Rozdział 9

Prędko pożałowałem tego, że wszedłem do windy zamiast pójść po schodach. Prócz mnie byli w niej jakiś starszy mężczyzna w garniturze, pewnie biznesmen i młoda kobieta z dzieckiem w wózku. Czułem się dość nieswojo, stojąc obok nich. Prędko naciągnąłem kaptur na głowę, lecz oni zdążyli mnie chyba rozpoznać, bo odsunęli się nieco. Pewnie spodziewali się, że zaraz wyciągnę pistolet, karabin, armatę i czołg z kieszeni i zrobię im masakrę w windzie. Westchnąłem ciężko i oparłem się o ścianę. Strasznie denerwowałem się przed rozmową z Tomem. Spociły mi się ręce, przynajmniej ta normalna i czułem, jak przechodzą mnie dreszcze - katar za jakiś czas jak nic. Wyciągnąłem telefon z kieszeni. Była już prawie dziesiąta, więc Tom na pewno już wstał... Miałem dwa nieodebrane połączenia od Paula, a nie chcąc dzwonić, napisałem mu, żeby się nie martwił o mnie. Biznesmen wyszedł z windy na drugim piętrze bez słowa, a ja zostałem tylko z młodą matką. Spojrzałem w wbudowane w ścianę lustro i zacząłem poprawiać włosy. Nie wyglądałem już tak mizernie, jak wcześniej, ale dalej strasznie chciało mi się spać. Bałem się tego, co może mnie spotkać...
- Ekhem - chrząknęła nagle kobieta. Rozejrzałem się zbity z tropu i prędko zauważyłem, że drzwi windy są otwarte, a na wyświetlaczu nad wejściem widnieje cyfra 6.
- Oh, dziękuję - powiedziałem, po czym prędko wyszedłem.
Mieszkanie nr 27 było drugim od strony windy. Stanąłem na progu, lecz moja ręka zatrzymała się w połowie drogi do drzwi. Paraliżował mnie strach. Miałem rozmawiać z tym, do którego czułem coś innego, niż do Matta czy Edda. Bałem się jak nigdy w życiu. Wziąłem głęboki wdech, po czym zapukałem. Drzwi otworzyły się kilka sekund później, a głowa chłopaka wychyliła się ze środka.
- Oh, Tom - odetchnąłem z ulgą - Dobrze cię widzieć...
Nawet nie dokończyłem zdania, gdy ten trzasnął mi drzwiami prosto przed nosem. O mały włos nie wywróciłem się na wycieraczkę, po czym znów zapukałem.
- Z komuchami nie rozmawiam! - zawołał przez drzwi. - Nie mam zamiaru zniżać się do twojego poziomu, psycholu!
- Tom, przepraszam! - zawołałem, chcąc, by ten mnie usłyszał. - Proszę cię! Wybacz mi, zrobię wszystko, cokolwiek chcesz?
- Cokolwiek chcę? To spadaj stąd, do jasnej pinezki w ostrym sosie!
- Wiesz, że nie o to chodzi! Chciałbym pogadać! Nie chciałem zrobić ci krzywdy, tak wyszło...
Drzwi otworzyły się przede mną. Tom spojrzał na mnie jak na idiotę, po czym puknął się w czoło.
- Myślisz, że ci uwierzę, komuchu? Tak wyszło, że pozbawiłeś nas domu? Tak wyszło, że prawie mnie zabiłeś? Tak wyszło, że zraniłeś Matta? Tak wyszło, że pozbawiłeś Jona życia? Naprawdę myślisz, że uwierzę ci po tym wszystkim?
- Ale Tom - z trudem powstrzymałem łzy - Ja naprawdę przepraszam!
- Twoje przeprosiny niewiele tu znaczą - mruknął, opierając się o framugę drzwi. Jego gniewne, czarne oczy lustrowały mnie na wskroś. - Myślisz, że tak po prostu ci uwierzę, jeżeli powiesz jakieś głupie "przepraszam"?
- Tom... - szepnąłem. Łzy rzewnie popłynęły po moich policzkach. - Daj mi ostatnią szansę, proszę...
- Ostatnią szansę dałem ci, gdy wróciłeś do nas po studiach - odparł. - Jeszcze okaże się, że wcale nie studiowałeś, tylko zakładałeś tą swoją chorą armię? Nie wiem nic z czasu, gdy ciebie nie było, więc jak mógłbym ci ufać? Zresztą, wszystko to zaczęło się dawniej, zanim był Edd i Matt. Zrobiłeś się zazdrosny, bo miałem nowego przyjaciela i nie chciałem ograniczyć się do ciebie, co?
- To nie tak... - wydusiłem głosem pełnym emocji. Pomimo, że były szczere, Tom wyraźnie w nie nie wierzył. - Bałem się, że mnie zostawisz... Byłeś dla mnie wszystkim i zawsze będziesz, bo ja cię... Tom, ja...
Nie umiałem tego powiedzieć. Czułem, jakby ktoś trzymał mnie za język i nie dawał dokończyć zdania. Brunet zmrużył oczy, po czym zmierzył mnie dokładnie wzrokiem.
- Tom, kocham cię! - krzyknąłem w końcu i od razu zasłoniłem usta dłońmi. To było aż zbyt pochopne z mojej strony...
Wyraz twarzy Thomasa nieco złagodniał. Jego oczy zabłysły w swój charakterystyczny sposób. Już otwierał usta, jakby chciał mi odpowiedzieć, aż w końcu...
Zatrzasnął mi drzwi przed nosem.
- Jeszcze nie - usłyszałem jego niejednoznaczny szept przez drzwi. Przyłożyłem do nich czoło, a moje łzy pokapały na moją bluzę.
Nie mogłem się odezwać ani nic zrobić. Tom odrzucił mnie, tak, jak się tego spodziewałem. Tak bardzo chciałem, by znów mógł mi zaufać... Spojrzałem na swoją protezę ręki. Była symbolem tego, że podczas eksplozji robota straciłem nie tylko część ciała, ale i duszy... Zacząłem podciągać rękaw, po czym powiedziałem łamiącym się głosem:
- Może mnie nienawidzisz, ale ja i tak zawsze będę ci wdzięczny. Sprowadzając mnie na ziemię, uratowałeś mnie przed wieloma złymi decyzjami. Chcę to wszystko naprawić...
Nacisnąłem przycisk znajdujący się w górnej części mechanicznej ręki. Ono otworzyło się z cichym sykiem i oddzieliło się od pozostałości mojego ramienia. Położyłem protezę na wycieraczce, po czym wycofałem się nieco.
- Wrócę dopiero, gdy dołożę wszelkich starań, by wszystko było tak, jak dawniej - szepnąłem. - Proszę, oddaj mi je dopiero, gdy znów będziesz w stanie mi zaufać. Dziękuję, że mnie wysłuchałeś.
Ściągnąłem rękaw, maskując brakującą kończynę. Ruszyłem w stronę schodów po drugiej stronie korytarza. Będąc tuż przed nimi, odwróciłem się. Tom stał w drzwiach, trzymając czerwoną protezę w rękach. Spojrzał na mnie ze łzami w oczach, po czym zniknął w środku bez słowa.

Słodko? Nope lol. Jeżeli wam się podoba to napiszcie, po prostu trudno mi w to uwierzyć xD tymczasem dzięki za wszystko, narka i cześć!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top