i drugą dłonią odgarnąłem stos papierów leżący na moim biurku. Miałem wciąż bardzo dużo roboty papierkowej... Wiem, że to brzmi głupio, jeżeli posiadam własną armię, ale nie było to tak łatwe, jak mogłoby się wydawać. Fakt, mógłbym najeżdżać kogo chcę i kiedy chcę, ale wolałem chociaż nieznacznie ułatwić sobie życie. Pomiędzy rozpatrzeniami o dołączenie do Czerwonej Armii zaplątało się tez kilka niezapłaconych jeszcze rachunków za prąd, parę paragonów i sporo pustych, czekających na swoją kolej kartek. Gdzieniegdzie walały się łuski od nabojów, wycięte strony z gazet i tym podobny kram. Do tego wszystko, co znajdowało się na wierzchu, było pokryte popiołem z papierosów. Gestem ręki strzepnąłem czarny pył, po czym zacząłem schludnie układać papiery na swoje miejsce. Może i jestem dość chaotyczny i energiczny, ale nie lubię pracować w chlewie.
Spojrzałem kątem oka za okno. Było dość ciepło i słonecznie, lecz w moim biurze, co dopiero teraz zauważyłem, panował straszny zaduch. Otworzyłem okno i sięgnąłem do kieszeni po cygaro. Wiedziałem, że spotkanie z Eddem, cokolwiek będzie chciał mi powiedzieć, będzie trudne i czułem, że pomimo, że minął już miesiąc, nie jestem na to zbytnio gotowy.
Moje przemyślenia przerwało pukanie do drzwi. Spojrzałem w wiszące na ścianie lustro, po czym przybrałem pewny siebie wyraz twarzy. Wziąłem głęboki wdech.
- Proszę - powiedziałem, a drzwi otworzyły się z cichym skrzypieniem. Do środka wszedł dobrze znany mi chłopak w zielonej bluzie. Jego szmaragdowe oczy mierzyły mnie wzrokiem, a ciemnobrązowa czupryna była w nieładzie.
- Wow, Tord... - zaczął, rozglądając się. - Znaczy, Czerwony Wo...
- Po prostu Tord - odparłem spokojnie, splatając palce. - Ale... Co ty tu robisz?
- Chciałem zobaczyć, co u starego przyjaciela, o ile mogę cię tak nazwać...
- Jasne - odwróciłem nieco wzrok, by ten nie widział łez w moich oczach. Próbowałem powstrzymać zbierające się we mnie uczucia, ale nie potrafiłem. Zapaliłem papierosa, po czym kontynuowałem - Wciąż jest jeszcze dużo roboty, ale sobie radzę... Poza tym, co tam u Matta i Toma?
-Cóż, musieliśmy się przeprowadzić, ale już jest stabilnie - stwierdził. Wskazałem na krzesło, stojące po drugiej stronie biurka. Edd usiadł na nim niepewnie, jakby bał się, że jest do niego przymocowana bomba. - Dzięki, że dałeś mi wejść i w ogóle...
- Cieszę się, że wszystko u was gra i... Znaczy - zmieniłem temat, nie chcąc zdradzać moich myśli - Bardzo chciałbym z tobą pogadać, ale mam dużo roboty. Sam rozumiesz... Zresztą, jak tu trafiłeś? - zapytałem, gdyż w tej chwili do mej głowy wpadły wątpliwości. Przecież Paul i Patryk na pewno nie zrobili nic głupiego, jak chociażby zamontowanie olbrzymiego neonu z napisem "Tu znajduje się kwatera główna Czerwonej Armii"...
- Cóż, przechodziłem tędy - powiedział brunet - Gdy dwóch z twoich kumpli montowali olbrzymi neon z napisem "Tu znajduje się kwatera główna Czerwonej Armii"... Mieli mundury jak twój, więc pomyślałem, że może dasz się ubłagać, by pogadać...
- Jak Matt i Tom to znieśli? - spytałem, powstrzymując się przed wybuchem śmiechu i przed tym, by nie podkreślić imienia Toma. Na całe szczęście mój norweski akcent doskonale to zamaskował.
- Cóż... Matt się matwił, tak jak ja - zaczął Edd. - A Tom... Szczerze, jedyne, co powiedział na ten temat, to było coś w stylu "Wiedziałem, że tak będzie"...
- Nazywał mnie komuchem lub gorzej?
- Tak.
- Cały Tom - zaśmiałem się, podchodząc do okna. Poczułem tą samą dziwną melancholię, która towarzyszyła mi zawsze, ilekroć wspominałem tamten dzień. Dzień, który zmienił moje podejście do życia. Razem z eksplozją mojego robota zniknęła też, wbrew dobrze granym pozorom, cała moja pewność siebie. Na całe szczęście byłem dobry w udawaniu, że wszystko gra... Zmierzyłem Edda wzrokiem. Również wydawało się, że nie wie, co się wokół niego dzieje. Chciałem podejść, przytulić go mocno, powiedzieć, jak bardzo przepraszam i że chciałbym, by wszystko wróciło do normy... Ale wiedziałem, że życie nie jest tak piękne, by to się udało.
Chłopak zapewne zauważył, że coś jest nie tak, gdyż podszedł do mnie. Wyciągnął rękę, jakby niepewny mojej reakcji. Odwróciłem wzrok i znów spojrzałem za okno. Poczułem jego ciepłą dłoń na moim ramieniu.
- Tord... Może i zabrzmię jak skończony idiota, ale... Wróć do nas. Proszę. Matt na pewno się ucieszy, ja również bym tego chciał...
- A Tom? - przerwałem mu. Zielonooki pokręcił głową.
- Tom raczej nie... Ale trudno, przyzwyczai się, a wszystko będzie tak, jak dawniej!
- Nie, Edd - odparłem. - Wybrałem sobie taki los. Ty masz swój i nie popełnisz tych samych błędów, co ja. I... Proszę, idź już. Mam dużo do roboty - usiadłem przy biurku, starając się sprawiać pozory, że to prawda. Edd westchnął ciężko.
- Cieszę się, że mogłem pogadać - westchnął, po czym ruszył w stronę drzwi. - Cześć, Tord.
- Żegnaj... Edd.
Dżizas krajst, to wam się podoba *^* ok, nie zadaję pytań... Może nawet napiszę od razu drugi rozdział? Zobaczymy. Dzięki za wszystko, narka i cześć.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top